Prof. Piotr CZAUDERNA: Asklepios i Apollo, czyli muzyka i medycyna

Asklepios i Apollo, czyli muzyka i medycyna

Photo of Prof. Piotr CZAUDERNA

Prof. Piotr CZAUDERNA

Lekarz, chirurg dziecięcy, profesor nauk medycznych, w 2019 prezes Agencji Badań Medycznych. W 2015 r. powołany w skład Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP.

ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

Związki muzyki i medycyny są znane od starożytności. Grecki Asklepios, bóg medycyny, był synem Apolla, boga światła i sztuki. A jak wiadomo, zarówno muzyka, jak i światło mają zdolność uzdrawiania – pisze prof. Piotr CZAUDERNA

„Sztuka jest rodzajem choroby”
Giacomo Puccini (1858–1924)

.Osobiście nie mogę pogodzić się z tym, że kwestie wyborów politycznych w Polsce, nie tylko zresztą w naszym kraju, sprowadzono do konfliktu metafizycznej walki sił dobra ze złem. Zamiast konfrontacji programowych propozycji politycznych mamy więc starcie na poziomie moralnym, co wyklucza „branie jeńców” czy też próbę osiągnięcia kompromisu. Należy dążyć do całkowitego zniszczenia i wyeliminowania przeciwnika, i to niezależnie od ponoszonych kosztów. To z gruntu fałszywe przeciwstawienie pozwala jednak generować ogromne emocje, unikać racjonalnych dyskusji na argumenty i mobilizować swoich politycznych zwolenników.

Dlatego niejednokrotnie szukam odskoczni od chaosu i bełkotu naszego wspólnotowego życia, które niestety coraz częściej bywa „opowieścią idioty, pełną wrzasku i wściekłości”, jak napisał niegdyś Szekspir. I tę odskocznię znajduję w muzyce. Jest ona zresztą dla mnie ukojeniem i relaksem także od lekarskiego życia zawodowego oraz stresu doświadczanego przy trudnych zabiegach operacyjnych.

Wielki austriacki chirurg niemieckiego pochodzenia, Christian Albert Theodor Billroth (1829–1894), uważał, że muzyka służy jako przeciwwaga dla czasami nudnej i wymagającej intelektualnie codziennej pracy lekarza. W liście do słynnego niemieckiego kompozytora Johannesa Brahmsa (1833–1897), z którym był bardzo zaprzyjaźniony, napisał: „Muzyka sprawiła mi dzisiaj niesamowitą radość”, a w jeszcze innym miejscu: „Zaczynam myśleć, o jakich godzinach mojego życia czułem się najlepiej. Często zastanawiam się, czym jest szczęście ludzkie – cóż, dzisiaj słuchałem Twojej muzyki. Muzyka uczyniła mnie szczęśliwym. Jestem tego całkowicie pewien”.

.Związki muzyki i medycyny są zresztą znane od starożytności. Grecki Asklepios, bóg medycyny, był synem Apolla, boga światła i sztuki. A jak wiadomo, zarówno muzyka, jak i światło mają zdolność uzdrawiania. Światłem leczy się między innymi depresję, zwłaszcza tę sezonową, występującą na północy Skandynawii, a muzykoterapia jest stosowana nie tylko w leczeniu schorzeń psychicznych, ale także w onkologii, neurologii, kardiologii, geriatrii czy nawet chirurgii. Znane są uspokajające zdolności muzyki, ale potrafi ona również zwiększać koncentrację, mobilizację, poprawiać zdolności uczenia się czy prowadzić do lepszej integracji intra- i interpersonalnej.

Wielu chirurgów słucha muzyki w salach operacyjnych w trakcie wykonywanych przez siebie zabiegów. Zmarły już angielski neurolog i pisarz Oliver Sacks w swojej książce Stanąć na nogi, która jest poświęcona procesowi osobistej rekonwalescencji po urazie nogi, napisał: „Muzyka, posłaniec Boży i zarazem przesłanie życia. Prawdziwie ożywcza – »ożywiająca sztuka«, jak to określił Kant – nasyciła moją duszę, a przez nią moje ciało. […] Wewnętrzne życie muzyki tchnęło życie we mnie. […] Cały ja, ciałem i duszą, w tejże chwili stałem się muzyką”.

Muzyka oraz medycyna mają długą i wspólną historię. Ba! Istnieli nawet muzycy chirurdzy, a fakt przyjaźni pomiędzy niektórymi lekarzami i muzykami został w historii dobrze udokumentowany. Najbardziej może znany jest przypadek austriackiego chirurga Theodora Billrotha, który zasłynął opracowaniem dwóch metod resekcji i rekonstrukcji żołądka (przypomnę, że trzecią taką metodę opracował w XIX w. polski chirurg, a później także i generał brygady Wojska Polskiego oraz obrońca Lwowa prof. Ludwik Rydygier). Był on również utalentowanym muzykiem, a nawet wniósł własny wkład w teorię muzyki i kompozycję.

W życiu Brahmsa jest jeden powiązany z Polską epizod. Jego mistrzem był znany niemiecki chirurg i przyjaciel jego ojca Wilhelm Baum (1779–1883). Profesor Baum w roku 1830 został naczelnym chirurgiem oraz kierownikiem szpitala miejskiego w Gdańsku, a w roku 1831 Rada Miasta Gdańska przyznała mu za zasługi w kierowaniu akcją zwalczania wielkiej epidemii cholery tytuł Honorowego Obywatela Miasta. Wyjechał później do Greifswaldu, gdzie młody Billroth studiował medycynę. Kiedy prof. Baum udał się do Getyngi, Billroth podążył za nim i pod jego kierownictwem zaczął stawiać pierwsze chirurgiczne kroki. Ostatecznie zarówno Billroth, jak i Brahms znaleźli się w Wiedniu.

Osiemnasto- i dziewiętnastowieczny Wiedeń był swego rodzaju tyglem naukowo-kulturowym, miastem muzyki i medycyny, a także metropolią słynącą ze swoich zbiorów sztuki, zwłaszcza malarstwa. To tam przyjeżdżano, by dowiedzieć się, co nowego dzieje się w medycynie. Nazwano nawet Wiedeń mekką medycyny. To tam wyprodukowano pierwszy komercyjny cystoskop, to tam wymyślono aseptykę, stamtąd pochodzili liczni laureaci Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny i fizjologii.

To w Wiedniu mieszkali i tworzyli Mozart, Haydn, Beethoven, Schubert, Liszt, Brahms, Mahler i Bruckner. To tam zbudowano jedną z najsłynniejszych w Europie oper, choć jej dwaj architekci nie mieli szczęścia. Eduard van der Nüll popełnił samobójstwo po tym, jak jego dzieło powszechnie skrytykowano, nazywając je nawet zatopioną szkatułką na skarby, a drugi z nich, August Sicard von Sicardsburg, umarł na gruźlicę zaledwie kilka tygodni później. Żaden z nich nie doczekał ukończenia budynku. Za to uroczystą inaugurację opery uświetnili swoją obecnością sam cesarz Franciszek Józef oraz piękna cesarzowa Sisi. Budynek opery także nie miał szczęścia, znaczna jego część spłonęła w alianckim bombardowaniu pod koniec II wojny światowej, i to razem ze sceną oraz niezliczonymi dekoracjami i kostiumami. Dopiero wówczas doceniono piękno opery i pieczołowicie ją odbudowano. To właśnie w Wiedniu zbudowano słynne sale koncertowe: neoklasycystyczny budynek Towarzystwa Muzycznego „Musikverein” (ze Złotą Salą, powszechnie dziś znaną z koncertów noworocznych wiedeńskich filharmoników), oddany do użytku w roku 1870, oraz secesyjny budynek Konzerthausu otwarty w roku 1913.

Cofnijmy się jednak do czasów wcześniejszych. Słynny wiedeński lekarz i twórca metody opukiwania klatki piersiowej, Leopold Auenbrugger (1722–1809), był jednocześnie wielkim miłośnikiem muzyki. Jego obie córki były utalentowanymi pianistkami i śpiewaczkami, a on sam przyjaźnił się z kompozytorem Antoniem Salierim (1750–1825), którego to czarną, lecz absolutnie niezasłużoną legendę stworzył słynny film Miloša Formana Amadeusz. Warto przypomnieć, że Salieri był nie tylko nadwornym kompozytorem i autorem ponad 40 oper, ale także nauczycielem Beethovena, Schuberta i Liszta. Sam Auenbrugger napisał nawet libretto do jednej z oper Salieriego, zatytułowanej Kominiarz. Była to ulubiona opera komiczna cesarzowej Marii Teresy; przy placu jej imienia znajduje się słynne wiedeńskie muzeum sztuk pięknych Kunsthistorisches Museum. Wolfgang Amadeusz Mozart (1756–1791) uważał jednak to dzieło za nędzne.

A tak przy okazji – historia życia Mozarta i Franza Antona Mesmera (1734–1815) obrazuje inny przypadek przyjaźni muzyka i lekarza. Ten ostatni zasłynął oczywiście z opracowania teorii mesmeryzmu, będącej kombinacją hipnozy i tzw. magnetyzmu zwierzęcego, opartej na rzekomo istniejącym uniwersalnym fluidzie. Mesmer był także muzykiem i organizował koncerty w swoim domu. Co ciekawe, Mozart w wieku 12 lat skomponował dla Mesmera krótką, choć uroczą operetkę zatytułowaną Bastien i Bastienne, a jej premiera odbyła się ogrodowym teatrze w posiadłości lekarza. Jedną z pacjentek Mesmera była słynna niewidoma wiedeńska pianistka Maria Theresia von Paradis, dla której Mozart skomponował jeden ze swoich fortepianowych koncertów.

Trzeci przypadek muzyczno-lekarskiej przyjaźni to historia profesora Josepha Franka i Ludwiga van Beethovena (1770–1827). Beethoven przyjechał pierwszy raz z Bonn do Wiednia, mając wówczas 16 lat, aby zagrać przed obliczem samego Mozarta. Powrócił po sześciu latach, aby pobierać lekcje u Haydna. Wtedy poznał bliżej słynnego wiedeńskiego lekarza, Johanna Petera Franka (1745–1821), który był dyrektorem głównego wiedeńskiego szpitala, a także przez pewien czas osobistym lekarzem cara Rosji. Co ciekawe, zarówno Beethoven, jak i syn prof. Franka, także lekarz, konkurowali o względy tej samej słynnej śpiewaczki, Christiny Gerhardi, która jednak wybrała dra Josepha Franka. Joseph, podobnie jak jego ojciec, zyskał wielką lekarską sławę i uznanie. Był też miłośnikiem muzyki. Zdarzało się, że koncertował amatorsko wraz ze swoją żoną i Beethovenem, a także komponował kantaty, które Beethoven następnie poprawiał.

I wreszcie wspomniana już historia przyjaźni Theodora Billrotha i Johannesa Brahmsa. Co ciekawe, została ona nawiązana w tym samym domu, w którym poznali się sto lat wcześniej Beethoven i rodzina Franków, ponieważ dom ten stał się później własnością prof. Billrotha, który napisał o tym przedziwnym zbiegu okoliczności w jednym ze swoich listów. W domu tym odbywały się koncerty kameralne z udziałem Billrotha, Brahmsa oraz Eduarda Hanslicka, słynnego wiedeńskiego krytyka muzycznego.

Miłość Billrotha do muzyki zaczęła się już w dzieciństwie, kiedy grywał z przyjaciółmi duety na fortepianie. Chociaż był płodnym kompozytorem, większość jego dzieł niestety zaginęła. Jedyna zachowana jego kompozycja nosi tytuł Todessehnsucht („Życzenie śmierci”). Pozostawił rękopis książki o teorii muzyki Wer ist-Musikalisch? („Kto jest muzykalny”), która tylko do 1912 r. doczekała się czterech wydań. Próbował w niej odpowiedzieć na ważne pytania dotyczące natury percepcji dźwięku, znaczenia rytmu jako podstawowego elementu w muzyce, relacji wysokości tonu i głośności oraz sposobów wyjaśniania afektywnej mocy muzyki. Zdawał jednak sobie sprawę z trudności tego zadania, gdyż napisał: „Nie można jednak wnikać w ostateczną przyczynę tego, czy coś jest muzycznie piękne, ponieważ jest to kwestia indywidualnego odczucia”.

Billroth, poza pochłaniającymi go zajęciami medycznymi, miał też czas, by dyrygować orkiestrami, grać na skrzypcach w zespołach muzyki kameralnej oraz pisać recenzje muzyczne do gazet, w których bywał niezwykle szczery, co nie zawsze przysparzało mu przyjaciół. Przetrwała bogata korespondencja pomiędzy Brahmsem a Billrothem. Brahms wielokrotnie prosił go o opinie na temat własnych kompozycji. Kompozytor zadedykował mu nawet dwa kwartety smyczkowe op. 51 nr 1 i 2, nazywane potocznie Billroth I i Billroth II (podobnie jak obie opracowane przez chirurga metody resekcji żołądka). Niestety, wielka przyjaźń dwóch gigantów się zakończyła, gdy byli już u schyłku życia, na co złożyło się wiele powodów z obydwu stron, w gruncie rzeczy dość błahych. Przyczyniła się do tego także ewolucja poglądów społeczno-politycznych Billrotha, kiedy to począł wyrażać silne uprzedzenia wobec potencjalnych studentów medycyny o niższym pochodzeniu społecznym, co przypominało sytuację samego Brahmsa (którego ojciec był miejskim dudziarzem i grał na rogu oraz kontrabasie, a z kolei matka była krawcową. Mieszkali zaś w jednej z najpodlejszych dzielnic Hamburga).

Przyjaźń Brahmsa i Billrotha można postrzegać poprzez ich podobieństwa fizyczne i muzyczne, jak i poprzez skutek podobieństwa ich losów, obaj byli protestantami, pochodzili z północnych Niemiec, ale największe sukcesy osiągnęli w Wiedniu, jeden i drugi miał w swej imponującej karierze przestój i napotkał wiele trudności na jej początku, a wręcz doświadczył bolesnego odrzucenia (Billroth w Berlinie, kiedy odmówiono mu Katedry Patologii, a Brahms w Hamburgu, kiedy odrzucono jego kandydaturę na dyrygenta orkiestry filharmonicznej). Obaj interesowali się literaturą i prowadzili ożywioną wymianę zdań na temat współczesnych niemieckich książek. Mówi się wręcz, że Brahms powiedział kiedyś: „Jeśli chcesz dobrze grać, nie wystarczy po prostu dużo ćwiczyć, trzeba także czytać dużo książek”, a z kolei Billroth podsumował bliskie powiązania medycyny i muzyki, pisząc w 1886 r.: „Nauka i sztuka czerpią z tego samego źródła”.

.W przyjaźniach muzyków i medyków jest jednak chyba coś więcej niż indywidualne osobiste podobieństwa; można chyba dostrzec pewne ogólne prawidło łączące muzykę i chirurgię. Istnieją bowiem między nimi liczne analogie, tak strukturalne, jak i emocjonalne. Obydwa zawody wymagają nie tylko doskonałej techniki, ale także umiejętności subiektywnej interpretacji oraz osobistej interakcji ze słuchaczem czy pacjentem jako warunków wstępnych sukcesu. Muzyka pomaga też lekarzom radzić sobie w wymagającej i często zależnej od zewnętrznych czynników karierze zawodowej. Teodor Billroth napisał pod koniec życia te piękne słowa: „Jest noc; od dłuższego czasu wokół mnie panuje cisza, teraz cichnie także we mnie… Rozbrzmiewają najpiękniejsze harmonie niewidzialnych chórów. Słyszę też głosy: »No dalej, zmęczony, uszczęśliwimy cię. W tej magicznej sferze uwolnimy cię od myślenia i najgłębszego ludzkiego bólu, dając ci największą radość«”.

Piotr Czauderna

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 27 listopada 2024