Złap oddech na pastwisku. Terapeutyczne beczenie owiec
Ciszę należy rozumieć nie jako zupełny brak dźwięków, ale ich delikatność. Szum wiatru, spadające krople deszczu, kumkanie żab, beczenie owiec, no i ptasie kwilenie. To właśnie w ciszy podejmuje się najważniejsze życiowe decyzje – pisze prof. Piotr TRYJANOWSKI
.Bliska naszym sercom, jedna z licznych teorii dotyczących genezy muzyki – i nie jest to wcale naturalistyczne skrzywienie – jako pierwotne źródło muzyki wskazuje przyrodę. Szum drzew, kapiąca woda, śpiewające ptaki, ryczące jelenie, a nawet – beczące owce. Człowiek widział, słyszał i podziwiał zwierzęta. Próbował gwizdać, mlaskać, naśladować i czasem się to udawało. Informacje o śpiewach, odgłosach, wokalnych popisach fauny trafiły do dziesiątek przysłów i podań ludowych. Ich znajomość pozwalała na przeżycie, to survival w najprawdziwszym stylu. Muzyka oddziałuje na nas rytmem, melodią, dodaje energii i motywuje do działania. Z drugiej strony odpowiednie dźwięki zapewniają relaks i pozwalają ukoić skołatane nerwy. Zapewnia nawet poczucie wspólnoty i bezpieczeństwa, przykładem tego są chóry, mające same w sobie spory potencjał terapeutyczny.
***
.Owce co prawda chórów nie tworzą, ale także beczą stadnie. Jednak to nie jedyne dźwięki, jakie wydają na pastwisku. Pasterze chcą wiedzieć, gdzie znajdują się ich owce, dzięki czemu otrzymujemy coś zupełnie nowego – genialną muzykę powstającą z dźwięku dzwonków i dzwoneczków, którymi wypełniają się choćby karpackie połoniny. To coś niesamowitego, niemalże nieziemskiego. Są turyści, którzy jeżdżą do Rumunii wyłącznie po to, by siedzieć i słuchać owczej muzyki. Dzyń-dzyń, nieregularne, zmienne w zależności od pogody i od akompaniamentu ptaków, tworzących razem wielką orkiestrę natury. Inaczej, znaczy się precyzyjniej, jest w Szwajcarii. Tamtejsze alpejskie krajobrazy kojarzą nam się raczej z fioletowo-białą krową, znaną z reklamy pewnej czekolady, niż z owcami. Tymczasem właściciele owiec wybierają dzwoneczki bardzo starannie, ich dźwięk nie tylko wskazuje, gdzie znajduje się dobytek, ale służy również do identyfikacji. Dzwonki są najrozmaitsze, różnią się wielkością płaszcza, serca dzwonu i grubością ścianek, co w konsekwencji daje różnorodne dźwięki. Tworzą one niezwykłą harmonię i niekiedy są tak zgrane jak orkiestra symfoniczna pod batutą najlepszego dyrygenta. Stanowią dziedzictwo kulturowe i choć dzwoneczek jest dziełem człowieka założonym owcy, zresztą niespecjalnie wyszukanym i niezaawansowanym technologicznie, przestaje to mieć znaczenie, gdy poruszające się owce wprawiają swoje dzwonki w ruch, a wiatr unosi owczą muzykę w górskie hale.
***
.Dźwięk dzwonka tworzy muzykę owiec, jednak instrumentów kojarzonych z ich wypasem jest znacznie więcej: piszczałki, skrzypki, dudy, rogi i wiele innych, przy czym niektóre dookreślane są przymiotnikiem „pasterski”, co jednoznacznie podkreśla ich funkcję, a przynajmniej – pochodzenie. Muzykowanie, zwłaszcza u młodszych i biedniejszych pasterzy, często zaczynało się w bardzo prosty sposób. Piszczałką stawał się odpowiednio przycięty kawałek leszczyny, trąbki kręcono z kory, a dźwięki wydawały nawet umiejętnie użyte listki bzu. Wszystkie te instrumenty miały rozmiar kieszonkowy, tak by nie ograniczały ruchów i zawsze były pod ręką. Zdolni potrafili na nich wyczarować muzykę, a przynajmniej przekonać starszych, że warto inwestować w ich muzyczną naukę. Prostota pasterskich instrumentów umożliwiała ich samodzielne wyrabianie podczas długich dni wypasu, natomiast przeogromne było bogactwo ich funkcji: rozweselały, służyły do komunikacji i przekazywania informacji, choćby o godzinach udoju czy stanie zdrowia, wydawania poleceń dźwiękowych owcom i psom pasterskim. Tą drogą wyznawano nawet miłość, tej jedynej, gdzieś tam w dolinie. Wincenty Pol odnotował: Do rozweselenia przyczynia się i muzyka hal – kobza jest ochoczym instrumentem do tańca, ale fujarka pasterska budzi echa skał. Oznacza to także to, że trwałe instrumenty mające służyć długie lata związane były z wydarzeniami i spotkaniami rodzinnymi oraz towarzyskimi, okraszanymi śpiewem i tańcem. W Polsce do produkcji dmuchanych dud wykorzystywano głównie koźlą skórę, struny gęśli i góralskich skrzypiec wykonywano z wysuszonych owczych jelit.
***
.Pasterze musieli umieć grać. I nie zaniedbywać nauki gry, by nie stało się tak, jak całkiem niedawno w niedalekiej Rumunii, gdzie ptak wygwizdał pasterskie melodie lepiej niż ludzie. W tamtejszych Karpatach, właśnie przy owcach, na suchych fragmentach pastwisk – zwłaszcza przy starszych owczarniach – spotkamy ptaka, niegdyś pospolitego w całej Polsce, dzierlatkę. W naszym kraju gatunek ten opuścił wiele miast i terenów wiejskich, a spotkanie go na wschód od Wisły jest niemalże cudownym ptasiarskim przeżyciem. Dobre populacje dzierlatki przetrwały w zachodniej i południowej Wielkopolsce, wręcz można mówić o pewnym wzroście tego gatunku. Jednakże dzieje się tak nie za sprawą owiec, a innych elementów krajobrazu, w tym pojawiających się wśród pól kurników i obór. Dla porządku zaznaczamy jednak, że dzierlatka jest stale obecna w miejscach, gdzie kiedyś wypasano owce i pozostały elementy infrastruktury z tym związanej. No dobrze, dzierlatka, dzierlatka, a cóż to za ptaszek? Nazwa raczej kojarzy się raczej z wesołą, młodą dziewczyną. Tymczasem dzierlatka jest skowronkiem, przynależy do tej samej ptasiej rodziny, co lepiej znany skowronek polny i lerka, nazywana skowronkiem borowym. Wszystkie skowronki lubią pastwiska. Poza tym to znakomici śpiewacy. Skowronek polny preferuje duże otwarte pastwiska, a tam, gdzie bliżej do ściany lasu, jest i spora szansa na spotkanie lerki. Poznamy je po charakterystycznym zawisaniu nad ziemią i wytrwałym locie. Wracamy jednak do dzierlatki, bo ta ma wyjątkową skowronkową cechę – potrafi nie tylko ładnie i gorliwie śpiewać, ale i naśladować głosy innych ptaków, a nawet głos ludzki. Wielkie było zdziwienie badaczy dźwięków, akustyków, którzy w trelach dzierlatki usłyszeli nie tylko śpiew pasterskiej piszczałki, ale i komendę wydawaną psom pasterskim pasterskiemu Skrzętnie nagrali to kilka razy i umieścili w profesjonalnym serwisie deponowania ptasich głosów: xeno-canto.org. Analizy dźwięków, przy pomocy wyspecjalizowanych metod akustycznych, pokazały, że głos dzierlatki był stabilniejszy, a co więcej lepiej rozumiany przez owce i psa niż ten codziennie wygrywany na pasterskiej fujarce. Pasterze trenujcie, bo ptasia konkurencja nie śpi! Zresztą to całe ptasie chóry i może nie o konkurencję tu chodzi, ale o piękną koegzystencję – muzyki i naturalnych dźwięków przyrody, w harmonii, nie kakofonii.
***
.Spośród zwierząt wszelakich rynek muzyczny zdecydowanie opanowały ptaki. Śpiewają doskonale, z charakterem, werwą i są przyjemne dla ucha. W naturze tworzą wielogatunkowe chóry, tak że wiosenny las, pole, łąkę i pastwisko zalewa fala dźwięków. Pewnie każdy sobie przypomina Wiosnę z Czterech pór roku Antonio Vivaldiego czy VI Symfonię F-dur Pastoralną Ludwiga van Beethovena. Najbardziej klasyczna klasyka. Owce aż tak świata muzyki nie zawojowały, chociaż można przytoczyć parę znakomitych ciekawostek. Chyba najbardziej owczym przykładem muzycznym jest Benedictus z Mszy na Boże Narodzenie słowackiego kompozytora Edmunda Paschy. W tej barokowej Mszy wyraźnie słychać elementy muzyki ludowej, śpiewy pasterskie i beczenie owiec – tak wyraźne, że nie ma mowy o pomyłce. Owczego śladu, może nie tak wyraźnego jak u Paschy, można poszukać również w kantacie BWV 208 Jana Sebastiana Bacha Was mir behagt, ist nur die muntre Jagd! (Co mnie cieszy, to tylko wspaniałe łowy!). W jednej z części tej świeckiej kantaty, napisanej z okazji urodzin saksońskiego księcia, pojawia się przepiękna aria Schafe können sicher weiden (Owce pasą się bezpiecznie). Richard Strauss stworzył poemat symfoniczny Don Quixote, inspirowany dziełem Miguela de Cervantesa, z podtytułem: „Fantastyczne wariacje na temat rycerski”. Jedna z jego części, Wariacja II nosi nazwę Kriegerisch – Walka z owcami, choć muzykolodzy ten fragment częściej nazywają Wojowniczy – zwycięska bitwa przeciwko armii wielkiego cesarza Alifanfarona. Dzielny giermek Sancho Pansa, towarzyszący Don Kichotowi, wskazuje mu chmury kurzu, które Don Kichot bierze za dwie zbliżające się armie, a trzeźwo myślący Sancho ostrzega, że to, co wydaje się być wojskami, w rzeczywistości jest zbliżającym się stadem owiec. Błędny rycerz rozpoczyna walkę z wełnistymi stworzeniami i zabija siedem z nich, a wtedy dwóch pasterzy rzuca w niego kamieniami i wybija mu kilka zębów. Don Kichot uchodzi z pola walki. Wśród wielu muzycznych odniesień Strauss odtwarza dziwaczne beczenie czy może nawet owczy bełkot, umieszczając słuchacza na miejscu Don Kichota. W sumie, podczas bezsensownej walki lepiej stać z boku i patrzeć. Można nawet posłuchać muzyki.
W muzyce popularnej również można doszukać się motywu owiec, podamy tylko dwa przykłady, przyjemność dalszych poszukiwań pozostawiając Czytelnikom. David Bowie w latach 70. przyjechał do Polski i podczas spaceru po Warszawie zakupił płytę zespołu „Śląsk”, tę na której znajduje się utwór Helokanie. Bowie i kompozytor Brian Eno wykorzystali motyw z piosenki i jest to dość wyraźnie widoczne, a tak naprawdę słyszalne, w utworze „Warszawa”, w którym Bowie daje popis wokalny w wymyślonym języku. Jako drugi przykład posłuży nam utwór Sheep legendarnego zespołu Pink Floyd, pochodzący z płyty Animals.
Przyszedł czas na Polaka. Chyba najpiękniejszym nawiązaniem do tradycji pasterskich, wymieszanych z chorałem, ludową muzyką kościelną, a nawet elementami muzyki orientalnej są Nieszpory ludźmierskie, składające się z kilkunastu psalmów. Tekst tego oratorium napisał Leszek A. Moczulski, a muzykę skomponował Jan Kanty Pawluśkiewicz, który za to dzieło otrzymał tytuł Honorowego Bacy Podhala. W jednym z wywiadów wypowiedział wzruszające zdanie: Brak posiadania owiec jest uciążliwością psychiczną mojego dnia codziennego. Doskonale to rozumie połowa duetu autorskiego.
***
.Na polsko-czesko-słowackim trójstyku rozmawiamy z wyjątkowym miejscowym artystą o muzyce i czas szybko mija. Jemy placki ziemniaczane z kwaśną śmietaną, próbujemy lokalnych nalewek. Mieliśmy wpaść na dwa kwadranse, a upłynęło pięć bitych godzin. Zapada noc, w zasadzie głęboka noc, bo to początek marca. – Chłopacy – już na wyjściu, dosłownie w drzwiach, mówi gospodarz – poczekajcie chwileczkę. Przynosi długaśną trombitę, przykłada do ust i z instrumentu płynie charakterystyczny głęboki, niski dźwięk. Gdzieś daleko, znad Herczawy odpowiada echo. Dźwięki pięknie niosły się w mrozie przedwiośnia. – Jedźcie bezpiecznie!
Rozmawialiśmy o muzyce, a otwarliśmy się na ciszę. Kolejny paradoks w dyskusji o pasterstwie. Szum ulicy, świst odrzutowca, krzyczący ludzie – warto się od tego skutecznie odciąć i pastwisko w tym na pewno pomoże. Trzeba ściągnąć słuchawki, bo sens ich stosowania na łące czy leśnych duktach przez miłośników joggingu jest naprawdę żaden. Niestety, skrzeczące głosy polityków – wiadomo stacje radiowe i podcasty tym się karmią – albo głośna muzyka, przebijająca się ze słuchawek osób napotykanych na leśnych ścieżkach to rodzaj mentalnego horroru. Przecież ulubionej muzyki można posłuchać w domowym zaciszu, z radia w samochodzie, a naukę oddechów lepiej dostosować do warunków otaczającej przyrody.
Wyłącznie otwarcie się na ciszę i kojące dźwięki natury to właściwy krok do odstresowania się i rzeczywistej psychologicznej rekonwalescencji. Ciszę należy bowiem rozumieć nie jako zupełny brak dźwięków, ale ich delikatność. Szum wiatru, spadające krople deszczu, kumkanie żab, beczenie owiec, no i ptasie kwilenie.
Nienachalne, niemalże niewyczuwalne, docierające do naszego mózgu bez potrzeby specjalnego nastawiania się czy treningu. To właśnie w ciszy podejmuje się najważniejsze życiowe decyzje. Odbiorca przede wszystkim musi się wyciszyć. Bywają jednak wyjątki. William Szekspir, pisał w Wieczorze Trzech Króli: Jeśli muzyka jest pokarmem miłości, graj dalej.
Piotr Tryjanowski
Fragment książki Złap oddech na pastwisku. Terapeutyczne beczenie owiec, która ukaże się wkrótce nakładem wyd. Lanius/Bogucki Wydawnictwo Naukowe.