Prof. Thomas W. LAQUEUR: Kulturowa historia zwłok

Kulturowa historia zwłok

Photo of Prof. Thomas W. LAQUEUR

Prof. Thomas W. LAQUEUR

Amerykański historyk, seksuolog i pisarz. Autor ksiązek, artykułów i recenzji. Zdobywca nagrody Distinguished Achievement Award, Fundacji Andrew W. Mellona w 2007 r. , profesor historii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, w Kalifornii.

Na swoją obronę mogę powiedzieć, że miałem w głowie dwa pytania, które próbowałem zawrzeć w mglistej frazie „znaczenie śmierci”: pierwsze dotyczyło egzystencjalnego doświadczenia śmierci i umierania; drugie zaś odnosiło się do osadzenia tegoż w świecie społecznym – pisze Thomas W. LAQUEUR

To pierwsze i bodaj ważniejsze miało związek z tym, co moglibyśmy współcześnie nazwać historią emocji czy postrzegania śmierci, rozumianą nie w kategoriach ewolucji wierzeń, lecz tego, jak w przeszłości ludzie mierzyli się w swoich sercach z przytłaczającym faktem ludzkiej egzystencji: wszyscy umrzemy i mamy tego pełną świadomość. Chodziło mi o zgłębianie historii śmierci w zakresie wykraczającym poza wiedzę demografów i lekarzy z jednej strony oraz intelektualistów i badaczy religii z drugiej. Owo „znaczenie” było w moim przekonaniu wewnętrznym doświadczeniem, które posiada swoją dostępną historię.

Zagadnienie po raz pierwszy zaczęło mnie nurtować, gdy w czasie studiów doktoranckich przeczytałem, jak Edward Thompson, jeden z największych brytyjskich historyków XX wieku, atakował XVIII- i XIX-wiecznych ewangelików, których uważał za podłych handlarzy śmiercią. Naprzód konfrontując dzieci z przerażającą perspektywą śmierci, a następnie rozciągając przed nimi fałszywy obraz dobrej śmierci, ewangelicy mieli według Thompsona zmuszać terrorem młodych ludzi do poddania się negującej życie i kwietystycznej religii. W jednym Thompson miał rację: śmierć jest wszechobecna w literaturze ewangelickiej, a perspektywa spotkania z nią w duchu zgody, jeśli nie szczęścia, była przekazywana wiernym w każdym wieku. Dobra śmierć – śmierć w spokoju i bez lęku, z nadzieją na nowe życie, w pogodzeniu ze swoim losem – była w centrum ewangelickiego nurtu chrześcijaństwa, podobnie jak i wszystkich głównych religii świata.

Potwierdzają to książki takie jak „The History of the Fairchild Family” autorstwa najpopularniejszej pisarki dziecięcej początków XIX wieku, Mary Marthy Sherwood. Posłuchajmy ojca rodziny, pana Fairchilda, opowiadającego swoim zaciekawionym dzieciom o zwłokach „starego Johna Robertsa”, ogrodnika. Życzliwa próba pocieszenia wdowy przez pana i panią Fairchildów zamienia się w lekcję na temat śmierci – upiększoną odpytywaniem z cytowanych w nawiasach fragmentów Pisma Świętego – dla ich trojga dzieci. Widząc zainteresowanie córki, pan Fairchild pyta:

– Czy macie ochotę zobaczyć zwłoki, moje drogie dzieci? Nigdy dotąd nie widziałyście zwłok, jak sądzę.
– Nie, tato, ale jesteśmy bardzo ciekawe ich widoku – odpowiada Lucy.
– Uprzedzam was, moje drogie dzieci, że śmierć jest straszna. Zwłoki to okropny widok.
– Wiem to, tato, ale powinniśmy tam pójść.
– Cóż, moje drogie dzieci, pójdziecie; i jeśli chcecie, zobaczycie zwłoki.

Kiedy dzieci podeszły do drzwi, poczuły odrażający zapach, jakiego dotąd nie znały, odór martwego ciała, które po dwóch dniach zaczęło już gnić; a gdy weszły po schodach wyżej, odór jeszcze mocniej uderzył je w nozdrza.

Widok zwłok był bardziej upiorny i odrażający, niż dzieci się spodziewały, i odkrywał znaczenie słów Hioba: „A mocarz umarły przepada” (Księga Hioba 14:10).

– Moje drogie dzieci, teraz widzicie, czym jest śmierć.

 

.Wdowa Roberts – autorka książki nie pozostawia co do tego wątpliwości – wierzy, że jej mąż umarł szczęśliwą śmiercią, pokładając ufność w swoim Odkupicielu, i w tym przekonaniu znajduje pocieszenie: „Wiem, że mój biedny mąż kochał swego Zbawcę i ufał, że dzięki Niemu będzie zbawiony”. Teologiczna podbudowa tej historii jest w całkowitej zgodzie z doktryną: śmierć jest straszną rzeczą, która jest wynikiem grzechu; ci, którzy wierzą w odkupieńczą ofiarę Chrystusa, dostąpią życia wiecznego. O ile Sherwood nie stroni od makabrycznych szczegółów, o tyle jej celem jest nie straszenie, lecz pokrzepienie.

Wciąż jednak wiele zastanawia i w tym fragmencie, i w interpretacji mu podobnych. Być może wiara w życie wieczne uczyniła śmierć bardziej znośną dla dzieci (i dorosłych), które stanęły w jej obliczu, jak również dla bliskich zmarłych. Moja własna kwerenda w archiwum szkółki niedzielnej Stockport każe przypuszczać, że nastoletni uczniowie na łożu śmierci, podobnie jak wdowa Roberts, czerpali pociechę z religii ewangelickiej, która jakoby miała wzbudzać w nich strach. Jest wiele wiarygodnych dowodów, że istotnie było tak w wielu innych przypadkach. Nie jesteśmy w stanie policzyć, ilu ludzi odeszło spokojnie w nadziei na życie wieczne, a ilu cierpiało w obawie przed potępieniem.

.Jest wreszcie pytanie o strach przed zwłokami i śmiercią w sensie bardziej ogólnym. Czy to możliwe, że w czasach, gdy połowa wszystkich urodzonych dzieci umierała przed ukończeniem dziesięciu lat i gdy wszyscy, niezależnie od wieku, umierali w domu, dzieci Fairchildów nigdy nie widziały nieboszczyka? Czy to dlatego Sherwood wzbudziła w dzieciach strach przed pierwszym kontaktem ze śmiercią, choć przecież doświadczenie podpowiadało im, że śmierć jest nieodłączną częścią życia? Przekształciła śmierć z normalnego faktu codziennego życia w okropny koszmar? To była inscenizacja moralizatorska. Ale kto tu ulega strachowi? Może historyk. Konfrontacja dzieci ze śmiercią, ich własną lub innych, jest okropna, lecz ciągle zbyt powszechna. Antropologia medyczna związana ze śmiercią była tak nieznośna w lekturze, że w przeszłości nie mogłem jej studiować. Książka mądrego i współczującego niemieckiego onkologa dziecięcego nauczyła mnie, że wiele z tego, co ludzie myślą o śmierci w młodym wieku, odzwierciedla ich własne lęki i niepokoje w dorosłości; dzieci, nawet w otoczeniu świeckim, mogły umierać w duchu wiary. Tak samo dorośli. Zdałem sobie sprawę, że nie potrafiłbym napisać historii tego szczególnego fenomenu. Nie wiem nawet, czy można tu mówić o historii, czy trajektorii. Sądzę, że proporcje między tymi, którzy umierają w spokoju czerpanym z poczucia, że są częścią natury, jak drzewo upadające w lesie (Tołstojowska fantazja o śmierci woźnicy); tymi, którzy umierają w duchu pocieszenia płynącego z religii; a tymi, którzy umierają w wielkim strachu, niewiele się zmieniły. Byłoby jednak niezmiernie trudno wykazać to z historyczną precyzją.

Dusza pozostaje ukryta i nieprzewidywalna. Całe dziesięciolecia zajęło mi uświadomienie sobie (zaakceptowanie?), że nie potrafię napisać historii śmierci: ani takiej, jaką przeżywali umierający, ani takiej, jaką odczuwali osieroceni.

Nie dalej posunąłem się, gdy próbowałem pisać o historii ludzi pogrążonych w żałobie – o tym, co rodzice czuli po śmierci swoich dzieci na przestrzeni wieków – czy, ogólniej, o historii doświadczenia straty. Z jednej strony w społeczeństwach cechujących się wysoką śmiertelnością (pominąwszy te, które praktykują dzieciobójstwo) rodzice nie poradziliby sobie emocjonalnie, gdyby w każde nowe życie inwestowali uczucie tak głębokie, jak my to czynimy obecnie – w zamożnym świecie Zachodu – od urodzenia, a nawet poczęcia dziecka. Współczesna antropologia sugeruje, że powszechna i nieubłagana śmierć zagłusza – a przynajmniej wydaje się zagłuszać – ból matek. Z drugiej strony istnieje masa dowodów na to, że w przeszłości rodzice cierpieli po stracie swoich dzieci, które osiągnęły już pewien wiek. Mowa ciała wyrażająca melancholię, o ile nam wiadomo, pozostaje zaskakująco niezmienna od czasów starożytności. I oczywiście wszystko, do czego możemy dotrzeć, bazując na naszych źródłach, to zewnętrzny wyraz uczuć w danej chwili. Dusza pozostaje ukryta i nieprzewidywalna. Całe dziesięciolecia zajęło mi uświadomienie sobie (zaakceptowanie?), że nie potrafię napisać historii śmierci: ani takiej, jaką przeżywali umierający, ani takiej, jaką odczuwali osieroceni.

Badanie postaw wobec śmierci miało być moim sposobem na bardziej racjonalne spojrzenie na te sprawy. Istnieje wiele przedmiotowych wypowiedzi: buddyści myślą to, luteranie myślą tamto. Wiele poważnych prac z zakresu historii, teologii i antropologii próbuje pokazać, jak inne, bardziej ogólne poglądy na temat życia i wszechświata umiejscawiają śmierć. Prawdę mówiąc, wątpię jednak, czy istnieje coś takiego jak postawa wobec śmierci, przynajmniej w wymiarze, który można badać historycznie lub ze zniuansowaniem emocjonalnym.

Thomas W. Laqueur
Fragment książki „Praca umarłych. Historia szczątków cielesnych w ujęciu kulturowym”, Ed.Gallimard. Przekład dla „Wszystko Co Najważniejsze” Grażyna Śleszyńska.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 29 października 2019