Prof.Tomasz ALEKSANDROWICZ: "Paryż. Europejska wersja 9/11"

"Paryż. Europejska wersja 9/11"

Flaga en></div><div id=
Photo of Prof. Tomasz ALEKSANDROWICZ

Prof. Tomasz ALEKSANDROWICZ

Profesor nadzw. Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie. Ekspert zarządzania informacją z Centrum Badań nad Terroryzmem. Współtworzy Instytut Analizy Informacji Collegium Civitas.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Po tragedii w Paryżu emocje zaczynają powoli opadać. Trudno się dziwić, ale emocje są bardzo złym doradcą, nie sprzyjają bowiem racjonalnej refleksji, a więc i podejmowaniu optymalnych decyzji.

Spróbujmy zatem odpowiedzieć na pytanie, co wynika z zamachu paryskiego i co możemy zrobić, aby zminimalizować ryzyko takich zamachów w Europie. Oto kilka tez na ten temat.

Po pierwsze 

.Nie ma stuprocentowego bezpieczeństwa, tak samo jak nie istnieje system gwarantujący bezpieczeństwo w sposób doskonały. Terroryści zawsze mają nad państwem przewagę czasu, miejsca i modus operandi; mogą uderzyć w wybrany przez siebie cel, w wybranym przez siebie czasie i wybrany przez siebie sposób. Państwo nie może chronić wszystkiego, przez cały czas i przed każdym rodzajem zamachu, nie może też każdego poddać inwigilacji. To cena otwartego społeczeństwa demokratycznego — wystarczy wspomnieć, że Korea Północna nie zna zagrożenia terroryzmem.

Po drugie

.Zamach w Paryżu dowodzi, że ISIS zmienia swoją dotychczasową politykę i wzorem Al-Kaidy zaczęła atakować cele w Europie. Warto zwrócić uwagę na fakt, iż był to zamach nie tylko dobrze przygotowany, ale i stosunkowo trudny w realizacji, tzw. zamach symulacyjny, de facto składający się z kilku oddzielnych, skoordynowanych ze sobą zamachów; typowy przykład działania sieciowego. Świadczy to o tym, jak groźnym przeciwnikiem jest ISIS.

Po trzecie

.Kwestia uchodźców. Tu pojawiają się największe emocje, wręcz graniczące z histerią. Z jednej strony słychać ostrzeżenia i wezwania, aby nie wpuszczać nikogo w granice Europy, ponieważ uchodźcy to rozsadnicy zagrożenia terrorystycznego. Z drugiej — dobiegają okrzyki o hańbie i o konieczności pomocy biednym ludziom uciekającym przed wojną i terroryzmem ISIS właśnie. Obie strony nie mają racji.

Napływ uchodźców bez wątpienia zwiększa zagrożenie terrorystyczne, ponieważ wśród uchodźców znajdują się również emisariusze ISIS, których zadaniem jest szerzenie radykalizacji, wsparcie miejscowych komórek islamistycznych i wręcz przygotowywanie zamachów. W tłumie ludzi łatwo się ukryć, łatwo też prześlizgnąć się przez sito kontroli granicznej — z dokumentami lub nawet bez nich. Patrząc z punktu widzenia ISIS, byłoby grzechem strategicznym niewykorzystanie takiej okazji.

Jednak gros zagrożeń stwarzają osoby już urodzone w państwach europejskich, drugie pokolenie imigrantów, mieszkańcy gett islamskich, żyjący na co dzień w zamkniętych — także dla policji — enklawach, wzajemnie się radykalizujący. Częstokroć to ludzie, którzy przez pewien czas żyli na modłę obywateli Zachodu — po czym nawrócili się na islam, i to w jego radykalnej wersji. Przyczyny mogą być różne: poczucie pozostawania na marginesie i odrzucenia społecznego, rozczarowanie współczesną cywilizacją zachodnią, brak życiowego celu i znalezienie go właśnie w radykalnym islamie, bieda i bunt, brak perspektyw, wpływ radykalnych imamów, kontakt ze zindoktrynowanymi przybyszami z krajów Bliskiego Wschodu… Olbrzymi obszar badań, które trzeba przeprowadzić, nie tylko po to, aby zrozumieć procesy radykalizacji, lecz przede wszystkim, by nauczyć się im przeciwstawiać.

Jeśli przyjmujemy uchodźców, bądźmy świadomi tego, iż za dwadzieścia lat będziemy mieć jeszcze większe kłopoty — o ile nie zerwiemy z polityczną poprawnością, która nie pozwala wymusić na nich akceptacji podstawowych norm kulturowych obowiązujących w Europie.

.Świadomie używam słowa „wymusić”, gdyż dotychczasowe doświadczenia dowodzą, że tolerancja jest przez islamistów uznawana za słabość. Trzeba to powiedzieć jasno: dla kogoś — kto protestuje przeciwko choince stawianej w Wigilię na rynku, kto domaga się w oficjalnym piśmie wyłączenia części miasta spod reżimu prawa stanowionego przez państwo, bo jego zdaniem na tym obszarze obowiązuje szariat, kto organizuje patrole sprawdzające, czy kobiety chodzą ubrane w sposób nieobrażający muzułmanów — po prostu nie ma miejsca w Europie. Niechaj jedzie tam, gdzie się z takimi praktykami nie spotka. Podobnie dla kogoś, kto nawołuje do dżihadu, do zamachów terrorystycznych, pochwala przemoc. Kilka dni temu Włochy deportowały obywatela Tunezji, który w wywiadzie telewizyjnym chwalił poczynania ISIS. Słusznie. Szkoda, że tak późno.

.To prawdziwe wyzwanie. Pomoc uchodźcom wymaga starannie przygotowanego i przeprowadzonego, obliczonego na lata programu asymilacji społecznej i kulturowej, a z drugiej strony — dokładnej inwigilacji środowisk imigranckich. Niedopuszczalna jest sytuacja, w której przez lata powstają takie miejsca jak dzielnica Brukseli Molenbeek, która rządzi się własnymi prawami (ile jest takich dzielnic w miastach europejskich?), gdy policja nie karze chuliganów tylko dlatego, że są uchodźcami.

Tolerancja dla Innego ma swoją granicę — to bezpieczeństwo państwa i jego obywateli. Prawo musi być adekwatne do zagrożeń i egzekwowane — bez względu na to, kto je narusza. Na tym polega równość wobec prawa, jedna z podstawowych zasad demokracji, o której — w kontekście imigrantów — przez całe lata zapomnieliśmy. Przesadzam? W latach 1997 – 2013 w miasteczku Rotherham w South Yorkshire co najmniej 1400 dzieci padło ofiarą brutalnego molestowania seksualnego. Dzieci w wieku nawet 11 lat były gwałcone przez wielu sprawców, porywane i wywożone do innych miast, bite i zastraszane — „oblewano je benzyną i grożono podpaleniem, grożono pistoletem, zmuszano do oglądania brutalnych gwałtów i straszono, że będą następne, jeśli komukolwiek powiedzą”, jak donosi oficjalny raport. Sprawę przez całe lata zamiatano pod dywan, władze były bowiem poprawne politycznie i obawiały się łatki rasistów: ofiarami były białe sieroty, sprawcami — Pakistańczycy. Z tak rozumianą tolerancją nie chcę mieć nic wspólnego.

.Jest i druga strona tego medalu. Jeśli państwo toleruje tego typu zachowania imigrantów, w społeczeństwie narastają nastroje niechęci do nich, wrogości, górę bierze strach i złość. Casus Andersa Breivika, podpalenia domów azylantów w Niemczech, wzrost poparcia politycznego dla ugrupowań takich jak Front Narodowy Le Pen — to efekty takiej tolerancji.

Po czwarte

.Prawa człowieka a walka z terroryzmem. To temat szczególnie trudny, drażliwy, wywołujący burzliwe, niekiedy histeryczne reakcje. Obrońcy praw człowieka oskarżają państwa zachodnie o naruszanie praw terrorystów, inwigilację społeczeństw, brutalność, stosowanie tortur i zastraszanie ludzi. Milkną — gdy mamy do czynienia z zamachem, gdy giną niewinni, przypadkowi przechodnie. Zabierają głos, gdy napięcie mija — i znów można krytykować służby państwowe za brutalność.

Czas już chyba najwyższy, aby na ten problem spojrzeć pod innym kątem.

Podstawowym zagrożeniem dla praw człowieka są terroryści — nie ci, którzy z nimi walczą.

.„Akty terroryzmu ze swej istoty lub ze względu na okoliczności mają na celu poważne zastraszenie ludności lub niewłaściwe przymuszanie rządu lub organizacji międzynarodowej do podjęcia lub powstrzymania się od określonego działania albo też destabilizowanie lub niszczenie podstawowych struktur politycznych, konstytucyjnych, ekonomicznych lub społecznych w państwie lub organizacji międzynarodowej (…)” — stwierdza w preambule Konwencja o zapobieganiu terroryzmowi przyjęta w 2005 r. przez Radę Europy, organizację stojącą na straży praw człowieka. Art. 2 Konwencji, określając jej cel, stwierdza, iż „terroryzm wywiera ujemny wpływ na pełne korzystanie z praw człowieka, w szczególności prawa do życia”. Także w dokumentach Organizacji Narodów Zjednoczonych podkreśla się częściej formułowany postulat ochrony praw ofiar zamachów terrorystycznych, „które są pozbawione swoich najbardziej podstawowych praw człowieka”. Co jest zatem ważniejsze: życie niewinnych ofiar czy naruszenie prawa do prywatności, naruszenie nietykalności terrorysty?

Po piąte

.Reakcja Zachodu na arenie międzynarodowej. Sytuacja na Bliskim Wschodzie to już prawdziwy węzeł gordyjski. Każdy z zaangażowanych w nią podmiotów ma różne interesy i cele, co uniemożliwia wypracowanie spójnej polityki i podejmowanie realnych działań, które nie byłyby wyłącznie półśrodkami. Arabia Saudyjska oficjalnie pozostaje sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, a do Państwa Islamskiego płyną petrodolary wsparcia od saudyjskich obywateli. Amerykanie wspierają Kurdów w walce z ISIS, nie bacząc na protesty Turcji, która — choć oficjalnie deklaruje walkę z ISIS, kupuje po cichu ropę od Państwa Islamskiego i z zadowoleniem zerka, jak islamiści zabijają Kurdów. Rosja — wbrew stanowisku Zachodu — wspiera Baszara Asada; Władimir Putin przebojem wraca na arenę międzynarodową, nie powstrzyma go nawet konflikt z Turcją (jakkolwiek patrzeć — członkiem NATO), której siły powietrzne zestrzeliły rosyjski bombowiec.

Propozycja Putina jest jasna: Rosja zniszczy Państwo Islamskie i przywróci władzę Asada, w zamian za to Zachód zaakceptuje rosyjskie działania na Ukrainie i zawiesi sankcje. Izrael zaczyna przychylnie patrzeć na poczynania Hezbollahu, który z poparciem Iranu prowadzi działania przeciw Państwu Islamskiemu. Francja nasila bombardowania terytorium ISIS; nic jednak nie słychać na temat rozpoczęcia ofensywy lądowej.

Temu ostatniemu elementowi trudno się dziwić. Działania lądowe przeciwko ISIS oznaczałyby prowadzenie wojny na granicy ludobójstwa, a nawet przekraczałyby tę granicę. Zwycięstwo Zachodu — biorąc pod uwagę siłę ognia — byłoby nieuchronne. Co jednak dalej? Komu przekazać władzę? Pozostawić na Bliskim Wschodzie jednostki zachodnie w charakterze sił okupacyjnych? Na jak długo i za jaką cenę?

.To sytuacja w gruncie rzeczy patowa. Można i trzeba zamknąć źródła finansowania ISIS. Jak zmusić Turcję do zaprzestania kupowania ropy od Państwa Islamskiego? Można zniszczyć instalacje naftowe na terytoriach zajętych przez ISIS. Jak jednak skłonić Arabię Saudyjską do zaniechania wsparcia finansowego ISIS?

Pewne jest jedno: to koniec Bliskiego Wschodu, jaki znaliśmy od 1948 roku. Jesteśmy świadkami powstawania nowego układu sił, przy czym nikt Zachodu nie pyta o zdanie, a i Zachód ma niewielki — o ile w ogóle — wpływ na rozwój sytuacji.

Po szóste

.Wnioski dla Polski. Pierwszy wydaje się oczywisty. Należy przygotować program asymilacji przyjmowanych uchodźców, który minimalizowałby możliwość ich radykalizacji oraz maksymalizował efekty asymilacji następnych pokoleń. To praca na lata. Oczywiste wydaje się również wzmocnienie ochrony granic i stworzenie polskim służbom możliwości identyfikacji przyjmowanych uchodźców z krajów podwyższonego ryzyka.

Drugi wniosek to usprawnienie polskiego systemu antyterrorystycznego. Skoro zdecydowaliśmy się na system wielopłaszczyznowy i wielopodmiotowy, co jest wyborem słusznym, należy w radykalny sposób zwiększyć skuteczność koordynacji podejmowanych przez te podmioty działań.

.Konieczne wydaje się przyjęcie ustawy antyterrorystycznej, w której znalazłyby się co najmniej następujące regulacje:

  • uznanie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego za tzw. służbę wiodącą w zwalczaniu terroryzmu;
  • określenie kompetencji i zadań poszczególnych podmiotów systemu zwalczania terroryzmu;
  • uregulowanie zasad współpracy pomiędzy poszczególnymi podmiotami (dziś współpraca ta odbywa się na podstawie porozumień zawieranych pomiędzy kierownictwami poszczególnych służb);
  • ustawowe określenie zasad obiegu informacji;
  • wprowadzenie procedur użycia sił zbrojnych w wypadku zagrożenia terrorystycznego;
  • wprowadzenie nadzwyczajnych uprawnień inwigilacji operacyjnej na wypadek zagrożenia terrorystycznego.

.Uchodźcy nie rozpłyną się we mgle. Terroryzm nie zniknie z dnia na dzień. Polska nie jest immunizowana przed współczesnymi zagrożeniami. Nie możemy biernie czekać na rozwój wydarzeń, musimy być na nie przygotowani. Bez histerii, strachu, demagogii i politycznej poprawności. Przypomnę — choć raz to już na łamach „Wszystko co Najważniejsze” czyniłem — prorocze słowa braci Strugackich z „Żuka w mrowisku”:

Dla uczonych wszystko jest jasne — nie należy mnożyć zbytecznych bytów bez bezwzględnej konieczności. Ale my nie jesteśmy uczonymi. Pomyłka uczonego to w ostatecznym rachunku jego prywatna sprawa. A my nie możemy się mylić. Wolno nam uzyskać opinię obskurantów, mistyków, zabobonnych kretynów. Jednego nam nigdy nie wybaczą — jeśli nie docenimy niebezpieczeństwa. I jeśli w naszym domu zapachniało nagle siarką, nie mamy po prostu prawa dyskutować o molekularnych fluktuacjach — mamy obowiązek założyć, że gdzieś opodal pojawił się diabeł z rogami, i przedsięwziąć odpowiednie środki do zorganizowania produkcji wody święconej włącznie, i to w skali przemysłowej. I Bogu dzięki, jeśli okaże się, że to były tylko fluktuacje, i cała Rada Światowa będzie się z nas śmiać do rozpuku, razem z dziećmi w wieku przedszkolnym…

Tomasz Aleksandrowicz

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 27 listopada 2015
Fot.: Eryk Mistewicz