"Europa uchodźców. Kilka ważnych pytań, na które każdy powinien sobie odpowiedzieć"
Problem uchodźców z Bliskiego Wschodu od kilku tygodni stał się tematem numer jeden. Trudno się dziwić. Sceny pokazywane przez światowe media są szokujące. Wyspa Kos, Lampedusa, granica węgierska, wlot to tunelu pod kanałem La Manche – z niemal każdym dniem obrazy z tych miejsc niosą ze sobą przesłanie tragedii.
.Dyskusja na ten temat jest trudna, jak zawsze wtedy, gdy emocje zaczynają brać górę. Zarówno przeciwnicy jak i zwolennicy przyjęcia uchodźców zaczynają stosować moralny szantaż.
Jedni powiadają, że przyjęcie uchodźców niemalże graniczy ze zdradą narodowych i europejskich interesów, grozi kulturową zapaścią, falą zamachów terrorystycznych i całkowitą islamizacją Europy. Ich przeciwnicy każdy głos wyrażający obawy czy choćby wątpliwości traktują jako moralną zbrodnię, przejaw szowinizmu i odejście od szczytnych ideałów humanistycznych. Porozumienia brak.
Sytuację pogarsza fakt, że władze Unii Europejskiej najwyraźniej nie mają dobrego pomysłu na to, jak opanować narastający kryzys. Nie widać planów, strategii, długofalowego myślenia, próby ogarnięcia całości – są tylko działania ad hoc, wymuszone przez rzeczywistości, której już nie da się nie zauważać. Jak długo się dało – udawano, że problemu nie ma. Jak długo trwa dramat Lampedusy? Jak długo uchodźcy napływają do Grecji? Ile przemytniczych łodzi przepłynęło już przez Morze Śródziemne? Na czym ma polegać wzmocnienie ochrony granic UE, bo chyba nie na zatapianiu tych łodzi?
.W oczy rzucają się wieloletnie zaniedbania. Unia Europejska całkowicie niemal zaniechała myślenia o bezpieczeństwie w kategoriach strategicznych. Dość powiedzieć, że Europejska Strategia Bezpieczeństwa do dokument z 2003 r., a więc z zupełnie innej epoki, dotyczący zupełnie innej Unii Europejskiej, innej Europy, innego świata. Spójrzmy prawdzie w oczy – Wspólna Polityka Zagraniczna i Bezpieczeństwa, a w tym Wspólna Polityka Bezpieczeństwa i Obrony to tylko kilka zadrukowanych kartek będących częścią traktatów założycielskich.
Powiedzmy otwarcie: Unia Europejska przestała de facto być podmiotem bezpieczeństwa; bezpieczeństwo Europy powinno zapewnić NATO, najchętniej za amerykańskie pieniądze.
Jeśli ktoś ma wątpliwości, niechaj spróbuje odpowiedzieć na dwa pytania strategiczne dotyczące kryzysu związanego z napływem uchodźców: jakie interesy i jakie cele ma Unia Europejska i jakimi metodami będzie je realizować. Czego chcemy? Żeby uchodźcy przestali przyjeżdżać, a jeśli już przyjechali to niech jadą gdzieś dalej w świat? Żeby zmienili się w przykładnych Europejczyków? Przyjęli Europejskie wzorce kulturowe, ruszyli na poszukiwanie pracy? Jak chcemy to osiągnąć? Pomaganie uchodźcom z Syrii i Libii przypomina ratowanie tonącego – to trzeba umieć, bo inaczej tonący nas wciągnie pod wodę: nie dość, że mu nie pomożemy, to sami znajdziemy się w poważnych tarapatach.
Czytając różne opinie na ten temat dostrzegam głównie histerię – z obu stron. A nam trzeba strategii.
Odpowiedzmy zatem na cztery podstawowe pytania: jakie mamy interesy i jakie cele chcemy osiągnąć; w jakich warunkach funkcjonujemy (szanse, wyzwania, zagrożenia, ryzyka); jakimi sposobami będziemy działać i jakie mamy siły i środki. Zachód miał dużo czasu, by te pytania zadać i szukać na nie odpowiedzi; czas ten został bezproduktywnie zmarnowany. I dziś stajemy przed sytuacją, która nas najwyraźniej przerasta, nie jesteśmy bowiem do niej przygotowani.
.Reagujemy ad hoc, emocjonalnie, bez planu, chaotycznie – jak człowiek, który widzi tonącego i nie bardzo umiejąc pływać usiłuje gorączkowo reagować: dać mu kijem po łbie? Szukać łódki? Spróbować płynąć do niego wpław? Wołać o pomoc? Efekt może być przerażający: będą tonąć razem. Kto komu stanie na ramionach, żeby przeżyć?
Te pytania można mnożyć, choć trudno je publicznie zadać nie zyskując łatki zdrajcy czy szowinisty. Jednak milczenie nie spowoduje, że problemy znikną. Tego jednego możemy być pewni – znany nam świat się kończy. Oto zatem kilka myśli, które prezentuję w pełni świadom ryzyka ataków z jednej i drugiej strony.
.Po pierwsze, problemy nie znikną zanim nie znikną ich źródła. Fali uchodźców nie da się zatrzymać bez unormowania sytuacji na Bliskim Wschodzie, a eufemizm „unormowanie” oznacza wojnę i fizyczną likwidację Państwa Islamskiego. Determinacja zwolenników ISIS może w tym kontekście oznaczać konieczność wprowadzenia polityki spalonej ziemi, a kto wie czy nie ludobójstwa. Jaka byłaby reakcja państw arabskich? Jak wyglądałby odwet? Jakiej skali byłaby fala zamachów terrorystycznych w Europie? Trzeba pamiętać o historii, a ta jest bezlitosna: Zachód porusza się po Bliskim Wschodzie w subtelnością słonia w składzie porcelany. Wystarczy popatrzeć na polityczne granice w Afryce Północnej – narysowane na mapie przy pomocy ekierki i ołówka. Przez kogo? Przecież nie przez Arabów.
Alternatywą jest stworzenie koalicji państw arabskich, które zgodnie wystąpią przeciwko ISIS. Polityka Zachodu powinna zmierzać w tym właśnie kierunku, ale realność tego planu stoi pod znakiem zapytania. Pojawia się problem zamkniętego koła: Rządy ISIS wywołują fale uchodźców. ISIS można odsunąć od władzy na drodze wojny, wojna zaś potęguje falę uchodźców.
Rzecz w tym, że tego typu analizy od dawna powinny leżeć w biurkach przywódców UE. Sądząc po podejmowanych działaniach – trudno w to uwierzyć.
.Po drugie, niezależnie od politycznych losów Bliskiego Wschodu mamy problem tu i teraz: uchodźcy w Europie. Zadajmy zatem niepoprawne politycznie pytanie: co z nimi zrobić? Oczywiście, że pomóc – ale jak? Pozwolę sobie zwrócić uwagę, że porównywanie obecnej sytuacji z czasami II wojny światowej i Polakami, którzy znaleźli schronienie w Indiach czy Iraku jest czystą demagogią. Polacy nie zachowywali się agresywnie, nie organizowali demonstracji przeciwko systemowi wartości gospodarzy, nie wprowadzali patroli sprawdzających czy przestrzegane są ich normy obyczajowe i nie protestowali przeciwko obecności w przestrzeni publicznej symbolu półksiężyca twierdząc, że to obraża ich uczucia religijne. Nie zwracali się także do władz z wnioskiem o wyłączenie określonego terytorium spod rządów miejscowego prawa, a duchowni nie nawoływali do krucjat.
Faktem jest, że po klęsce multikulti powraca do Europy koncepcja asymilacji. Słusznie. Powstaje wszakże pytanie: a co, jeśli ktoś nie będzie chciał się asymilować?
Czy znajdziemy w sobie tyle odwagi, żeby powiedzieć mu: nie podobają ci się krótkie sukienki Europejek – jedź tam, gdzie kobiety noszą hidżaby. Nie podobają ci się publicznie składane przed Wigilią życzenia Merry Christmas? Wyjeżdżaj tam, gdzie się ich nie składa. Będziemy potrafić?
.Po trzecie, trudno też zaprzeczyć, że napływ uchodźców niesie ze sobą także zagrożenia radykalizmem i wręcz terroryzmem. Powstrzymam się od komentarza słów, które publicznie wypowiedziała godna najwyższego szacunku osoba od lat zaangażowana w akcje humanitarne: przecież oni nie mają twarzy terrorystów! Takie zagrożenie bez wątpienia istnieje, choć trzeba sobie jasno powiedzieć – to, że część z tych ludzi stwarza zagrożenie terrorystyczne nie może rzutować na nasz stosunek do uchodźców w ogóle, lecz równocześnie nie może nas zwalniać z zachowania czujności.
Trudno nie zadać kolejnych pytań: czy nasze służby specjalne są wystarczająco sprawne, czy mają wystarczające siły i środki do rozpoznania zagrożeń, ich neutralizacji. Terroryzm to zjawisko specyficzne: nie trzeba armii stu ludzi, wystarczy jeden człowiek. Trudno w tym kontekście przejść do porządku dziennego nad faktem, że większość uchodźców – 75%! – to młodzi mężczyźni bez rodzin, a nie kobiety z dziećmi.
.Po czwarte wreszcie – reakcje społeczne. W Niemczech podpalenia ośrodków dla azylantów to codzienność. Zagrożenie stanowią nie tylko radykałowie muzułmańscy, nasi rodzimi Europejczycy także. Ilu będzie rzucać kamieniami? Ilu pojawi się naśladowców Andreasa Berivika? Musimy być na to przygotowani. Jesteśmy?
.Te dane muszą przerażać. W 2014 r. liczba uchodźców osiągnęła 60 milionów ludzi – tyle co populacja Wielkiej Brytanii. Sformułowanie „wielkie migracje ludności” nabiera zupełnie innego sensu. Tych 60 milionów to ofiary wojny szukające swojego miejsca na ziemi. Nikt im tego miejsca nie zapewni. Zachód bezradnie rozkłada ręce. To są najpoważniejsze konsekwencje wojen, konfliktów zbrojnych, potyczek, działań rozmaitych uzbrojonych band i warlordów.
Polska nie jest samotną wyspą, to również nasz problem. Rozpatrujemy go już nie tylko w kategoriach moralnych, humanitarnych, ale i praktycznych, także – w kategoriach bezpieczeństwa. Tej fali nie da się już zatrzymać, a tym bardziej – zawrócić.
Musimy zatem stawić jej czoła. Uchodźcom trzeba pomóc, ale mądrze, tak, aby oni odczuli tę pomoc, a my abyśmy nie wywołali kolejnych zagrożeń. Aż się prosi przypomnieć słowa Boba Dylana:
How many times can a man turn his head,
Pretending he just doesn’t see?
(…)
How many deaths will it take till he knows
That too many people have died?
Jednak odpowiedzi nie przyniesie nam wiatr. Musimy ją znaleźć sami.
Tomasz Aleksandrowicz