Prof. Zdzisław KRASNODĘBSKI: Polska – trudne zadanie Polaków

Polska – trudne zadanie Polaków

Photo of Prof. Zdzisław KRASNODĘBSKI

Prof. Zdzisław KRASNODĘBSKI

Polski eurodeputowany, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego VIII kadencji. Socjolog, filozof społeczny. Profesor Uniwersytetu w Bremie. Autor m.in. „Upadek idei postępu”, „Demokracja peryferii”.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Kolejne pokolenia stawały przed problemem zdrady, dostosowania się i buntu, winy i nawrócenia, żyły w poczuciu konfliktu między życiem prywatnym i sukcesem jednostkowym a obowiązkami wobec zbiorowości – pisze prof. Zdzisław KRASNODĘBSKI

.Polska nie jest tylko krainą geograficzną, miejscem, nie jest zbiorem ludzi, łańcuchem pokoleń czy państwem. Jest oczywiście tym wszystkim, ale jednocześnie jest czymś więcej. Zmieniały się granice, skład ludnościowy, formy polityczne, a Polska trwała – nawet gdy jej nie było jako państwa na mapie Europy.

Polska jest naszym transcendentnym punktem odniesienia, który czyni nas Polakami w odróżnieniu od tych, którzy są po prostu mieszkańcami Polski lub są skupieni w inne wspólnoty, ukonstytuowane przez inne duchowe symbole. Aby ludzie utworzyli naród, muszą mieć symboliczne, święte centrum. Polska, będąc naszym duchowym odniesieniem, konstytuującym naszą tożsamość, jest także określającą nas rzeczywistością, w której się ta duchowość realizuje, realną historią z całym bagażem zwycięstw i klęsk, zasług i win, ze wszystkimi naszymi rozterkami, konfliktami.

Jan Paweł II, wielki przewodnik Kościoła powszechnego i polski mesjanista, mówiąc o Polsce, przywoływał postać matki. Przytoczmy jego słynne słowa z homilii z 1991 roku: „To jest moja matka, ta ziemia! To jest moja matka, ta Ojczyzna! To są moi bracia i siostry! I zrozumcie, wy wszyscy, którzy lekkomyślnie podchodzicie do tych spraw, zrozumcie, że te sprawy nie mogą mnie nie obchodzić, nie mogą mnie nie boleć! Was też powinny boleć! Łatwo jest zniszczyć, trudniej odbudować. Zbyt długo niszczono! Trzeba intensywnie odbudowywać! Nie można dalej lekkomyślnie niszczyć!”. A w 1983 roku, gdy wydawało się, że Polska pozostanie w rękach komunistów, zamknięta na wieki w PRL-u, tak wyjaśnił gest pocałowania ziemi po przylocie do Warszawy: „Czynię tak na początku każdej wizyty duszpasterskiej, by oddać cześć Stwórcy oraz synom i córkom ziemi, do której przybywam. Pocałunek złożony na ziemi polskiej ma jednak dla mnie sens szczególny. Jest to pocałunek złożony na rękach matki, albowiem ojczyzna jest naszą matką ziemską. Polska jest matką szczególną, niełatwe są jej dzieje, zwłaszcza na przestrzeni ostatnich stuleci. Jest matką, która wiele przecierpiała i wciąż na nowo cierpi”.

Niemal każdy naród w Europie cierpiał, przeżywał nieszczęścia, katastrofy, klęski, także narody zachodnie, którym często zazdrościmy, które uznajemy za wzór. Jakże straszna i krwawa jest na przykład historia Francji, gdy patrzymy na nią z bliska. Albo historia Niemiec – któż chciałby dźwigać ciężar takich zbrodni… Czy możemy się dziwić, że żaden Niemiec nie mógłby o swojej ojczyźnie wypowiedzieć takich słów jak Jan Paweł II o Polsce? Niemcy jako matka, na której dłoni składa się pocałunek? Niemożliwe.

Losy Polski są szczególne – całkowita utrata państwa w latach 1795–1918, krótki cud niepodległości, ponowny podbój w 1939 i potem w 1944 roku. Szarpanina, zrywy, rozpacz, rezygnacja i akomodacja.

Polska jest ojczyzną bardzo wymagającą i Polacy nie zawsze radzili sobie z tymi wymaganiami. Dramatyczne losy Polski – utrata niepodległości, II wojna światowa i czasy PRL-u – sprawiły, że Polacy mają szczególnie skomplikowany i ambiwalentny stosunek wobec Polski jako państwa i jako politycznej rzeczywistości. Kolejne pokolenia stawały przed problemem zdrady, dostosowania się i buntu, winy i nawrócenia, żyły w poczuciu konfliktu między życiem prywatnym i sukcesem jednostkowym a obowiązkami wobec zbiorowości. Poświęceniu jednych, czasami desperackiemu, towarzyszyła niemal całkowita apatia polityczna drugich – często szerokich warstw społecznych. Oskarżano o to i lud, i elity. Na przykład Michał Bobrzyński narzekał na „martwotę polityczną” warstw niższych, a Witkacy na „niemrawość” warstw wyższych i na „prywatę” – „czyli patrzenie zaledwie na dystans własnego, często parszywego życia”. Innym stale powracającym toposem samokrytyki jest narzekanie na Polskę jako „zdeformowaną męczennicę”, na martyrologię narodową, „kult klęski i śmierci”. Reakcja na żałobę po tragedii smoleńskiej to tylko replika tych bardzo tradycyjnych utyskiwań.

Polacy żyją w poczuciu kontrastu między minioną wielkością a teraźniejszością, w której ciągle jest jeszcze pełno kompleksów i w której dominuje przeświadczenie o zapóźnieniu w stosunku do najbardziej rozwiniętych krajów. Ale nikt – o ile wiem – z polskich krytyków polskości nie napisał o Polakach tak, jak Jan Patočka o Czechach – że są „małym narodem”. (Także Patočka wspominał jednak o przeszłej wielkości Czech – odróżniając dawny, wielki naród czeski, mówiący do pewnego czasu głównie po niemiecku, od nowoczesnego, małego narodu, który wyrósł z ludu i oparł się na wspólnocie języka czeskiego). Polacy nie powiedzieli sobie, że są „małym narodem”, skazanym na małość, choć są w Polsce środowiska, które nas do tego namawiają. Polacy zawsze mierzyli się z wielkimi krajami europejskimi – z Francją, Anglią, a nie Bułgarią i Mołdawią czy nawet z Czechami i Węgrami.

Ponad swoją miarę? Tak się często wydawało. Niektórych to śmieszyło, innych gorszyło. Na przykład Witkacy za skutek ustrojowych swoistości Rzeczypospolitej uznawał skłonność Polaków do puszenia się. Twierdził, że dla Polaków „pozory są ważniejsze niż rzeczywistość” (choć w jego epoce nie istniały jeszcze firmy PR-owskie), że zastępujmy systematyczne działania i trwałe osiągnięcia pseudosukcesami: „O ile człowiek realny, dążący do faktycznego odegrania swego kompleksu niższości, stara się uczciwie stworzyć rzeczy solidne i wartościowe i w ten sposób nabrać wartości dla siebie i drugich, pozbywając się gniotącego go poczucia własnego gówniarstwa, o tyle normalny gówniarz, wywatowany i wybalonowany, aby stać się gówniarzem, będzie dokonywał czynów pozornych, w których będzie się napuszał przed sobą i innymi, zostawiając za sobą twory niedoskonałe, zrobione byle jak, na olaboga”. Ale i on przyznawał, że „Polska zawsze mogłaby odegrać dziejową rolę, ale zawsze się od tego powstrzymuje”. Bronił jednak dorobku szkoły krakowskiej, wspominając o zarzutach, „które słyszał jeszcze w czasie wojny, że przed szkołą krakowską, że od pesymizmu, przez nią szczepionego, ratował się naród powieściami historycznymi Sienkiewicza”.

Także dzisiaj Henryk Sienkiewicz – ów, zdaniem Brzozowskiego, „klasyk polskiej ciemnoty, szlacheckiego nieuctwa” – nie cieszy się dobrą opinią w postępowych kręgach liberalnej inteligencji, bo zamiast zajmować się ulubionym zajęciem polskiego postępowego inteligenta – znęcaniem się nad przegranymi, kopaniem słabszych – chciał im „pokrzepić serca”, wzmocnić ich morale, pokazać, jak polskie przywary można przekształcać w polskie cnoty. Ale na lekturze jego książek wychowały się dzielne pokolenia. Jak przyznawał Bobrzyński: „Czytali je legioniści w rowach strzeleckich i na śmiałych podjazdach, i przy budowie drogi pantyrskiej w Karpatach” (choć wskazywał, że niektórzy czytelnicy wzorowali się na Ossolińskim, a nie na księciu Jaremie, a Sienkiewicza nie udało się namówić do podpisania protestu przeciw proklamacji 16 listopada 1916 r.). Potem czytali je żołnierze AK i innych polskich organizacji walczących z Niemcami i w jeszcze bardziej beznadziejnej sytuacji z Sowietami. Natomiast na Płomieniach sławiących terroryzm wychowywały się kolejne pokolenia rewolucjonistów-internacjonalistów, aż po dzisiejszą „nową lewicę”.

Mierząc się z najsilniejszymi krajami Zachodu, marząc o wielkości, Polacy nie byli i nie są pewni swego statusu i swej przynależności do Zachodu. Stąd tak charakterystyczny kompleks niższości i nieustanne oglądanie się na to, co o nas mówią w europejskich stolicach. Ta niepewność jest większa niż w przypadku Węgrów czy – jeszcze bardziej – Czechów, gdyż przecież większa część Polski była częścią imperium rosyjskiego.

Rozbiory, przegrane powstania, klęska wrześniowa, klęska lat 1944–1945, a także kompleks zacofania sprawiły, że polska przeszłość i tradycja stały się przedmiotem zajadłych sporów. Nawet Rzeczpospolita przedrozbiorowa, nasza wielka przeszłość, budziła skrajne uczucia – od podziwu do obrzydzenia. Jednak także krytycy przyznawali, że centralnymi wartościami polskiej tradycji są wolność i równość. I albo je odrzucali, albo twierdzili, że były one inne niż zachodnie, nieliberalne, a więc gorsze.

Niechęć do Rzeczypospolitej prowadziła do zapatrzenia się w państwa despotyczne. Tak było w przypadku Witkacego. Ale przykłady wielkości, które on podawał, mało są dzisiaj zachęcające – na przykład Rosja bolszewicka, w której wielkości sam Witkacy nie chciał jednak uczestniczyć ani w 1917, ani w 1939 roku. Poddanie się komunizmowi przez część inteligencji było w dużej części rezultatem kompleksów i braku wykształcenia – mimo pozorów elitarności. Wspominając lata instalowania komunizmu w Polsce, Czesław Miłosz tłumaczył: „Wy, to znaczy młode pokolenie, nie zdajecie sobie sprawy, jaką siłę miał stalinizm. Intelektualną siłę. Fantastyczną! To było zmiażdżenie Polski… Kompletne zmiażdżenie. Zmiażdżenie intelektualne – bo nie było żadnej intelektualnej przeciwwagi, żadnej obrony…”.

Z perspektywy czasu brzmi to po prostu komicznie, gdyż trudno sobie wyobrazić doktrynę bardziej prymitywną niż stalinizm. Dla Miłosza, ludzi jego pokolenia i jego orientacji myślowej marksizm i komunizm to była nie tylko modernizacja, ale i okcydentalizacja polskiej kultury. Działały tutaj podobne kompleksy i podobny mechanizm pokory wobec wyższych wzorów kulturowych: „Komunizm czy też raczej całe myślenie heglowsko-marksistowskie to wynik długiego procesu myśli europejskiej. (…) Cała Polska była właściwie poza zasięgiem tego wielkiego kryzysu cywilizacji europejskiej. Komunizm był pierwszym zaznajomieniem się z owocami tych wszystkich procesów, które dojrzewały w Europie. (…) Ostatecznie i Nietzsche był prorokiem tych procesów, i Dostojewski (…). Komunizm, marksizm był więc, w pewnym sensie, funkcją europejskiego nihilizmu”.

.Niektórych niechęć do polskiej samowoli i niezborności zaprowadziła do kolaboracji z zaborcami, a później także z nazizmem i przede wszystkim z komunizmem. Innych w tym samym kierunku prowadziły niechęć do polskiej symboliki narodowej i nasze rzekomo chroniczne zacofanie. Ci, którzy chcą zatopić Polskę w scentralizowanej, zamienionej w państwo Unii Europejskiej, kontynuują te tradycje. Dzisiaj Polska, choć jest niepodległa i coraz silniejsza, stawia nam również trudne zadania – i w nowej formie reprodukują się dawne postawy, także te destrukcyjne. Obyśmy tym razem tym zadaniom sprostali…

Zdzisław Krasnodębski
Tekst ukazał się w nr 57 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: SklepIdei.pl LINK >>>]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 13 października 2023