Kto we wtorek 8 listopada 2016 r. wygra wybory w Stanach Zjednoczonych?
.Nikt dzisiaj nie odpowie na to pytanie tak, jak odpowiedziałby jeszcze kilka miesięcy temu. Niezależnie od zapatrywań politycznych, znajomości amerykańskiej polityki czy stopnia zaangażowania w procesy rządzące wyborami — ewentualne, niespodziewane dla wielu zwycięstwo Donalda Trumpa w walce o prezydencki fotel nie powinno być zaskoczeniem. Już nie.
Po pierwsze, dlatego że Donald Trump miał te wybory przegrać przynajmniej kilkukrotnie.
Najpierw na etapie zgłaszania kandydatur do prawyborów, kiedy wielu liczących się komentatorów oceniało jego chęć startu jako próbę powrotu miliardera-celebryty na czołówki gazet. Potem miał polec w walce z partyjnymi konkurentami, na czele z republikańskimi senatorami, Tedem Cruzem i Marco Rubio, popieranymi przez sporą część partyjnego establishmentu, następnie — kiedy ci wycofywali się już z wyścigu (Marco Rubio przegrał z Donaldem Trumpem nawet w swoim macierzystym stanie) — miał nie zebrać wymaganej większości głosów, otwierając tym samym drogę do wyboru na republikańskiej konwencji innego kandydata, w końcu zaś zostać zmieciony przez Hillary Clinton, a ujawniona w ostatnim miesiącu afera taśmowa miała go ostatecznie pogrzebać. Wszystkie te przewidywania okazały się chybione, a wynik tego wyścigu z pewnością nie jest jeszcze przesądzony.
Po drugie, Donald Trump w istocie nie reprezentuje republikanów, lecz szerszą grupę społeczną oczekującą zmiany. I podobnie jak w przypadku wyborów prezydenckich w Polsce sprzed roku czy Brexitu sprzed kilku miesięcy, także w USA może dojść do niewidocznego w sondażach przesilenia. Wyborcy oczekujący zmian to grupa szersza niż sami tylko republikanie; to także ci, którzy zniechęceni nie głosowali w ostatnich wyborach. Nikt do końca nie wie, jak duże grupy wyborców niegłosujących zmobilizowała kampania miliardera. Pewne wydaje się natomiast, że jeśli ktoś jest w sondażach niedoszacowany, to jest to właśnie Donald Trump. I tak — ma szanse na zwycięstwo.
Możemy się zastanawiać, czy Donald Trump od początku planował tak poważne wejście w politykę, czy też skłoniło go do tego zaskakujące, także dla niego samego, poparcie społeczne. Czy miał poważny wyborczy program, czy też tworzył go naprędce, gdy w kolejnych stanach wygrywał prawybory? Te dywagacje nie mają już dzisiaj większego znaczenia. Ważne, że jest on jednym z dwójki liczących się kandydatów. Republikanie wraz z nominacją dali mu szansę na realne zaistnienie w tych wyborach; jako kandydat niezależny nie mógłby myśleć o prezydenturze. Śledząc jego wypowiedzi w trakcie kampanii, znajdziemy wiele punktów, w których nie zgadza się on z linią polityczną obozu, który reprezentuje jako kandydat — choćby w sprawach polityki wobec Rosji czy wzmacniania relacji wewnątrz NATO.
Nikt do końca nie wie, jak duże grupy wyborców niegłosujących zmobilizowała kampania Trumpa.
.Gdy podczas majowych prawyborów w Nowym Jorku rozmawiałem z grupą studentów, ortodoksyjnych wyznawców judaizmu, ci mówili, że nie mogą zagłosować na Hillary Clinton i oczekiwaliby silnego kandydata ze strony republikanów, ale nie jest nim dla nich Donald Trump. Wcześniej, w marcu 2016 roku, wpływowi intelektualiści katoliccy opublikowali list otwarty [LINK], wzywający „wszystkich ludzi dobrej woli” do niewspierania Donalda Trumpa podczas prawyborów w partii republikańskiej. Grupy religijne podchodzą raczej ostrożnie do kandydata republikanów, ale nie oznacza to, że wszyscy są gotowi wspierać Hillary Clinton. Ci najsilniej zaangażowani nie pójdą głosować bądź oddadzą głosy nieważne. W USA można wypisać nazwisko swojego kandydata na kartach do głosowania, nawet jeśli nie był on zarejestrowany — oczywiście takie działanie jest bardziej głosem obywatelskiego protestu niż realną szansą na zwycięstwo tak wspieranej osoby.
W trakcie kampanii wyborczej usłyszeliśmy o tym, że Donald Trump unikał płacenia podatków, wykorzystując luki prawne. Temat się rozmył. Co więcej, część wyborców przyjęła ten fakt w sposób zupełnie odwrotny do oczekiwań przeciwników miliardera, uznając, że on zna się na tym, co robi, ma zatem głowę do interesów… Kolejnym głównym motywem kampanii, widocznym także silnie w telewizyjnych debatach kandydatów, były „taśmy Trumpa”, na których w sposób wysoce niestosowny wypowiadał się o kobietach i swoich relacjach z nimi. Fragmenty tych wypowiedzi zostały kilkukrotnie wykorzystane w przemówieniach demokratów, w tym pierwszej damy USA, Michelle Obamy. Donald Trump wzbudził kontrowersje także podczas ostatniej debaty telewizyjnej, nie odpowiadając twierdząco na pytanie, czy zaakceptuje każdy wynik wyborów, czyli w uproszczeniu: czy zaakceptuje wybór Hillary Clinton na prezydenta USA.
Z drugiej strony Hillary Clinton miała kłopoty ze zdrowiem, co Trump i jego sztab dobrze wykorzystali, mówiąc o tym, jak istotny jest stan zdrowia przyszłego prezydenta. Natomiast zamknięta, jak się wydawało, sprawa służbowych maili wysyłanych z prywatnego konta przez Clinton, ówczesną sekretarz stanu, doczekała się wznowienia przez śledczych z FBI. Sytuacji kandydatki demokratów nie poprawiały także wycieki z WikiLeaks, które pokazały między innymi, że znała niektóre pytania, które padły w prezydenckich debatach.
Jeszcze tydzień temu, przeglądając wyniki badań opinii publicznej i komentarze mediów, mogliśmy być pewni tego, jakim wynikiem zakończą się wybory. Co prawda, jak można było wnioskować z sondaży CNN po każdej debacie, przewaga Hillary Clinton nad Donaldem Trumpem malała, nie na tyle jednak, by zagrozić powtarzanemu w mediach przekonaniu, że już wygrała wybory. Czy jednak na pewno? Silne zaangażowanie urzędującego prezydenta i jego małżonki, kolejne otwarte listy poparcia naukowców, aktorów i celebrytów, wreszcie: otwarcie sprzyjające Hillary Clinton media, na czele z „The New York Timesem”, wskazywałyby raczej na to, że sami demokraci nie są pewni zwycięstwa i rzucają do walki wszystkie siły.
Dzisiaj te same media złagodziły nieco narrację i polecają mocne trzymanie kciuków za Hillary Clinton. Co prawda tylko pojedyncze sondaże dają szanse na zwycięstwo kandydatowi republikanów, ale już samo to wystarczyło, aby spadkami zareagowały rynki finansowe.
.Dlaczego boją się Donalda Trumpa? Ponieważ jako potencjalny przyszły prezydent Stanów Zjednoczonych jest nieprzewidywalny. Wszyscy wiedzą, czego mogą się spodziewać po Hillary Clinton. Jej prezydentura będzie kontynuacją polityki Baracka Obamy, a międzynarodowe kontakty oraz wiele lat spędzonych w polityce, czy to u boku męża prezydenta, czy później, kiedy pełniła funkcję sekretarz stanu, sugerują, że postępować będzie zgodnie z zasadami dyplomacji. Donald Trump, także w czasie kampanii, dał się poznać z działań impulsywnych; ma doświadczenie w biznesie, nie zaś w realnej polityce, co oznacza, że musiałby się jej uczyć już w trakcie sprawowania urzędu. Może wprawdzie otoczyć się sprawnymi doradcami, doświadczonymi urzędnikami i dyplomatami. Pytanie tylko, czy ktoś z takim temperamentem będzie chciał słuchać ich rad.
Hillary Clinton do końca zachowała pełne poparcie swojego obozu, który stał i stoi za nią murem. Donald Trump od początku nie miał za sobą wszystkich republikanów, a dodatkowo w trakcie prawyborów i w czasie samej kampanii roztrwonił znaczną część poparcia, które wcześniej otrzymał. Gdyby zamieszkał w Białym Domu, na nowo musiałby poukładać relacje z reprezentowaną przez siebie partią, w przeciwnym razie stanie do walki z Kongresem, w którym będzie musiał szukać akceptacji dla każdego swojego planu.
Czeka nas gorący politycznie czas: w ostatnich godzinach kampanii kandydaci będą starali się pokazać z jak najlepszej strony, a ich sztaby, działając bądź oficjalnie, bądź poprzez agentów wpływu, niejednym nas pewnie jeszcze zaskoczą. Kampania, ze względu na specyfikę amerykańskich wyborów prezydenckich, przeniosła się do stanów „wahających się” (ang. swing states). Wybory, jak wskazuje CNN, rozstrzygną się w takich stanach, jak: Nevada, Michigan czy New Hampshire. Walka będzie trwała do samego końca i o każdy głos elektorski.
Nie bez znaczenia jest także sytuacja na świecie: aktywność „anonimowych hakerów”, Rosji, która wiele da za destabilizację sytuacji w bloku NATO, sytuacja militarna i polityczna na Bliskim Wschodzie, oczekiwania grup interesów. I wypadki losowe, których również nie można lekceważyć — Hillary Clinton ma 69, a Donald Trump 70 lat. Barack Obama w czasie swojej pierwszej kampanii mógł z racji wieku (miał „tylko” 47 lat) pozwolić sobie na o wiele większą aktywność i postawić na intensywność spotkań z wyborcami. Tutaj jedno zasłabnięcie czy niedyspozycja, szczególnie jeśli wychwycą je media (co pokazał już raz przykład Clinton), może zachwiać sondażami i przeważyć szalę na stronę przeciwnika. Kwestia stanu zdrowia była zresztą jednym z punktów przetaczającej się przez USA debaty, podejmowały ją oba sztaby. Donald Trump, atakowany przez Hillary Clinton, obiecał, że upubliczni wyniki swoich badań. Zrobił to 15 września.
Warto zauważyć, śledząc w ostatnich dniach relacje medialne w USA, że widać w nich tylko kampanię Donalda Trumpa. Żeby trafić o wzmiankę na temat aktywności kampanijnej Hillary Clinton, trzeba się porządnie „naklikać”.
.Co nas zatem czeka w środę rano? Jeśli wierzyć prognozie pogody w Waszyngtonie, powinien to być słoneczny i ciepły poranek. To prognoza, może się zmienić — podobnie jak wynik wyborów w USA. Niby wiadomo, czego się spodziewać, ale lepiej wziąć parasol. I nastawić się na długie czekanie na informację o tym, kto został 45. prezydentem Stanów Zjednoczonych. Przegrany kandydat może wszak poprosić o ponowne liczenie głosów. Jednego możemy być pewni: ani Hillary Clinton, ani Donald Trump nie poddadzą się bez walki.
Radosław Michalski
Wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych
Prawybory
.Właściwe wybory poprzedzają prawybory w poszczególnych partiach politycznych (chyba że w jednej z nich startuje urzędujący prezydent ubiegający się o reelekcję). W tym roku z Partii Republikańskiej wystartowało 17, a z Partii Demokratycznej 9 kandydatów. W trakcie prawyborów, po głosowaniach w poszczególnych stanach, wycofują się kolejni kandydaci i na ostatnim etapie zwykle jest ich dwóch w każdej z partii. Ostatecznie Hillary Clinton uzyskała nominację demokratów, a Donald Trump — republikanów. Oboje zgromadzili niezbędną liczbę głosów w normalnym trybie, czyli wygrywając prawybory w kolejnych stanach.
Poza wyłonieniem kandydata z danego ugrupowania prawybory służą też mobilizacji członków partii i reklamie dla mniej znanych polityków. Wielu spośród startujących w prawyborach nie liczy na zwycięstwo, chce natomiast sprawdzić swoje siły lub też po prostu zaistnieć przed wyborami do Kongresu lub walką o fotel gubernatora.
Wiceprezydenci
.Kandydaci uzyskujący nominację danej partii oraz kandydaci niezależni startują w wyborach powszechnych. Wcześniej wskazują swojego kandydata na wiceprezydenta. I to ostatecznie na taki „tandem” oddają swój głos wyborcy. To istotne, gdyż w przypadku śmierci prezydenta lub niemożności sprawowania przez niego urzędu to wiceprezydent staje się kolejnym prezydentem USA. Ostatni raz miało to miejsce w sierpniu 1974 roku po ustąpieniu z urzędu Richarda Nixona. Jego następcą został wówczas Gerald Ford.
Kandydatem Donalda Trumpa na wiceprezydenta jest Mike Pence, Hillary Clinton — Tim Kaine.
Właściwe wybory
.Odbywają się tego samego dnia (w tym roku we wtorek 8 listopada) w każdym ze stanów. Kandydat wygrywający w danym stanie zdobywa głosy wszystkich wywodzących się z niego elektorów (z wyjątkiem Maine: 4 elektorów, i Nebraski: 5 elektorów, gdzie zwycięzca otrzymuje dwa głosy elektorskie, reszta zaś jest dzielona proporcjonalnie między wszystkich kandydatów), którzy ostatecznie wybierają prezydenta. Jest więc możliwe (i zdarzało się to już wcześniej), że prezydentem USA zostanie kandydat, który w sumie w całym kraju otrzymał mniej głosów wyborców.
Kolegium elektorskie liczy 538 członków, ich liczba jest różna w poszczególnych stanach.
Najsilniej reprezentowana jest Kalifornia: 55 elektorów, i Teksas: 38 elektorów, najsłabiej Alaska, Dakota Południowa, Dakota Północna, Delaware, Dystrykt Kolumbii, Montana, Vermont i Wyoming — po 3 elektorów z każdego ze stanów.
Obok kandydatów demokratów i republikanów w wyborach prezydenckich startują także kandydaci wspierani przez małe partie lub kandydaci niezależni. Większość z nich nie jest zarejestrowana we wszystkich stanach. W tym roku sondażowe poparcie nie zakwalifikowało do trzech głównych przedwyborczych debat, prowadzonych przez telewizje o zasięgu ogólnokrajowym, nikogo poza Clinton i Trumpem. Jedynie kandydaci Partii Libertariańskiej: Gary Johnson i William Weld (jako wiceprezydent), są zarejestrowani we wszystkich stanach USA.
Objęcie urzędu
.Prezydent USA, 45. na tym urzędzie, obejmie urząd 20 stycznia 2017 roku o godzinie 12:00 (18:00 czasu polskiego) w Waszyngtonie. Niezależnie od tego, kto wygra wybory, będzie to pierwsza kadencja nowego prezydenta, co najprawdopodobniej będzie oznaczało, że wystartuje on także za 4 lata, ubiegając się o reelekcję.
Rządzący przez ostatnie 8 lat Barack Obama reprezentował Partię Demokratyczną, przed nim, również przez 8 lat, urząd prezydenta pełnił George Bush z Partii Republikańskiej.