Wybór Donalda Trumpa. Co oznaczałby dla Polski?
Trump prezydentem USA. Co oznacza to dla Polski i dla Europy, szczególnie Europy Wschodniej, co oznacza to w relacjach z Rosją.
.Jedyna prawdziwa odpowiedź brzmi: nie wiemy. Wszyscy, którzy twierdzą, że wiedzą – konfabulują.
Europejskie media i spora część polityków z tradycyjnych partii od pewnego czasu próbuje wylansować modę intelektualną, aby Donalda Trumpa traktować jako część tej samej złej prawicowej siły, która przetacza się przez Europę: Le Pen, Farage, Hofer, Frauke Petry… Miałby być Trump częścią tego wielkiego smoka, który chce pożreć stare elity europejskie, wraz z ich stylem uprawiania polityki. Ów Lewiatan postawił już mocno swoją łapę w Budapeszcie, drugą teraz stawia w Warszawie, ale co najgorsze, w listopadzie zamierza swój straszny łuskowaty tułów posadowić w Waszyngtonie. To jest wizja, którą proponuje nam zarówno propaganda wyborcza Hillary Clinton, jak i europejscy politycy i czołowi publicyści.
Trump w tej wizji jest częścią sił zła: populizmu, ksenofobii, zamętu, prowokowania nowych konfliktów i podziałów, osłabienia wspólnoty atlantyckiej. Jest niemoralny, ponieważ kłamie, składa fałszywe obietnice i sieje nienawiść.
Głównym politycznym beneficjentem zwycięstwa Trumpa ma być Moskwa. W polskiej prasie istnieje właściwie bardzo silna teza: Trump = Putin. Jest faktem, że Trump dał pewne powody do przypuszczeń, iż może przedkładać interesy rosyjskie ponad interesy Europy, a już zwłaszcza naszego regionu. Takie wrażenie musiała zrobić nominacja biznesmena Cartera Page’a na doradcę ds. polityki międzynarodowej. Page przez lata mieszkał w Moskwie, doradzał rosyjskim firmom i działał na rzecz ich interesów. Jedną z takich firm był Gazprom. Page jest znany także z opinii, że kluczem do rozwiązania problemów wielu firm amerykańskich jest jak najściślejsza współpraca z Rosją. Obawa, że może to być przypadek podobny do Harry’ego Hopkinsa przy Roosevelcie, nie jest niestety całkiem bezpodstawna.
.To, co o Trumpie wiemy na pewno, to fakt, iż jest modelowym populistą. Jego wystąpienia mają taki charakter, że trudno je w istocie traktować jako program prawdziwej polityki, albo jakiś spójny zestaw poglądów. Są to raczej emocjonalne komunikaty, obliczone na zwycięstwo wyborcze. To jest postpolityka podniesiona na bardzo wysoki poziom: dla zdobycia głosów można powiedzieć absolutnie wszystko i żadna głupota nie jest w tym kontekście krępująca. Wyższość Trumpa nad innymi politykami polega właśnie na tym, że nie ma on żadnych zahamowań w publicznym mówieniu głupstw. W dzisiejszych czasach właśnie to jest znakiem prawdziwej „wielkości politycznej”. I wygląda na to, że w demokracjach XXI wieku będzie cechą charakterystyczną nowoczesnych „mężów stanu”. Jest jasne, że przywództwo polityczne staje się w ten sposób zarezerwowane dla profesjonalnych komediantów.
Poza tym, tak na serio, można dziś o Trumpie z przekonaniem powiedzieć dwie rzeczy. Pierwsza to ta, że jego zwycięstwo faktycznie musi nieść swego rodzaju zmianę kulturową w Ameryce, związaną z awansem elit nowego typu, głównie z biznesu, czyli – jak lubi mówić Trump: „z realnego życia”.
.Dla amerykańskiej kultury politycznej może to być zmiana dość istotna i (co tu dużo mówić) pewnie przerażająca dla wielu ludzi w Waszyngtonie. A pośrednio także dla starych elit politycznych w Europie. Dlatego myślę, że z tego właśnie powodu z pewną skrywaną nadzieją patrzą na Trumpa tacy liderzy, jak Kaczyński, czy Orban. Oni bowiem mają na pieńku z tymi elitami.
Co jednak kluczowe, nie wiemy na razie, jakie skutki tego rodzaju zmiana kulturowa przyniesie dla amerykańskiej polityki w świecie. Tu bowiem znów mamy tylko jedną rzecz pewną: Trump z całą powagą głosi hasło: „Make America Great Again”. Podkreśla wielkość Ameryki – narodową i państwową. Zapowiada pasmo sukcesów i zwycięstw Ameryki pod swoim przywództwem. „Ilość sukcesów będzie taka, że się wam one znudzą” – mówi do zadowolonych z takiego planu Amerykanów.
Przypuszczenie, że można budować potęgę Ameryki „machając ręką” na podstawowe interesy geopolityczne USA w Azji, Europie, czy na Bliskim Wschodzie jest oczywiście absurdalne. Chcąc nie chcąc, mając taki cel, Trump jako prezydent musi na powrót wejść w buty „żandarma świata”. Czyli zarządzić odwrót od pasywnej i strachliwej linii Obamy.
Jeśli celem Trumpa faktycznie jest potęga Ameryki, to jest to dla nas dobra wiadomość. Europejska i śródziemnomorska geopolityka nieuchronnie bowiem wymusi politykę powstrzymywania Rosji. A nam przecież o to tak naprawdę chodzi w całej polityce amerykańskiej.
Nasz problem w zrozumieniu Trumpa polega na tym, że mamy dużo sprzecznych informacji i sygnałów. Z jednej strony jest Page i zachwyty nad Putinem, a z drugiej zapowiedź odbudowy potęgi USA. To sprzeczność. Jeśli Trump będzie dążył do silnej Ameryki, wówczas nasze interesy są zabezpieczone. Z polskiego punktu widzenia całe komedianctwo Trumpa, jak i wojna kulturowa wewnątrz amerykańskiej elity – to rzeczy kompletnie obojętne. Mogą się nimi pasjonować ludzie zakochani w ideologiach, ale dla naszych państwowych interesów to nie ma znaczenia. Nas dotyczy tylko polityka zagraniczna USA i to, czy jest szansa, aby Trump porzucił gnuśną strategię Obamy, która stała się główną przyczyną wszystkich nieszczęść w Iraku, Syrii i kryzysu imigracyjnego.
Nie wiemy dziś niestety, który Trump byłby prawdziwym prezydentem. I na tej niewiedzy polega ryzyko, jakim byłaby dla nas jego prezydentura.
.Pozytywny z polskiej perspektywy jest fakt, że obecnie konsolidują się wokół Trumpa kongresmani i senatorowie republikańscy. Ich sojusz z Trumpem daje nadzieję na projekt jakiejś nowej „jastrzębiej” ery politycznej w Waszyngtonie. Ale nikt nie da gwarancji, że tak się właśnie stanie, jeśli w listopadzie Trump wygra.
Jan Rokita