Robert W. MERRY: Krajobraz po powstaniu. Odbudowa koalicji Trumpa bez Trumpa

Krajobraz po powstaniu. Odbudowa koalicji Trumpa bez Trumpa

Photo of Robert W. MERRY

Robert W. MERRY

Dziennikarz i wydawca pracujący w Waszyngtonie. Autor pięciu książek poświęconych historii Ameryki, w tym Where They Stand: The American Presidents in the Eyes of Voters and Historians (Simon & Schuster).

zobacz inne teksty Autora

Trump stał się obciążeniem. Idąc z nim dalej, republikanie nie wygrają, ale też nie mogą zupełnie porzucić jego programu – Robert W. MERRY

.Z politycznego punktu widzenia Ameryka stąpa dziś po cienkim lodzie. Wybory prezydenckie w 2020 roku oraz druga tura wyborów do Senatu w stanie Georgia 5 stycznia pokazały nie tylko prawie idealną równowagę sił obydwu głównych partii, ale również przepaść dzielącą demokratyczną i republikańską wizję tego, co stanowi istotę Ameryki i jak ma wyglądać jej przyszłość. Tak intensywny i poważny kryzys tożsamościowy miał u nas miejsce ostatnio w ciągu dziesięciolecia poprzedzającego wojnę secesyjną.

To, co stało się w środę w budynku Kapitolu, najlepiej świadczy o przerażającym rozmiarze dzielącej obydwie partie przepaści oraz niezgłębionych pokładach wściekłości, jadu i antyamerykańskości niektórych popleczników Donalda Trumpa.

Powiedzmy to jasno – to Trump rozpalił emocje i podżegał do tego okropnego ataku, przez co przejdzie do historii w wiecznej niesławie, a podsumowaniem jego prezydentury pozostanie ta parodia politycznego rozsądku. Można tylko zachodzić w głowę, jak udało mu się zmobilizować ludzi spod Kapitolu za pomocą oczywistego kłamstwa. Odpowiedź kryje się gdzieś głęboko w sercu tych, którzy dopuścili się ostatnich aktów obywatelskiego barbarzyństwa.

Ważniejszym pytaniem dla kraju jest jednak to, czy w następstwie tych oburzających wydarzeń oraz poprzedzających je szkód społecznych amerykańska polityka będzie w stanie odbudować klimat cywilizowanej debaty, w którym problemy i kontrowersje rozstrzyga się w tradycyjny sposób. Na to pytanie odpowiedź będą musieli znaleźć przede wszystkim nowy prezydent Joe Biden i jego partia. Wiele zależeć będzie również od nowej republikańskiej mniejszości. Przyjrzyjmy się wyzwaniom stojącym przed obiema partiami w kontekście tego pilnego zadania, jakim jest przywrócenie Ameryki na drogę zdrowego politycznego kompromisu.

.Więcej do powiedzenia na scenie politycznej mają teraz demokraci, ponieważ kontrolują zarówno Biały Dom, jak i obydwie izby Kongresu, aczkolwiek przewaga ta jest niezwykle mała i krucha. Przed wyborami w 2020 roku demokraci mieli o 35 miejsc więcej w Izbie Reprezentantów. Różnica ta zmalała po wyborach do 11 miejsc, a to oznacza, że jeżeli za dwa lata demokraci utracą zaledwie sześć miejsc, większość w Izbie będą mieli znowu republikanie. Nie jest to jednak różnica dająca wolną rękę w podejmowaniu działań, które pogłębiłyby podziały w i tak już niespokojnym społeczeństwie.

Po drugiej turze wyborów w Georgii demokraci kontrolują również Senat, ale tam równowaga sił jest jeszcze większa, bo ewentualny remis w głosowaniach przełamuje tylko jeden głos przyszłej przewodniczącej Kamali Harris. Przewaga demokratów w Senacie wisi więc na włosku i raczej nie daje prezydentowi Bidenowi podstaw do odważnych deklaracji.

Niemniej biorąc pod uwagę rozziew pomiędzy obydwiema partiami pod względem poglądów politycznych i wizji rozwoju kraju, można się spodziewać, że wezwania do podjęcia odważnych działań będą wewnątrz Partii Demokratycznej bardzo głośne, szczególnie ze strony jej lewego skrzydła, ale i bardziej umiarkowanych członków. Wygnawszy Trumpa, partia będzie chciała wyplenić trumpizm.

Problem w tym, że jeżeli demokraci pójdą za odruchem niszczenia znienawidzonej spuścizny Trumpa (a wszystko na to wskazuje), ich niewielka przewaga może stanąć pod znakiem zapytania. A w dzisiejszej polityce od utrzymania niewielkiej przewagi zależy wszystko.

Biden jest w kropce. Jeżeli postanowi rządzić wyłącznie w oparciu o głosy demokratów, tak jak robił to Barack Obama przez pierwsze dwa lata swojej prezydentury, może stracić poparcie niewielkiej grupy mniej radykalnych członków partii w Kongresie, którzy znajdując się poza twardym rdzeniem partii, będą musieli liczyć się z nastrojami społecznymi w swoich okręgach wyborczych. Z drugiej strony, jeżeli zdecyduje się na budowę szerszej koalicji, obejmującej republikanów skuszonych łagodniejszym kursem, narazi się na gniew lewej strony Partii Demokratycznej, w tym wojowniczej Alexandrii Ocasio-Cortez i jej ekipy (znanej jako „Squad”).

W realiach naszej demokracji sukces prezydentury wymaga działania dwuetapowego. Najpierw partia i jej kandydat muszą zdobyć urząd prezydenta i przejąć jak największą kontrolę nad Kongresem. Następnie prezydent musi sprawować urząd w taki sposób, aby zgromadzić wokół siebie umożliwiającą rządzenie koalicję i poprowadzić kraj w kierunku, który zyska społeczne poparcie i zaufanie.

Przemawiają za tym dwa przykłady. Kiedy w roku 1968 republikanin Richard Nixon został prezydentem, zdobył zaledwie 43 procent głosów w wyborach powszechnych, miał silną demokratyczną opozycję w Kongresie i żadnych perspektyw na szybkie przejęcie którejkolwiek izby przez republikanów. W tej sytuacji zaczął konsekwentnie i pomyślnie inwestować swój polityczny kapitał w mniej kontrowersyjne kwestie, popierane przez obydwie partie, zbudował polityczne wpływy, realizując coraz odważniejsze projekty, i w końcu zdobył drugą kadencję zdecydowaną większością głosów. W roku 1992 demokrata Bill Clinton, kolejny prezydent z poparciem 43 procent głosujących, utracił kontrolę nad Kongresem dwa lata po swoim wyborze na skutek nieudolnie prowadzonej polityki. Mimo wszystko potrafił później zastosować dobrze przemyślany model rządzenia oparty na centrolewicy, odnotował kilka znaczących sukcesów i został wybrany ponownie w roku 1996 z bezpieczną przewagą.

Na pierwszy rzut oka Biden jest w lepszej sytuacji niż dwaj wspomniani prezydenci. Poparło go przecież 51,3 procent głosujących, a obydwie izby Kongresu są w jego rękach, chociaż mogą wymknąć się spod kontroli. Należy jednak wziąć pod uwagę gnębiący dziś Amerykę kryzys tożsamościowy i całkowity brak porozumienia pomiędzy dwoma partiami co do tego, jak go zażegnać. Ten ciągnący się kryzys cały czas wzmaga polityczne frustracje i napięcia, utrudniając Bidenowi zadanie wypracowania modelu zgodnych rządów.

Przed republikanami stoi zgoła inne wyzwanie. Muszą ocalić i rozwinąć istotne elementy doktryny Trumpa, odcinając się jednocześnie od Trumpa jako człowieka. Ustępujący prezydent stał się tak dużym obciążeniem, że nigdy już nie będzie spoiwem większościowej koalicji w Ameryce, ale zarówno on, jak i legiony jego najwierniejszych orędowników na pewno utrudnią republikanom pracę.

Na opisanej wyżej dwuetapowej drodze ku politycznemu sukcesowi udało się Trumpowi w 2016 roku wykonać pierwszy krok głównie dlatego, że wprowadził do narodowej polityki tematy i rozwiązania, których establishment wcześniej unikał pomimo ich dużego znaczenia dla milionów Amerykanów.

Trump zdetronizował krajowe elity, mobilizując te społeczne nastroje i gwarantując sobie poparcie twardego elektoratu, który czuł się zepchnięty na margines i skrzywdzony przez system.

Wykonanie przez Trumpa drugiego kroku, czyli zbudowanie koalicji i zapewnienie większościowego poparcia dla swoich działań, skończyło się za to zupełną katastrofą. Stworzywszy wierną bazę wyznawców zamkniętą na wpływy jakichkolwiek elitarnych amerykańskich instytucji, nie był w stanie niczego na niej zbudować. Aby to zrobić, musiałby być aktywny na obrzeżach swojego politycznego zaplecza, próbując dotrzeć za pośrednictwem dobrych i koncyliacyjnych argumentów do nieprzekonanych. Już na początku kadencji nietrudno było się zorientować, że takiej zdolności do tworzenia koalicji Trump zwyczajnie nie ma. Wspomniano o tym w The American Conservative, w numerze styczeń/luty 2018, w artykule pod tytułem: „Trump’s Leadership Void: He’s sputtering in his effort to build a governing coalition” („Pustka przywództwa. Trump nie radzi sobie z budową koalicji rządzącej”) (przyznaję się do autorstwa!).

Kiedy Trumpowi nie udało się wygrać wyborów z powodu własnych politycznych ograniczeń, własnoręcznie zniszczył przewagę republikanów w Senacie, po tym jak wbił pomiędzy członków partii klin, upierając się, że został podstępnie pozbawiony zwycięstwa przez złowrogie siły. Bezpośrednią konsekwencją tego politycznego nadużycia był wynik dogrywki wyborczej w Georgii, blednący dzisiaj w porównaniu z podłym atakiem na Kapitol.

.Spuścizna Trumpa opiera się wyłącznie na tematach i rozeznaniu politycznym, które zaproponował podczas kampanii prezydenckiej w 2016 roku. Przypomnijmy te diagnozy:

prowadzona w Ameryce od dziesięcioleci polityka nieszczelnych granic sprzyjająca napływowi legalnych i nielegalnych imigrantów doprowadziła do sytuacji, w której najważniejszym tematem debaty imigracyjnej są dziś wyzwania związane z asymilacją;

poprzez swoje zaangażowanie na rzecz wolnego handlu Ameryka stała się chłopcem do bicia dla nieuczciwych partnerów handlowych, szczególnie Chin;

likwidacja krajowej bazy przemysłowej była skandalicznym przykładem szkodliwej polityki, której skutki należy naprawić tam, gdzie to tylko możliwe;

polityka zagraniczna Ameryki po zimnej wojnie, oparta na wojowniczym usposobieniu neokonserwatystów i niekontrolowanych militarnych interwencjach promowanych przez wilsonowskich liberałów, nadszarpnęła pozycję kraju na arenie międzynarodowej, osłabiając potencjał wywierania wpływu na globalne wydarzenia;

niekończące się amerykańskie wojny na Bliskim Wschodzie oraz duża wrogość w stosunku do Rosji odciągnęły uwagę kraju od największego geopolitycznego wyzwania, jakim jest odrodzenie się potęgi Chin na kontynencie azjatyckim;

ciągły atak na amerykański nacjonalizm w wykonaniu liberalnych globalistów oraz nieustanne podważanie zachodniego dziedzictwa kulturowego osłabiają kraj, powodując wewnętrzne podziały.

.Przejmująca właśnie władzę Partia Demokratyczna odrzuca z odrazą właściwie każdy z tych punktów. W ciągu kolejnych miesięcy i lat zrobi wszystko, aby od nich odejść na rzecz inicjatyw służących wzmocnieniu władzy federalnej i wpływu elitarnych instytucji w imię humanitaryzmu. Partia Republikańska musi sobie natomiast odpowiedzieć na pytanie, czy może się temu skutecznie przeciwstawić, nie odcinając się od człowieka, którego toksyczny charakter wpędził ją w obecne kłopoty.

Odpowiedź jest prosta: to niemożliwe. Aby pozostać w grze, republikanie muszą osiągnąć to, co Trumpowi się nie udało, czyli zastosować polityczną dialektykę i środki wyrazu, które ocaliłyby koalicję Trumpa, wypchnęły trumpowskich ekstremistów i przyciągnęły tych centrystów, którym nie do końca odpowiada zarówno obrany przez demokratów kierunek, jak i osoba byłego prezydenta. Wypracowanie takiej dialektyki nie będzie łatwe w partii pogrążonej w chaosie, a taką partię będą zapewne tworzyć zrezygnowani republikanie. Tak długo jednak, jak duch Trumpa będzie unosił się nad partią, nikogo z centrum nie uda się przyciągnąć.

Robert W. Merry
Przekład: Magdalena Skoc

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 13 stycznia 2021
Fot.: Gage Skidmore / FLICKR