Big Tech był nadzieją. Stał się zagrożeniem
Jak to się stało, że branża technologiczna, niegdyś innowacyjna i optymistyczna, stała się chciwa i arogancka? Doszliśmy do punktu zwrotnego, w którym interesy największych firm IT oraz klientów i obywateli przestały być zbieżne – pisze Rana FOROOHAR
Nie jest dla nikogo tajemnicą, że w ciągu ostatnich kilku dekad koncentracja rynkowa w wielu branżach stale rosła. Ten utrzymujący się trend próbowano powiązać niemal ze wszystkim, poczynając od rosnących nierówności dochodowych przez spowolnienie tempa rozwoju gospodarczego po wzbierającą falę politycznego populizmu.
Pisząc o nowoczesnych technologiach dla „Financial Times”, dostrzegłam, że 80 procent majątku korporacyjnego należało do zaledwie 10 procent firm. Nie były to jednak firmy posiadające najwięcej fizycznych aktywów i towarów. Nie były to przedsiębiorstwa podobne do General Electric, Toyoty czy ExxonMobil, a raczej te, które najlepiej zrozumiały, w jaki sposób wykorzystać nowe paliwo naszej gospodarki: informację i sieci.
Wśród tych nowych supergwiazd najliczniejsze są firmy technologiczne. To właśnie ten sektor jest najbardziej jaskrawym przykładem rozwoju monopolistycznych potęg w dzisiejszym świecie. 90 procent wyszukiwań przeprowadzonych w internecie we wszystkich zakątkach naszej planety zostało dokonanych za pomocą jednego mechanizmu wyszukującego – należącego do Google’a. 95 procent wszystkich dorosłych użytkowników internetu, którzy nie ukończyli 30 lat, korzysta z Facebooka (bądź z Instagrama, który został kupiony przez Facebooka w 2012 roku). Milenialsi spędzają 2 razy więcej czasu, korzystając z YouTube’a niż ze wszystkich innych serwisów streamingowych razem wziętych. Do Google’a i Facebooka trafia 90 procent światowych wydatków na nowe reklamy. Systemy operacyjne Google’a i Apple’a działają na 99 procentach telefonów na całym świecie. Systemy operacyjne Apple’a i Microsoftu obsługują 95 procent komputerów stacjonarnych na świecie. Połowa wszystkich amerykańskich transakcji e-commerce odbywa się za pośrednictwem Amazo-na.
Tę listę można by ciągnąć bardzo długo. W sektorze Big Tech wszystko jest duże albo się nie udaje. A im większe się staje, tym bardziej prawdopodobne jest to, że urośnie jeszcze bardziej. Bogactwo zebrane przez internetowych gigantów jest zdumiewające.
Kapitalizacja rynkowa 5 firm okrzykniętych wspólnym mianem FAANG – Facebooka, Apple’a, Amazona, Netfliksa i Google’a – przekracza obecnie wartość gospodarki całej Francji. Pod względem liczby użytkowników sam Facebook jest liczniejszy niż najludniejszy kraj na świecie – Chiny.
Jednak kiedy duże firmy stawały się coraz większe, odbywało się to ze szkodą dla pozostałej części gospodarki. W ciągu ostatnich 20 lat, kiedy następował wzrost sektora Big Tech, przestała istnieć ponad połowa spółek publicznych. Nasza gospodarka uległa silnej koncentracji, na czym ucierpiała zarówno dynamika działalności gospodarczej, jak i przedsiębiorczość.
Gdy relacjonowałam te zagadnienia na łamach „Financial Times”, odczuwałam coraz większy niepokój z powodu rzeczy, o których słyszałam od szerokiego grona osób: pracowników, konsumentów, rodziców i inwestorów. Wszyscy oni uważali, że działania sektora Big Tech narażają na niebezpieczeństwo ich źródła utrzymania, a nawet ich życie. Byli to ojcowie i matki próbujący radzić sobie z dziećmi, które uzależniły się od technologii. Pracownicy, którzy stracili pracę, kiedy zbankrutowała ich firma próbująca konkurować z Amazonem. Przedsiębiorca, którego pomysły i autorskie rozwiązania zostały skradzione przez konkurencję, ale nie miał wystarczających środków, by złożyć pozew w tej sprawie do sądu. Właściciel domu, któremu odmówiono zawarcia umowy ubezpieczenia mienia, bo algorytm, z którego korzystał dostawca usługi, wykazał, że byłoby to zbyt duże ryzyko.
Chodzi tu o ogromne sumy. Firmy Big Tech są obecnie najbogatszymi i najpotężniejszymi podmiotami gospodarczymi na całej planecie. Atrakcyjność wytwarzanych przez nie produktów i platform w połączeniu z efektem sieciowym, polegającym na tym, że każdy nowy użytkownik przyciąga wielu kolejnych, a także dane, które dzięki temu gromadzą, pozwoliły im na rozrośnięcie się do niewyobrażalnych rozmiarów. Wykorzystały one swoją wielkość, by zmiażdżyć lub wchłonąć konkurentów, zagarnąć dane osobowe swoich użytkowników i, jak to się stało w przypadku Google’a, Facebooka i Amazona, wykorzystać je z pożytkiem dla siebie dzięki precyzyjnie kierowanej reklamie.
Co więcej, i one, i inne firmy Big Tech wyprowadziły do rajów podatkowych większość swoich ogromnych zysków. Według szacunków dokonanych przez Credit Suisse w 2019 roku 10 największych firm unikających opodatkowania, w tym Apple, Microsoft, Oracle, Alphabet (spółka matka Google’a) i Qualcomm, miało na kontach zagranicznych środki w wysokości 600 miliardów dolarów. Oznaczało to obejście praw i przepisów, do których muszą stosować się zwyczajni obywatele, a największe korporacje mogą zgodnie z prawem ich unikać.
Firmy z Doliny Krzemowej intensywnie lobbowały na rzecz utrzymania luk w prawie podatkowym, dzięki którym takie działania były możliwe. Przywodzi to na myśl słowa ekonomisty Mancura Olsona, który ostrzegał, że cywilizacje upadają, kiedy interesy pieniężne biorą górę nad prowadzoną przez nie polityka.
Wielu urzędników państwowych, z którymi rozmawiałam na ten temat, podzielało oczywiście moje obawy. Dolina Krzemowa została przecież zbudowana na innowacjach finansowanych przez rząd i administrację, a zatem i przez podatników. Wszystkie one, poczynając od nawigacji GPS przez ekrany dotykowe na internecie kończąc, powstały dzięki badaniom prowadzonym lub finansowanym pierwotnie przez Departament Obrony Stanów Zjednoczonych. Dopiero później zostały skomercjalizowane przez firmy z Doliny Krzemowej. W przeciwieństwie jednak do wielu innych krajów, także tych o prężnym wolnym rynku, na przykład Finlandii i Izraela, w Ameryce podatnik nie ma ani centa z zysków, które te innowacje przynoszą. Na domiar złego w tym samym czasie, kiedy giganci technologiczni kierowali prośby do administracji państwowej o przeznaczanie większych środków między innymi na reformę edukacji, dzięki czemu siła robocza XXI wieku zyskałaby adekwatne kompetencje cyfrowe, firmy z Doliny przenosiły za granicę zarówno zyski, jak i miejsca pracy. Konsekwencje takiego stanu rzeczy dotykają nie tylko gospodarki – wzmagając populistyczne rozgoryczenie kapitalizmem i demokracją liberalną – mają one również znacznie poważniejsze implikacje polityczne.
Dla kogoś, kto od 2007 roku uważnie śledzi to, co dzieje się w sektorze finansowym, podobieństwa były uderzające. Na naszych oczach powstała nowa branża, która stała się zbyt duża, by kiedykolwiek upaść, i zbyt złożona, by sprawnie nią zarządzać. Rozrastała się tak szybko jak inwazyjne gatunki roślin, tuż obok nas. Dysponowała większym majątkiem i osiągnęła wyższą wartość rynkową niż jakakolwiek inna branża w historii, a mimo to tworzyła znacznie mniej miejsc pracy niż przemysłowe molochy z przeszłości. Dogłębnie przekształciła naszą gospodarkę i warunki życia osób aktywnych zawodowo, zamieniając ludzi w produkty dzięki pozyskiwaniu i monetyzowaniu ich danych osobowych. Mimo to funkcjonowała praktycznie bez żadnych regulacji i obostrzeń. I tak jak system bankowy w 2008 roku mobilizowała swoje polityczne i gospodarcze siły, robiąc wszystko, by zachować status quo.
Kiedy zaczęłam baczniej przyglądać się tym firmom, które już wtedy, po ujawnieniu faktów dotyczących wyborów prezydenckich w 2016 roku, znalazły się w ogniu krytyki, ich obraz zaczął się wyostrzać. Jak teraz już wiemy, największe na świecie podmioty oferujące platformy technologiczne, między innymi Facebook, Google i Twitter, zostały wykorzystane przez Rosjan w celu wpłynięcia na wyniki wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych i faworyzowania Donalda Trumpa.
Platformy te przestały być miejscami, gdzie możemy wyszukać tanie bilety lotnicze, zamieścić zdjęcia z wakacji lub odnowić kontakty z członkami rodziny i znajomymi, z którymi od dawna nie mieliśmy żadnych relacji. Stały się natomiast instrumentami umożliwiającymi wywieranie wpływu na sytuację geopolityczną i funkcjonowanie państw, przysparzając równocześnie zysków swojemu kierownictwu i interesariuszom. Niewinność, którą znaliśmy z wcześniejszych czasów, odeszła na zawsze.
Warto pamiętać o tej ważnej kwestii, bo w branży technologicznej nie zawsze chodziło o pieniądze. Dolina Krzemowa ulegała silnym wpływom ruchów kontrkulturowych lat 60. ubiegłego wieku. Wielu przedsiębiorców zostało zainspirowanych wizją przyszłości, w której technologia po to zyskuje potęgę, żeby uczynić świat lepszym, bezpieczniejszym i bardziej dostatnim miejscem dostępnym dla wszystkich. Cyfrowi utopiści głoszący tę dobrą nowinę rygorystycznie trzymali się zasad mówiących, że informacja chce być wolna, a internet będzie siłą demokratyzującą, zapewniającą wszystkim równe szanse.
Kiedyś najwyżsi kapłani internetu nie trafiali na układaną przez „Forbesa” listę najbogatszych ludzi świata. W powstałej wówczas blogosferze pojawiali się jako twórcy Linuksa, Wikipedii i innych platform open source – społeczności zbudowanych na przekonaniu, że zaufanie i transparentność okażą się silniejsze niż chciwość i żądza zysku.
Prowokuje to do stawiania pytań. Jak znaleźliśmy się w tym miejscu? Jak to się stało, że branża, która była niegdyś pełna animuszu, innowacyjna i optymistyczna, w ciągu zaledwie kilku dekad stała się chciwa, zamknięta na innych i arogancka? W jaki sposób od świata, w którym „informacja chce być wolna”, przeszliśmy do takiego, w którym dane istnieją po to, by na nich zarabiać? Jak to możliwe, że ruch, którego celem była demokratyzacja informacji, doprowadził jedynie do zniszczenia samej tkanki naszej demokracji? Jak wreszcie doszło do tego, że jednego dnia liderzy tego ruchu dłubali przy komputerach w garażu, a następnego – zdominowali naszą politykę gospodarczą?
.Odpowiedź, jak szybko zdałam sobie z tego sprawę, brzmi tak: osiągnęliśmy punkt zwrotny, w którym interesy największych firm technologicznych oraz klientów i obywateli, którym teoretycznie miały one służyć, przestały być zbieżne.
Rana Foroohar
Tłumaczenie: Piotr Cypryański. Rana Foroohar jest autorką książki „Nie czyń zła. Jak Big Tech zdradził swoje ideały i nas wszystkich” (wyd. Poltext, Warszawa 2020)
Fot: Social Ninja