Rod DREHER: Chiny – powiew Wschodu. Zrozumieć miękki totalitaryzm

Chiny – powiew Wschodu. Zrozumieć miękki totalitaryzm

Photo of Rod DREHER

Rod DREHER

Amerykański pisarz i redaktor w The American Conservative. Autor książek, w tym How Dante Can Save Your Life, The Benedict Option i Live Not by Lies. Publikował m.in. w National Review i National Review Online, The Weekly Standard, The Wall Street Journal, Touchstone, Men's Health, Los Angeles Times.

Nie musimy sobie wyobrażać antyutopijnego państwa totalnej inwigilacji łączącego komercję z politycznym autorytaryzmem. Taki kraj, pod nazwą Chińskiej Republiki Ludowej, istnieje naprawdę. Bez wątpienia chiński totalitaryzm stał się dziś o wiele bardziej wyrafinowany niż siermiężny „chiński stalinizm” praktykowany przez pierwszego przywódcę komunistycznych Chin, Mao Tsetunga – pisze Rod DREHER

.Nawet w najgorszym scenariuszu trudno byłoby sobie wyobrazić, by Stany Zjednoczone mogły się stać tak bezwzględnym reżimem jak ten, który zamknął milion muzułmańskich obywateli w obozach koncentracyjnych, żeby pozbawić ich tożsamości kulturowej. Chiny są jednak dowodem na to, że pomimo bogatego, nowoczesnego społeczeństwa państwo może mieć totalitarny charakter. Techniki kontroli społecznej, które stały się w Chinach czymś powszechnym, mogłyby zostać zaadaptowane przez Amerykę stosunkowo łatwo. To, że myśl o obozach koncentracyjnych na amerykańskich pustyniach wydaje się nieprzekonująca, nie powinno uniemożliwić nam trzeźwej oceny tego, jak prędko chiński system inwigilacji mógłby się stać użyteczny dla korporacyjnych i rządowych nadzorców w Ameryce.

Na początku lat osiemdziesiątych, kiedy Deng Xiaoping dopuścił w Chinach wolnorynkowe reformy, eksperci z Zachodu przewidywali, że liberalna demokracja niebawem nadciągnie ich śladem. Wierzyli oni w nierozerwalny związek wolnego rynku i wolnej myśli. Uważali, że Zachód nie musi nic robić, tylko usiąść i czekać, aż kapitalizm wyzwoli liberalną demokrację skrywaną głęboko w kolektywistycznym sercu Chin. Czterdzieści lat później Chiny stały się spektakularnie bogate i potężne, a masy, które od niepamiętnych czasów znały tylko nędzę i uciemiężenie, zmieniły się w ciągu jednego pokolenia w prężne, barwne konsumenckie społeczeństwo. Chińska Partia Komunistyczna, która dokonała tego cudu, nie tylko mocno trzyma się u władzy, ale na dodatek z prawie półtoramiliardowego narodu tworzy najbardziej zaawansowane społeczeństwo totalitarne w historii świata.

Wykorzystanie danych konsumenckich, informacji biometrycznych, współrzędnych lokalizacji w systemie GPS, technologii rozpoznawania twarzy i DNA oraz innych form zbierania danych sprawia, że Chiny stopniowo zmieniają się w państwo monstrum, jakiego nie było nawet za Mao i Stalina. Narzędzia kapitalizmu inwigilacji są w Chinach używane przez państwo do tworzenia tak zwanego systemu zaufania społecznego, który na podstawie zachowania jednostki decyduje, kto może kupować, sprzedawać czy podróżować. Chiny zmienią się niebawem w coś zupełnie nowego: państwo techno‑totalitarne zasilane sztuczną inteligencją – twierdzi dziennikarz John Lanchester. – Projekt ten dąży do stworzenia nie tylko nowego rodzaju państwa, ale także nowego rodzaju człowieka, który w pełni zinternalizuje wymagania władz i podporządkuje się totalnej inwigilacji i kontroli. Celem jest właśnie internalizacja: służby państwowe nigdy nie będą musiały interweniować, żeby korygować zachowanie obywateli, bo obywatele już wcześniej je w tym wyręczą. Lanchester mówi tu o pionierskim wykorzystaniu sztucznej inteligencji i innych form gromadzenia danych przez Pekin do stworzenia aparatu państwowego, który nie tylko stale monitoruje wszystkich obywateli, ale także może ich skłonić do wymaganego przez państwo zachowani bez uciekania się do pomocy tajnych służb albo groźby obozów pracy (chociaż istnieją one dla krnąbrnych).

Oznacza to również, że obywatele nie muszą znosić powszechnego ubóstwa, które było nieuniknionym skutkiem ubocznym komunizmu w starym stylu. Ogromna większość Chińczyk.w płaci za towary i usługi przez aplikacje w telefonach lub dzięki urządzeniom rozpoznającym rysy twarzy. Zapewnia to wygodę i bezpieczeństwo konsumentom i ułatwia zwyczajne życie. Generuje także olbrzymie ilości danych osobowych dotyczących każdego Chińczyka, a wszystkie są śledzone przez rząd. Państwo używa technologii rozpoznawania twarzy także do innych celów. Wszechobecne kamery rejestrują codzienny ruch pieszych na ulicach chińskich miast.

Oprogramowanie, jakim dysponuje Pekin, jest tak zaawansowane, że z łatwością porównuje skany twarzy z centralną bazą danych dotyczących bezpieczeństwa. Jeśli obywatel wejdzie gdzieś, gdzie nie wolno mu przebywać – na przykład do kościoła – albo nawet jeśli tylko będzie szedł w przeciwnym kierunku niż wszyscy, system automatycznie to zarejestruje i zawiadomi policję. Teoretycznie policja nie musi nawet fatygować się pod drzwi podejrzanego, żeby ukarać go za nieposłuszeństwo. System zaufania społecznego automatycznie śledzi słowa i czyny każdego chińskiego obywatela w świecie wirtualnym i realnym i przyznaje nagrody albo kary w zależności od stopnia posłuszeństwa. Chińczyk, który zrobi coś szczególnie pozytywnego – pomoże starszemu sąsiadowi w codziennych obowiązkach albo wysłucha przemówienia przywódcy Xi Jinpinga – awansuje w systemie zaufania społecznego. Natomiast ktoś, kto zrobi coś negatywnego – pozwoli, żeby jego pies załatwił się na chodniku, albo wpisze złośliwy komentarz w mediach społecznościowych – jest przez system degradowany.

Ponieważ aktywność w sieci, także komercyjna, jest monitorowana automatycznie, Chińczycy plasujący się wysoko w systemie zaufania społecznego zdobywają pewne przywileje. Tym z gorszymi wynikami żyje się trudniej. Nie mogą kupować biletów na pociągi ekspresowe ani latać samolotami. Drzwi niektórych restauracji są dla nich zamknięte. Ich dzieci mogą się nie dostać na studia. Oni sami mogą stracić pracę i nie mieć możliwości znalezienia następnej. A człowiek notorycznie lekceważący przepisy w końcu zostanie sam, bo algorytmiczny system degraduje również osoby związane z przestępcą.

Morał tej opowieści jest taki, że chiński obywatel nie może uczestniczyć w życiu gospodarczym i społecznym bez aprobaty Xi Jinpinga, wszechpotężnego przywódcy kraju. W społeczeństwie bezgotówkowym państwo ma władzę natychmiastowego rujnowania obywateli przez odcięcie im dostępu do Internetu. A w środowisku, gdzie wszyscy są ze sobą cyfrowo powiązani, władza w jednej chwili może uczynić wyrzutkiem społecznym każdego, kogo algorytmy naznaczą jako radioaktywnego, nawet wobec jego własnej rodziny. Państwo chińskie stosuje metody totalitarne także w tym celu, by przyszłym pokoleniom brakło wyobraźni i pomysłu na to, jak można mu się sprzeciwić. W napisanej w 2018 roku książce Chiny 5.0. Jak powstaje cyfrowa dyktatura weteran dziennikarstwa Kai Strittmatter, który spędził wiele lat w Pekinie jako reporter niemieckiej gazety, ujawnia, na czym polega technologiczna antyutopia, w którą zmieniły się Chiny. Przytacza na przykład rozmowę z chińskim malarzem w średnim wieku, który jest zrozpaczony przyszłością swojego kraju.  –  Ci urodzeni w latach osiemdziesiątych i później są straceni bezpowrotnie – wyjaśnia rozmówca Strittmattera. – Pranie mózgu zaczyna się w przedszkolu. Z nami było inaczej. Mówiło się, że jesteśmy straconym pokoleniem, bo dawniej szkoły i uczelnie były pozamykane i wielu z nas nie miało wykształcenia. Tak naprawdę jednak byliśmy chyba szczęśliwcami. Wpadliśmy w szczelinę, nas pranie mózgu ominęło. Mao umarł, wszystko domagało się otwarcia, reform, wolności.

Państwowy aparat nadzoru informacji pozbawił młodych Chińczyków możliwości poznania faktów z historii ich narodu w ujęciu różnym od tego, które przedstawia Komunistyczna Partia Chin. Na przykład masakra na placu Tiananmen została całkowicie wymazana z pamięci. Czegoś takiego niemal na pewno nie będziemy musieli przeżywać na Zachodzie. Ale położenie młodzieży w konsumenckich Chinach przywodzi raczej na myśl Huxleya, a nie Orwella. Jak zauważył kiedyś krytyk Neil Postman, Orwell obawiał się świata, w którym ludziom nie będzie wolno czytać książek. Huxley natomiast z przerażeniem myślał o świecie, w którym nikt nie będzie musiał tego zakazywać, bo i tak nikt nie będzie chciał sięgnąć po książkę. Tak właśnie, zdaniem innego rozmówcy Strittmattera, dwudziestoośmioletniego nauczyciela angielskiego, który przedstawił się jako David, wyglądają dzisiejsze Chiny. Chociaż uczniowie mają jeszcze dostęp do dużego zasobu informacji, wcale ich to nie interesuje: Moi uczniowie mówią, że nie mają czasu. Rozpraszają ich tysiące innych rzeczy. I mimo że jestem od nich starszy tylko o dziesięć lat, oni mnie już nie rozumieją – ubolewa. – Kontekst, w którym żyją, jest całkiem inny niż ten, w którym ja funkcjonuję. Wychowanie i partyjna propaganda to manipulacja doskonała.

Młodzież stawia na konsumpcję i ignoruje wszystko inne. Ignoruje również rzeczywistość, bardzo łatwo jej to przychodzi. A zatem populacja poddana totalnej propagandzie totalitarnego państwa i zdemoralizowana przez hedonistyczny konsumpcjonizm nie będzie w ogóle w stanie wyobrazić sobie sprzeciwu wobec państwowej strategii nadzoru i kontroli. Gdyby nawet pojawili się jacyś dysydenci, wszechobecny rządowy system informacyjny prędko ich zidentyfikuje i „zharmonizuje” (w ten sposób w Chinach określa się neutralizowanie obywateli stanowiących zagrożenie dla porządku społecznego i politycznego), zanim będą mieli okazję zadziałać – a nawet zanim w ich głowach zrodzi się świadoma myśl sprzeciwu. Niepokojące są doniesienia Strittmattera o stosowaniu przez chińskie władze oprogramowania prognostycznego do analizowania zgromadzonych danych w celu identyfikowania potencjalnych przywódców i wrogów państwa, jeszcze zanim oni sami uświadomią sobie swoje możliwości.

Technologia potrzebna do wprowadzenia takiego systemu dyscypliny i nadzoru już na Zachodzie istnieje. W ich narzuceniu przeszkadza jedynie opór niechętnej większości i konstytucyjny sprzeciw sądownictwa. Amerykańska kultura jest o wiele bardziej indywidualistyczna niż chińska, dlatego polityczny sprzeciw niemal na pewno nie pozwoli, żeby twardy totalitaryzm w chińskim stylu zakorzenił się w naszym kraju. Ale wykorzystanie szerokiego wpływu technologii – zwłaszcza technologii gromadzenia danych, którą konsumenci już zaakceptowali w codziennym życiu – do osiągania celów sprawiedliwości społecznej jest wysoce prawdopodobne. Dokona się to wtedy, gdy demokratyczna większość uzna, że przekazanie kontroli społecznej elitom instytucji rządowych i prywatnych jest niezbędne dla jej dobra i bezpieczeństwa. Na razie zaś nic nie stoi na przeszkodzie, by miękki totalitaryzm wprowadzały do demokracji rynkowej wszechpotężne korporacje.

Kiedy piszę te słowa, światowy internetowy system płatniczy PayPal nie pozwala korzystać ze swoich usług grupom rasistowskim. Trudno się temu sprzeciwiać, chociaż nieprzejednani zwolennicy Pierwszej Poprawki mogą odczuwać pewien niepokój. PayPal stygmatyzuje jednak również niektóre konserwatywne ugrupowania głównego nurtu. I, jak widzieliśmy, niektóre największe banki stosują dziś politykę odmawiania usług producentom i sprzedawcom broni – mimo że jej produkcja i posiadanie są legalne na mocy Drugiej Poprawki. Zauważmy, że rząd nie zmusił tych gigantów finansowych do przyjęcia takiej polityki. Co zatrzyma prywatne podmioty kontrolujące dostęp do pieniędzy i rynków przed wykluczaniem osób, instytucji kościelnych i organizacji uznanych za szkodliwe społecznie? Chiny pokazują, że jest to możliwe i jak można to zrobić. Nasze zmieniające się nawyki jeszcze przybliżają to niebezpieczeństwo. Powszechny zanik wiary w konieczność ochrony własnej prywatności w sieci usunął najważniejszą barierę utrudniającą państwową kontrolę prywatnego życia obywateli. To właśnie niepokoi ludzi, którzy doświadczyli życia w komunizmie.

Mieszkający w Bratysławie fotograf Timo Križka i jego żona, Petra, należą do pierwszego postkomunistycznego pokolenia na Słowacji. Urodzili się w czasach aksamitnej rewolucji, która obaliła komunizm, i „aksamitnego rozwodu”, czyli pokojowego rozpadu Czechosłowacji. Żadne z nich nie ma oczywiście osobistych wspomnień z czasów komunizmu, dorastali jednak niedługo potem, wśród ludzi, którzy – tak jak ich rodzice – zachowali nawyki wyrobione w totalitarnym reżimie. Petra przejęła niektóre z nich i miała je nadal, gdy w 2005 roku pojechała na szkolną wymianę do Ameryki. Było to niedługo po zamachach terrorystycznych z 11 września 2001 roku i w USA wciąż wyczuwało się podwyższoną troskę o bezpieczeństwo. – Widziałam, że ludzie są w dużym stopniu skłonni rezygnować z osobistej wolności dla bezpieczeństwa kraju – mówi Petra. – Często mówili coś w rodzaju: „Co z tego, że będą podsłuchiwać mój telefon, czytać moje maile i SMS‑y, skoro nie mówię nic złego”. To było dla mnie naprawdę dziwne, bo myślałam sobie, że są to naprawdę prywatne sprawy. I właściwie nieważne, czy mówię coś złego, czy nie. Chodzi po prostu o sferę mojej prywatności. Jak dziwnie musiała się czuć nastolatka pochodząca z kraju dopiero otrząsającego się z rzeczywistości, w której jedno nieostrożne słowo albo spotkanie mogło zniszczyć czyjeś życie, kiedy znalazła się w miejscu, gdzie każdy mówił, co chciał, nie troszcząc się o nic. Czy nie powinno to być wyzwalające doświadczenie? Nie dla Petry, wychowanej w ceniącym sobie prywatność społeczeństwie. Jej wewnętrzny konflikt pozwala lepiej zrozumieć filozoficzny i psychologiczny wymiar sporu o znaczenie prywatności i upublicznienia dla życia w prawdzie.

W swojej najsłynniejszej powieści, zatytułowanej Nieznośna lekkość bytu, czeski pisarz Milan Kundera ukazuje przeciwstawne podejścia dwojga bohaterów – Czeszki Sabiny i jej szwajcarskiego kochanka, Franza – do wpływu prywatności na autentyczność. Dla Franza, który zawsze mieszkał na Zachodzie, życie w prawdzie oznacza życie transparentne, bez żadnych tajemnic. Natomiast dla Sabiny, urodzonej w komunistycznej Czechosłowacji, życie w prawdzie możliwe jest tylko prywatnie.

W chwili kiedy ktoś obserwuje nasze zachowanie, chcąc nie chcąc dostosowujemy się do wzroku człowieka, który na nas patrzy, i nic z tego, co robimy, nie jest już prawdą – pisze Kundera, przedstawiając myśli Sabiny. – Obecność publiczności, myśl o publiczności oznacza życie w kłamstwie. Uwagi Kundery, wynikające z jego własnych doświadczeń pod władzą komunizmu, są wciąż aktualne. Mniej więcej w ciągu ostatniej dekady, od czasu wynalezienia smartfona i mediów społecznościowych oraz od powstania kultury konfesyjnej, którą one stworzyły, zyskaliśmy dużo wiedzy o tym, w jaki sposób ludzie – głównie nastolatkowie i młodzi dorośli – tworzą sobie instagramowe życie. Oznacza to, że mówią i robią rzeczy – a także dzielą się niezwykle osobistymi sprawami – żeby stworzyć obraz życia, które ich rówieśnikom, znanym czy nieznanym, wyda się atrakcyjne i godne pozazdroszczenia. Żyją dla aprobaty mierzonej lajkami na Facebooku albo innymi wyrazami uznania. Psycholog Jean Twenge prześledziła zdumiewający wzrost liczby przypadków depresji i samobójstw wśród pierwszego pokolenia dorastającego w świecie smartfonów i mediów społecznościowych. Opisuje je jako „będące na krawędzi najgorszego od dziesięcioleci kryzysu zdrowia psychicznego” i stwierdza, że „pogorszenie sytuacji można w dużym stopniu przypisać telefonom tych młodych ludzi”. Przyczyną ich głębokiego smutku jest poczucie osamotnienia, które prześladuje ich, mimo że – dzięki łączności przez dostępne na smatfonie sieci społecznościowe – kontaktują się z większą liczbą os.b niż którekolwiek poprzednie pokolenie. „Kultura smartfonowa” gwałtownie zwiększyła poczucie niepewności i niepokoju wśród wrażliwych nastolatków, zwłaszcza wśród dziewcząt, które z powiadomień na swoich smartfonach dowiadują się, że omija je bardziej ekscytujące życie prowadzone przez innych.

Oczywiście większość ich rówieśniczek i rówieśników tak naprawdę nie żyje intensywniej i ciekawiej niż one, potrafią tylko lepiej zarządzać swoim wizerunkiem w sieci. Współcześni młodzi ludzie żyją złudzeniami, z których może największe jest to, że są członkami prawdziwej internetowej społeczności. W rzeczywistości nowe technologie i kształtowana przez nie kultura powodują atomizację społeczeństwa i radykalne osamotnienie jednostki, odtwarzając warunki, jakie totalitarne rządy komunistyczne narzucały podbitym narodom, żeby łatwiej było nimi rządzić. Ci młodzi ludzie, przyzwyczajeni do dzielenia się mnóstwem osobistych informacji z firmami marketingowymi po prostu w ramach zwykłego życia w sieci, są bardzo podatni na manipulacje ze strony korporacji i innych zewnętrznych podmiotów.

.Mówiąc wprost, jesteśmy wdrażani do zaakceptowania zachodniej wersji chińskiego systemu zaufania społecznego, który narzuci nam założenia politycznego kultu sprawiedliwości społecznej. Jeśli zakorzeni się on w świecie Zachodu, nie będziemy mieli gdzie się schować. Chrześcijanie i inni odmawiający podporządkowania się systemowi będą zmuszeni mimo wszystko szukać nowego sposobu na życie w prawdzie. To dlatego świadectwa tych, którzy przeżyli twardy totalitaryzm, są nam tak pilnie potrzebne.

Rod Dreher

Fragment książki „Żyć bez kłamstwa. Jak wytrwać w chrześcijańskiej opozycji”, która ukazała się nakadem wydawnictwa Esprit.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 15 października 2021