Na jednym z trzydziestu marszów, które pojawiły się w Warszawie z okazji Narodowego Święta Niepodległości, padło zdanie z ust znanej i uznanej aktorki: Dlaczego nie ma jedności?
.Cała ta wypowiedź – utrzymana w poetyce smutnych pytań retorycznych – wyrażała tezę (tak mi się wydaje) o Polakach, którzy w dniu tak ważnym nie potrafią zjednoczyć się na jednym marszu i nie mogą pokazać światu, jak należy wspólnie świętować i radować się z niepodległości. A jedenasty listopada taki bezspornie powinien być!
Przyznaję, trochę mnie zdziwiła ta retoryka. Pamiętam bowiem czasy, kiedy jedność pojmowana słownikowo i dosłownie oznaczała nierozdzielność poglądów i poprawności politycznej. W jednym czasie, w jednym miejscu, z jednym przekonaniem i jedną partią, co przewodnim hasłem łączyła naród. Zupełnie jak w dramacie greckim – jedność czasu, miejsca i akcji. Reguły przejrzyste, intencje czytelne. Może właśnie słowo ‘jedność’ nie jest odpowiednim wyrazem – wpada w pułapkę jednomyślności. Wtedy był to okres Frontu Jedności Narodowej – jedności wokół wspólnej sprawy i, jak pamiętam, wspólnej idei – tyle że była to tylko… teatralna dekoracja. Ta jedność nie oznaczała wcale siły narodu i zgodnego działania. Nie stała za nią żadna wartość – prócz wartości sloganu. A przede wszystkim nie była głosem narodu tylko atrapą. I nie mogła zasłonić prawdy…
Myślę więc, że współcześni młodzi Polacy nie chcą atrap i sloganów, dość ma ich również moje pokolenie. Dlatego marsz nie będzie jeden, tylko będzie ich trzydzieści. Właśnie dlatego, że Ojczyzna jest jedna, a ludzie nie myślą jednakowo. Dopóki nie zniknie dojmujące poczucie krzywdy i bezsilności, dopóki będą istniały tak duże dysproporcje społeczne i dopóki historia będzie zależna od geografii – będą głosy wyrażające sprzeciw i skrajność…
Nie sądzę, by w jednym pochodzie mogli pójść zadowolony i niezadowolony, kat i ofiara, oszust i uczciwy, kłamca i prawy, złodziej i okradziony. To znaczy mogliby pójść, ale byłby to marsz na niby; coś jak pochód fałszywego króla – parada błaznów. To już mieliśmy. Ludzie chcą się identyfikować z Ojczyzną, ale chcą się też identyfikować z drugim człowiekiem i ideą, za którą stoi prawda i odczuwalna wartość…
Marsz nie będzie jeden, tylko będzie ich trzydzieści. Właśnie dlatego, że Ojczyzna jest jedna, a ludzie nie myślą jednakowo.
.Na szczęście są Polacy, którzy idą – całymi rodzinami, z dziećmi, w biało-czerwonych barwach, radośni, szczęśliwi. I rzeczywiście oni są chyba ponad podziałami, bo wiara dziecka jest szczera i nie potrzebuje deklaracji.
Być może przywrócone w 1989 roku Narodowe Święto Niepodległości – nie ma być wcale świętem jedności. Dla niektórych nie będzie też świętem entuzjazmu. Bo czyż patriotyzm musi wyrażać się w entuzjazmie? Paradach? Może raczej jedenasty listopada powinien być dniem refleksji nad dziejami Ojczyzny i losami tych, którzy życie poświęcili dla Niej? Może powinien być rozważaniem, czym niepodległość jest, i czasem odnawiania znaczeń.
Myślę też, że niekiedy Polacy dość mają hipokryzji. Radość przecież nie jest obowiązkowa. Czyż w Dniu Odzyskania Niepodległości nie można wyrażać niezadowolenia? A co jeśli to niezadowolenie jest prawdą?
Zawsze można pozostać w domu lub wybrać wersję optymistyczną. Biegacze, rowerzyści, amatorzy starych automobili albo harleyów davidsonów, szczudlarze i historyczni przebierańcy. Wtedy to rzeczywiście jest święto na wesoło. Ludycznie i patriotycznie. Nie oceniam, co jest stosowne czy bardziej stosowne.
.Jest jeszcze punkt widzenia – nauczycielski. Wychowywanie młodego człowieka w duchu patriotycznym to obowiązek nauczyciela. Ale nauczyciel w pracy wychowawczej nie powinien identyfikować się z żadnymi poglądami politycznymi. Powinien identyfikować się z Ojczyzną. Czyż jednak pracując z młodymi ludźmi, można być człowiekiem bez poglądów? Czyż można je ukryć? A co z pytaniem ucznia: Na kogo by pan zagłosował na Hilary Clinton czy na Donalda Trumpa?
Roland Maszka
11 listopada 2016 r.