Chemik. Granica ucieczki
Powiedzmy, że nazywa się Alex. Pracowała dla amerykańskiej agencji rządowej, tak tajnej, że… nie ma nazwy. Prowadziła przesłuchania, posługując się wyrafinowanymi substancjami chemicznymi. Określenie „nowoczesne metody tortur” pasowałoby tutaj w sam raz. Nigdy się nie myliła. Rola, jaką pełniła, była jedną z najmroczniejszych tajemnic agencji. Ktoś jednak stwierdził, że wie za dużo… Udało jej się ujść z życiem, ale znów ją wytropili… – fragment najnowszego bestsellera Stephenie MEYER
.Zadanie, które czekało ją tego dnia, było dla Chris Taylor – bo tak się teraz nazywała – chlebem powszednim. Wstała o wiele wcześniej, niżby miała na to ochotę, rozebrała i schowała swoje standardowe nocne zabezpieczenia. Składanie wszystkiego wieczorem tylko po to, aby z samego rana znów to demontować, było okropnie uciążliwe, ale uznała, że nie warto ryzykować życia dla chwili błogiego lenistwa.
Uczyniwszy zadość tej codziennej rutynie, Chris wsiadła do samochodu – sedan miał już swoje lata, ale jego zaletą był brak poważniejszych uszkodzeń, które zapadałyby w pamięć – i wyruszyła w wielogodzinną podróż. Przekroczyła trzy główne granice, przecięła niezliczone drobniejsze linie na mapie i choć była już wystarczająco daleko od kryjówki, ostrożnie wybierała docelowe miasto: to było za małe, tamto było kompletną dziurą, jeszcze inne wyglądało, jakby tak rzadko pojawiali się w nim przyjezdni, że nie było szans, aby nie rzuciła się komuś w oczy pomimo niezwykle starannej zwyczajności jej kamuflażu. Zapamiętała kilka miejsc, do których być może chciałaby wrócić innego dnia: sklep ze sprzętem spawalniczym, punkt sprzedaży demobilu i targ rolny. Rozpoczął się sezon na brzoskwinie; powinna zrobić zapasy.
Późnym popołudniem dotarła do gwarnego miasteczka, w którym nigdy wcześniej nie była. Nawet w bibliotece panował spory ruch. Chętnie korzystała z wypożyczalni książek, gdy tylko miała okazję. To, co darmowe, trudniej było wytropić.
Zaparkowała po zachodniej stronie budynku, z dala od oka jedynej kamery, umieszczonej nad wejściem. Wszystkie komputery w środku były zajęte, a obok kręciło się kilka zainteresowanych osób, więc postanowiła się rozejrzeć za jakąś ciekawą lekturą w dziale biografii. Okazało się, że przeczytała już wszystko, co mogłoby jej się przydać. Wybrała więc najnowsze dzieło swojego ulubionego autora powieści szpiegowskich, byłego oficera sił specjalnych amerykańskiej marynarki. Ściągnęła z półki jeszcze kilka stojących obok tytułów i zaczęła wypatrywać wygodnego miejsca, gdzie mogłaby usiąść i zaczekać. Nagle targnęło nią silne poczucie winy; kradzież z biblioteki była taka żałosna. Wyrobienie karty bibliotecznej nie wchodziło jednak w grę z kilku powodów, a przecież istniała szansa, że coś, co wyczyta w tych książkach, poprawi jej bezpieczeństwo. Kwestia bezpieczeństwa zawsze skutecznie zagłuszała wyrzuty sumienia.
Miała świadomość, że w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach działanie to było bezcelowe – prawdopodobieństwo, że jakakolwiek zmyślona historia naprawdę przyda jej się w praktyce, było niemal równe zeru. Jednak już dawno przejrzała wszelkie dostępne materiały oparte na faktach. Z braku doskonałych źródeł, w których mogłaby poszperać, zadowoliła się tymi poślednimi. Kiedy nie miała żadnego materiału do analizy, czuła jeszcze większą panikę niż zwykle. Poza tym w swojej ostatniej zdobyczy znalazła pewną całkiem praktyczną wskazówkę, którą włączyła do codziennych rytuałów.
Usadowiła się w wypłowiałym fotelu w kącie, skąd miała dobry widok na stanowiska komputerowe, i udawała, że czyta książkę, którą wzięła ze szczytu swojego stosu. Spojrzała na rzeczy rozłożone na blatach – jedna z osób nawet zdjęła buty – i stwierdziła, że trochę potrwa, nim jakiś komputer się zwolni. Najbardziej obiecujące miejsce zajmowała nastolatka o udręczonej twarzy,ze stertą materiałów źródłowych pod ręką, która nie przeglądała serwisów społecznościowych, tylko uważnie spisywała z wyszukiwarki tytuły i nazwiska autorów. Chris pochyliła głowę nad książką, którą ułożyła w zgięciu lewego łokcia. Schowaną w prawej dłoni żyletką starannie odcięła pasek magnetyczny przyklejony taśmą do grzbietu woluminu, a następnie ukryła go w szparze między siedziskiem a podłokietnikiem fotela. Z obojętną miną zabrała się za następną książkę ze stosu.
Gdy nastolatka opuściła stanowisko, by poszukać innych źródeł, Chris była gotowa; ogołocone z kodów książki leżały w plecaku. Niespiesznie, unikając gwałtownych ruchów, wstała z fotela i po chwili siedziała już przed komputerem, zanim ktokolwiek z pełnych nadziei oczekujących zdążył się zorientować, że przegapił swoją szansę.
Dzień e-maili zawsze się przeciągał. Po sprawdzeniu poczty, które zwykle zajmowało jej około trzech minut, miała mniej więcej cztery godziny – pod warunkiem że nie wybrała okrężnej drogi – na powrót do tymczasowego domu. Na końcu oczywiście czekało ją ponowne zmontowanie zabezpieczeń, zanim wreszcie mogła położyć się spać. Chociaż nic nie łączyło jej obecnego życia z tym kontem e-mailowym – żaden stały adres IP, żadna wzmianka o miejscach czy nazwiskach – gdy tylko skończyła czytać wiadomości, a czasem także odpowiadać na nie, już siedziała w samochodzie i wciskała gaz do dechy, aby szybko znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Na wszelki wypadek.
„Na wszelki wypadek” stało się mimowolną mantrą Chris. Jej codzienność kręciła się teraz wokół przesadnych przygotowań, ale, co często sobie powtarzała, bez tych zabiegów już by nie żyła. Miło byłoby nie musieć podejmować tego ryzyka, ale wiedziała, że pieniądze kiedyś się skończą. Zwykle udawało jej się znaleźć posadę pomocy w małej rodzinnej firmie, najlepiej takiej z rejestrem prowadzonym długopisem w zeszycie, ale zarobki w takich miejscach pokrywały tylko podstawowe potrzeby: jedzenie i czynsz. Nigdy nie wystarczały na poważniejsze wydatki, takie jakie jak fałszywe dowody tożsamości, aparatura laboratoryjna czy rozmaite składniki chemiczne, które skrzętnie gromadziła. Nie mogła więc zrezygnować z internetu – znajdowała tu klientów, którzy płacili, i robiła wszystko, co w jej mocy, aby to zajęcie nie ściągnęło na nią uwagi tych, którzy pragnęli, aby przestała istnieć.
Ostatnie dwa dni e-mailowe były bezowocne, ucieszyła się więc na widok czekającej na nią wiadomości. Radość trwała mniej więcej dwie dziesiąte sekundy – tyle, ile zajęło jej przetworzenie w myślach adresu nadawcy. l.carston.463@dpt11a.net Po prostu tam był – jego prawdziwy adres e-mailowy, po którym z łatwością można było trafić do jej byłych pracodawców.
Adrenalina gwałtowną falą rozlała się w jej żyłach „Uciekaj! Uciekaj!” – sygnał był oczywisty, lecz znieruchomiała w niedowierzaniu. Co za arogancja! Nigdy nie pojmie zdumiewającej beztroski, do jakiej są zdolni. „Nie mogliby dotrzeć tu tak szybko”, tłumaczyła sobie spanikowana, omiatając wzrokiem bibliotekę w poszukiwaniu mężczyzn o barkach za szerokich na ich ciemne garnitury, wojskowych fryzur czy kogokolwiek, kto zmierzałby w jej kierunku. Spojrzała przez okno na swój samochód. Chyba nikt przy nim nie majstrował, ale w końcu nie pilnowała go zbyt dobrze, prawda?
A więc znów ją znaleźli. Tylko skąd mogliby wiedzieć, gdzie postanowiła sprawdzić pocztę? Przecież zawsze wybierała miejsca, z którymi nic jej nie łączyło.
W tej chwili, gdzieś w jakimś schludnym szarym biurze rozległ się alarm, może nawet zaczęły błyskać czerwone światła. To oczywiste, że zlecono wyśledzenie tego adresu IP. Za chwilę zmobilizują oddziały. Ale nawet gdyby użyli helikopterów – a mogli to zrobić – miała jeszcze kilka minut. Dość czasu, by sprawdzić, czego chciał Carston. Tytuł e-maila brzmiał: „Zmęczona ucieczką?”. Drań.
Kliknęła, aby otworzyć wiadomość. Nie była długa. Zmiana polityki. Jesteś nam potrzebna. Czy nieoficjalne przeprosiny załatwiają sprawę? Możemy się spotkać? Nie prosiłbym o to, ale stawką jest życie. Wielu, wielu osob.
Zawsze lubiła Carstona. Na tle wielu innych facetów w ciemnych garniturach, zatrudnionych w ich departamencie, wydawał się jej bardziej ludzki. Niektórzy z nich, zwłaszcza ci umundurowani, byli wprost przerażający. Ta myśl zahaczała o hipokryzję, biorąc pod uwagę jej dawne zajęcie. Nic dziwnego, że to właśnie Carstona nakłonili, aby się z nią skontaktował. Wiedzieli, że jest samotna i przerażona, więc wysłali starego znajomego, przy którym poczułaby się miło i bezpiecznie. Pewnie wystarczyłby zdrowy rozsądek, by przejrzała ten fortel, ale nie zaszkodziło, że tę samą sztuczkę wykorzystano w powieści, którą wcześniej ukradła.
Pozwoliła sobie na głęboki oddech i trzydzieści sekund koncentracji. Teraz powinna się skupić na następnym kroku – by jak najszybciej opuścić tę bibliotekę, to miasto, ten stan – i zastanowić, czy taka ucieczka wystarczy. Czy jej obecna tożsamość nadal była bezpieczna? A może nadszedł czas na kolejną zmianę?
Jednak podstępna oferta Carstona zmąciła to skupienie. A co, jeśli… Co, jeśli dzięki temu naprawdę mogłaby ich zmusić, by zostawili ją w spokoju? Co, jeśli jej pewność, że to pułapka, zrodziła się z paranoi i lektury zbyt wielu książek szpiegowskich?
Stephanie Meyer
Fragment bestsellera „Chemik”, wyd.polskie Edipresse Ksiązki.