O tym, jak złamano kręgosłup moralny Zielonych
Gdy widzimy Niemców z brakami w uzębieniu i źle dopasowanymi okularami, warto przypomnieć sobie czerwono-zielony rząd z lat 1998–2005 – pisze Thomas KLIKAUER
.Niemiecki kapitalizm – jeśli chce trwać niezakłócony – potrzebuje ekologicznej parti takiej, jak Partia Zielonych w Niemczech. Nieco bardziej nowoczesne i oświecone odłamy niemieckiego kapitalizmu są bowiem zaniepokojone globalnym ociepleniem. Niemcy są niezadowoleni z usychania cennych pól uprawnych, wypalania ukochanych przez nich lasów i puszcz, coraz większego pasa pustyń ciągnącego się przez pół świata oraz zalewania wysp, całych regionów i miast. Przecież w kapitalizmie katastrofy ekologiczne – często opisywane jako klęski żywiołowe przez korporacyjną prasę głównego nurtu – przerywają nastawione na zysk łańcuchy dostaw. Utrudniają lub wręcz uniemożliwiają eksploatację zasobów naturalnych. Wszystko to zmniejsza zyski niemieckich firm i korporacji.
Niemieccy Zieloni chętnie pomogą w przekształceniu kapitalistycznej gospodarki Niemiec w bardziej nowoczesną gospodarkę, opartą na zrównoważonych technologiach. Będą wspierać odejście od ropy, węgla i gazu na rzecz odnawialnych zielonych źródeł energii. Oznacza to również nową infrastrukturę energetyczną w niemal wszystkich sektorach niemieckiej gospodarki. Może to zapoczątkować nowy etap kapitalizmu. To nie ma być koniec kapitalizmu, ale jego nowa wersja.
Stąd też w Niemczech, i nie tylko, kluczowym hasłem dla wielu stał się Zielony Nowy Ład. Dzięki tej nowej idei niemieckie sektory przemysłowe, które szybko i skutecznie przestawiają się na technologie regeneracyjne, mają stawać się wiodącymi sektorami gospodarczymi – przy nieustannym wsparciu nieco bardziej oświeconej części korporacyjnej prasy głównego nurtu.
To jednak raczej dość ponura wiara w to, że system, który spowodował nasze obecne patologie środowiskowe, w tym nasz zbiorowy dryf w kierunku uczynienia Ziemi miejscem nienadającym się do zamieszkania – jest również systemem, który może to naprawić.
Nowy Ład z lat 30. był odpowiedzią prezydenta USA Franklina D. Roosevelta na problemy kapitalizmu. Nowa wersja kapitalizmu uratowała wówczas kapitalizm przed samym sobą, praktycznie kończąc Wielki Kryzys w Stanach Zjednoczonych.
Program polityczny Roosevelta składał się z reform gospodarczych i społecznych, które stworzyły podstawy państwa półdobrobytu. Kapitalizm jako system musiał uznać związki zawodowe, jednocześnie ostro je regulując. Nie tak ostro regulowane były wówczas kluczowe instytucje kapitalizmu: system bankowy i finansowy.
W Niemczech, gdzie Zielony Nowy Ład już obowiązuje, odnosząca sukcesy Partia Zielonych – rządząca po raz drugi – nie cofa swojej polityki ochrony środowiska, która od początku była nieco zubożona. Polityka ta zawsze była zgodna z kapitalizmem. Partia Zielonych w Niemczech nie była – i nie jest więc – partią antykapitalistyczną.
Po dojściu Zielonych do władzy system gospodarczy Niemiec, którego elementem jest także ubóstwo, nie uległ zmianie. Pierwszy sukces tej partii przypadł na okres tzw. czerwono-zielonego rządu (1998–2005) – kolor czerwony symbolizuje Socjaldemokratyczną Partię Niemiec (SPD), a zielony – Zielonych. Wówczas rząd SPD/Zieloni uczynił biednych jeszcze biedniejszymi poprzez osłabienie niemieckiego państwa opiekuńczego, tworząc nie tylko jedną z największych w Europie podklas pracujących biedaków, zatrudnionych na niepewnych stanowiskach, ale także rząd, który stał się głównym dręczycielem biednych. Od tego czasu w programie niemieckich Zielonych możemy przeczytać: Chcemy, aby Niemcy i Europa zajęły czołowe miejsce w dziedzinie nowych technologii: czy to samochodów elektrycznych, czystych baterii, komputerów kwantowych, sztucznej inteligencji, czy nowoczesnej biotechnologii. Dzięki aktywnej polityce gospodarczej i przemysłowej oferujemy dobre warunki dla zrównoważonych przedsiębiorstw. W ten sposób czynimy z marki „Made in Germany” znak jakości dla zrównoważonego przemysłu w neutralnej klimatycznie Europie.
Niestety, tzw. ekologicznie zmodernizowany kapitalistyczny system produkcji nadal będzie zużywał cenne zasoby naturalne, nadal będzie zatruwał i niszczył środki służące do życia milionów ludzi i – nieuchronnie – rujnował ziemski klimat. Kapitalistyczny system produkcji po prostu nie może istnieć bez pozyskiwania wartości nadwyżkowej i bez wyzysku. Kapitalizm – nawet w halucynacjach niemieckich Zielonych i ich ideologii Zielonego Nowego Ładu – domaga się zysków, i to coraz wyższych zysków, bezlitosnej konkurencji, która czasami powoduje nadprodukcję. W większości wszystko to prowadzi do zużycia, marnowania surowców i irracjonalnego szaleństwa wiecznego wzrostu.
Bez znaczenia jest, że dla niemieckich Zielonych jest to wzrost z turbinami wiatrowymi, sztuczną inteligencją i samochodami elektrycznymi. Przejście na bardziej przyjazną środowisku wersję kapitalizmu wymaga partii politycznej – zwłaszcza w rządzie – o wysokiej wiarygodności ekologicznej. Dobrze się stało, że Partia Zielonych w Niemczech w ciągu ostatnich 30 lat wyparli wszystkie antykapitalistyczne ciągotki. Zapewnia to poparcie korporacyjnej prasy głównego nurtu, gwarantując praktycznie sukcesy wyborcze.
Niemieccy Zieloni oczyścili się, są gotowi służyć kapitalizmowi. W aktualnym programie wyborczym Zielonych nie można znaleźć nawet najmniejszego śladu krytyki szkodliwych, ciężkich i nieludzkich warunków pracy w niemieckich przedsiębiorstwach.
W programie wyborczym Zielonych słowo „kapitalizm” nie pojawia się ani razu na 132 stronach! Zamiast tego program ten eufemistycznie określa niemiecki kapitalizm jako „nasz kraj przemysłowy”. Tak jak w prawie każdym kraju kapitalistycznym, tak i w Niemczech żadna partia polityczna nie dochodzi do władzy bez pogodzenia się z kapitalizmem.
W Niemczech partia polityczna musi również – raczej tradycyjnie! – przysięgać wierność wojsku, obecnie rozumianemu jako członkostwo w NATO. Zieloni robią to od dawna, a szczyt osiągnęli podczas wspomnianych już czerwono-zielonych rządów federalnych w latach 1998–2005. To właśnie ten rząd wpędził Niemcy w jeszcze bardziej zaostrzoną walkę klasową. Było tak, jak powiedział kiedyś Warren Buffett: „Jest wojna klasowa, tak, ale to moja klasa, klasa bogaczy prowadzi wojnę i wygrywamy”.
W tym celu Zieloni – wraz z zawsze zgodną z kapitałem socjaldemokratyczną SPD – demontowali niegdyś bardzo uregulowany niemiecki rynek pracy i stworzyli tak zwany prekariat.
Jak podaje tygodnik gospodarczy „Wirtschaftswoche”, niemiecka minister spraw zagranicznych Annalena Baerbock cieszy się dziś jednym z najwyższych poziomów zaufania niemieckich menedżerów i szefów. Jednak w poprzednim okresie rządów (1998–2005) probiznesowa SPD i probiznesowi Zieloni wprowadzili jeden z najostrzejszych programów dalszego zubożania i pogarszania sytuacji pracowników, jaki kiedykolwiek powstał po 1945 roku. Przewyższał on wszystko, co mogli zrobić prawdziwi niemieccy konserwatyści – CDU [Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna] i jej neoliberalna odnoga.
Został on rozsławiony pod hasłem Agenda 2010, której kulminacją były znienawidzone ustawy Hartz IV. Podstawą tych eufemistycznie ujętych reform (czytaj: deregulacji i regulacji probiznesowych) był przerażający katalog polityk neoliberalnych. Opracowała je Fundacja Bertelsmanna, prywatna instytucja lobbingowa i think tank imperium medialnego Bertelsmanna.
Uległy czerwono-zielony rząd był bardziej niż skłonny do zniszczenia ciężko wywalczonych praw socjalnych i pracowniczych przy jednoczesnym rozmyciu – jeśli nie częściowej likwidacji – części niemieckiego publicznego systemu ubezpieczeń społecznych, pozostałości państwa opiekuńczego. Nowe przepisy prawa pracy osłabiły ochronę prawną związków zawodowych, czyniąc umowy zbiorowe jeszcze trudniejszymi do osiągnięcia niż dotychczas. Jak można było się spodziewać po probiznesowej SPD, do czerwca 2003 roku 80 proc. delegatów na kongresie partyjnym SPD zatwierdziło kierownictwo partii. Zatwierdzono to, co partia nazwała „odwagą do zmian”, czyli niesławną neoliberalną Agendę 2010. Co gorsza, szefowie Partii Zielonych byli jeszcze bardziej zadowoleni, gdy na swoim kongresie partyjnym udało im się uzyskać poparcie 90 proc. członków. To przypieczętowało los niemieckiego państwa opiekuńczego.
Ich neoliberalna polityka doprowadziła do głębokich cięć społecznych. Obniżyli zasiłki dla bezrobotnych, złagodzili ochronę przed zwolnieniem z pracy, obniżyli zasiłki chorobowe.
Jednocześnie przerzucili ryzyko społeczne i ekonomiczne na płace pracowników. Co najistotniejsze dla niemieckich firm i korporacji, obniżyli koszty płacowe przedsiębiorstw. Wreszcie wprowadzili element przymusu, paternalizmu, a nawet okrucieństwa w życie wielu osób korzystających z pomocy społecznej. To samo uczyniono z niemieckimi długotrwale bezrobotnymi.
Co gorsza, czerwono-zielony rząd Niemiec zlikwidował wiele oferowanych wcześniej usług medycznych. Zwiększyło to obciążenie kosztami osób przewlekle chorych. Zwiększono wysokość opłat za leki, a jednocześnie ograniczono osobiste wybory dotyczące leczenia.
Dziś, gdy widzimy Niemców z poważnymi brakami w uzębieniu i źle dopasowanymi okularami, warto przypomnieć sobie czerwono-zielony rząd z lat 1998–2005. Jak zwykle korporacyjna propaganda medialna pomogła ukierunkować i zmanipulować opinię publiczną, jednocześnie marginalizując krytykę Agendy 2010. Pod rządami czerwono-zielonej koalicji niemieccy bezrobotni i beneficjenci pomocy społecznej zostali jeszcze bardziej upokorzeni, gdy zdefiniowano ich jako pasożytów oglądających telewizję, którzy sami są sobie winni. Poza tym to wszystko i tak mieli w genach. Na bardziej strategicznym poziomie niemiecki lumpenproletariat i proletariat zostały postawione przeciwko sobie.
Nastawienie jednych przeciwko drugim i zniszczenie w ten sposób solidarności między pracownikami nazywane jest w Niemczech desolidaryzacją. Poza desolidaryzacją nie ma praktycznie żadnego żalu o to, że tak wielu ludzi popadło w ubóstwo. W swoim aktualnym programie partyjnym Zieloni nie dążą do zniesienia niesprawiedliwych ustaw Hartz IV, ale planują zmiany.
Jednocześnie istnieją plany zapewnienia wzrostu płacy minimalnej w Niemczech do 12 euro za godzinę, co gwarantuje, że ubóstwo na emeryturze prawdopodobnie się utrzyma. Jednak dzisiejsi Zieloni lubią przekonywać siebie i innych, że to wszystko było dawno temu. I rzeczywiście, dziś jest nowe pokolenie z minister spraw zagranicznych Annaleną Baerbock i ministrem gospodarki Robertem Habeckiem.
Co ważniejsze, politycy pierwszej czerwono-zielonej koalicji, w tym Jürgen Trittin, Renate Künast, Cem Özdemir, Katrin Göring-Eckardt, Claudia Roth i wielu innych, nadal pełnią swoje funkcje. Niektórzy z nich zajmują dziś stanowiska ministerialne. Nawet zielone „zasłony dymne” Habecka i Baerbock, ukrywające ich niesmaczną przeszłość, nie niwelują faktu, że politycy Zielonych z lat 1998–2005, którzy stworzyli masowe niemieckie ubóstwo, wciąż pełnią różne funkcje.
Jednak alternatywny, hipisowski styl życia, zmiana w kierunku innego świata – z dala od kapitalizmu – naprawdę odeszły, o ile w ogóle istniały, od postulatów niemieckich Zielonych. Dzisiejsi przedstawiciele tej partii są zdeterminowani, by stać się partią polityczną taką samą jak inne. Obecnie w Zielonych nie ma prawie żadnych głosów sprzeciwu w kwestii niemieckich zbrojeń i wojny ani nawet w kwestii celowego niszczenia niemieckiego państwa opiekuńczego.
Tymczasem wielu polityków Zielonych zrobiło karierę wewnątrz partii lub w biznesie – od firm tytoniowych i cukierni po lobbing nuklearny czy farmaceutyczny. Byłych polityków Zielonych można spotkać wszędzie. A ci, którzy zajmują czołowe stanowiska państwowe – Annalena Baerbock, Robert Habeck, Cem Özdemir – chcą robić tradycyjną karierę jako pełnoetatowi politycy.
Zresztą Annalena Baerbock idzie w ślady swojego poprzednika, Joschki Fischera. W dniu 70. urodzin Fischer otrzymał od Baerbock gratulacje za pośrednictwem Twittera: „Joschka Fischer wprowadził rock’n’roll do polityki i sprawił, że Zieloni stali się zdolni do rządzenia. Podjął też wiele niewygodnych dla naszej partii decyzji. Ale pewność siebie i siła rodzą się tylko z takiego napięcia”.
Zieloni byli kiedyś partią antymilitarystyczną, a nawet pacyfistyczną. Od powstania w 1980 do 1987 roku niemieccy Zieloni chcieli rozwiązania NATO i Układu Warszawskiego oraz rozbrojenia i rozwiązania armii niemieckiej, Bundeswehry – następczyni hitlerowskiego Wehrmachtu. Jednak za plecami ekologów pacyfistyczni i antymilitarystyczni przedstawiciele prawicy Zielonych – znani jako Realos – byli zapraszani przez urzędników SPD na tajne spotkania od 1987 roku. Celem było ukierunkowanie Zielonych, przygotowanie partii do rządzenia. Oznaczało to usunięcie jej antymilitaryzmu i antykapitalizmu. Partyjni ważniacy, jak Joschka Fischer i Daniel Cohn-Bendit, zainicjowali nawet w połowie lat 90. spór o interwencję wojskową w Jugosławii. To właśnie Zieloni – wraz z SPD – byli w stanie przeciągnąć na wojenną stopę półlewicowych i postępowych wyborców w Niemczech. Tylko oni mogli wykorzenić w Niemczech „nigdy więcej [wojny]”.
W listopadzie 2001 roku, gdy szalała wojna Busha z terroryzmem, w ramach operacji Enduring Freedom niemiecki parlament – Bundestag – wysłał 1200 żołnierzy Bundeswehry do kraju, którego Niemcy nie atakowały i przeciwko któremu nie wypowiedziały wojny: Afganistanu. Tylko ośmiu parlamentarzystów Zielonych sprzeciwiło się wojnie z Afganistanem.
.Jedno jest więc pewne – przyszłe operacje wojskowe lub nowe, szeroko zakrojone cięcia w państwie opiekuńczym zostaną wprowadzone z powodu Zielonych, którzy zwyczajnie się im nie przeciwstawią. Kręgosłup moralny Zielonych – jeśli można powiedzieć, że jakakolwiek partia polityczna w ogóle go ma – został całkowicie złamany. Dziś niemiecka Partia Zielonych w Niemczech będzie popierać neoliberalny program deregulacji (czytaj: probiznesowy) kapitalizmu, jak również każdą nową wojnę.
Thomas Klikauer
Tekst wcześniej opublikowany na łamach Tikkun (www.tikkun.org).