Europa. Witraż z granitu? Kontynent pod presją islamskiego terroryzmu
Musimy być stanowczy i cierpliwi, a tam, gdzie sytuacja tego wymaga – brutalni. Jeżeli europejscy goście od początku nie zrozumieją, że będą przyjmowani na naszych prawach i warunkach, możemy już dziś uznać się za przegranych – pisze Tomasz BIAŁEK, jeden z najlepszych polskich ekspertów ds.terroryzmu.
.Wizja dżihadyzacji Europy pojawiła się stosunkowo niedawno. Przyczyn rozwoju zagrożeń terroryzmem islamskim należy szukać nie w skali zamachów, ale w ich charakterze
Szczególną uwagę zwracają osobowości zamachowców. A jest to w miarę jednolita charakterologicznie i kulturowo grupa. Agresorzy są najczęściej obywatelami kraju ataku. Dawniej napastnicy przybywali na ogół spoza Europy. Dziś agresorami są częściej nasi sąsiedzi, ludzie wychowani w atakowanym przez nich kraju.
Definicji terroryzmu są setki. Mimo, iż większość z nich nie spełnia warunków logiki definiowania, niemal w każdej jest przynajmniej element właściwy dla opisu zjawiska. To przemoc lub przymus. I na pewno zastraszanie. Właściwe definiowanie zjawiska sprzyja przejrzystości dyskusji, ale ma też szczególny wpływ na skuteczne przeciwdziałanie zagrożeniom. Dzięki niemu unikamy rozproszenia sił, możemy stosować adekwatne instrumenty i liczyć na większą skuteczność.
Każdy ekspert posługuje się wybraną definicją (najczęściej własną). To ułomny punkt wyjścia do dyskusji. O ile bowiem wśród fizyków nie będzie rozbieżności w kwestii zapisu definicji teorii względności, to wśród specjalistów nauk o bezpieczeństwie jest ich wiele. Wynika to z faktu, iż złożoność zjawiska terroryzmu oraz specyfika otoczenia i miejsc jego występowania, tworzą mozaikę, z której trudno ułożyć zawsze ten sam obraz. O ile definiowanie w fizyce bliższe będzie rzeźbie z granitu o tyle definiowanie w naukach o bezpieczeństwie jest tworzeniem witraży.
Czy możliwy jest witraż z granitu? Tylko w tytule tego tekstu.
Osobiście
.Pisząc o definiowaniu myślę o przygodzie intelektualnej, w której uczestniczyłem przed laty. Otóż, powstał swego czasu pomysł stworzenia „ustawy antyterrorystycznej”. W MSWiA powołano zespół złożony z przedstawicieli zaangażowanych w zapobieganie i zwalczanie terroryzmu podmiotów. Będąc wówczas oficerem Biura Ochrony Rządu, kierującym komórką bezpośrednio zaangażowaną w przeciwdziałanie temu zagrożeniu, zostałem delegowany do zespołu. Spotkali się ludzie patrzący na terroryzm z tak różnych perspektyw, iż można było się zastanawiać, czy wciąż debatujemy o tym samym zjawisku. Potrzeba precyzyjnego określenia co to jest terroryzm pojawiła się na samym początku. Podczas burzliwej dyskusji doświadczony policjant wypowiedział zdanie, które utkwiło mi w pamięci: „Dyskusja o definiowaniu terroryzmu w ustawie jest pozbawiona sensu, gdyż jedyną obowiązującą wykładnią tego czym jest terroryzm są zapisy kodeksu karnego”. Sprowadzenie całej intelektualnej debaty do poziomu rzeczywistości prawno-karnej było genialne w swej prostocie. Próba pracy nad zapisami kodeksu karnego pokazała z kolei, że jego zapisy są niedoskonałe. I co najgorsze – niemożliwe do udoskonalenia. Witraż nigdy nie będzie granitem.
Mówiąc o definiowaniu adekwatnym trzeba szczerze przyznać, że największe znaczenie ma nie definicja naukowa lub prawna, ale społeczne postrzeganie zjawiska. To percepcja determinuje nasz sposób odbioru. Potoczna świadomość czym jest terroryzm („nie wiem jak to nazwać, ale wiem, że to jest to!”), ma największe znaczenie poznawcze. Tak więc terroryzm to przemoc, przymus i zastraszanie. Jakże niedoskonała triada poznawcza, ale i najlepsza z możliwych.
Kolejnym kłopotem jest klasyfikowanie terroryzmu w kategoriach moralnych dobra i zła. To ścieżka donikąd. Terroryzm bowiem nie jest ani dobry ani zły. Jest tylko metodą działania właściwą dla różnego rodzaju form organizacji; grup nacisku, związków religijnych czy wreszcie – państw. Terroryzm był i jest stosowany przez różne strony konfliktów. Przypinanie mu łatki „zły” jest równie chybione, jak stwierdzenie, że przemoc jest „zła”.
Toż przecież przemoc i przymus są fundamentem każdego państwa. Przymuszamy się do funkcjonowania w akceptowalnych ramach i przemocą ich bronimy. Przestępca atakujący policjanta czyni „źle”, a policjant atakujący przestępcę czyni „dobrze”. A przecież każdy z nich stosuje tę samą przemoc. Kategorie moralne nie mają zastosowania w opisywaniu prawdziwego obrazu zjawiska.
Rozważania natury etycznej pozwalają oczywiście na pozycjonowanie siebie w wygodnej lokalizacji. Należy wszakże pamiętać, że ten mechanizm jest właściwy dla każdej strony konfliktu. Bowiem każda obiektywie ma taką samą rację. Idąc tą drogą nigdy nie znajdziemy wyjścia. Możemy natomiast zyskać zwolenników i przeciwników. Tych, którzy podzielą nasze stanowisko i powiedzą, że mamy rację twierdząc, że terroryzm jest zły i tych, którzy stwierdzą, że nie mamy racji. Dlaczego? Otóż dlatego, że zbyt wiele osób, ale i instytucji, stosuje metodę zwaną terroryzmem.
Dygresja na temat
.Rainbow Warrior w latach 1978-85 pływał jako statek flagowy organizacji Greenpeace. 10 lipca 1985 został zatopiony w wyniku eksplozji w Auckland w Nowej Zelandii. Sprawcami zamachu były francuskie służby specjalne. W Paryżu wymyślono, że terroryzmu można użyć wobec Greenpeace, protestującemu przeciw testom atomowym na Pacyfiku. W zamachu bombowym zginał fotograf Fernando Pereira. Policja nowozelandzka aresztowała parę francuskich agentów 35-letniego majora Alaina Mafart i 36-letnią kapitan Dominique Prieur. Kolejnym czterem agentom udało się zbiec na jachcie Ouvea, który zatopiono po przerzuceniu ich na okręt podwodny. Francja początkowo zdecydowanie zaprzeczała, że w akcji brały udział jej służby specjalne. Jednak pod wpływem nacisku opinii publicznej, 22 września 1985 roku premier Laurent Fabius przyznał, że to rząd francuski dokonał zamachu. Francuscy agenci odsiedzieli w Nowej Zelandii część zasądzonych im wyroków, poczym zostali przedterminowo zwolnieni. Greenpeace wytoczyła rządowi Francji proces. Sąd nakazał Francji wypłacenie organizacji 8 milionów dolarów. Za te pieniądze Greenpeace mógł kupić nowy, większy i lepiej wyposażony, Rainbow Warrior.
Okazało się zatem, że gromkie potępianie terroryzmu przez rząd francuski było obłudne. Można bez trudu wskazać kolejne przykłady z kolejnych państw. Wszystkie one pokazują, że terroryzm, jako metoda działania, a nie zjawisko z dziedziny filozofii, jest tylko instrumentem. Chyba nikt w Polsce nie nazwie Józefa Piłsudskiego terrorystą. A przecież to on kierował napadem na rosyjski pociąg pod Bezdanami, 26 września 1908 roku. Bojowcy PPS rzucili na wagon pocztowy dwie bomby. Zabili i ranili kilku rosyjskich żołnierzy i pracowników poczty. Zrabowali ponad 200 tysięcy rubli, za które w Galicji tworzono potem organizacje strzeleckie. Dlatego historycy nie piszą o rabunku tylko o „akcji ekspropriacyjnej” czyli wywłaszczeniowej. Lecz dla carskiej władzy napadu dokonali terroryści. Mówiąc natomiast o ilości zorganizowanych i przeprowadzonych zamachów terrorystycznych trzeba jasno stwierdzić, że bin Laden przy Piłsudskim był „płotką”.
Wracając do charakterystyki zagrożeń terrorystycznych, należy skupić się na kwestii zasadniczej, a mianowicie na zamachowcach. Na naszych oczach terroryzm wraca do swych korzeni. Terrorem, w znakomitej większości, posługiwali się bowiem tubylcy. To narzędzie było zawsze związane z walką z panującą władzą. Terroryzm przekraczający granice pojawił się wówczas, gdy motywem przewodnim stały się nie kwestie narodowowyzwoleńcze, ale ideowe, a szczególnie religijne. Chociaż dopuszczalna jest również inna interpretacja. Po prostu, zmniejszył się świat. Globalna wioska nadal pozostaje wioską po której wiadomości roznoszą się nawet szybciej niż w tej tradycyjnej. Grupa pragnąca przejąć władzę nie musi terroryzować najbliższego otoczenia, które dobrze się pilnuje. Może zaatakować gdziekolwiek, mając pewność, że jej postulaty będą usłyszane. Dodatkowo, władze zaatakowanego kraju mogą przecież zaangażować się w rozwiązanie odległego konfliktu w obawie przed kolejnymi zamachami. Jeżeli dodamy do tego „terrorystyczne spółdzielnie” w których jedna organizacja dokonuje aktu terroru w imieniu sojuszniczej grupy, mamy postmodernistyczną sieć terroryzmu a la carte.
W XXI wieku terroryzm nurtu religijnego został zdominowany przez islam. Oczywiście nie jest on przypisany tylko tej jednej religii. Wystarczy wspomnieć ruch białych suprematystów w USA, którzy mocno podpierają się religią chrześcijańską różnych odmian. To ten ruch był bazą, z której wyrósł Timothy McVeight, zamachowiec z Oklahoma City, z 1995 roku. Aktów terrorystycznych dokonywali też wiele razy religijni Żydzi czy Sikhowie. Niemniej to wojujący islam dzierży dziś palmę pierwszeństwa w posługiwaniu się metodą terroru. Islam dominuje na Bliskim Wschodzie, w Azji południowo–wschodniej oraz w północnej i środkowej Afryce. I rzeczywiście, to z tych regionów pojawiały się zazwyczaj zagrożenia. Geografia terroryzmu zaczyna się jednak dynamicznie zmieniać.
Europa była i jest jeszcze bastionem chrześcijaństwa. I właśnie dlatego staje się rejonem silnych przekształceń. Powodem jest kolonialna przeszłość starego kontynentu oraz jego ekonomiczna atrakcyjność. Kolonialna aktywność państw europejskich spowodowała silne przenikanie na kontynent ludności z Azji i Afryki. Przybysze w znikomej skali przyjęli chrześcijaństwo. Wiele państw Europy zostało zatem zasilonych setkami tysięcy i milionami muzułmanów.
Kolonie w Afryce Północnej zwiększyły potencjał ludnościowy Francji o kilka milionów mieszkańców, którzy stworzyli znaczącą mniejszość narodowo-religijną, szczególnie na południu kraju. Polityka asymilacyjna władz francuskich odniosła bez wątpienia największy sukces w skali europejskiej. Ta sama polityka doprowadziła jednak do problemów. Otóż, zdecydowany rozdział państwa od religii spowodował asymilację instytucjonalną i administracyjną, ale skutkował także wyobcowaniem wyznaniowym. Większość ekspatriantów doskonale wpasowała się w funkcjonowanie państwa, pozostając zarazem zdystansowanym do jego korzeni ideowo-etycznych, ściśle związanych z cywilizacją chrześcijańską.
Sport jak Europa
.Przygotowałem kiedyś zestawienie zdjęć kadry piłkarskiej Francji na Mistrzostwa Europy. Jeszcze w 1984 roku trzon mistrzowskiego zespołu tworzyli rodowici etnicznie Francuzi (z wyjątkiem Jeana Amadou Tigany, znakomitego piłkarza urodzonego w Mali). W 2000 roku drużyna Francji, zdobywając Mistrzostwo Europy, już w połowie składała się z zawodników o emigracyjnych korzeniach. W 2012 roku Francję reprezentowała drużyna, w której etniczni Francuzi byli mniejszością.
Model brytyjski w niewielkim stopniu zakładał proces asymilacji. Stworzono sytuację, która budowała atmosferę podobną do relacji kolonialnych. Imigrantom narzucono konieczność dopasowania się do struktur państwowych, bez oferty rozbudowanych programów pomocowych. Brytyjczycy w sposób zinstytucjonalizowany podeszli do kwestii religijnych, uznając je za integralny element akceptacji do życia w społeczeństwie grup i jednostek z innych wyznań niż chrześcijańskie.
Nikogo na ulicach Londynu nie dziwi widok patroli, gdzie jeden z policjantów ma czapkę, a drugi turban. Rzecz nie do pomyślenia we Francji. I o dziwo to właśnie model brytyjski okazał się skuteczniejszy. Muzułmanie znacznie rzadziej niż we Francji tworzą tam zamknięte społeczności. Identyfikacja muzułmanów brytyjskich z Wielką Brytanią jest krańcowo większa niż muzułmanów francuskich z Francją.
W modelu skandynawskim skala programów asymilacyjnych jest największa. Swoiste wyważenie między kwestiami państwowymi, a kulturowo-religijnymi powoduje stosunkowo szybki proces dostosowywania oraz akceptację modelu państwa, a różnice pomiędzy rodowitymi Szwedami, a Szwedami o korzeniach emigracyjnych są znikome. W ostatnich latach obserwuje się wprawdzie nowe trendy (pojawienie się ugrupowań skrajnie prawicowych, nacjonalistycznych), ale nie jest to trend dominujący i zapowiadający rychłe zmiany.
Inne państwa europejskie oscylują między tymi modelami. Trudno jednak wybrać jeden uniwersalny. Ich kształt, rozwiązania, a zwłaszcza skuteczność są wypadkową lokalnych uwarunkowań kulturowych, społecznych oraz prawnych. I do nich są dostosowywane. Niezależnie jednak od modelu, to charakter społeczeństwa decyduje o możliwościach asymilacyjnych imigrantów. Przystosowanie się przybyszów do życia w nowych warunkach ma bowiem zawsze dwa oblicza.
PIERWSZE z nich to mniejsze lub większe sprzeciwy miejscowej ludności. W zależności od kraju spotykamy się z różną skalą protestów. I znów ma na nie wpływ kultura, tożsamość, historia, ale również i liczba emigrantów. To ważne, gdyż możliwości przyswajania nowych mieszkańców mają granice, które w ocenie niektórych są przekraczane. Niemcy są zamieszkiwane przez wielomilionową społeczność muzułmańską, głównie z Turcji. W Polsce natomiast toczy się bogata i często emocjonalna dyskusja, czy można przyjąć 2 tysiące imigrantów z Syrii. Taka liczba dla tak nasyconych imigracją krajów, jak Niemcy, Wielka Brytania czy Francja jest tylko błędem w statystyce. Tymczasem dla Polski, która jest jednym z najbardziej jednolitych etnicznie krajów Europy, wydaje się być ogromna.
Sprzeciw wobec imigracji w Europie zachodniej nie jest wcale skoncentrowany na muzułmanach. Dotyczy to ogółu imigrantów. Doświadczyła tego niedawno Polska. Premier Wielkiej Brytanii występował przeciwko Polakom pracującym w jego kraju. Zadziwiające, że to Polacy bliscy kulturowo Brytyjczykom, wytwarzający sporą część produktu krajowego brutto Wielkiej Brytanii, byli dla niego większym problemem, niż przyjazdy olbrzymich grup muzułmanów. Abstrahując od tej kwestii, należy stwierdzić, że społeczeństwa europejskie zwiększają opór przed dalszą imigracją, czego przejawem są wystąpienia publiczne, demonstracje i niestety akty przemocy wobec imigrantów.
DRUGIE oblicze imigracji wydaje się jednak groźniejsze. Wiąże się ono z alienacją grup muzułmańskich i brakiem identyfikacji z państwem, które ich przyjęło. Dotyczy to nie tylko nowej imigracji, ale i także, a może głównie imigrantów w drugim lub trzecim pokoleniu. Ich wyobcowanie ma bezpośredni wpływ na poziom bezpieczeństwa. Powoduje bowiem, że wielu, szczególnie młodych ludzi, szuka innych form identyfikacji grupowej. Dla części z nich najłatwiejszą drogą jest islam, tak bliski ich kulturze i przecież wciąż obecny w ich życiu. Niedopuszczalnym jest stawianie równości między islamem i zagrożeniem, ale w przypadku terrorystów, kierujących się zasadami skrajnego ekstremizmu muzułmańskiego, nie można tego faktu pomijać.
Musimy się pogodzić z faktem, że rozwój gospodarczy i stabilizacja krajów Europy budują ich atrakcyjność dla osób z biedniejszych i mniej stabilnych regionów. Ta oczywistość nie wymaga głębszej analizy, ale musi zawsze towarzyszyć rozważaniom o bezpieczeństwie. Daje bowiem pewność, że skale imigracji będą trwale wpisane w statystyki wzrostu gospodarczego Europy.
Kulinaria jak Europa
.Oglądałem program kulinarny znanego smakosza i historyka kultury Roberta Makłowicza. Tym razem odwiedził holenderską Hagę. Udał się tam na największe targowisko, rozstawił przenośną kuchnię i zaczął gotować lokalny haski specjał… rodem z Maroka. Ale nie to było najbardziej zaskakujące. Otóż obserwowałem tłum ludzi za jego plecami. Przeszło za nim około stu osób, ale tylko sześć z nich było bez wątpienia etnicznymi Holendrami. Wygląd reszty haskich Holendrów wyraźnie wskazywał na ich pozaeuropejskie korzenie. Mimo, iż Holandia jest od lat krajem otwartym na imigrantów to ta przypadkowa statystyka zrobiła na mnie duże wrażenie.
Wpływ imigracji na poziom zagrożeń jest obiektywnie oczywisty, ale trzeba jasno powiedzieć, że to jednak nie imigracja ma i będzie mieć kluczowe znaczenie. W mniejszym lub większym stopniu można to zjawisko kontrolować. Tym, co wydaje się być w Europie nie do okiełznania są zmiany demograficzne, wynikające z różnic kulturowych społeczności chrześcijańskich i muzułmańskich, a przejawiających się zróżnicowanym przyrostem naturalnym.
Otóż model rodziny dominujący w społecznościach chrześcijańskiego kręgu kulturowego to 2+1 lub 2 + 2, gdy w rodzinach muzułmańskich wielodzietność jest standardem. Oczywiście używając sformułowań „chrześcijański krąg kulturowy” trzeba pamiętać, że dominującym elementem jest tu słowo „kulturowy”, a nie „chrześcijański”. Kościoły chrześcijańskie nie są przeciwne wielodzietności, wręcz ją wspierają. Znajdują zresztą pełne wsparcie w działaniach wielu rządów. Obywatele wydają się być jednak głusi. Chcąc utrzymać stosunkowo wysoki poziom życia większość chrześcijańskich rodzin nie myśli o prokreacji.
W rodzinach muzułmańskich kwestie ekonomiczne mają drugorzędne znaczenie, gdyż dzieci traktowane są jako błogosławieństwo. Oznacza to przewagę aspektów religijnych nad ekonomicznymi. Dawnej Europie ten model był bliski, gdyż była bliżej religii. Laicyzacja, jak widać, ma także wpływ na przyrost naturalny. Wielodzietne rodziny były jeszcze kilkadziesiąt lat temu czymś oczywistym i naturalnym. Dziś są wyjątkiem. Różnice między dwoma kręgami kulturowo–religijnymi skutkują recesją demograficzną u jednych i znacznym przyrostem u drugich. Analiza długoterminowa pokazuje, że duża część Europy może radykalnie zmienić w przyszłości swój etniczny i religijny charakter.
Dla starego kontynentu może to być również jedyna szansa na stabilność gospodarczą. Społeczeństwa europejskie kurczą się. Przyjmowanie imigrantów jest koniecznością. Wiele rządów już od dawna prowadzi zrównoważoną politykę imigracyjną. Nie można uchronić się przed tym, co nieuniknione, ale można próbować tak pokierować tendencjami, by uniknąć drastycznego zachwiania się systemu społecznego.
Osobiście ponownie
.Uczestniczyłem w Izraelu w spotkaniu specjalistów z wielu krajów dotyczącym analizy zagrożeń terrorystycznych dla tego państwa i ich implikacji międzynarodowych. Prowadził oficer izraelskich służb specjalnych i jednocześnie wykładowca akademicki. Utkwił mi w pamięci jego wywód o relacji między budową muru na granicy z terytoriami palestyńskimi a demografią. Posługując się statystykami przekonywał, że nawet najbardziej rozbudowane służby specjalne nie są w stanie kontrolować szybko zwiększającej się populacji arabskiej, wśród której liczba terrorystów rośnie proporcjonalnie do ludności. 2 procent ze 100 to 2, ale z 300 to już 6, a liczby te idą w tysiące. Fale należy powstrzymać tamą. Stąd mur czyli rozwiązanie stosowane od wielu lat, także przez USA na granicy z Meksykiem. Statystyki liczby zamachów terrorystycznych w Izraelu przed budową muru i po jego wybudowaniu jasno pokazały, że mur spowodował ich spadek o około 90 procent. 90 procent! Pamiętam jak powiedział wówczas, że kwestie demograficzne będą miały decydujący wpływ na przyszłość Izraela, a Europa spotka się z podobnymi dylematami już za kilka, kilkanaście lat. Nie mylił się. Ale jakiż mur możemy postawić wokół setek wysp greckich?
A więc dobrze. Pozostaniemy otwarci. Swobody obywatelskie w Europie pozwalają głosić swą naukę każdej odmianie islamu. Tym najgroźniejszym także. Jest to skrupulatnie wykorzystywane przez fanatyków religijnych do pozyskiwania wyznawców „prawdziwej wiary”. Wzrost liczby muzułmanów i możliwości kształtowania od dziecka ich postaw, powodują pomnożenie członków organizacji terrorystycznych. To czysta statystyka. Rachunek prawdopodobieństwa zastosowany w socjologii dowodzi, że w każdym środowisku wyodrębnia się grupa osób skłonnych do działań przestępczych, brutalnych, skrajnych. Skoro więc rośnie liczba muzułmanów, automatycznie rośnie liczba osób sprzyjających niszczycielskiej odmianie tej zacnej religii.
Chrześcijańska Europa ma jednakże dwa państwa o mocno muzułmańskim charakterze. To Albania i w mniejszym stopniu, ale jednak, Bośnia i Hercegowina. Szczególnie przykład Albanii pokazuje, że to w pełni zorganizowane państwo o korzeniach islamskich. Funkcjonujące w otoczeniu chrześcijańskim skupia się przecież w polityce wewnętrznej, ale i zewnętrznej (co budzi niepokój, ale to temat do innych rozważań) na kwestiach narodowościowych, a nie religijnych. Oddziaływanie na Bałkany ze strony Albanii ma charakter skupiający potencjał i więzi Albańczyków, a nie muzułmanów. Retoryka narodowa dominuje nad wyznaniową. To dowód, że funkcjonowanie w europejskim kręgu kulturowym mocno oddziałuje na model państwa, które żyje w symbiozie z dominującą religią, ale nie ma inklinacji państwa wyznaniowego. Strukturą państwową bardziej związaną z wyznaniem jest Turcja, mimo tradycyjnego już dla tego kraju, rozdziału państwa od religii.
Znów osobiście
.Podróżowałem tak do Albanii, jak i do Turcji. Nocowałem w centrach Ankary i Tirany. W Ankarze codziennie rano budził mnie śpiew muezina nawołującego z minaretu do modlitwy. W Tiranie nie usłyszałem go ani razu.
Bośnia i Hercegowina budzi wciąż niepokój. O ile, dzięki pomocy międzynarodowej, udaje się utrzymać względną stabilność, o tyle bez wątpienia jest to miejsce, z którego pochodzi wielu aktywnych dżihadystów. Negatywna energia kumulująca się w tym państwie i regionie znajduje swe ujście gdzie indziej. Dopóki Bałkany były miejscem konfliktów etnicznych dopóty problem miał charakter lokalny. Wejście do gry silnych czynników religijnych rozszerza w sposób nieograniczony skalę zagrożenia na całą Europę.
Prawdopodobnie wkraczamy w ponowny okres wędrówek ludów. Jest to zjawisko znane od zarania ludzkości. To przecież migracje ukształtowały etnicznie Europę, którą znamy. Być może będziemy musieli zmierzyć się z nową rzeczywistością. I owo „może” jest tylko figurą retoryczną, która nie zmienia rzeczywistości. To rzeczywistość pisze takie właśnie scenariusze. Wyludniająca się Europa będzie zasiedlana przez ludność z innych, przeludnionych regionów, a nowe oblicze kontynentu będzie miało coraz bardziej egzotyczny, z obecnego punktu widzenia, charakter. Trzeba zrobić wszystko, by procesu tego nie zdominowała przemoc. Jest na to olbrzymia szansa, bo stabilność systemu światowego osiągnęła niespotykany w historii poziom. Taka potęga, jak starożytny Rzym trwała setki lat w sytuacji ciągłych zmagań, wojen wewnętrznych i zewnętrznych, czyli braku stabilności choćby trochę porównywalnej do obecnej. Choć i Rzym w końcu upadł.
Polska jest doskonałym przykładem stabilności. Od zakończenia II wojny światowej na terenie Polski nie doszło do żadnej wojny, co w ponad tysiącletniej historii polskiej państwowości jest rekordem. Najdłuższy okres bez wojny na terytorium Polski wynosił wcześniej około 40 lat. Zapominamy, że jesteśmy pierwszymi pokoleniami Polaków nie mającymi żadnych doświadczeń bezpośrednio związanych z wojną na polskiej ziemi. Warto o tym pamiętać, gdyż ma się wówczas szerszą perspektywę i lepszy punkt odniesienia do dywagacji o bezpieczeństwie.
Ludzkość ewoluuje w kierunku stabilizacji i bezpieczeństwa nazywając ten proces cywilizowaniem. Dokonuje się sztucznych podziałów na kraje bardziej i mniej cywilizowane, gdy rzeczywistość pokazuje, że często obracamy się w świecie iluzji. Atawizmy związane z przemocą tkwią bowiem w ludziach niezależnie od miejsca zamieszkania. Tłumi się je mocno, ale nie da się ich wykorzenić. Czas, miejsce i okazja obnażają prawdziwe oblicze ludzkiej natury. Człowiek był i jest drapieżnikiem, a cywilizacja tylko blokuje jego atawistyczną potrzebę agresji. W sprzyjających okolicznościach dochodzi do niekontrolowanych wybuchów agresji, które łatwo eskalują.
Płonące dzielnice Marsylii czy Londynu oglądamy na ekranach. Szukając powodów takich zachowań można oczywiście pisać o frustracji, rozgoryczeniu, braku zrozumienia oraz tolerancji. By zrozumieć co naprawdę się dzieje, trzeba porzucić na chwilę świat idei, a także logicznego rozumowania i zejść niżej do zakamarków ludzkiej podświadomości. A tam właśnie mieszkają atawizmy. Pierwotne instynkty, które szukają dla siebie ujścia.
Cywilizacja okiełznała jedzenie, picie, seks, ale z przemocą jest gorzej. Zmagania sportowe, jako substytut wojny i walki nie zawsze wystarczą, choć to dobry kierunek. Rywalizacja dwóch najstarszych klubów w Polsce, wspaniałej Cracovii i młodszej Wisły Kraków, często przenoszą się poza boisko, gdyż ludziom tak bardzo na siebie zacietrzewionym, jak kibice tych klubów, sam sport nie wystarczy. To zjawisko znane na całym świecie (Roma kontra Lazio Rzym, Dynamo Moskwa kontra CSKA Moskwa, Real Madryt kontra Atletico Madryt, Tottenham Londyn kontra Arsenal Londyn).
Atawizm przemocy jest niezwykle istotnym czynnikiem w rozważaniach nad bezpieczeństwem. Przecież wyjazdy ochotników z Europy na wojnę do Syrii, to nic innego jak głód wojny. Europejscy muzułmanie, w dużej mierze młodzi ludzie, nie jeździli wcześniej do Syrii, by praktykować tam pobożnie islam w meczetach. Tym, co ich ściągnęło do Syrii jest przemoc, atawistyczna wola walki i zabijania. Wiele relacji z tamtego regionu, szczególnie wywiadów z bojownikami, zaświadcza, że religia jest tam sprawą drugorzędną, często wręcz wymówką do stosowania niemal niczym nieograniczonej przemocy. Umiejętność kanalizowania atawizmów jawi się zatem kluczem do panowania nad sytuacją.
Też osobiście
.W zeszłym stuleciu dowodziłem pododdziałem wojskowym specjalnego przeznaczenia. Pojawił się w nim młody człowiek, który nie pasował do grupy. Nie radził sobie z agresją. Miał stałą potrzebę dominacji i stosowania przemocy. Groziło mu usunięcie, bo mógł stwarzać zagrożenie dla kolegów. Nie rozumiał, że w jednostkach specjalnych nie ma miejsca dla furiatów. Tuż przed ostateczną decyzją nasunęła mi się myśl, by odwołać się do tych atawizmów, które nim rządzą. Ten młody człowiek nigdy nie doznał goryczy porażki w walce. Analiza jego zachowań pokazała, że jego funkcjonowanie w grupie musi opierać się na kolejnym atawizmie; wyraźnej dominacji przywódcy. Moi koledzy oficerowie przyznali wprost, że ostatnią szansą dla niego jest przegrana w walce. Zorganizowaliśmy ponadprogramowe zajęcia z walki wręcz, znacznie zawyżając poziom dopuszczalnych technik. Porażka go zaszokowała. Bolała bardziej od ran. Powrót do pełnej sprawności był jednocześnie okresem wewnętrznego przeobrażenia, a jego późniejsze poczynania pokazały, że zrozumiał lekcję. Był potem jednym z wyróżniających się żołnierzy, który doskonale kontrolował agresję i nigdy nie nadużywał przemocy.
Chcąc w Europie budować bezpieczeństwo należy pamiętać, że w przyrodzie obowiązuje zasada równowagi. Jeżeli zależy nam na bezpieczeństwie, musimy umieć radzić sobie z niebezpieczeństwem. Ten banał jest w gruncie rzeczy fundamentem wszelkich rozważań o możliwości rozwiązywania konfliktów i zapobiegania zagrożeniom. Odwaga w opisywaniu rzeczywistej sytuacji, a nie szukanie poprawności politycznej, jest potrzebą rudymentarną. Politycy i naukowcy, żołnierze i służby specjalne, działacze społeczni i księża winni pamiętać, że społeczeństwom należy się większa wiara w ich rozumienie rzeczywistości.
I w końcu wszyscy muszą pogodzić się z tym, że niestety nie zawsze słowo zwycięża, a dopiero czyn kształtuje efekt. Szanujmy dyplomatów poszukujących równowagi, socjologów wskazujących modele budowania bezpiecznych społeczeństw, duchownych uczących o pokoju, aktywistów angażujących się w studzenie konfliktów. Szanujmy i wspierajmy. I równocześnie szanujmy i wspierajmy żołnierzy, policjantów, agentów służb specjalnych, bo bez nich ci poprzedni nie mogliby działać, a w ostateczności nie mieliby za kim się skryć.
Nade wszystko jednak powinniśmy przygotować się do zmiany. Uznać, że jest ona nieuchronna. Dopóki będą istnieć znaczące różnice w zasobach i uwarunkowaniach rozwojowych nieuchronna fala ekspatriantów będzie płynąć z południa na północ na całym globie. Tego tsunami nie zatrzymają żadne mury.
Nie jesteśmy jednak bezbronni. Dysponujemy zdolnościami, które pozwalają nam zarządzać zmianą. Możemy osłabiać niszczącą dla nas siłę żywiołu. Możemy go regulować i kontrolować, pamiętając wszakże, iż można to skutecznie robić tylko na poziomie kontynentalnym. Żadne państwo europejskie nie poradzi sobie samo z falą.
Musimy być stanowczy i cierpliwi, a tam, gdzie sytuacja tego wymaga – brutalni. Jeżeli europejscy goście od początku nie zrozumieją, że będą przyjmowani na naszych prawach i warunkach, możemy już dziś uznać się za przegranych.
Tomasz Białek
Tekst pochodzi z wyd.5 (1/2016) Niezależnego Magazynu Strategicznego PARABELLUM. Promocyjne egzemplarze dla Czytelników #KontoPREMIUM [LINK]. Zainteresowanych prosimy o zgłoszenie: redakcja@wszystkoconajwazniejsze.pl z podaniem identyfikatora/loginu #KontoPREMIUM.