
Po lekturze „Listów z Afryki” Henryka Sienkiewicza kilka refleksji
Dziś demokratyczne Niemcy są bardziej skłonne do gestów zadośćuczynienia za haniebne uczynki ery kolonialnej, na przykład w Namibii, niż rekompensaty za większe zbrodnie popełnione w Polsce i w innych krajach Europy Środkowej i Wschodniej – pisze Witold SPIRYDOWICZ
.Listy z Afryki – czytana dziś książka reportażowa polskiego noblisty, napisana w ostatniej dekadzie XIX wieku, przeraża. I nie chodzi tu wcale o wytykane przez tropicieli zainfekowanych lewicową ideologią poprawności rzekome przejawy rasizmu wielkiego pisarza. Używany przez Sienkiewicza język, formułowane przezeń opinie i sądy mieszczą się w zupełności w ramach postrzegania Afryki przez Europejczyków przed blisko półtora wiekiem. Są odbiciem ówczesnej mentalności i rzeczą zupełnie niezrozumiałą jest chęć przykładania do nich naszej dzisiejszej wrażliwości.
Przeraża co innego. Otóż Afryka widziana oczyma Sienkiewicza przed 130 laty i ta obecna w wielu aspektach mało się różnią, mimo upadku systemu kolonialnego i powstania na Czarnym Lądzie państw niepodległych. Skrajne ubóstwo, zacofanie i brak nadziei wcale nie zniknęły, gdy Afrykanie zaczęli sami się rządzić, co miało być przecież remedium na wszelkie bolączki kontynentu.
Przebywając w Zanzibarze, pisarz tak opisuje swoją wędrówkę po mieście: Chaty murzyńskie otaczają, właściwie mówiąc, ze wszystkich stron miasto i stanowią jego obręb zewnętrzny. Stoją one ciasno, jedne przy drugich, czasem tylko poprzegradzane palmami, nie tworząc regularnych ulic, ale raczej wąskie wężowe przejścia, w których łatwo można zabłądzić i w które niezbyt bezpiecznie jest się zapuszczać nawet w dzień biały, zwłaszcza samemu. Chaty te, lepione z chrustu i czerwonej gliny, zawsze okrągłe, mają stożkowate dachy kryte trzciną (…). Po uliczkach, przed chatami, raczkują małe Murzynięta – i na widok Europejczyka, wsparłszy się na rączkach, zadzierają w górę swoje krągłe jak kule główki, wytrzeszczając oczy i przypatrując mu się ciekawie; między dziećmi uwijają się kozy, gromady kur rozgrzebują śmiecie; ziemia zasiana jest pestkami mangów, obierzynami z małpiego chleba i zwiędłymi liśćmi bananów.
Dokładnie takie same obrazki widziałem kilka lat temu, gdy z delegacją polską wyjechaliśmy zaledwie kilkanaście kilometrów poza stolicę Czadu, Ndżamenę, by odwiedzić historyczną wioskę Gaoui, wpisaną na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Sama Ndżamena również, gdyby odrzucić pewne zewnętrzne atrybuty współczesnej cywilizacji, wszechobecne komórki, skutery i zdezelowane francuskie, chińskie i koreańskie samochody, fragmenty asfaltowych jezdni czy kilka nowoczesnych budynków (jedyny przyzwoity w mieście Hôtel de Poste w Zanzibarze odwiedzany przez Sienkiewicza ma w Ndżamenie swój odpowiednik – hotel Radisson Blu), z rozgardiaszem, chaosem, brudem, zwałami piasku zamiast chodników i pieczoną na węglach szarańczą, mogłaby służyć jako dekoracja do filmu ukazującego afrykańskie życie przed wiekiem.
I jeszcze jedna ciekawa obserwacja Sienkiewicza, która skłania do refleksji. Pisarz, który przecież nie darzył Niemców jakąś szczególną sympatią, czemu dawał wyraz w swojej twórczości, tak pisze o ówczesnych niemieckich koloniach: Jeszcze przed przybyciem mojem w te strony słyszałem i czytałem nieraz o okrutnem obchodzeniu się Niemców z czarnymi. Jest w tym dużo przesady (…). Niewolnictwo zostało zniesione i handel ludzi jest ścigany z energią większą nawet niż w Zanzibarze, zostającym pod protektoratem angielskim (…). Ustały również wojny rozmaitych małych narodzików, które w dawniejszych czasach wytępiały się wzajemnie do szczętu (…). Niemcy, w postępowaniu z czarnymi popełniają też zapewne wiele więcej błędów od Anglików. Słyszałem np., że w Bagamoyo wyszło prawo, iż każdy Murzyn posiadający ziemię musi ją zapisać w urzędzie. Misjonarze zapewniali mnie, że czarni absolutnie nie rozumieli, czego od nich chcą. Tyle tam jest pustej ziemi i własność tak nieokreślona, że przepis ten niepodobnym był do wykonania.
W innych miejscach Sienkiewicz podkreśla swoisty pragmatyzm Niemców, którzy starali się stosunkowo małymi nakładami podporządkować sobie opanowane terytoria, bez wielkich aspiracji, które przejawiali inni Europejczycy opanowani żądzą podbicia jak największych połaci kontynentu afrykańskiego i jego bezwzględnej eksploatacji.
W istocie niemieckie aspiracje kolonialne były raczej ograniczone. W końcu XIX wieku ta europejska potęga militarna i gospodarcza miała tylko niewielkie terytoria w Afryce w porównaniu z kolonialnymi mocarstwami, Anglią czy Francją. Był to rezultat świadomej decyzji Bismarcka, który przemawiając w Reichstagu 26 czerwca 1884 r., oświadczył, że póki on będzie kanclerzem Rzeszy, Niemcy nie będą prowadzić polityki kolonialnej. Argumentował, że „pozyskanie kawałka ziemi łączy się z koniecznością ściągania osadników, zatrudnienia urzędników i utrzymywania garnizonów”, choć z drugiej strony jednocześnie deklarował, że obowiązkiem państwa niemieckiego jest zapewnienie pomocy niemieckim przedsiębiorstwom mającym zamorskie ambicje i otoczenie ich opieką prawną.
Na nasze nieszczęście Żelazny Kanclerz, tak niechętny afrykańskim podbojom, był bezwzględnym kontynuatorem zapoczątkowanego już w średniowieczu Ostsiedlung, wschodniego osadnictwa, które w XIX wieku przerodziło się w Drang nach Osten – parcie na Wschód – tj. masowe migracje Niemców na obszar dzisiejszej Polski, Ukrainy, państw bałtyckich, Czech czy Rumunii. Swoje apogeum tendencja ta osiągnęła w nazistowskim haśle Lebensraum. Ta przestrzeń życiowa miała być osiągnięta kosztem brutalnych deportacji i eksterminacji mieszkających tam ludzi.
Oczywiście, pisząc z pewną dozą zrozumienia o Niemcach w Afryce przed półtora wiekiem Sienkiewicz nie mógł wiedzieć, że synowie i wnukowie sympatycznych, uczynnych kupców czy hotelarzy z Hamburga, Bremy lub Drezna spotykanych w Zanzibarze staną się, pod wpływem zbrodniczej ideologii, już cztery dekady później masowymi mordercami.
.Co ciekawe, dziś demokratyczne Niemcy są bardziej skłonne do gestów zadośćuczynienia za haniebne uczynki ery kolonialnej, na przykład w Namibii, czy do zwrotu nabytych przecież, a nie zrabowanych dzieł sztuki (brązy Beninu oddane Nigerii), niż rekompensaty za większe zbrodnie popełnione w Polsce i w innych krajach Europy Środkowej i Wschodniej.