Wojciech PADUCHOWSKI: Karły pod krzyżem. Nowohucki Kwiecień '60

Karły pod krzyżem. Nowohucki Kwiecień '60

Photo of Wojciech PADUCHOWSKI

Wojciech PADUCHOWSKI

Pracownik Biura Badań Historycznych Oddziału IPN w Krakowie. Autor artykułów naukowych i popularnonaukowych z zakresu historii Polski i powszechnej XIX i XX w. Prezes Stowarzyszenia Filmowego „Trzeci Tor”. Współautor scenariuszy i filmów dokumentalnych. Opublikował między innymi książkę „Nowa Huta nieznana i tajna. Obraz miasta w materiałach Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i Milicji Obywatelskiej (1949–1956)”, Kraków 2014.

Ważnego zagadnienia – a jednocześnie problemu badawczego – dotyczą pytania: dlaczego tłum demonstrantów zaatakował siedzibę DRN, a nie bu­dynek komitetu partii, który stał nieopodal? dlaczego siłę sprawczą widziano w DRN, a nie w faktycznym ośrodku decyzyjnym w dzielnicy, czyli w KD PZPR? – pyta Wojciech PADUCHOWSKI

.Funkcjonariusze bardzo często używali broni palnej. Z większości ra­portów wynika, że strzelali najczęściej w celach ostrzegawczych, jednakże sześć osób zostało rannych. Jak udało się ustalić, strzelało co najmniej trzydziestu sześciu milicjantów wyposażonych w pistolety wojskowe (PW) wzór 33. Był to sowiecki pistolet TT, do końca lat pięćdziesiątych produ­kowany również w Polsce. Strzelali przede wszystkim funkcjonariusze ZOMO, ale również milicjanci z komend dzielnicowych. Zwykle oddawano od kilku do kilkunastu strzałów naraz. Pistolet wojskowy (PW) wzór 33 miał magazynek mieszczący osiem nabojów. Wielu zomowców zużyło po dwa magazynki. Najczęściej strzelali milicjanci z II kompanii ZOMO. Z od­nalezionych raportów wynika, że żaden nie przyznał się do postrzelenia kogokolwiek. Z obliczeń autora niniejszej publikacji wynika, że wystrzelono co najmniej czterysta siedemdziesiąt sześć sztuk amunicji (to zadziwiające, że postrzelono zaledwie sześć osób!). Oczywiście zakładając, że odnalezione raporty są jedynymi, jakie powstały, i nie było sytuacji, w której ktoś nie zło­żył w ogóle meldunku o użyciu broni. Wydaje się to ważne, ponieważ nie istnieje raport o użyciu amunicji do broni maszynowej, wiadomo jednak, że z niej strzelano.

Jak wspomniano, w wyniku użycia przez funkcjonariuszy broni palnej postrzelono sześć osób. Są to ofiary, które udało się zidentyfikować na pod­stawie zachowanej dokumentacji. Wśród nich byli: Jan Lis (dwadzieścia jeden lat) – postrzelony w klatkę piersiową, Helena Majewska (czterdzieści lat) – po­strzelona w prawe podudzie, Tadeusz Miska (pięćdziesiąt jeden lat) – postrze­lony w oba podudzia, Izydor Szczupacki (czterdzieści trzy lata) – postrzelony trzykrotnie w prawe podudzie, Andrzej Wójcik (osiemnaście lat) – postrzelony w prawe udo i krocze, Stanisław Zgraja (osiemnaście lat) – w wyniku postrzału doznał złamania prawego podudzia.

Niestety, nie odnaleziono dokumentacji, choćby prokuratorskiej, doty­czącej okoliczności, w jakich osoby te zostały ranne. Nie ma też śladu po dokumentacji sądowej, z wyjątkiem sprawy Izydora Szczupackiego, którego postawiono przed sądem, jak wynika z zachowanych sygnatur sprawy, jed­nakże samej dokumentacji nie odnaleziono. Znane są jedynie okoliczności postrzelenia Jana Lisa i Tadeusza Miski. Można też o nich wnioskować w wy­padku Szczupackiego. Z pewnością należał on do grona faktycznych obroń­ców krzyża. Był też członkiem Komitetu Budowy Kościoła. W krytycznym dniu 27 kwietnia był pod samym krzyżem, gdzie nadal kwestował na rzecz budowy kościoła. Podczas pacyfikacji, pomimo uderzeń milicyjną pałką, moc­no obejmował krzyż. Funkcjonariusze określali go jako „fanatyka religijnego o zaburzeniach psychicznych”, co było dla milicji i władz komunistycznych typowym sposobem myślenia o ludziach gorliwie wierzących. Prawdopodob­nie został on trzykrotnie postrzelony właśnie pod samym krzyżem.

W pobliżu, około godziny szesnastej, został ranny Tadeusz Miska. Widząc to, jego córka Halina Słabczyńska wraz z matką Zofią i swoim mężem Ry­szardem Słabczyńskim oraz innymi mężczyznami zanieśli rannego do domu. Następnie samochodem zawieziono go do szpitala na ul. Kopernika, gdzie przebywał do połowy maja. W szpitalu jakieś osoby próbowały wymóc na nim oświadczenie, że postrzelił go ktoś z tłumu, lecz Miska utrzymywał, że nie wie, kto to zrobił. Wówczas władze przestały się nim interesować. Natomiast jego córka została 25 maja tymczasowo aresztowana za „chuligaństwo” i za­mknięta w areszcie śledczym przy ul. Czarnieckiego w Krakowie. O to samo oskarżono jej matkę, która w drodze do aresztu miała zawał serca i została przewieziona do szpitala, gdzie przebywała do 15 czerwca. Halinę Słabczyńską skazano 26 września 1960 r. na siedem miesięcy więzienia z zawieszeniem na trzy lata, natomiast Zofię Miskę – na cztery miesiące z zawieszeniem na trzy lata oraz obciążono ją kosztami postępowania sądowego.

Powyższa egzemplifikacja wskazuje na to, że wobec osób postrzelonych raczej nie decydowano się na oficjalne postępowanie. Musiano by wów­czas podjąć śledztwo, które dotyczyłoby okoliczności oraz sprawców użycia broni palnej, a tego władze chciały zapewne uniknąć. Nie mogło też być mowy o rzetelnym prowadzeniu takiego postępowania, skoro już nazajutrz, 28 kwietnia, o godzinie piątej rano Miejskie Przedsiębiorstwo Oczyszczania sprzątnęło dokładnie ulice, usuwając z nich pozostawione tam łuski po na­bojach, zacierając w ten sposób część dowodów, co przyznali sami milicjanci (pomimo sprzątania odnajdywano jeszcze później pominięte łuski). Jeśli jednak wszczynano jakieś postępowanie, szybko je umarzano.

Tak było w wypadku Jana Lisa, który około północy w okolicach skrzyżo­wania ul. Marksa i al. Rewolucji Październikowej został postrzelony w lewe płuco. Kiedy zaczął uciekać, dwie obce osoby chwyciły go pod ręce, a trzecia w tym czasie zrobiła zdjęcie. Gdy leżał w szpitalu na ul. Kopernika, przycho­dzili do niego jacyś funkcjonariusze milicji, którzy straszyli go i grozili mu, że trafi do więzienia. Szantażowano go i powtarzano groźby, aby przyznał się do rzucania kamieniami podczas demonstracji. Lis nie przyznawał się i w końcu sprawę umorzono.

W klinice na ul. Kopernika hospitalizowane były jeszcze inne osoby ranne podczas protestu. Wśród nich znaleźli się: Adam Czuliński, Fryderyk Dąbrow­ski, Edward Jaśkowiec, Józef Jędrzejewski, Włodzimierz Król, Jerzy Krzywański, Stanisław Kurtyka i Jerzy Zgola (Zgora?) – w tym gronie także milicjanci70. Tylko częściowo udało się uzyskać informacje o poszkodowanych szukających pomocy w nowohuckim Szpitalu im. Stefana Żeromskiego. Na podstawie tak zwanej księgi głównej ustalono w sumie czternaście wypadków hospitalizowa­nych wówczas osób, które mogły być leczone na skutek obrażeń odniesionych podczas demonstracji. Były to przeważnie urazy kończyn, złamania, stłuczenia oraz wstrząs mózgu.

Pozostaje kwestią otwartą, czy były ofiary śmiertelne. Według ks. An­toniego Pawlity, kilka dni po wydarzeniach na żądanie milicji przybył na cmentarz Rakowicki, gdzie uczestniczył – jak mu powiedziano – w pogrzebie dwóch robotników z Nowej Huty. Tę samą historię opowiedział autorowi inny nowohucki ksiądz, Wojciech Wcisło, który stwierdził, że to on był owym księdzem obecnym przy pochówkach na cmentarzu Rakowickim. Wobec takich rozbieżności trudno jednoznacznie rozstrzygnąć tę kwestię.

Ważnego zagadnienia – a jednocześnie problemu badawczego – dotyczą pytania: dlaczego tłum demonstrantów zaatakował siedzibę DRN, a nie bu­dynek komitetu partii, który stał nieopodal? dlaczego siłę sprawczą widziano w DRN, a nie w faktycznym ośrodku decyzyjnym w dzielnicy, czyli w KD PZPR? Niełatwo odpowiedzieć na te pytania. Niewątpliwie nadal wierzono Gomułce, utożsamiając go z obietnicą, że partia nie widzi przeszkód, aby w miejscu krzy­ża stanął kościół. Dotąd bowiem pokutuje przekonanie, że delegacja wiernych z Nowej Huty dotarła do samego pierwszego sekretarza KC PZPR i wręczyła mu petycję w sprawie budowy kościoła, a on wyraził na to zgodę. Jednakże dostępne źródła nie potwierdzają tego. Wiadomo jedynie, że delegacja z Nowej Huty dotarła do KC PZPR w Warszawie i tam spotkała się nie z pierwszym sekretarzem KC PZPR, ale z szeregowymi pracownikami komitetu.

Być może istotne w tym wypadku było opisane już wcześniej zdarze­nie, kiedy nikomu nieznany mężczyzna stwierdził pod krzyżem: „Warszawa zatwierdziła pozostawienie placu pod kościół, tylko DRN w Nowej Hucie sprzeciwia się temu”. Nie przesądza to oczywiście o tym, że zdemolowanie siedziby DRN było nieprzypadkowe. Możliwości takiej wykluczyć jednak nie można. Nietrudno wszak o to, aby we wzburzonym tłumie pojawiła się plotka, która zaczyna żyć własnym życiem.

Podsumowując swoje działania w czasie walk, milicja sformułowała szereg wniosków, które rzucają pewne światło na charakter demonstracji. Nie są to bowiem suche sprawozdania, lecz relacje pełne emocji. To, co w oficjalnych sprawozdaniach określane było jako manewr wycofania się, w raportach po­szczególnych funkcjonariuszy nazywane jest wprost ucieczką. Tak było pod siedzibą DRN, gdzie por. Kmieć krzyczał: „Uciekajmy stąd, bo nas tu zabiją!”. Usłyszawszy to, milicjanci pobiegli do samochodów. Zdarzało się, że ubrani po cywilnemu funkcjonariusze operacyjni byli bici pałkami przez mundurowych. Znakiem rozpoznawczym tych pierwszych miało być trzymanie się za klapy od marynarki, ale ten system sygnalizacyjny okazał się całkowicie nieskuteczny. Dochodziło do sytuacji, w których przestraszeni funkcjonariusze z KMMO, nieszkoleni do walki z tłumem, uciekali do samochodów ZOMO, a gdy zomowcy chcieli do nich wejść, nie mogli, gdyż milicjanci z KMMO nie chcieli wysiąść.

Surowo to oceniano: „Pozostaje wniosek, że tacy dowódcy winni myśleć głową nad swoimi zadaniami, a nie biegać po całym placu jak oparzeni”. Negatyw­nie oceniono również kondycję fizyczną funkcjonariuszy. Po krótkiej walce byli oni już bowiem wyczerpani, co wpływało na ogólną skuteczność działań milicji. W ocenach podkreślano, że najbardziej jaskrawą wadą u części kadry dowódczej była niedostateczna znajomość ogólnych zasad dowodzenia.

Karły pod krzyżem. Nowohucki Kwiecień - okładka książki

.W raportach uwidoczniła się bardzo duża różnica w ocenie skuteczności działania poszczególnych oddziałów milicji. Krytyka ze strony ZOMO doty­czyła przede wszystkim milicjantów z KMMO oraz komend dzielnicowych. Negatywnie oceniono ich nieumiejętność posługiwania się bojowymi środ­kami chemicznymi, a także wytknięto, że zamiast walczyć, chowali się za samochody, czyli de facto zarzucono im tchórzostwo. W notatce jednego z zomowców pojawiły się wprost oskarżenia o to, że niektórzy milicjanci nie chcieli atakować, ukrywali się w ciemnościach lub udawali rannych.

Wojciech Paduchowski

Fragment książki Karły pod krzyżem, Wydawnictwo IPN, Kraków 2021 [Link]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 27 kwietnia 2022