Jarosław KORDZIŃSKI: Uczniowie z Ukrainy i polska szkoła

Uczniowie z Ukrainy i polska szkoła

Photo of Jarosław KORDZIŃSKI

Jarosław KORDZIŃSKI

Trener, coach, mediator, szkoleniowiec. Autor tekstów z zakresu zarządzania oświatą, organizacji procesu edukacyjnego i psychologii pozytywnej.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

We włączaniu w proces edukacji uczniów z Ukrainy nie jest najważniejszy pomiar ich umiejętności poprzez przystąpienie do egzaminów. Najważniejsze jest otoczenie ich troską i zabezpieczanie przed traumą wojenną. W drugiej kolejności ważne jest podtrzymywanie ich osobistej tożsamości i więzi. Egzekwowanie pełnej i sprawnej dwujęzyczności może jedynie zaszkodzić. To nie ten czas – pisze Jarosław KORDZIŃSKI

Rzeczywistość, w której na co dzień funkcjonują nasi uczniowie, staje się coraz bardziej różnorodna. Dzieje się tak między innymi na skutek gwałtownego mieszania się kultur i narodowości. Na odbiór świata przez uczniów wpływ ma nie tylko bezpośrednie doświadczenie różnorodności, ale także wykorzystanie internetu, w tym mediów społecznościowych. W konsekwencji ocena migrantów jest często determinowana przez struktury myślenia wypełnione stereotypami, a także mniej lub bardziej wyraźnymi przejawami niechęci czy nawet mowy nienawiści.

Rozpoczynając działania w obszarze kształtowania relacji z osobami doświadczonymi migracją, w sposób szczególny warto zwrócić uwagę na język. Dobierając słowa, powinniśmy myśleć o ich obiektywizmie i wolności od jakichkolwiek ocen. Ważne, by obok doboru treści przekazu uwzględniać kwestie wyczucia oraz empatii. Nie wszystko trzeba pokazać. Nie każdego słowa trzeba użyć. Warto natomiast sięgać po relacje z pierwszej ręki, korzystać z doświadczeń bezpośrednich świadków wydarzeń, aby doświadczyć ich perspektywy. To punkt wyjścia.

A teraz kilka punktów opisujących rzeczywistość.

Nowa sytuacja

Dnia 24 lutego Władimir Putin ogłosił rozpoczęcie inwazji na Ukrainę. Od tego czasu na ukraińskie cele wojskowe i cywilne spadają pociski, a rosyjskie wojsko próbuje przejmować władzę nad kolejnymi miastami.

W pierwszych tygodniach wojny niemal co sekundę jedno dziecko z Ukrainy stawało się uchodźcą. Znaczna ich część trafia do Polski. Po miesiącu było ich 700 tysięcy. To niemal tyle, co trzy roczniki polskich uczniów.

Społeczeństwo polskie bardzo szybko zorganizowało się w celu zapewnienia wsparcia przybyłym. Rozliczne działania podjęły samorządy lokalne oraz prowadzone przez nich placówki specjalistyczne, w tym szkoły. Na początku trochę po omacku, później w sposób coraz bardziej profesjonalny zainicjowano szereg działań, by zagwarantować poczucie bezpieczeństwa, ale też miejsca pobytu, posiłki, odzież i dostęp do edukacji. W szkołach organizowano spotkania z uczennicami i uczniami, często w obecności rodziców, by wspólnie się zastanowić i ustalić, co można zrobić na rzecz nowych uczniów, którzy już są, a zapewne wkrótce w jeszcze większej liczbie pojawią się w murach placówek oświatowych. Przy okazji zastanawiano się, jak można by dla tych małych Nowaków zorganizować zajęcia, jakimi kwalifikacjami, ale też kompetencjami dysponują nauczyciele (może rodzice), czy mają kontakt z osobami, które mogłyby przez jakiś czas pełnić rolę asystentów międzykulturowych.

Tradycyjnie do otwierania nowych klas szkoły szykują się od maja, kiedy domyka się aktualne zestawienia demograficzne, tworzy się arkusze organizacyjne i planuje się ostateczną liczbę oddziałów. W marcu 2022 r. wszystko znacznie przyspieszyło. Sytuacja zmienia się dosłownie z godziny na godzinę. Kolejne szkoły przyjmują setki nowych uczniów, a znaczna ich część, zwłaszcza w dużych miastach, oswaja się z zasadami prowadzenia klas przygotowawczych. W samej Warszawie przed wojną było tylko kilka takich szkół, po miesiącu jest ich już około osiemdziesięciu.

Czy jest szansa na szybki koniec wojny?

Sytuacja dotycząca procesu włączenia ukraińskich uczniów do polskich szkół jest sporym wyzwaniem. Docelowo może chodzić o 700 tysięcy osób. Zdecydowana większość, bo ok. 90 proc., dołączy do już istniejących klas. Pozostałe 10 proc. trafi do oddziałów przygotowawczych, w których dzieci cudzoziemskie uczą się przede wszystkim języka polskiego, ale też realizują podstawę programową. Minister edukacji zaapelował do samorządów, by uruchamiały oddziały przygotowawcze, bo dzieci nieznające języka polskiego lepiej się w nich zaaklimatyzują. Odpowiedzi na to, gdzie te oddziały miałyby powstać, skoro w wielu szkołach od dawna brakuje miejsca, a wiele szkół pracuje na zmiany, oraz na to, kto ma w tych oddziałach uczyć – nie udziela.

Języka polskiego jako języka obcego powinni uczyć nauczyciele z odpowiednimi kwalifikacjami, a pomysł, że mogliby się tym zająć ukraińscy studenci czy emerytowani poloniści, na razie nie ma żadnych podstaw prawnych. Dodać należy, że nowi uczniowie przyjeżdżają często po bardzo trudnych doświadczeniach i potrzebują nie tylko wsparcia językowego czy edukacyjnego, ale też psychicznego. Na ile polscy nauczyciele, a w jakimś sensie również uczniowie są na to przygotowani?

Do pewnego stopnia rozwiązaniem mogliby być asystenci międzykulturowi, widniejący w formalnym systemie płac pracownicy, funkcjonujący jako „pomoc nauczyciela”. Znają język przybyłych uczniów, ale też język polski i co ważne – realia lokalnych szkół. To osoby, które mogą wspierać nauczycieli podczas lekcji, tłumaczyć trudne pojęcia czy polecenia, wyjaśniać, co się dzieje na lekcji. Zdecydowana większość już funkcjonujących w systemie asystentów kulturowych posiada dobrze rozwinięte kompetencje interpersonalne, potrafi pracować z dziećmi, a także z ich dorosłymi opiekunami. Samo szczęście. Problemem jest brak rozwiązań systemowych. Na razie to nie jest zawód sam w sobie. Osoby pełniące te role funkcjonują trochę na zasadach uznaniowych. Nie są poddawane żadnej superrewizji, nie są objęte niezbędnym systemowym wsparciem, nie mają też w zasadzie dostępu do szkoleń i zmuszeni są działać według własnej intuicji. A przecież bywa, że mierzą się z sytuacjami naprawdę trudnymi. Nagle podwójnie przegrywają. Nauczyciele trochę lekceważą ich pozycję, bo formalnie nie mają tych samych uprawnień co oni. Rodzice oskarżają ich o brak zainteresowania i solidarności kulturowej.

Minister edukacji obok wielu zapowiedzi i deklarowania konieczności działania wielokrotnie powtarzał, że jego zdaniem sytuacja jest chwilowa, bo przecież wojna zaraz się skończy i problem sam się rozwiąże.

Zdaniem resortu najważniejsze jest, by chronić polskie dzieci i dbać o zachowanie standardów oraz ciągłości kulturowej w szkołach – zapewnianie pozycji języka, wartości i niezbędnych treści zapisanych w podstawach programowych. Cóż, władze oświatowe kompletnie nie rozumieją, co jest najważniejsze we włączaniu w proces edukacji uczniów z Ukrainy. Nie jest tym nauka języka polskiego ani pomiar ich umiejętności poprzez przystąpienie do takich czy innych egzaminów. Najważniejsze jest otoczenie troską, czułą uważnością, zabezpieczanie ich psychiki przed traumą wojenną. W drugiej kolejności równie ważne jest podtrzymywanie ich osobistej tożsamości, więzi z najbliższymi, podnoszenie na duchu. Egzekwowanie pełnej i sprawnej dwujęzyczności może jedynie zaszkodzić. To nie ten czas.

Kłopot z ocenianiem i certyfikacją

Nowi uczniowie stawiają przed nauczycielami i dyrekcjami szkół nowe wyzwania. No bo na przykład w jaki sposób oceniać uczniów właśnie przybyłych z Ukrainy? Jak zmieścić ich w strukturze polskiej oświaty? Jak promować do następnej klasy?

Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty apeluje o szybkie zmiany prawa oświatowego: „Aktualne przepisy nie wyłączają dzieci kierowanych do szkół po przybyciu z objętej wojną Ukrainy z oceniania i klasyfikowania, co wobec różnic przedmiotów nauczania i treści programowych, zasad oceniania dwóch państw, mieszanego wieku i sytuacji życiowej zapisywanych do jednego oddziału dzieci jest niedorzecznością”.

Ze strony przedstawicieli kadr kierowniczych oświaty pojawia się oczekiwanie, by dzieci, które uciekły przed wojną, w ogóle w tym roku szkolnym nie oceniać. Z wielu powodów – zarówno organizacyjnych, jak i psychologicznych. Wystarczy wystawić zaświadczenie o uczestnictwie w zajęciach i sformułować stosowną rekomendację dotyczącą stwierdzonego stanu postępów.

Od 14 marca ukraińscy uczniowie mogli uczestniczyć w lekcjach online zorganizowanych we współpracy z firmą Google przez ukraińskie ministerstwo edukacji. Część uczniów uczy się w ramach swoich szkół macierzystych. W ramach zajęć obowiązuje jeden plan interaktywnych zajęć dla wszystkich. Mogą z nich korzystać również dzieci, które musiały uciekać przed wojną do Polski. I wreszcie kwestia umożliwienia uczniom Nowakom ukończenia szkoły w systemie ukraińskim. To szczególnie ważne dla maturzystów, którzy na ogół są znacznie młodsi od czwartoklasistów z ogólniaków, a dla których, podobnie jak dla ich polskich rówieśników, tylko pomyślnie zdany egzamin daje możliwość kontynuacji nauki na studiach. To wyzwanie wymagające decyzji polskiego resortu edukacji i uzgodnień z władzami Ukrainy. Kolejne, wobec którego minister Czarnek po prostu milczy.

Skala problemów i wyzwań

Powszechnym wyzwaniem determinującym zasady pracy z dziećmi przybyłymi właśnie z Ukrainy jest brak odpowiedzi na pytanie, jak uczniowie w klasach starszych mają z dnia na dzień poznać język polski w wystarczającym stopniu, by uczyć się biologii, geografii, historii czy właśnie polskiego. Wydaje się, że łatwiej można poradzić sobie na przedmiotach ścisłych, gdzie w grę wchodzą znane młodym Nowakom symbole czy algorytmy. Najlepiej wspólne uczenie się przebiega na przedmiotach kreatywnych.

Sporym wyzwaniem są uczniowie zakwalifikowani w ukraińskich szkołach do klas ósmych. W swoim kraju mieli jeszcze czas, ale w Polsce dopadł ich obowiązek przystąpienia do egzaminu ósmoklasisty. Ten stanowi podstawę kontynuacji nauki w szkołach ponadpodstawowych. Czy procedury rekrutacji uczniów ukraińskich będą takie same jak polskich? To ważne pytanie, bo ze względu na kumulację zaserwowaną nam przez resort edukacji i bez Nowaków z Ukrainy nie było miejsc dla wszystkich zainteresowanych nauką na przykład w liceach.

Na opisane wyzwanie nakłada się kolejny problem. To braki kadrowe, dostrzegane szczególnie w dużych miastach, czyli tych, gdzie w większości trafiają Nowakowie zza wschodniej granicy. W samej Warszawie szkoły zaczęły rok z brakami na poziomie ok. dwóch tysięcy nauczycieli. Zapełniono je osobami pracującymi w kilku szkołach na więcej niż jeden etat. Niestety „Polski Ład”, permanentne lekceważenie potrzeb finansowych nauczycieli i poszerzający się rynek szkół niepublicznych zdecydowanie ograniczą ten wariant. Nauczyciele wybierają rozwiązanie korzystniejsze – coraz szerszą falą odchodzą ze szkół prowadzonych przez samorządy.

Kolejna kwestia to miejsce do nauki. W standardowych szkołach po prostu brakuje miejsca. Zwłaszcza w szkołach ponadpodstawowych, gdzie od dłuższego czasu upycha się więcej uczniów, niż budynki są w stanie znieść. Próba rozwiązania tego problemu w ramach jednej ze specustaw dotyczących pomocy dla Ukraińców wprowadza co prawda możliwość organizacji zajęć poza szkołami, ale dość trudno z niej skorzystać. Budynki oświatowe podlegają wyśrubowanym wymogom technicznym – nie ma ani czasu, ani pieniędzy, by w szybkim tempie przerabiać niepotrzebne biurowce, hale czy hotelowce na szkoły. Trzeba albo zmienić przepisy, albo poszukać miejsc, które już kiedyś pełniły funkcje edukacyjne, jak na przykład salki katechetyczne przy kościołach.

Podsumowanie

Zakładana przez MEiN jako bezkosztowa próba „upchnięcia” kilkuset tysięcy nowych uczniów w sieci szkół, które zwłaszcza w dużych miastach od dłuższego czasu pękają w szwach i borykają się z kłopotami kadrowymi, jest formą trudnej do przeprowadzenia ekwilibrystyki. Samorządy robią, co mogą, licząc się z tym, że odbędzie się to kosztem ograniczenia pełnych świadczeń dla społeczności lokalnych. Podobnie działo się w okresach szczególnego nasilenia pandemii. W tamtej sytuacji to również placówki ochrony zdrowia prowadzone przez samorządy rozwiązywały problemy, którymi administracja rządowa nie zamierzała się zajmować.

Przykrym doświadczeniem dla władz lokalnych było kompulsywnie zmieniane ustawodawstwo, które w coraz szerszym zakresie nakładało na samorządy zadania i jednocześnie odbierało im możliwość skutecznego funkcjonowania. MEiN zostało zatrzymane w tej prawnej nadaktywności, choć Przemysław Czarnek nie rezygnuje ze swojej sztandarowej ustawy zwanej „lex Czarnek”. Jak poinformował, przygotowywana jest kolejna wersja projektu. Nowe prawo mogłoby zostać uchwalone jeszcze przed wakacjami. Tymczasem najbliższe miesiące, a następnie okres wakacji to kluczowy czas do wypracowania rozwiązań, które zapewniłyby poczucie bezpieczeństwa i możliwość nauki i pracy nie tylko przybyszom z Ukrainy, ale również polskim nauczycielom.

Jarosław Kordziński

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 4 kwietnia 2022
Fot. Krzysztof ZATYCKI / Forum