
Trzecia fala solidarności
Polska historia ostatnich dwustu lat to nieustanna walka o wolność i niepodległość, prawo do samostanowienia – dokładnie to samo, o co walczą dziś Ukraińcy – pisze Michał KŁOSOWSKI
.Każdy kraj i każdy naród ma swoje DNA. W obliczu konfliktu na Ukrainie widać to bardzo wyraźnie. O ile Rosję, niezależnie od momentu historycznego czy ustroju politycznego, władz czy prądów intelektualnych konstytuuje idea imperialna, to Polskę tworzy coś zupełnie innego: pomocniczość i solidarność, które w tym czasie po raz kolejny wychodzą na światło dzienne. Najlepszymi tego przykładami są otwartość na uciekających z terenów wojennych Ukraińców i pomoc, jaką walczącym o niepodległość i wolność niesie nasz kraj.
Liczby mówią same za siebie: trzy miliony uchodźców przekroczyło przejścia graniczne między Polską i Ukrainą, a Polska stała się hubem pomocowym dla Ukrainy, przez który do ogarniętego wojną kraju trafia pomoc humanitarna. Wszystko dlatego, że rozumiemy dobrze, że Ukraińcy to ludzie, którzy uciekają przed wojną i tym, co ona niesie: przed śmiercią i zniszczeniem, brutalnością rosyjskich agresorów, mordami i gwałtami na ludności cywilnej. Polacy masowo otworzyli swoje serca i domy, zaprosili sąsiadów z Ukrainy do szkół i na uniwersytety. To nowe otwarcie w relacjach między naszymi narodami, początek nowej historii społeczeństw, które sąsiedzka historia łączy, choć dotychczas niekoniecznie tak, jak byśmy tego chcieli. Agresja Władimira Putina zmieniła wszystko.
Skąd ta zmiana? Z lekcji płynących z naszej własnej historii. Na każdym etapie szkolnej edukacji uczyliśmy się, ile to razy w naszej historii musieliśmy szukać schronienia i pomocy u sąsiadów albo i u obcych. Bo polska historia ostatnich dwustu lat to nieustanna walka o wolność i niepodległość, prawo do samostanowienia i zachowania odrębności od otaczających nas mocarstw – dokładnie to samo, o co walczą dziś Ukraińcy; o głęboko ludzkie wartości. Walka, wiemy to dobrze, nie zawsze zwycięska. Walka niemal zawsze okupiona morzem krwi i poświęcenia. Bo kiedy świat nie dowierzał – Polacy działali; kiedy świat próbował dyplomacji – Polacy podejmowali inicjatywę; kiedy świat w imię tak zwanego realizmu nawoływał do odejścia od marzeń – Polacy pozostawali marzycielami, wierząc w lepsze jutro. Za tę wiarę płaciliśmy często najwyższą cenę.
Przyjmowała nas Francja w czasie Wielkiej Emigracji, przyjmowała Wielka Brytania, przyjmowały Persja czy nawet odległe Indie. W obliczu zagrożenia życia mogliśmy liczyć na przyjaciół na całym świecie. Dziś za to samo dziękują nam Ukraińcy, którzy znajdują w Polsce pomoc i schronienie. A jednak wielu w świecie uważa Polskę za kraj zamknięty, a Polaków, ze względu na przeszłość, nad którą wisi cień komunizmu, za mało gościnnych. To nieprawda i na szczęście ten wizerunek się zmienia.
Nie było i nie ma potrzeby budowania w Polsce obozów dla uchodźców z Ukrainy. Polacy wyszli do potrzebujących pomocy i po potrzebujących pomocy: publikują informacje, ile osób są w stanie przenocować i wyżywić, ilu osobom pomóc, jeżdżą na granicę i do sąsiedniego Lwowa, organizują transporty humanitarne i z poświęceniem własnego zdrowia i życia – działają. Ukraińcy są przewożeni bezpłatnie z granicy po całym kraju przez zwykłych ludzi, polskie koleje uruchomiły darmowe przejazdy dla uciekających przed wojną Ukraińców, tak aby każda osoba z paszportem ukraińskim miała darmowe połączenia po całej Polsce; stolica naszego kraju, Warszawa, zwiększyła swoją liczebność o blisko jedną piątą, zapewniając bezpieczne schronienie wszystkim, którzy go potrzebują. Polski rząd udostępnił dla Ukraińców wszystko to, z czego mogą korzystać Polacy: pomoc 500+ dla dzieci, wsparcie lekarskie, pomoc społeczną i edukację. To nowy początek, trzecia fala solidarności, która przechodzi właśnie przez Polskę. Pierwszą była „Solidarność”, masowy ruch społeczny, który zadziwił świat; druga to wielkie poruszenie, kiedy umarł Jan Paweł II i kiedy wszyscyśmy obiecywali sobie zgodę i pokój, a przez kilka tygodni obejmował Polskę ponadnarodowy consensus. Trzecia fala polskiej solidarności pojawiła się właśnie teraz. Jest skierowana na zewnątrz, do potrzebujących pomocy Ukraińców i Białorusinów. I nie powinno to nikogo dziwić – bo to idea zakodowana głęboko w polskim DNA, wywodząca się jeszcze z tradycji romantycznej i powstań, zrywów niepodległościowych i walki o wolność. Jej korzenie tkwią zaś w silnym poczuciu społecznego braterstwa i świadomości, że w chwilach próby możemy na siebie liczyć. Nie na abstrakcyjne instytucje, państwo z jego wszechwładnym aparatem czy struktury międzynarodowe. Solidarność jest dla Polaków poczuciem braterstwa, sąsiedztwa i ewangelicznej troski o drugiego.
Właśnie dlatego sukces transformacji Polski ostatnich trzydziestu lat dzielimy dziś na dwa – dzielimy się z Ukraińcami wszystkim, co mamy.
Uchodźcy z Ukrainy znajdują bowiem schronienie przede wszystkim w polskich domach. To kilka milionów osób. Ktoś powie: przyjęła ich ukraińska diaspora, mieszkająca w Polsce od 2014 roku, przyjęły Kościół i inne organizacje trzeciego sektora. To prawda. Także dlatego, że w Polsce wciąż silne są instytucje, takie jak Kościół, które bez fleszy i zbędnego rozgłosu po prostu niosą pomoc, nie ma potrzeby budowania ośrodków dla uchodźców. Bo Kościół to także przede wszystkim ludzie. Ukraińscy uchodźcy spotkali się z typową polską gościnnością, wyrażaną przysłowiem „gość w dom, Bóg w dom”. Znajdują gościnę w domach Polaków, ale też we wszystkich przestrzeniach, domach studenckich, hotelach, gdzie państwo pokrywa z polskiego budżetu koszty ich noclegów i wyżywienia i gdzie wolontariacką służbę pełnią zazwyczaj młodzi Polacy, dla których wydarzenie to jest doświadczeniem pokoleniowym.
Kiedy bowiem przychodzi czas próby, Polacy zawsze potrafią się zjednoczyć, wznieść na wyżyny, ponad podziały polityczne i różnorakie konflikty. Tak też było w pierwszych dniach konfliktu na Ukrainie, kiedy politycy różnych stron, ramię w ramię pracowali, dostarczając materiały pomocowe na wschód, a mieszkańcy terenów przygranicznych, niezależnie od wyznawanej wiary czy wartości, łączyli siły i pomagali. W skali masowej w najnowszej historii Polski widzieliśmy to zaledwie dwa razy: podczas karnawału „Solidarności”, kiedy blisko połowa mieszkańców kraju zjednoczyła się pod jednym symbolem wobec komunistycznej opresji, potem zaś po śmierci papieża Jana Pawła II. To były zrywy masowe, zrywy, które powodowały, że stare podziały i stare konflikty odchodziły w niepamięć, zrywy, które łączyły różnorakie grupy społeczne. Studenci pracowali wspólnie z robotnikami, kibice zwaśnionych dotychczas zespołów padali sobie w objęcia i obiecywali dozgonną przyjaźń, skłóceni sąsiedzi pomagali sobie w niedoli, a społeczeństwo było połączone jakąś niezwykłą, wspólną emocją. Po uniesieniach i emocjach pozostawało często niewiele, ale to temat na zupełnie inną opowieść. „Solidarność” w chwili próby trwała, rozbijały ją dopiero później dające o sobie znać nasze przywary i często sztucznie wprowadzane podziały. W obliczu wyzwania, jakim jest przyjęcie uciekinierów z zaatakowanej przez Rosję Ukrainy, obserwujemy trzecią falę polskiej solidarności, a nad naszym społeczeństwem unosi się emocja, której źródeł szukać powinniśmy w ideach konstytuujących Polskę: pomocniczości i solidarności.
Czym one są? Solidarność to przecież w gruncie rzeczy bardzo ewangeliczna idea. Zupełnie przeciwna do idei imperialnej, chęci podporządkowywania sobie innych, podbijania – z której wypływała chociażby rosyjska idea „trzeciego Rzymu”. Idea solidarności ma odwrotny wektor. Zamiast zwracać się do środka, na własny użytek i dla dobra indywidualnego, jest ideą relacyjną, ideą wspólnotową, skierowaną na zewnątrz. Solidarność to znacznie głębsza więź niż zwykły mechanizm redystrybucji dóbr czy współżycia w społeczeństwie. To też idea głębsza, niż w ogóle można sądzić, bo jest w stanie połączyć różne tożsamości i różnorakie grupy społeczne. Wszystko dlatego, że solidarność odkrywamy wówczas, gdy uświadomimy sobie własne braki i potrzebę ich wspólnego przezwyciężania. Właśnie z tego powodu solidarność to polska idea narodowa: tak jak z wielkości polskich serc – wypływa po prostu ze słabości instytucji i doświadczeń historycznych. Jakbyśmy podskórnie czuli, że są momenty, w których nasze państwo sobie nie poradzi, bo brak nam instytucjonalnych narzędzi; są momenty, w których nie możemy liczyć na żadne międzynarodowe instytucje ani autorytety. Wówczas wkraczamy do akcji jako wspólnota. W gruncie rzeczy można w tym wyczytać polskość, jaka istniała jeszcze przed jej nowoczesnym kształtem – bo czym było pospolite ruszenie, zwoływane w chwilach, kiedy kraj znajdował się w zagrożeniu? Czym była wspólnota wyrażona w Mickiewiczowskich słowach: „Nasz naród jak lawa”?
Obecnie także znajdujemy się w zagrożeniu. Zagrożeniu kryzysem, w obliczu którego żadna instytucja i żadne międzynarodowe gremium nie jest w stanie sobie poradzić. A my szczęśliwie mamy solidarność, ten rodzaj relacji między nami, który jest bliskością ludzi świadomych własnych niedoskonałości, którzy jednak potrafią się ponad te niedoskonałości wznieść i połączyć we wspólnym wysiłku, by rozwiązać problem. By podzielić się z obcymi, którzy szukają schronienia w naszych domach. „Jeden drugiego brzemiona noście”, pisze w końcu św. Paweł z Tarsu, i tym właśnie jest nasza idea narodowa. Może nie zawsze jest u nas dobrze, może nie zawsze potrafimy osiągnąć porozumienie, ale w chwili, kiedy te brzemiona stają się nie do udźwignięcia, pojawia się ktoś, kto wyciąga pomocną dłoń – brat w niedoli, którego wyciągnięta ręka sprawia, że wspólnie jesteśmy w stanie ten ciężar unieść.
Na najgłębszym poziomie sens polskiej idei solidarności może stać się cywilizacyjną szansą dla naszego regionu. Jej globalny charakter widzimy w relacjach światowych mediów, które z zachwytem relacjonują postawę Polaków. To też sens uniwersalny, nawet jeśli tę solidarność ukształtowało zasadniczo polskie doświadczenie historyczne: każdy człowiek ma nadzieję, że w chwili zwątpienia i kryzysu będzie mógł liczyć na pomoc drugiego człowieka. Widzimy dzisiaj, że idea ta ma szanse przekraczać granice. Jest nadzieją na inną organizację naszej części świata – w kontrze do zorganizowanego imperialnie, to jest egoistycznie, tak zwanego „ruskiego miru”. Solidarność przeciwko imperializmowi. Obyśmy potrafili mądrze i rozsądnie ją wykorzystać.
Właśnie dlatego musimy robić wszystko, aby dobrze zaopiekować się ludźmi uciekającymi z zaatakowanej Ukrainy. Wypływa to wprost z idei polskiej państwowości i wspólnoty: solidarności i pomocniczości, które towarzyszyły nam od dekad. Jeśli pozwolimy ją złamać, jeśli po początkowej euforii pozwolimy, by nasze narodowe przywary zatriumfowały, stracimy tę wielką szansę, która pojawiła się dziś przed nami.
.Wolność, demokracja i solidarność nie są dla Polaków i Ukraińców pustymi sloganami. Podobnie jak dla innych krajów, które wyzwoliły się spod „czerwonej tyranii”, mają znaczenie podstawowe. Ale to w Polsce narodziła się „Solidarność” i tylko w naszym kraju mogła się narodzić – jak wiele mniejszych i większych gestów, jak wyprawa polskiego premiera Mateusza Morawieckiego, premiera Czech Petra Fiali, premiera Słowenii Janeza Janšy do ostrzeliwanego Kijowa, która wymagała wielkiej odwagi, na granicy szaleństwa. W takich właśnie działaniach pokazujemy, że inne narody mogą na nas liczyć i brać z nas przykład. Ta wojna jest do wygrania. Przez Ukrainę i przez Europę. Możemy to zrobić razem – w imię solidarności i pokoju. Razem.
Michał Kłosowski
Tekst ukazał się w nr 40 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK].