
Europa Środkowa. Śmierć cywilizacji i życie idei
Jeśli Europa Środkowa istnieje w latach dwudziestych XXI wieku, to raczej jako zbiór państw narodowych, które kiedyś należały do komunistycznej Europy Wschodniej, a dziś uznawane są za część Zachodu. Trudno jednak wskazać, co właściwie czyni je środkowoeuropejskimi. Choć Grupa Wyszehradzka (Polska, Węgry, Czechy i Słowacja) działała wspólnie przy negocjacjach akcesyjnych do struktur europejskich, później ich wizje geopolityczne, podobnie jak same koncepcje Europy Środkowej, mocno się rozeszły
.Tak brzmiała obietnica rewolucji 1989 roku; obietnica Europy Środkowej. Usuwając aberrację komunizmu, „zniewolone narody” Europy Wschodniej mogły ponownie dołączyć do zachodniego głównego nurtu, czyli tam, gdzie ich właściwe miejsce. W praktyce oznaczało to ustanowienie i umocnienie liberalnej demokracji oraz kapitalizmu wolnorynkowego na wzór zachodni, co otworzyło drogę do członkostwa w Unii Europejskiej, a dla wielu także w NATO.
Tempo tej transformacji było oszałamiające. Nim rok 1989 dobiegł końca, Polska, Węgry, Czechosłowacja i Rumunia zdążyły obalić panujące w nich reżimy komunistyczne i z impetem ruszyć ku radykalnym reformom politycznym i gospodarczym. Václav Havel, opozycjonista, który zaledwie kilka miesięcy wcześniej był prześladowany, został pierwszym od dziesięcioleci demokratycznym prezydentem Czechosłowacji. W kolejnym roku przywódca Solidarności Lech Wałęsa objął urząd prezydenta Polski. Tymczasem Niemiecka Republika Demokratyczna zniknęła z mapy mniej niż rok po upadku muru berlińskiego, a jej terytoria zostały wchłonięte przez zachodnią Republikę Federalną Niemiec.
Nowi przywódcy — niezależnie od tego, czy byli to liberalni dysydenci, katoliccy konserwatyści czy komuniści w nowych szatach socjaldemokratów — szybko przekonali się, że wejście do grona „normalnych” krajów Zachodu oznaczało przyjęcie gotowego pakietu polityk. W jego skład wchodziły deregulacja, prywatyzacja i liberalizacja, zakorzenione w przekonaniu, że wolne społeczeństwo rodzi się tylko dzięki ograniczeniu roli państwa w gospodarce. Tempo tej kapitalistycznej transformacji (często nazywanej „terapią szokową”) różniło się w zależności od kraju, ale niemal wszędzie przyniosło gigantyczne wstrząsy. Inflacja szybowała w górę, bezrobocie rosło, a produkcja stawała w miejscu.
Historyk Tony Judt nazwał te zjawiska żartobliwie „zemstą Austriaków”, gdyż to właśnie ekonomiści urodzeni w monarchii austro-węgierskiej, tacy jak Friedrich von Hayek i Ludwig von Mises, przenieśli zasady wolnego rynku szkoły austriackiej w XX wiek i rozwijali je na emigracji na Zachodzie. Ich koncepcje stanowiły ideologiczne fundamenty rewolucji thatcherowskiej i reaganowskiej, które w latach 80. ogarnęły Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone, a następnie rozprzestrzeniły się na Europę i świat w ramach tzw. konsensusu waszyngtońskiego. Tą okrężną drogą idee narodzone w Austro-Węgrzech wróciły na dawne ziemie monarchii.
Początkowe trudności związane z przejściem na kapitalizm wolnorynkowy zostały w końcu przezwyciężone. Stabilny wzrost gospodarczy i konsolidacja demokracji na przełomie wieku utorowały drogę do przystąpienia Polski, Węgier, Czech, Słowacji, Słowenii i państw bałtyckich do Unii Europejskiej w 2004 roku. Było to ukoronowanie transformacji, która zdawała się potwierdzać to, co Milan Kundera, Oskar Halecki i inni zwolennicy idei Europy Środkowej powtarzali od dawna, a mianowicie, że Europa Środkowa należy do Zachodu i w nim ma swoje miejsce. Narody regionu zdołały zaznaczyć własną odrębność, wyrwać się ze sztywnego, zunifikowanego świata Europy Wschodniej i dobrowolnie dołączyć do Zachodu jako wolne, równe demokracje.
Jednak wraz z ich triumfem „debata” dotycząca Europy Środkowej zeszła na dalszy plan. Skoro kraje regionu zintegrowały się z Europą, nie trzeba już było dowodzić ich zasadniczej europejskości, która stała się niejako oczywistością. Po co sięgać do mrocznych zakamarków literatury XIX wieku i odkrywać na nowo utracony świat Europy Środkowej, skoro Europa — obejmująca zarówno część zachodnią, jak i środkową — stała się faktem? Ale rodziło to pytanie: czy owa Europa Środkowa, postulowana przez jej zimnowojennych orędowników, w ogóle istniała poza ich utopijnymi wizjami? Czy Europa Środkowa rzeczywiście „powróciła”?
Jeśli Europa Środkowa istnieje w latach dwudziestych XXI wieku, to raczej jako zbiór państw narodowych, które kiedyś należały do komunistycznej Europy Wschodniej, a dziś uznawane są za część Zachodu. Trudno jednak wskazać, co właściwie czyni je środkowoeuropejskimi. Choć Grupa Wyszehradzka (Polska, Węgry, Czechy i Słowacja) działała wspólnie przy negocjacjach akcesyjnych do struktur europejskich, później ich wizje geopolityczne, podobnie jak same koncepcje Europy Środkowej, mocno się rozeszły.
Dla Polaków to nie Czesi, Słowacy czy Węgrzy odgrywają kluczową rolę w historycznym i geopolitycznym myśleniu, lecz ziemie dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów, czyli to, co Halecki nazywał Europą jagiellońską, tj. Polska, Litwa, Ukraina i Białoruś. Poza okresem komunizmu kraje te łączy z Węgrami niewiele doświadczeń historycznych. Europa Środkowa w oczach postkomunistycznych Węgrów nie jest jagiellońska, ale dunajska. Po rosyjskiej inwazji na Ukrainę w 2022 roku Polska uznała los napadniętego kraju za tożsamy ze swoją własną, historyczną walką z rosyjską dominacją, podczas gdy Węgry potraktowały wojnę jak odległy konflikt, który ich nie dotyczy.
Wielki rywal polityczny Václava Havla i jego późniejszy następca na stanowisku prezydenta Czech, liberalno-konserwatywny Václav Klaus, odrzucił całą koncepcję Europy Środkowej. Stwierdził, że Czechy po prostu należą do Zachodu. Stało się to wkrótce po rozpadzie Czechosłowacji w 1992 roku, tzw. aksamitnym rozwodzie. Słowacja trafiła wówczas pod rządy populistycznego autokraty Vladimíra Mečiara. Jego styl sprawowania władzy budził taką niechęć zachodnich przywódców, że „powrót Słowacji do Europy” stanął pod znakiem zapytania. Mečiar skwitował to jednak krótko: „Jeśli nie chcą nas na Zachodzie, zwrócimy się na Wschód [ku Rosji]”.
Jeszcze bardziej odmienne były losy Słowenii i Chorwacji. Gdy w pierwszej połowie lat 90. rozpadała się Jugosławia, oba państwa musiały stoczyć wojny o niepodległość. W przypadku Słowenii trwało to zaledwie dziesięć dni — jej szybki „powrót do Europy” przypominał drogę krajów wyszehradzkich. W 2000 roku tamtejszy parlament ogłosił z dumą, że Słowenia „jest państwem Europy Środkowej”, a jej polityka zagraniczna skupia się na odbudowie więzi kulturalnych, gospodarczych i politycznych z krajami regionu. W praktyce najważniejszym partnerem nie okazało się jednak inne państwo postkomunistyczne, lecz Austria.
Chorwacja nie miała okazji do podobnej celebracji statusu środkowoeuropejskiego. W 2013 roku stała się ostatnim (jak dotąd) państwem postkomunistycznym przyjętym do Unii Europejskiej. Jej „powrót do Europy” był najtrudniejszy ze wszystkich: niepodległość trzeba było wywalczyć w czteroletniej wojnie, która spustoszyła znaczną część kraju. Była to walka o wyrwanie się z tego, co prezydent Franjo Tuđman określił mianem „bałkańskiej ciemności tzw. Jugosławii”. Chorwatom chodziło zresztą nie tyle o „wejście do Europy Środkowej”, ile o „ucieczkę z Bałkanów”. W orędziu o stanie państwa w 1997 roku Tuđman stwierdził, że „ze względu na cywilizację i kulturę Chorwacja należy do środkowoeuropejskiego i śródziemnomorskiego kręgu Europy”, a „polityczne związki z Bałkanami w latach 1918–1990” uznał jedynie za „krótki epizod w dziejach Chorwacji”.
Z ruin komunistycznej Europy Wschodniej nie wyłoniła się wcale uśpiona kosmopolityczna Europa Środkowa, lecz szereg państw narodowych, ukształtowanych w burzliwych wydarzeniach pierwszej połowy XX wieku — wydarzeniach, które ostatecznie unicestwiły dawny świat Europy Środkowej. Nic dziwnego, że po 1989 roku każde z tych państw zaczęło interpretować swoje dziedzictwo na własny sposób, próbując zmierzyć się z własną historią i określić miejsce w nowej rzeczywistości już nie jako Środkowoeuropejczycy, lecz jako Polacy, Węgrzy, Czesi, Słowacy, Słoweńcy czy Chorwaci.
Kilkadziesiąt lat po upadku muru berlińskiego znów spaja je jedna cywilizacja. Tym razem jednak wyznacza ją zimnowojenna spuścizna Stanów Zjednoczonych, powszechność znajomości języka angielskiego i integracja z instytucjami szeroko pojętego „Zachodu”. Nie określa jej już, jak dawniej, feudalne dziedzictwo Habsburgów, kultura niemieckiego języka i świadomość położenia między angielsko-francuskim Zachodem a rosyjsko-słowiańskim Wschodem.
Niewielu z tych, którzy w czasach zimnej wojny marzyli o należnym miejscu swojego kraju w Europie Środkowej, chciało powrotu do dawnego habsbursko-niemieckiego świata. Zresztą powrót ten i tak był niemożliwy — ów porządek został zburzony w pierwszej połowie XX wieku. Rewolucje 1989 roku bardziej przypominały te z roku 1918: były przetasowaniem układów sił, a nie całkowitym zerwaniem z najbliższą przeszłością. Pod każdym względem państwa postkomunistyczne odziedziczyły znacznie więcej z dziedzictwa swojej wschodnioeuropejskiej przeszłości niż z odległej środkowoeuropejskiej historii. Ludowe republiki, powołane do życia poprzez zatarcie dawnych podziałów społecznych i narodowych, wciąż istnieją, pomimo ich demokratyzacji i zintegrowania z „Zachodem”.
Dla najbardziej zagorzałych antykomunistów rok 1989 jawił się więc jako rewolucja fałszywa. „Gdyby starzy komuniści dożyli dzisiejszych czasów — pisał konserwatywny ideolog Ryszard Legutko w książce Triumf człowieka pospolitego — byliby zdruzgotani, widząc, jak niewiele zdołali osiągnąć w walce z religią i jak wielkie sukcesy odnieśli liberałowie.” W jego ujęciu liberalizm i komunizm były dwiema odmianami tej samej nowoczesności, którą należało odrzucić, by prawdziwa rewolucja narodowa mogła się dokonać. Legutko uchodzi za jednego z czołowych ideologów polskiego Prawa i Sprawiedliwości, partii, której nieustępliwie konserwatywne rządy w latach 2015–2023 spolaryzowały polską scenę polityczną. Ta antyliberalna rewolta przeciw „niedokończonym” rewolucjom 1989 roku zaszła w Polsce dalej niż gdziekolwiek indziej, może poza Węgrami, gdzie Viktor Orbán przekształcił dysydencką partię Fidesz w hegemoniczną partię narodowo-konserwatywną, budującą system „nieliberalnej demokracji”.
Obie partie obiecują odrzucenie postsolidarnościowego ducha neoliberalnego „braku alternatyw”. Na hasło „koniec historii” odpowiadają stwierdzeniem, że historia wciąż ma kluczowe znaczenie. Prymatowi jednostki przeciwstawiają ideę wspólnoty narodowej, a w miejscu propagowanej przez międzynarodowe instytucje koncepcji „globalnego Zachodu” stawiają prawo suwerennego państwa. Wielu komentatorów widziało w tym prawicowym ruchu swoistą środkowoeuropejską specyfikę: odrodzenie konserwatyzmu narodowego lat 20., zamrożonego na dziesięciolecia przez komunizm. Ale wczesne lata 20. XXI wieku przyniosły, zdawałoby się niepowstrzymany wzrost popularności partii prawicowych i skrajnie prawicowych w całej Europie. W tym kontekście Węgry Orbána i Polska rządzona przez PiS przestały uchodzić za wyjątki, a stały się zapowiedzią szerszych procesów. Okazało się, że nie są to ruchy zakorzenione w odległej środkowoeuropejskiej przeszłości, lecz zjawiska wyrastające z doświadczenia postkomunistycznej transformacji Europy Wschodniej, które rozkwitły, gdy państwa regionu w pełni zintegrowały się ze współczesną „cywilizacją Zachodu”. „Dwadzieścia siedem lat temu my, mieszkańcy Europy Środkowej, wierzyliśmy, że Europa jest naszą przyszłością — mówił Orbán w 2017 roku — ale dziś czujemy, że to my stanowimy przyszłość Europy.”
Z perspektywy czasu łatwo zapomnieć o debatach wokół Europy Środkowej, które toczyły się w latach 80. i sprowadzić całą ideę Europy Środkowej do literackiej obsesji garstki ludzi zmiażdżonych przez marsz historii. Jednak takie podejście nie tylko umniejsza znaczenie „powrotu do Europy” dla krajów, które go dokonały, ale też lekceważy powody, dla których idea Europy Środkowej spotkała się z tak entuzjastycznym przyjęciem.
Dobrym przykładem był przebieg konferencji w Lizbonie. W 1988 roku pisarze z obu stron żelaznej kurtyny spotkali się na bezprecedensowym literackim zjeździe. 7 maja dwudziestu ośmiu artystów słowa zasiadło przy jednym stole, rozpoczynając dwudniową debatę o „literaturze Europy Środkowej i Wschodniej”. Każdy przygotował własny referat, ale moderator Michael Scammell zdecydował, że zamiast ich odczytu odbędzie się swobodniejsza rozmowa. Nie przewidział jednak, jak trudno będzie się porozumieć pisarzom z dwóch zupełnie różnych światów.
Po pierwszych wystąpieniach autorów z Polski, Węgier, Serbii i Słowenii głos zabrała rosyjska pisarka Tatjana Tołstoj, daleka krewna Lwa Tołstoja, odbywająca właśnie swoją pierwszą podróż poza granice ZSRR. Z niedowierzaniem komentowała „upór, z jakim wszyscy mówią o Europie Środkowej”, jakby była to jakaś „szczególna przestrzeń, która was jednoczy” i jakby „bycie Europejczykiem Wschodnim było czymś gorszym niż bycie Europejczykiem Zachodnim”.
Tatjana Tołstoj, Iosif Brodski i inni rosyjscy pisarze tłumaczyli, dlaczego Europa Środkowa nie istnieje, otwarcie okazując niedowierzanie, że w ogóle mogłaby istnieć. Nie mieli żadnych oporów, by określać Polaków, Węgrów, Czechów czy Jugosłowian mianem Europejczyków Wschodnich, ale uciekali się do najrozmaitszych intelektualnych wygibasów, byle tylko nie wrzucić ich do jednego worka Środkowoeuropejczyków. Ich pogmatwane i często absurdalnie abstrakcyjne komentarze na temat koncepcji, którą wszyscy pozostali uczestnicy rozumieli doskonale, miały w sobie — jak oburzał się Danilo Kiš — „pedagogiczny ton”, który sprawiał, że „czuł się jak małe dziecko uczone elementarnych prawd”. Rosyjskim autorom zarzucono „imperialne” i „kolonialne” myślenie, co tylko zaogniło atmosferę. „Boję się, że w literaturze rosyjskiej istnieje pewne tabu, a jest nim imperium” — podsumował Czesław Miłosz.
Cztery lata później Uniwersytet Rutgersa w New Jersey zorganizował kontynuację konferencji lizbońskiej. Pojawiło się na niej wielu uczestników poprzedniego spotkania, w tym Brodski, Tołstoj i Miłosz. Zniknął jednak utopijny optymizm, który niegdyś towarzyszył pojęciu Europy Środkowej, przysłonięty czarną chmurą konfliktów narodowych w byłej Jugosławii i trudnymi realiami transformacji postkomunistycznej. Brodski chłodno potraktował obecną na konferencji ukraińską pisarkę, którą znał z wcześniejszych spotkań. Powiedział jej: „Nie pamiętam cię. Ukraina? A gdzie to jest?” Pisarka nie wiedziała, że po ogłoszeniu przez Ukrainę niepodległości w sierpniu 1991 roku Brodski napisał szowinistyczny, antyukraiński poemat, wyrażający dość powszechne w Rosji przekonanie, że Ukraińcy to prowincjonalni schizmatycy oderwani od większego rosyjskiego imperium kulturowego. Rozmawiając z Miłoszem o innych państwach byłego ZSRR, których uparcie nie chciał nazwać środkowoeuropejskimi, wyraził przekonanie, że „wybory, których dokonały, uczynią je wasalami Niemiec”.
Dwadzieścia lat później w wywiadzie dla rosyjskiej telewizji Tatjana Tołstoj okazała Ukrainie i Europejczykom Wschodnim jeszcze większą pogardę niż jej rodak. Wspominała wydarzenia, które określała „sporem Słowian między sobą”, kpiąc z pisarzy środkowoeuropejskich i przedstawiając ich jako metaforyczne „brzdące”, które Zachód umieścił w „specjalnej, pośredniej grupie przedszkolnej”. Stwierdziła, że ich występ wypadł żałośnie. Brodski zaś „zrobił piorunujące wrażenie, gdyż stała za nim cała wielka kultura rosyjska, którą niósł niczym sztandar.” Czas pokazał, że wrażenie, które pisarze środkowoeuropejscy odnieśli w Lizbonie było trafne: Rosjanie nie potrafią pogodzić się ze swoją imperialną przeszłością. Odrzucenie przez Brodskiego i Tołstoj samej myśli o tym, że Europa Wschodnia mogłaby wyjść poza rosyjską strefę wpływów, odsłaniało głęboką niepewność Rosji co do własnej tożsamości i miejsca w świecie. Ukraińskie dążenie do suwerenności tylko tę niepewność potęgowało.
Ukraińcy znajdowali się na marginesie marginesu Europy Środkowej, w galicyjskich, bukowińskich i zakarpackich kresach Habsburgów. Żyjący na tych terenach „Rusini” nawet swą własną narodową historię obserwowali z boku. Większość terytoriów Ukrainy z 1991 roku nigdy nie należała do Europy Środkowej — wcześniej była częścią Imperium Rosyjskiego, a przedtem Rzeczypospolitej Obojga Narodów. To nie niemieckojęzyczne miasta, nie habsburska administracja i nie „pozycja między Wschodem a Zachodem” kształtowały nowożytne losy Ukrainy od XVIII do XX wieku. Tym, co rzeczywiście wywarło na nie wpływ, była rywalizacja polskich i rosyjskich elit o władzę nad tym terytorium, dominację ich języków w miastach i włączenie Ukrainy do rozległego eurazjatyckiego imperium zarządzanego z Moskwy.
W 2021 roku Władimir Putin opublikował esej, w którym tłumaczył, że Ukraina jest nieodłączną częścią „większej Rosji”, a jej niepodległość to jedynie dowód na stworzony przez Austriaków i Polaków nikczemny projekt „anty-Rosji”, mający zniszczyć imperium. Minister obrony zrobił z tego lekturę obowiązkową dla rosyjskich oficerów. Działo się to siedem lat po tym, jak Putin wykorzystał kryzys w Kijowie, by zagarnąć Krym i rozniecić rebelie na rosyjskojęzycznych terenach Ukrainy — oczywiście wsparte bezpośrednią interwencją Moskwy. W lutym 2022 roku posunął się jeszcze dalej: rosyjskie wojska, rakiety i czołgi przelały się przez granicę, rozpoczynając największą wojnę w Europie od 1945 roku.
Dla tych, którzy pamiętali interwencje sowieckie w Czechosłowacji i na Węgrzech, podobieństwa były aż nadto oczywiste. A gdy w 2023 roku zmarł Milan Kundera, już po tym, jak zgodził się na publikację swojego przemówienia w formie książki (Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej), francuskie, niemieckie i anglosaskie gazety publikowały hurtem nekrologi wychwalające proroczy charakter jego słów. Padały nawet takie określenia jak „kunderowski problem Ukrainy” czy „kunderowska wojna”.

.Kundera odrzucał mit „słowiańskiej duszy”, która rzekomo tworzyła jednolitą cywilizację odrębną od Zachodu. Ukraińcy, walcząc o własny „powrót do Europy”, robią dziś dokładnie to samo. Nic dziwnego, że Henry Kissinger w 2022 roku stwierdził, że „Ukraina po raz pierwszy w swojej nowożytnej historii stała się znaczącym państwem Europy Środkowej.” Europa Środkowa, niegdyś określana przez panowanie Habsburgów, niemiecką kulturę wysoką i balansowanie między Zachodem a rosyjsko-słowiańskim Wschodem, dawno przeszła do historii. Ale sama idea Europy Środkowej żyje dalej.
Fragment książki „Central Europe. The death of a civilization and the life of an idea”, wyd. C Hurst & Co Publishers, 2025 r. [LINK]