Język jest naszym najgłębszym źródłem podmiotowości, cnoty i prawdy – pisze Ábris BÉNDEK
.Stanąwszy na szafocie, król Karol I przemówił do zgromadzonych wokół londyńskich tłumów. Pierwsze zdania słynnego „przemówienia z szafotu” zapowiadają prawdziwe arcydzieło angielskiego oratorstwa, ale co ważniejsze, wyjaśniają, dlaczego w ogóle król postanowił przemówić.
Brzmią następująco: „Rad bym zachować milczenie, lecz wiem, iż niektórzy uznaliby je nie tylko za przyjęcie kary, ale i dopuszczenie winy. Przeto uważam, że mam wobec Boga najprzód, a po wtóre wobec kraju, obowiązek oświadczyć, żem jest człowiek prawy, a przy tym dobry król i chrześcijanin”.
Król lęka się, że w oczach wielu jego milczenie oznaczałoby nie tylko akceptację kary, ale też przyznanie się do winy – innymi słowy, obawia się, że milcząc, zaprzeczy swojej niewinności. Tymczasem przemowa pozwala mu spotkać się ze śmiercią na własnych warunkach – jako „człowiekowi prawemu, a przy tym dobremu królowi i chrześcijaninowi”.
Ukryte moce daru języka
.Na jego własnych warunkach. W istocie przemówienie Karola jest szczególnie ważne, ponieważ uczy nas czegoś istotnego o języku. A konkretnie – ukazuje ukryte moce tego naturalnego daru, który wszyscy posiadamy, lecz nie zawsze go doceniamy.
W życiu codziennym zakładamy, że język pełni takie czy inne funkcje społeczne: umożliwia dzielenie się wiedzą, proszenie sąsiada o pomoc czy targowanie się na rynku. I częściowo mamy rację – koordynacja społeczna jest rzeczywiście jednym z zadań języka. Ale przemawiając z szafotu, Karol nie używał języka w celu koordynacji. Dla skazańca stojącego w obliczu pewnej śmierci i akceptującego karę nie miałoby to żadnego sensu.
A jednak król przemawia. W momentach, gdy bohater upada, w tych oczyszczających chwilach życia i śmierci to właśnie język pozwala mu wypowiedzieć się przeciwko surowej woli społeczeństwa i zbudować swoją wartość. Na pozór język służy tylko interakcji z innymi, lecz w rzeczywistości daje znacznie więcej – czyni człowieka jednocześnie społecznym i niezależnym.
Dwuznaczność języka
.Wielkie piękno języka kryje się w jego dwuznaczności. Z jednej strony czyni on nas istotami społecznymi w podstawowym, komunikacyjnym sensie, z drugiej umożliwia nam, tak jak królowi, opowiedzenie się przeciwko społeczeństwu; umożliwia nam ustanowienie siebie, jeśli trzeba, jako cnotliwego podmiotu ludzkiego wbrew woli wielu. Innymi słowy, język jest relacją i samorelacją – czyni człowieka podmiotem z niezbywalnym roszczeniem do prawdy, niedającym się zredukować do werdyktu społeczeństwa, którego jest częścią.
Ta podwójna funkcjonalność języka uwidacznia się w dramacie. Przez większą część sztuki widzimy istoty społeczne w rolach społecznych, osadzone w społecznej sieci konfliktów, miłości i intryg. Kiedy jednak pojawia się monolog lub padają ostatnie słowa, a zatem gdy bohater używa mowy, by się określić, a nie wejść w interakcję z innymi, przestajemy postrzegać go poprzez nasze własne myśli. Zaczynamy interpretować i reinterpretować jego czyny przez pryzmat jego własnej wewnętrznej podmiotowości. Dopiero wówczas rodzi się prawdziwy bohater: samotny w swoim sprzeciwie wobec woli społeczeństwa, ale potężny w idei, którą reprezentuje. Dopiero wówczas wyłaniają się Achilles, Antygona czy Hamlet.
Czego z tych językowych narodzin bohatera może nauczyć się człowiek zakorzeniony we współczesnym społeczeństwie? Być może obecnie, w świecie ciągłych polubień, udostępniania i konsumpcji, bardziej niż kiedykolwiek należy pamiętać, że spośród wszystkich naszych narzędzi interakcji społecznej tylko język może uczynić nas zarówno cnotliwymi, jak i społecznymi. Innymi słowy, tylko język może uczynić nas podmiotami politycznymi – wchodzącymi w interakcje z innymi – ale czyniącymi to, jak pisze Arystoteles, zgodnie z koncepcją „dobra i zła, sprawiedliwego i niesprawiedliwego, i tym podobnych”.
Geniusz starożytnej kultury greckiej
.Geniusz starożytnej kultury greckiej, która wynalazła politykę, polegał właśnie na jej głębokim osadzeniu w języku. W przeciwieństwie do prawdziwie olśniewających kultur Żyznego Półksiężyca, zorganizowanych wokół irygacji i imperium, Grecja, a zwłaszcza Ateny, reprezentowała coś nowego, coś, co pojawiło się po raz pierwszy od zarania cywilizacji: umiłowanie słowa i rozumu. Idea logosu (słowa, rozumu, porządku) pielęgnowała z kolei wielkie osiągnięcia greckiej kultury, szczególnie filozofii, dramatu i polityki (i była też przez nie pielęgnowana). W istocie to, czy prawdy szuka się na scenie amfiteatru, czy na scenie agory, ma znaczenie drugorzędne. Liczy się kulturowo ugruntowany szacunek, pasja i miłość do wypowiadanego słowa oraz stworzonej w języku spójności.
Stelażem cywilizacji zachodniej jest szlachetna tradycja uprawiania polityki przez mowę. Od greckiej agory do rzymskiego forum, od Cycerona i sztuki retoryki do Szymona z Montfort i zarania parlamentaryzmu, od salonów oświecenia do wypełnionych drukowanymi wiadomościami kawiarni XIX wieku – cała ta sceneria potwierdza, że przestrzenie polityczne są przestrzeniami językowymi i że polityka działa tylko za pomocą języka.
Jednak od XX wieku dziedzictwo Cycerona i Szymona z Montfort powoli wyparowuje. Wraz z postępem masowych technologii, propagandy i totalitaryzmu język był coraz częściej wykorzystywany do dominacji, a nie do dyskusji, do manipulacji, a nie do przekonywania. Państwo totalne formalizowało pewne sekwencje językowe, aby bezpośrednio określić, jak ludzie postrzegają świat i jak się do niego odnoszą (co jest prawdziwym sensem propagandy). Język, który był niegdyś znakiem ludzkiej cnoty i niezależności, poetyckim żądaniem prawdy, stał się wyłącznie techniką dominacji i demagogii. Cnotliwy podmiot ludzki został z niego wyrugowany.
Język totalitaryzmów
.W miarę jak język ulegał cichej degeneracji, to samo działo się z ideą bohatera. We wstępie do Języka Trzeciej Rzeszy filolog Victor Klemperer opisuje wypaczenie klasycznego bohatera i jego zdegenerowanie do formy totalitarnej. Heroiczna walka, znana z dzieł Homera, Sofoklesa i Szekspira, przestała dotyczyć kultywowania i obrony cnoty przed niesprawiedliwym użyciem władzy. Jej celem stało się coś dokładnie odwrotnego – prowadzenie mas ku obłąkanym fantazjom na temat państwa, ku niemoralnej pustce tyranii.
Wraz z klęską totalitaryzmu do Europy powróciła kultura polityczna, ale z coraz mniejszymi perspektywami. Mimo że język został chwilowo ożywiony w swoich funkcjach moralnej i politycznej, jego upadek trwał nadal. Dziś społeczeństwo polityczne znajduje się w niebezpieczeństwie, ponieważ coraz większa część naszego życia wymyka się z pakietu ustaw językowych, które wcześniej je określały. Konsument nie targuje się, jak niegdyś kupujący, i decyduje pod wpływem impulsu, a nie argumentów. Przyjaciele nie wymieniają się listami, ale zamieszczają posty, lajkują i udostępniają. Nie rozmawiają już godzinami, lecz wymieniają „wiadomości” pełne emotek, GIF-ów i skrótów. Rozglądając się po naszym życiu, ze zdziwieniem pytamy: gdzie podział się język?
Prawda jest taka, że społeczeństwo konsumpcyjne i technologia cyfrowa zniszczyły nasze przestrzenie językowe, druzgocąc nasz fundamentalny zestaw umiejętności niezbędnych do cnotliwego i politycznego życia. Reprezentują one interakcję, ale nie reprezentują prawdziwej niezależności – choć łączą ludzi, nie powstają dzięki językowi, naszemu historycznie wykształconemu systemowi służącemu unikalności, podmiotowości i wiedzy.
Język polityki w dobie marketingu
.Nie chodzi jednak tylko o to, że z życia jednostek zniknęły werbalne ścieżki prowadzące ku staniu się obywatelami. Polityka w tym czasie oddała swoją własną językową, konstytutywną sferę na rzecz urynkowienia, konsumpcjonizmu i digitalizacji. Specjaliści od marketingu politycznego szkodzą kulturze politycznej najbardziej, ponieważ obierają za cel nasze umysły i zastępują język – prawdziwy język, w całej swojej kulturowej intymności i bogactwie – znakami i sloganami. Przy ich pomocy politycy nie przemawiają już do nas jako do uczestników zbiorowego procesu uczenia się, lecz jako do konsumentów, którzy mają wybierać między dwoma produktami, a nie między rywalizującymi koncepcjami dobra i sprawiedliwości. Co więcej, ponieważ lwia część języka politycznego przeniosła się do świata technologii cyfrowych, to właśnie technologia, a nie język definiuje ludzkie interakcje w przestrzeni publicznej. Weźmy na przykład tweety: są dalekie od promowania dyskursu i jedynie rozdmuchują go poprzez hashtagi, hiperłącza i sztuczną kurtuazję karmioną AI. Tweety reprezentują rozpad semantycznego bogactwa i ciągłości. Pozostałości po języku to w mniejszym lub większym stopniu cyfrowe pogorzeliska.
Jak wpływa to na politykę? Coraz częściej odnosimy wrażenie, że z powodu wywoływanej przez marketing i technologię destrukcji języka w życiu publicznym polityka straciła swoją autentyczność, swoją intymność i swoją wewnętrzną prawdę. Po takim spustoszeniu często pozostają tylko rozdzierające duszę walki wymyślonych i zmanipulowanych tożsamości, odpornych na wszelkie idee solidarności czy wspólnego obywatelstwa.
Mając to na uwadze, nie musimy się zbytnio zastanawiać, dlaczego co dekadę miliony obywateli porzuca proces demokratyczny. Gdy polis przeniosło się za szklaną ścianę, pozostawiło za sobą kryzys republiki i politycznego zaufania. Konserwatyzm XXI wieku musi odnowić rozumienie samego siebie w obliczu tego kryzysu republiki i chronić, póki może, nasze językowe przestrzenie.
.Język jest naszym najgłębszym źródłem podmiotowości, cnoty i prawdy. Jest wrażliwością, dramatem, heroicznym aktem samym w sobie. O ile oparcie się procesom nowoczesności, takim jak postęp technologiczny czy kapitalizm, nie jest możliwe ani zresztą pożądane, o tyle obowiązkiem obywatela jest ochrona sfery, która pozwala nam wybrać relację ze światem pogrążonym w amoku – znaleźć drogę i nie dać się porwać burzy.
Ábris Béndek