Adrian GAJ: "Nowe media są dziś ratunkiem dla mniejszych miast. Wskazują tam prawdziwych liderów"

"Nowe media są dziś ratunkiem dla mniejszych miast. Wskazują tam prawdziwych liderów"

Photo of Adrian GAJ

Adrian GAJ

Pracownik samorządowy administracji regionalnej. W praktyce i naukowo zajmuje się nowymi mediami. Twórca i działacz organizacji pozarządowych.

zobacz inne teksty Autora

Czy nowe media mają sens w małych miejscowościach? W Polsce powiatowej — tej poza Warszawą, Krakowem czy Gdańskiem — setki samorządowców codziennie podejmuje tysiące decyzji wpływające na życie milionów mieszkańców. Niezwykle rzadko przeczytamy o nich na Twitterze, trochę częściej na Facebooku. Nie miejmy złudzeń, w Polsce powiatowej nikt w żadnym urzędzie nie ma pojęcia, czym jest Snapchat. Chyba że ma dziecko w gimnazjum.

Polska powiatowa w nowych mediach nie istnieje, co szkodzi nie tylko mieszkańcom, ale i całej demokracji.

.Od kilku lat komentuję lokalną politykę swojego rodzinnego miasta. Komentuję i jako uczestnik lokalnego życia społeczno-politycznego, i jako „emigrant” — mieszkam i pracuję w oddalonym o 50 km Krakowie.

Dawno, dawno temu bywało, że chłop miał w domu jedyny we wsi radioodbiornik, który krytykowany i uznawany za zbytek przez mieszkańców okolicznych domostw jednocześnie gromadził ich w ważnych chwilach pod strzechą owego posiadacza — od czasu do czasu wchodzę w rolę takiego chłopa.

Na publikowane przeze mnie informacje czy komentarze dotyczące lokalnego podwórka reagowali na początku głównie znajomi z Krakowa czy Warszawy, którzy „w internetach” siedzą w stopniu mocno zaawansowanym. Od ponad roku jednak obserwuję, że mój profil na Twitterze stanowi jedno z głównych źródeł informacji dla wielu mieszkańców miasta (w większości nadal nieposiadających tam konta!) — nie tylko dlatego, że korzystając z życzliwości wielu osób, publikuję wiarygodne i rzetelne informacje dotyczące lokalnych spraw czy decyzji, ale także dlatego, że robię to jako pierwszy, o kilka czy kilkanaście godzin wyprzedzając lokalne portale.

.Będąc 50 km od rodzinnego miasta, posiadając w nim grupę życzliwych i wiarygodnych znajomych, jestem jednoosobową agencją informacyjną jednego z dużych miast w Małopolsce. Robię to za darmo, z pasji i poczucia misji społecznika, bo większość dziennikarzy lokalnych mediów nie posiada konta na Twitterze. Marnując potencjał zaplecza, środków i wiedzy, lokalne media nawet nie starają się przebić „warszawocentryczności” Twittera. Jeden z nielicznych chlubnych wyjątków i świetnych przykładów stanowi naczelny „Dziennika Zachodniego”, Marek Twaróg, który śląskie akcenty przemyca w swoich tweetach niemal codziennie. Dzięki obserwacji jego konta na bieżąco jestem z wydarzeniami, ciekawostkami i spostrzeżeniami dotyczącymi sąsiedniego regionu.

W skali ogólnopolskiej brak na Twitterze aktywności lokalnych mediów wydaje się jednym z podstawowych problemów Polski powiatowej. Przede wszystkim pokazuje on, jak „drenaż mózgów” i emigracja przetrzebiły małe miasta z liderów opinii. Liderów, którzy powinni być podstawą demokratycznych mechanizmów każdej społeczności, której celem jest coś więcej niż prosta egzystencja. Prasa lokalna nie stanowi pola do dyskusji, będąc przede wszystkim jednostronnym przekaźnikiem treści, za które albo ktoś zapłaci w formie reklamy, albo w formie życzliwości przy zakupie kolejnego ogłoszenia urzędowego.

W świetle nie dramatycznych, ale na pewno zauważalnych spadków sprzedaży lokalnej prasy nie wykształcono mechanizmów, które odsyłają mieszkańców — w ogromnej większości posiadających już smartfony — do rzeczywistości 2.0. Z kolei samorządowcy na poważnie zaczęli uczyć się „Facebooka i internetów” dopiero w ubiegłym roku, choć część, z chwilą elekcji, już dawno o nowych mediach zapomniała. Na palcach jednej ręki jestem w stanie policzyć małopolskich wójtów i burmistrzów, którzy aktywnie działają na Facebooku czy Twitterze i rozmawiają z mieszkańcami — a nie monologują o tym, co dziś otworzyli i w akademii ku czci kogo uczestniczyli.

Lokalna debata publiczna, wyrwana z coraz mocniej tabloidowych mediów czy służących za tablice ogłoszeń facebookowych fanpage’ów miast, przenosi się więc często na fora i portale, gdzie ukrywający się pod nickami „żołnierze” strzelają do siebie bluzgami. Nie dyskutują o problemie, o jego rozwiązaniu. Na ogół zwyczajnie hejtują. Taka „debata” nie jest debatą, wielu zniechęca do lokalnej aktywności, do „wzięcia spraw w swoje ręce”. Tracą na tym wszyscy. Tracą samorządowcy, bo działająca na zlecenie banda anonimowych trolli z forum jest w stanie wyrządzić duże szkody wizerunkowe. Tracą mieszkańcy, bo traktuje się ich jak wsiowych głupków czekających na obwieszczenie Jaśnie Pana. Tracą media, bo nie przyzwyczajają do nowych mechanizmów i form komunikacji z czytelnikami. Traci w końcu społeczeństwo obywatelskie — bo nie rozmawia się o istotnych problemach i ich rozwiązaniach, tylko o ostatnim wpisie na lokalnym forum.

.Zadaniem samorządowców Polski powiatowej powinno być w tej kadencji wejście w świat rzeczywistości cyfrowej. Mają na to jeszcze trzy lata, inaczej zmiecie ich ta sama fala, która w znacznej mierze dzięki internetowi w rok odmieniła polską scenę polityczną. Z demokracją w erze social media trudno będzie wygrać nawet wójtowi małej gminy.

Adrian Gaj 

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 5 grudnia 2015