Alexandra RICHIE: Europa Środkowo-Wschodnia powraca na należne jej miejsce

Europa Środkowo-Wschodnia powraca na należne jej miejsce

Photo of Alexandra RICHIE

Alexandra RICHIE

Kanadyjsko-amerykańska historyczka, autorka książek, nauczycielka akademicka w Collegium Civitas w Warszawie.

Przed nastaniem Stalina owe „pradawne stolice” uważano powszechnie za fundamentalną i integralną część Europy. Zanim nastały sowieckie rządy, nie istniało pojęcie „Europa Wschodnia”. Narzucony podział na dwa bloki nie był niczym innym jak zniewoleniem rozległego terytorium, którego ludność nie chciała żyć w dyktaturze stalinowskiej ani być fizycznie odcięta od zachodnich sąsiadów – pisze Alexandra RICHIE

Europa Środkowo-Wschodnia (ang. CEE) to termin używany przez OBWE na określenie grupy państw zajmujących rozległy obszar Europy, od Albanii po Estonię, który historycznie rzecz biorąc, nie miał jasno wyznaczonych granic. Cóż więc te kraje łączy? Jakie jest ich DNA?

Zjednoczony kontynent

.Występuje wiele oczywistych czynników – od geografii po ekonomię i związki lingwistyczne. Mnie jako historyka interesują głównie ślady przeszłości. Z tej perspektywy łatwo dostrzec, że pomimo całego złożonego charakteru regionu, obfitującego w języki, religie i kultury, najbardziej zaskakującą, a zarazem łączącą cechą jest wspólna europejska przeszłość. W XX wieku spuścizna ta została niemal doszczętnie zniszczona, ale na skutek wydarzeń zapoczątkowanych w roku 1989 Europa Środkowo-Wschodnia odzyskała należne jej miejsce w sercu Europy.

W ujęciu historycznym Europa Środkowo-Wschodnia była nierozerwalnie związana z resztą kontynentu. Przykład najbardziej oczywisty stanowiło Święte Cesarstwo Rzymskie wraz z przyległymi królestwami, które osiągnęło taką potęgę, że w okresie od XI do XV wieku Europa Środkowa rozwijała się w łączności z Europą Zachodnią; na przykład w średniowieczu na całym tym obszarze wprowadzono prawo magdeburskie. Przez stulecia wykształciły się silne więzi między krajami bałtyckimi a Polską, między Czechami, Polakami i Węgrami oraz innymi narodami w formie różnorakich relacji, których natężenie okresowo się zmieniało. Łączyła je również wspólnota doświadczeń pod rządami cesarstwa austro-węgierskiego, otomańskiego i rosyjskiego, które były zarówno elementem scalającym, jak i rozdzielającym.

Po zaskakującym upadku tych rozległych obszarowo cesarstw, w wyniku traktatów podpisanych w Wersalu, Trianon i Sèvres, wyłonił się szereg współczesnych państw. Wszystkie stanęły w obliczu ogromnych wyzwań, począwszy od potrzeby budowy od podstaw zdrowej gospodarki, po konieczność radzenia sobie z zamieszkującymi je mniejszościami. Lata międzywojnia były trudne, nie ulegało jednak wątpliwości, że kraje te są częścią europejskiej rodziny. Wraz z drugą wojną światową wszystko uległo zmianie.

Spalone ziemie

.Dorastałam w wojskowej rodzinie w Kanadzie, słuchając opowieści byłych żołnierzy: dziadek walczył we Francji i Holandii, jego brat był pod Arnhem, a mój amerykański wujek opowiadał o Pearl Harbour. Doświadczyli koszmaru wojny, wiedzieli jednak, dlaczego walczyli. Druga wojna światowa była dla nich wojną „sprawiedliwą”, walką „dobra” ze „złem”, toczoną między pilotami myśliwców Spitfire i dywizjonu bombowego „Dambusters” a nawałnicą nazistowską.

Pojęcie „dobrej wojny” jest częścią DNA w przypadku Kanady, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Inaczej w przypadku Europy Środkowo-Wschodniej. Niektóre z tamtejszych krajów padły ofiarą inwazji i walczyły z Hitlerem od pierwszego do ostatniego dnia; inne kolaborowały, a jeszcze inne zmieniały sojusze.

Chociaż na froncie zginęło ponad pięć milionów niemieckich żołnierzy i dziewięć milionów żołnierzy radzieckich, była to przede wszystkim wojna, w której życie traciła ludność cywilna. Przesuwające się armie okupacyjne znaczyły swój szlak zgliszczami i trupami, zostawiały za sobą spalone wioski i miasta zrównane z ziemią.

Ostateczny bilans na Wschodzie to ponad dwadzieścia milionów zabitych cywilów. Ponadto spuścizna wojny nie była tam tak czytelna jak dla mojego kanadyjskiego dziadka. Na wielu obszarach wojna w Europie Środkowo-Wschodniej była, jak to ujął Primo Levi, „szarą strefą”, gdzie rozróżnienie między ofiarą a sprawcą było często zamazane. Kiedy koszmar wojny dobiegł końca, Zachód próbował się zmierzyć z niedawną przeszłością. W Niemczech pokolenie roku 1968 zaczęło zadawać pytania ojcom i dziadkom, co zapoczątkowało narodową debatę na temat historii, pamięci i upamiętnienia drugiej wojny światowej. W krajach Europy Środkowo-Wschodniej do tego nie doszło.

Brutalna dyktatura stalinowska zastąpiła tam nazistowską, ludziom odmówiono tak bardzo wyczekiwanych praw i swobód. Wymuszone milczenie dotyczyło również dyskusji na temat historii. W Polsce na przykład zabroniono ujawniania prawdy o Katyniu. Kto podważał oficjalną wersję historii, był uznawany za wroga sowieckiego imperium i narażał się na więzienie lub jeszcze gorszy los. W 1946 roku w wystąpieniu w amerykańskim Westminster College w Fulton w stanie Missouri Churchill ubolewał, że „pradawne stolice” państw Europy Środkowo-Wschodniej „od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem” znalazły się za żelazną kurtyną i zostały odcięte od reszty kontynentu.

Churchill miał rację. Przed nastaniem Stalina owe „pradawne stolice” uważano powszechnie za fundamentalną i integralną część Europy. Zanim nastały sowieckie rządy, nie istniało pojęcie „Europa Wschodnia”. Narzucony podział na dwa bloki nie był niczym innym jak zniewoleniem rozległego terytorium, którego ludność nie chciała żyć w dyktaturze stalinowskiej ani być fizycznie odcięta od zachodnich sąsiadów. Inni znaleźli się na zesłaniu i nie mogli powrócić do domów – od Polaków z armii Andersa po Węgrów opuszczających ojczyznę po 1956 roku i pogrążonych w rozpaczy Czechów emigrujących w 1968 roku. Ci, którzy zostali, znaleźli się w państwie policyjnym. Elementem teraz łączącym te kraje był aparat ucisku, którzy się przejawiał wszechobecną szarzyzną i brzydotą, cechującą każdą dziedzinę życia, od architektury po ubiór. Nowe elity komunistyczne dławiły innowacje, a nagradzały posłuszeństwo – mówiąc słowami Orwella, były niczym „but depczący ludzką twarz”.

Duchy przeszłości Europy Środkowo-Wschodniej

.W latach 80. mieszkałam w NRD, między rokiem 1985 a 1989 jeździłam po Europie Środkowo-Wschodniej. Śledziłam wydarzenia dotyczące stoczniowców poległych w 1970 roku, narodziny „Solidarności” i utworzenie Karty 77; byłam świadkiem rosnących liczebnie poniedziałkowych demonstracji w Lipsku i przebywałam w Berlinie, kiedy runął Mur. Dla mnie i wielu przyjaciół mieszkających w tym rejonie Europy upadek Muru Berlińskiego był chwilą niepohamowanej radości. Patrzyliśmy w oniemieniu, jak znienawidzone reżimy jeden po drugim upadają. Rok 1989 był dla nas rokiem cudów.

Kraje Europy Środkowo-Wschodniej odniosły wielki sukces po części dzięki członkostwu w Unii Europejskiej i NATO. Miejsca takie jak Warszawa i Praga niczym nie przypominają miast, które odwiedzałam w latach 80. Błyskawiczny rozwój, inwestycje i kreatywność przyniosły w krótkim czasie niesłychane zmiany. Mieszkańcy tego regionu powrócili wreszcie na należne im miejsce.

A jednak tragicznym zrządzeniem losu wizja ta zaczyna się rozmywać, a duchy przeszłości nadal dają o sobie znać. Część osób walczących dawniej z komunizmem zwróciła się przeciwko Zachodowi, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy, jak wiele nieświadomie przejmują z systemu, który kiedyś zwalczali. Smutkiem napawa wykazywany przez nich brak poszanowania dla praworządności i gotowość wyzbycia się z trudem wywalczonych praw, takich jak wolność prasy. Politycy, którzy tak ochoczo przystępowali do Unii Europejskiej, teraz jakby zapomnieli, że samo uzyskanie członkostwa było prawdziwym cudem; zamiast tego narzekają, że UE ich „zniewala”. Syreni śpiew małostkowej polityki w połączeniu z odradzającym się nacjonalizmem na nowo wbija klin między Wschód a Zachód.

To powinno się skończyć. Ci, którzy zmierzają w tym kierunku, powinni raczej opiewać i umacniać niezrównany poziom wolności, demokracji, stabilności, bezpieczeństwa i dobrobytu, jaki udało się osiągnąć. Powinni się koncentrować na budowie sojuszy, a nie ich niszczeniu. Powinni pielęgnować wartości i swobody zachodniej liberalnej demokracji, za którymi się opowiadają. Powinni promować zdrową politykę, doceniać praworządność i cenić transparentność. Powinni zwalczać prowincjonalizm i wąsko pojmowany, zabiegający o własne interesy nacjonalizm, który lubi występować z pozycji ofiary i akcentuje postawę typu „my kontra oni”. Powinni wnikliwie i obiektywnie badać złożoną spuściznę drugiej wojny światowej i epoki sowieckiej. Przede wszystkim zaś powinni pamiętać o cudzie roku 1989, o ludziach takich jak stoczniowcy w latach 70., którzy wytrwale o ten cud walczyli.

.Przez długie dziesiątki lat kraje Europy Środkowo-Wschodniej łączyła pamięć o brutalnej wojnie i wspólne doświadczenie systemu sowieckiego. Od roku 1989 z niemałym trudem budują nową tożsamość powiązaną z innymi krajami Europy i wartościami Zachodu. Miejmy nadzieję, że tak właśnie pozostanie.

Alexandra Richie

Przekład: Grzegorz Gortat

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 11 grudnia 2020
Fot. Mateusz WYSZYŃSKI/Pixabay