Przeraża mnie ostatnio pewna reklama — dziewczyna zabiera ciuchy, zostawia wszystko za sobą i rozpoczyna nowe życie — z tabletem w dłoni. Przyjmuję na wiarę, że założeniem reklamodawcy było pokazanie, jak dużą niezależność daje zakup jego produktu, ale dla mnie wymowa jest zgoła odmienna. W przedstawionym tu świecie nieważne są relacje międzyludzkie, nie istnieje walka o drugiego człowieka, siebie czy wzajemną relację ani jakiekolwiek trwalsze czy bardziej skomplikowane uczucia. Przy jakimś problemie resetujesz ustawienia i zaczynasz wszystko od nowa. Zabierasz tablet i znikasz. I jeszcze raz. I znowu.
Powierzchowność relacji zatrzymuje nas w rozwoju.
Brak konieczności pokonywania przeszkód, brak autorefleksji, liczenia się z drugim człowiekiem, podnoszenia się po upadku — to wszystko nas demoralizuje. W sposób podstępny i niezauważalny, bo w opakowaniu niezależności, sukcesu. Łatwość wymiany jednego urządzenia na inne przekłada się na wymianę człowieka — na lepszy, nowszy model. Pokusa „fajnego” życia, które upłynie nam bez trosk. A jeśli nastąpi starcie na Twitterze — block i unfollow. Mogę sobie znaleźć tylko tych, którzy mi będą potakiwać. Mogę nie dopuścić do krytykowania moich wypowiedzi, założyć kłódkę, zamknąć się w swojej prywatnej enklawie szczęśliwości. Żyć w takim świecie, jaki sobie stworzę, filtrując wygodne dla mnie treści.
Człowiek, ulegając światu 2.0, sam się demoralizuje. Tylko ci, którzy panują nad cyberprzestrzenią i mają ją za narzędzie, a nie miejsce do życia, mogą w sposób świadomy korzystać z jej dobrodziejstw, nie ulegając ułudom. Ci, którzy nie mają zdrowego dystansu do mediów i ich możliwości, po niezbyt długim czasie przestają żyć poza nimi. Dzień bez zajrzenia do serwisu społecznościowego staje się męką Tantala, przeszukuje się nerwowo Internet, żeby choć na chwilę poczuć się komfortowo, poczuć choć namiastkę przebywania w stanie nieważkości cyfrowej przestrzeni. Pokusa porzucenia własnych problemów, oddechu od tego, co wymaga wysiłku, jest ogromna, potęgowana przez rozliczne oferty, kierowane do coraz to nowych kręgów odbiorców. „Możesz surfować całą dobę bez ograniczeń” — zachwalają firmy, budząc we mnie przerażenie. Większość z nas nie wie nawet, jak dokładnym analizom są poddawani klienci, którzy jeszcze nie mają pojęcia o tym, że nimi będą. Jak kreuje się ich potrzeby, zanim zostaną im uświadomione. Jak bardzo są mięsem mielonym przez tryby marketingowców.
Bawią mnie, a zarazem budzą we mnie lęk wpisy znajomych sieciowych — „idę się wyłączyć”, „muszę odpocząć”, „odstawiam Twittera, FB, jest ciężko, ale ograniczyłem się do dwóch sesji dziennie po 10 minut”.
.Zachwiane zostały proporcje pomiędzy światem realnym a światem cyfrowym. Pomiędzy życiem a używaniem. To, co miało być pomocą i ułatwieniem, staje się panem i władcą.
Niepopularne jest już bycie człowiekiem — trzeba teraz być człowiekiem 2.0. Efektem pracy marketingowców, ich „targetem”, produktem PR-u firm, które chcą sprzedać jak najwięcej, a przecież człowiek, któremu nie zależy na łatwym życiu skupionym wokół potrzeb, nie będzie ich dobrym klientem. Człowiek 2.0 to pozorna nobilitacja wobec „przestarzałych postaw”, które są oporne na „tworzenie potrzeb”. Dla tych, którzy nie widzą jedynie kombinacji znaków, lecz człowieka pochylonego nad urządzeniem. I nie wystarcza im zresetowanie urządzenia, aby zacząć wszystko od nowa.
Człowiek 2.0 to byt, który zrobił pierwszy krok na drodze samounicestwienia.
Anna Białoszewska