Malejący prestiż. W 70. rocznicę powołania Rady Europy
Mimo wielkiego dorobku (skuteczna promocja demokratycznych standardów, ochrona dziedzictwa kulturowego, rzeczywista ochrona dyskryminowanych) prestiż Rady Europy systematycznie maleje – pisze Dariusz LIPIŃSKI
Rada Europy powstała 70 lat temu. Została ustanowiona traktatem podpisanym 5 maja 1949 roku w Londynie przez dziesięć państw-sygnatariuszy Europejskiej Konwencji Praw Człowieka (Belgia, Dania, Francja, Holandia, Irlandia, Luksemburg, Norwegia, Szwecja, Wielka Brytania i Włochy). Konwencja sformułowała katalog praw człowieka (wśród których na pierwszym miejscu znalazło się prawo do życia), a także powołała Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu i określiła zasady jego działania.
Rada Europy jest instytucją ciekawą. Z jednej strony ma niekwestionowany dorobek w zakresie ochrony praw człowieka i promowania demokratycznych standardów, z drugiej – często podejmuje tematy, najoględniej mówiąc, kontrowersyjne.
Jest też ważnym forum debat politycznych, szczególnie dla tych państw, które nie są członkami Unii Europejskiej. (Inna sprawa, że w wielu krajach należących do Rady Europy przestrzeganie praw człowieka pozostawia wiele do życzenia).
Organami Rady Europy są między innymi: Komitet Ministrów (składający się z ministrów spraw zagranicznych państw członkowskich, na co dzień reprezentowanych przez stałych przedstawicieli), Sekretarz Generalny (obecnie jest nim były premier Norwegii Thorbjørn Jagland) i składające się z reprezentantów parlamentów narodowych Zgromadzenie Parlamentarne. W latach 2009–2011 byłem przewodniczącym delegacji Rzeczypospolitej Polskiej do tego gremium, a także wiceprzewodniczącym całego Zgromadzenia. (Delegatem byłem również wcześniej, w trakcie V kadencji Sejmu RP). O Radzie Europy najgłośniej bywa wówczas, gdy dochodzi w niej do sporów o wartości, najczęściej na odbywających się raz na kwartał w Strasburgu pięciodniowych sesjach Zgromadzenia Parlamentarnego.
Dzieckiem Rady Europy jest Europejski Trybunał Praw Człowieka. To właśnie jest ów słynny „Strasburg”, w którym szukają sprawiedliwości ci, którzy we własnych krajach wyczerpali już wszystkie ścieżki sądowe albo nie mogą się doczekać rozpatrzenia swojej sprawy w rozsądnym terminie. Trybunał nie podlega Radzie Europy i nie jest jej organem, ale jest z nią związany poprzez Europejską Konwencję Praw Człowieka, a także poprzez wybór sędziów, którego dokonuje Zgromadzenie Parlamentarne.
Patrząc całościowo, rolę Trybunału trzeba ocenić pozytywnie. Jednakże nie da się tego samego powiedzieć o wszystkich jego werdyktach; wystarczy przypomnieć znany swego czasu w Polsce przypadek Alicji Tysiąc czy głośną w całej Europie sprawę Lautsi przeciwko Włochom. Przypomnijmy, że począwszy od 2002 roku, Soile Lautsi, Finka z włoskim obywatelstwem, walczyła z obecnością krzyży w salach szkolnych. Po wyczerpaniu wszystkich instancji włoskich procedur sądowych skierowała sprawę „do Strasburga”.
3 listopada 2009 roku Trybunał wydał werdykt, że obecność krzyża w szkole narusza Europejską Konwencję Praw Człowieka.
Europa protestowała. Do lipca 2010 roku dwadzieścia państw europejskich oficjalnie poparło stanowisko Włoch. Wcześniej, 6 stycznia tego roku, korzystając z uprawnień delegata do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, skierowałem do Komitetu Ministrów pisemne zapytanie o granice ochrony mniejszości tak, aby nie naruszać praw większości. Po 9 miesiącach debat okazało się, że Komitet Ministrów nie jest w stanie uzgodnić wspólnej odpowiedzi. W międzyczasie Włochy odwołały się od listopadowego orzeczenia do Wielkiej Izby Trybunału. Rozprawa odbyła się w czerwcu 2010 r., a ostateczny werdykt – po kolejnych odroczeniach terminów – został wydany dopiero 18 marca 2011 roku i był korzystny dla Włoch.
Przebieg sprawy Lautsi przeciwko Włochom, a także mój skromny, parlamentarny w niej udział, stanowił dla mnie doskonałą okazję do obserwacji sposobu, w jaki pod pozorem obrony praw człowieka może pojawić się zagrożenie dla nich. Mechanizm polega na poszerzaniu definicji „prawa człowieka” do takich granic, aby zaczęło się w niej mieścić również „antyprawo”. Gdyby nie takie zrównywanie prawa z antyprawem, Trybunał musiałby odrzucić skargę p. Lautsi już na etapie wstępnym, bez rozpatrywania, gdyż Konwencja gwarantuje m.in. wolność uzewnętrzniania indywidualnie lub wspólnie z innymi, publicznie lub prywatnie, swego wyznania (art. 9 ust. 1).
Działanie mechanizmu rozszerzania prawa na antyprawo widać jeszcze lepiej na przykładzie aborcji. Jako pierwsze, czyli najważniejsze, Europejska Konwencja Praw Człowieka wymienia prawo do życia. Rozszerzeniem prawa człowieka do granic mieszczących także antyprawo jest w tym wypadku nazywanie „prawem człowieka” aborcji, mimo iż takiego „uprawnienia” nigdzie w Konwencji (ani w żadnym innym powszechnie uznawanym katalogu praw człowieka) nie ma. To dlatego co pewien czas pojawiają się próby wprowadzenia do dokumentów Rady Europy takich – poszerzających definicje – zapisów, które w przyszłości można by wykorzystać do uzasadniania orzeczeń Trybunału bądź nacisków na zmiany w prawie krajowym poszczególnych państw.
Problem jest poważny, lecz poszczególne poczynania same w sobie już niekoniecznie i dlatego w Radzie Europy zdarzają się sytuacje groteskowe. Swoją aktywność jako delegat (jeszcze w trakcie V kadencji Sejmu) rozpocząłem w Komisji do spraw Równych Szans Kobiet i Mężczyzn; jest to frycowe, które musi płacić wielu początkujących delegatów, którym koledzy z dłuższym stażem blokują dostęp do mniej ideologicznych, lecz bardziej prestiżowych komisji. Na jednym z posiedzeń głosowanie dotyczyło… liczby istniejących płci. Nie pamiętam, jaką liczbę poddano wyborczemu rozstrzygnięciu, trzy czy jakąś inną.
Wielkim wysiłkiem, demokratycznie, udało nam się obronić na forum Rady Europy tradycyjny pogląd, że istnieją tylko dwie płcie. Być może jeszcze wówczas instytucje europejskie nie były gotowe na tak wielkie rewolucje.
Groźniej wyglądały przygotowania do przyjęcia uchwały zobowiązującej każdego delegata do zgłoszenia w swoim kraju zmian w konstytucji, gwarantujących jednakowy udział liczbowy kobiet i mężczyzn we wszelkich ciałach wybieralnych. Srogie miny i niekłamany entuzjazm socjalistycznych inicjatorek projektu, jednej z Austrii, drugiej z Luksemburga, onieśmieliły zebranych do tego stopnia, że nikt nie mógł zdobyć się na odwagę, by wyrazić jakąkolwiek wątpliwość, mimo że z min zebranych wynikało, iż raczej nie podzielają zapału autorek. Węzeł gordyjski przeciął dopiero jeden z Brytyjczyków, który po kilkuminutowym wiciu się, usprawiedliwieniach i zapewnieniach o swym poparciu dla idei wreszcie wypalił: Popieram, ale mam jeden problem. Mój kraj nie posiada konstytucji. Odniosłem wrażenie, że w tym momencie dało się słyszeć większościowe westchnienie ulgi.
Jednak komizm takich sytuacji i niedorzeczność niektórych projektów nie powinny przesłaniać faktu, iż często niosą one w sobie zalążki całkiem poważnych konsekwencji. Niekiedy udaje się ich uniknąć pod warunkiem odpowiednio szybkiego rozpoznania sytuacji i sprawnego przeciwdziałania. Prawdopodobnie jedną z najgłośniejszych spraw, jaką zajmowało się Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy, był projekt rezolucji autorstwa brytyjskiej posłanki Christine McCafferty, mający w drastyczny sposób ograniczyć prawo lekarzy do sprzeciwu sumienia (np. odmowy dokonania aborcji lub eutanazji). Był rok 2010, szefem grupy Europejskiej Partii Ludowej (EPP) w Zgromadzeniu był wówczas Włoch, Luca Volontè, ja byłem jednym z jego zastępców. Nasza grupa zgłosiła 90 poprawek zmieniających o 180 stopni istotę propozycji McCafferty, często wręcz w stylu: W zdaniu takim to a takim skreślić słowo „nie”. (Byłem współautorem 10 najważniejszych poprawek, w tym mówiącej o tym, że w przypadku odmowy przeprowadzenia aborcji lub eutanazji żaden szpital, placówka czy osoba nie mogą być przedmiotem żadnej presji czy dyskryminacji ani ponosić żadnej odpowiedzialności). Panujące przekonanie, że przedstawiany przez lewicę dokument zostanie przyjęty, co najwyżej z niewielkimi korektami, i związany z tym brak czujności socjalistów (głosowania odbywały się przedostatniego dnia posiedzenia wieczorem, kiedy część delegatów wyjeżdża już ze Strasburga), a z drugiej strony mobilizacja chadeków z EPP sprawiły, że wszystkie nasze poprawki zostały kolejno przyjęte. Z ostatnią, zmieniającą tytuł dokumentu na Prawo lekarzy do klauzuli sumienia, włącznie. Stosunkiem głosów 56:51 klauzula sumienia została wzmocniona. Uroki cywilizowanego, a nie partyjno-plemiennego parlamentaryzmu! Każdy zdobyty w indywidualnej rozmowie głos ważył.
Wydaje się, że mimo wielkiego dorobku (skuteczna promocja demokratycznych standardów, ochrona dziedzictwa kulturowego, rzeczywista ochrona dyskryminowanych) prestiż Rady Europy systematycznie maleje. Dla kolejnych państw członkowskich Unii Europejskiej dawno przestała być ona najważniejszym forum europejskich debat. Ideologiczne pomysły w rodzaju przytoczonych powyżej też nie przysparzają jej splendoru. Na jej wiarogodność negatywnie rzutuje mała skuteczność w zakresie przestrzegania praw człowieka w takich krajach członkowskich, jak Rosja, Azerbejdżan czy Turcja, a także niewystarczająca reakcja na aneksję Krymu przez Rosję (choć prawo głosu rosyjskich parlamentarzystów zostało przez Zgromadzenie Parlamentarne zawieszone). Sprawa dalszego członkostwa tego ostatniego kraju w Radzie Europy ma rozstrzygnąć się w najbliższych tygodniach.
.Najbliższe lata przyniosą odpowiedź na pytanie, czy Rada Europy – najszersza na Starym Kontynencie arena sporu wartości z antywartościami – jest w dotychczasowej formule potrzebna, czy jest skuteczna, czy zostanie przejęta przez jedną tylko opcję ideową i czy… w ogóle przetrwa.
Dariusz Lipiński