Edward LUCAS: Warszawa staje się nowym sercem Europy

Warszawa staje się nowym sercem Europy

Photo of Edward LUCAS

Edward LUCAS

Brytyjski dziennikarz, europejski korespondent tygodnika „The Economist”. Autor “The New Cold War: Putin’s Russia and the Threat to the West”

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

Silna gospodarka, zaplecze militarne i znajomość zasad bezpieczeństwa sprawiają, że Warszawa staje się nowym sercem Europy. Gdy Stany Zjednoczone próżnują, Polska wskazuje drogę – pisze Edward LUCAS

.Jeśli Polacy utrzymają obecną formę, wkrótce staną się bogatsi od nas. Są już tego naprawdę blisko. Dochód narodowy na mieszkańca według siły nabywczej osiągnie w Polsce w tym roku 50 000 dolarów (38 000 GBP), a w Wielkiej Brytanii 60 000 dolarów (o ile dopisze nam szczęście). Polska nadgania dzięki krajowemu boomowi gospodarczemu, który trwa nieprzerwanie od dziesięcioleci, napędzany przez zalew inwestycji zagranicznych i silną etyką pracy. Polska gospodarka jest ponad dziewięć razy większa niż w 1989 r., kiedy relacjonowałem upadek reżimu komunistycznego, który sparaliżował kraj.

Lepsza jest również obrona 38,5 miliona Polaków. Podczas gdy nam z trudem udaje się przekazać choćby 2 proc. PKB na siły zbrojne (z czego wiele jest zresztą marnowane), Polska w przyszłym roku wyda na ten cel aż 5 proc. swojego PKB. Jej siły zbrojne są już trzecie co do wielkości w NATO (po USA i Turcji). Polski rząd kupuje nowoczesne czołgi, artylerię i myśliwce.

Powód jest prosty: Polacy wiedzą, że ambicje Kremla sięgają daleko poza Ukrainę. Już teraz Rosja wkracza na południe Polski. Węgier Viktor Orbán, miękki w stosunku do Chin i Rosji, a coraz bardziej autokratyczny na arenie państwowej, był kiedyś wyjątkiem w polityce europejskiej. Niedawne wybory skierowały sąsiednią Słowację w tę samą stronę; następna będzie Austria, a po przyszłorocznych wyborach do tego grona mogą dołączyć również Czechy.

Rosnące wpływy Rosji w Europie Środkowej tworzą czarne punkty dla naszych szpiegów; Austria od dawna jest pariasem na tym froncie. Odbija się to również na szybkości podejmowania decyzji w NATO i UE, a kwestia ta ma przecież kluczowe znaczenie w czasie kryzysu. Polska spogląda więc na północ, w kierunku krajów o podobnych poglądach.

Bałtyccy sąsiedzi – Estonia, Łotwa i Litwa – biją na alarm od dziesięcioleci. Kraje nordyckie szybko się budzą. Szwecja i Finlandia dołączyły do NATO. Dania zwiększa wydatki na obronność. Łączny PKB tego rodzącego się północno-wschodniego „minilateralnego” sojuszu wynosi 2,4 biliona funtów. Jego kraje – o łącznej populacji 70 milionów ludzi – mają gospodarkę prawie wielkości Rosji, jeśli wziąć pod uwagę siłę nabywczą. Mogą sobie pozwolić na samodzielną obronę.

.Wciąż mają nadzieję, że Ukraina wygra, i bardzo jej w tym pomagają. Obawiają się jednak, że Rosja może zwyciężyć dzięki liczebności swojej armii, wzmocnieniu pozycji Putina, podważaniu zachodniej wiarygodności i wysyłaniu destabilizujących fal uchodźców na Zachód. Niezależnie od tego, jak zakończy się obecny konflikt, za kilka lat Rosja będzie gotowa do kolejnych walk. NATO nie jest do tego ani trochę przygotowane: nie ma odpowiednich zapasów, planów ani broni. Do tego dochodzą jeszcze obawy związane z ewentualną kolejną kadencją Trumpa. Dlatego Polska i jej regionalni sojusznicy pospiesznie przygotowują się na najgorsze, w tym na potencjalną walkę w pojedynkę.

Wszystko to można było zaobserwować na konferencji poświęconej bezpieczeństwu regionalnemu, która odbyła się w zeszłym tygodniu w Warszawie, a której współsponsorem była Szwecja. Nowy krajobraz wokół Morza Bałtyckiego rysuje się bardzo wyraźnie. Podczas konferencji panował ponury nastrój. Niedawno uwolnieni z rosyjskiej niewoli Ukraińcy opowiadali przerażające historie. Uczestnicy wymieniali się opowieściami o agresji w „szarej strefie”: sabotażu, zastraszaniu i cyberatakach, które nie przekraczają progu wojny na pełną skalę. Wiele z nich pozostaje niezgłoszonych.

Obawiamy się Rosji, ale frustruje nas Ameryka. Radosław Sikorski, minister spraw zagranicznych, absolwent Oksfordu, zaznaczył, że Polska ma „konstytucyjny obowiązek” zestrzelenia rakiet zmierzających w kierunku jej terytorium. Ale NATO tego zabrania, kierując się amerykańskimi instrukcjami. Niektórzy w państwach frontowych są przekonani, że w odpowiedzi na poważny rosyjski cyberatak sprzed kilku lat Stany Zjednoczone wyłączyły na krótko energię elektryczną w Moskwie. Chcieliby podobnie zdecydowanej reakcji na znacznie częstsze ataki, których ofiarami padają obecnie. Podczas konferencji czołowy dyplomata Litwy Gabrielius Landsbergis ubolewał: „Stany Zjednoczone są w stanie postawić prawdziwie nieprzekraczalne granice, kiedy tego chcą. Dlaczego więc nie moglibyśmy zrobić tego samego dla NATO?”.

W poprzednim tygodniu w Waszyngtonie widziałem administrację sparaliżowaną niezdecydowaniem i nieśmiałością. Z powodu rzekomej gotowości Kremla do użycia broni nuklearnej Amerykanie nie tylko zdecydowali się nie dostarczać pocisków dalekiego zasięgu do Ukrainy, ale także uniemożliwili wykonanie tego kroku sojusznikom, takim jak Wielka Brytania. Ponadto USA żywi obawy o możliwe nasilenie kampanii sabotażowej, która mogłaby uderzyć w podmorskie kable lub inne istotne elementy infrastruktury, a także o zwiększenie przez reżim Putina wsparcia dla niebezpiecznych sojuszników w innych częściach świata. Na przykład rebelianci ruchu Huti w Jemenie mogliby zatopić amerykański okręt wojenny za pomocą nowoczesnych rosyjskich pocisków przeciwokrętowych. Jeśli jednak takie myślenie się przyjmie, oznaczać to będzie koniec roli amerykańskiej marynarki wojennej jako instrumentu demonstracji siły. Stanie się ona gigantyczną siecią pływających zakładników.

Wszystko to rozgrywa się w niespokojnej, często publicznej debacie na temat tego, czego Stany Zjednoczone nie mogą lub nie chcą zrobić, potęgowanej obawami przed jakimikolwiek krokami, które mogłoby zaszkodzić chwiejnej kampanii wyborczej Kamali Harris. Dostarcza to mnóstwa materiału dla rosyjskiej „kontroli zachowań”: techniki opracowanej w Związku Radzieckim, wykorzystującej starannie ukierunkowane informacje do manipulowania ofiarą. Polacy i ich sojusznicy, którzy przez pokolenia osobiście doświadczali takich mrocznych sztuczek Kremla, wściekają się na naiwność Amerykanów.

.Skuteczność wojny psychologicznej Rosji przeciwko Waszyngtonowi wywraca europejską geopolitykę do góry nogami. Przez siedem dekad Amerykanie trzymali nas w ryzach, nakłaniając sojuszników do zwiększania wydatków na obronność i poważniejszego traktowania kwestii bezpieczeństwa. Teraz role się odwróciły, a pozostali muszą wypełnić powstałą lukę.

Wielka Brytania mogłaby dołożyć znaczącą siłę do tej nowej koalicji państw wydolnych, chętnych do działania i świadomych zagrożeń. Połączone Siły Ekspedycyjne (Joint Expeditionary Force) dowodzone przez Wielką Brytanię obejmują dziesięć krajów, w tym trzy bałtyckie, pięć nordyckich i Holandię. Pomagają one chronić infrastrukturę podmorską. Mogłyby też pomóc w odpieraniu nieczystych zagrywek Rosji. Polska mogłaby do nich dołączyć. Miło byłoby mieć po swojej stronie duży, bogaty i zdolny kraj.

Edward Lucas

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 7 października 2024