Prof. Guillaume CUCHET: Nasz świat przestał być chrześcijański?

Nasz świat przestał być chrześcijański?

Photo of Prof. Guillaume CUCHET

Prof. Guillaume CUCHET

Historyk religii związany z Université Paris-Est Créteil. Członek
redakcji „Revue d’histoire de l’Église de France”. Ostatnio wydał „Comment notre monde a cessé d’être chrétien. Anatomie d’un effondrement”.

Jak na chorego w fazie terminalnej, katolicyzm we Francji wygląda całkiem dobrze – pisze prof. Guillaume CUCHET

Uciekając od przesady właściwej Michelowi Onfray, dla którego nigdy nie byliśmy równie chrześcijańscy, jak w chwili, gdy przestaliśmy tacy być, należy sprecyzować, że chrześcijaństwo nie jest wyłącznie kwestią praktyk religijnych, ale także kwestią wiary, zachowań i kultury. Kto wie, czy pośród nas nie żyje więcej niż kiedykolwiek wcześniej świadomych bądź nieświadomych, anonimowych bądź ukrytych pod innymi nazwami rzeczywistych chrześcijan. Przyjmując hipotezę, że wiemy, czym jest ów „świat chrześcijański”, czy jesteśmy pewni, że istniał on kiedykolwiek naprawdę? A jeśli tak, to kiedy? W XIII, w XV, w XIX wieku? Już Pascal w silnie ureligijnionym XVII wieku zauważył, że chrześcijaństwo autentyczne na przestrzeni dziejów było zawsze w mniejszości oraz że jego umasowienie nastąpiło pod wpływem nieporozumienia, które nie powinno zbyt długo się utrzymać. Jak pisał, „ludzie mają wzgardę dla religii i nienawidzą jej, i lękają się, iżby mogła być prawdziwą” [tłum. T. Boy-Żeleński]. Kierkegaard poszedł jeszcze dalej, pisząc o chrześcijaństwie duńskim swoich czasów: „Chrześcijaństwo właściwie nie istnieje. Ja przynajmniej nie widziałem, żeby ktoś żył życiem chrześcijańskim sensu stricte. Ja sam nim nie żyję. Czymże więc jest ta straszliwa komedia całego kraju, który określa siebie mianem chrześcijańskiego?”.

Te wątpliwości i paradoksy są zasadne, przynajmniej do pewnego stopnia, ale nie powinny przysłaniać nam sedna problemu, czyli zasięgu zmian w religijności naszych społeczeństw od lat 60. ubiegłego wieku. U kresu życia Ernest Renan tak pisał we wstępie do zbioru esejów Feuilles détachées: „Osoby religijne żyją cieniem. My żyjemy cieniem cienia. Czym będą żyli ci, którzy przyjdą po nas?”. […] Rzeczywiście, ci, którzy pamiętają, czym był katolicyzm na początku lat 60. XX wieku, nie mogą nie zauważyć, z jak imponującą ewolucją mamy do czynienia. W tamtym czasie w wykładach z „socjologii pastoralnej” w paryskim Instytucie Katolickim Fernand Boulard (ksiądz, socjolog) – wielki znawca tej tematyki – miał zwyczaj rozpoczynać swój wywód od przytoczenia kilku znaczących statystyk. Mówił na przykład, że we Francji ok. 94 proc. ludzi zostaje ochrzczonych w ciągu trzech miesięcy od narodzin, z czego największe natężenie chrztów występuje pomiędzy drugim a trzecim miesiącem, co pokazuje, iż norma chrztu quam primum (jak najwcześniej) została niemal w pełni przyswojona. Że ponad 80 proc. dzieci przystępuje do pierwszej komunii w wieku ok. 12 lat, że przynajmniej 60 proc. Francuzów łoży na Kościół i przestrzega postu w piątek, że ok. 30 proc. dorosłych świętuje Wielkanoc oraz że 25 proc. chodzi na niedzielną mszę, przy uśrednieniu wartości różniących się między regionami praktycznie w pełnym zakresie od 0 do 100.

W tę samą niedzielę w latach 50. w jednej miejscowości w Wandei mogło być 100 proc. praktykujących, a w niektórych miasteczkach regionu Limousin 0 proc. Nigdzie w Europie nie występował tak duży kontrast. Ale jednocześnie niewielu było Francuzów wywodzących się z rodzin o tradycjach katolickich, którzy wyłamywaliby się z tego, co Gabriel Le Bras nazwał „trzecim kręgiem” praktyki religijnej, zdefiniowanym jako uczestnictwo w rytuałach przejścia, którymi z punktu widzenia antropologii są chrzest, komunia, ślub i pogrzeb. Fernand Boulard oceniał, że stanowili oni ok. 3 proc. populacji.

Sytuacja pod tym względem była dość podobna do tego, co działo się już na początku III Republiki. W 1872 roku, gdy miał miejsce ostatni spis powszechny we Francji, w którym istniała rubryka odnosząca się do wyznania (usunięta w późniejszych spisach ze względu na świeckość państwa), na 36 milionów mieszkańców prawie 98 proc. zdeklarowało się jako „katolicy rzymscy”. Dokładnie 35 387 703 osoby na 36 102 921, do których należy dodać 580 tysięcy protestantów, głównie „zreformowanych”, tzn. kalwinów (będący w mniejszości luteranie zamieszkiwali głównie Alzację), 50 tys. wyznawców judaizmu, 3 tys. wyznawców „innych kultów” oraz 80 tys. niewyznających żadnej religii. Niedawne przyłączenie Alzacji i Mozeli jeszcze wzmogło spoistość religijną Francji. Co ciekawe, ci sami ludzie (w każdym razie mężczyźni, ponieważ kobiety głosują dopiero od 1945 roku) od 1876 do 1914 roku niezmiennie głosowali w wyborach na partie laickie i często antyklerykalne. Émile Littré, jeden z wiodących myślicieli epoki, który nawrócił się na łożu śmierci, nazywał to „katolicyzmem wyborczym”.

Jeśli porównamy strukturę religijną wczorajszej i dzisiejszej Francji, dostrzeżemy trzy główne zjawiska: zmniejszenie się liczby katolików, wzrost liczby osób nieprzyznających się do związków z żadnym wyznaniem (w amerykańskich badaniach nazywanych nones), które stanowią już prawie 50 proc. w grupie wiekowej 18–50 lat, oraz wzrost znaczenia islamu, który dzięki imigracji stał się drugą religią kraju, z ok. 5 mln wyznawców (7,5 proc. populacji). Według niektórych socjologów jesteśmy wręcz świadkami (w liczbach absolutnych) „krzyżowania się krzywych religijności” w społeczeństwie między islamem a katolicyzmem. W badaniach statystycznych zrealizowanych przez katolików w latach 60. XX wieku część muzułmańska była całkowicie marginalna. Zaczynano przejmować się nią w niektórych uprzemysłowionych czy mocno zurbanizowanych regionach, jak niegdyś protestantami, gdy trzeba było wyliczyć wskaźnik netto praktyk religijnych (to znaczy w odniesieniu do liczby samych katolików w populacji). […]

Na scenie religijnej we Francji dzieje się wiele, ale nie jest ona aż tak zróżnicowana, jak twierdzą niektórzy, wyjąwszy oczywiście pojawienie się islamu. Jeśli zsumujemy zdeklarowanych katolików oraz osoby, które nie przyznają się do związków z żadnym wyznaniem, otrzymamy podobną proporcję osób ochrzczonych jak w latach 60. ubiegłego wieku.

Jeśli chodzi o katolików, francuski episkopat szacuje, że ok. 30–35 proc. ludzi jest ochrzczonych (w ciągu najpóźniej 7 lat od narodzin) oraz że praktyka niedzielnej mszy świętej (tzn. systematyczne uczestnictwo w niedzielnej mszy świętej, a nie np. raz w miesiącu albo jeszcze rzadziej) dotyczy mniej niż 5 proc., być może nawet ok. 2 proc. katolików.

Katolików ubywa, ale bynajmniej nie oznacza to, że przeżywają oni „kryzys terminalny”, jak pisali w 2013 roku Emmanuel Todd i Hervé Le Bras, wieszcząc katolicyzmowi podobny los do tego, którego zaznał komunizm. I choć zasoby kulturowe katolicyzmu szybko topnieją, wciąż są stosunkowo spore. W sondażach nieznaczna większość Francuzów w dalszym ciągu określa siebie jako katolików. W 2013 roku olbrzymia mobilizacja przeciwko małżeństwom homoseksualnym (ruch Manif pour tous), w której katolicy (nie wszyscy) odgrywali zasadniczą rolę, pokazała, że katolicyzm jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Podobnie rzecz się miała z wygraną François Fillona w prawyborach na prawicy i w centrum w listopadzie 2016 roku, nawet jeśli sprawy potoczyły się dla niego źle.

.Jak na chorego w fazie terminalnej, katolicyzm wygląda całkiem dobrze. Nie wolno nam bowiem mieszać dwóch spraw: stopniowego odchodzenia od katolicyzmu, zapoczątkowanego w latach 60. XX wieku, oraz całkowitego wymarcia tego wyznania, z czym jeszcze długo nie będziemy mieć do czynienia.

Guillaume Cuchet
Tekst opublikowany w nr 34 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 22 grudnia 2021
Fot. Łukasz DEJNAROWICZ / Forum