Wakacje, a w szczególności sierpień, to dla świata akademickiego okres urlopów, remontów, odprężenia i nadrabiania zaległości badawczych przez nauczycieli akademickich uwolnionych chwilowo od zajęć dydaktycznych. Podobnie jak ucichły uczelniane korytarze, przycichły też debaty i dyskusje na temat przyszłości polskiego systemu nauki i edukacji wyższej. A szkoda, bo choć kampania wyborcza do parlamentu nabiera rozpędu, to sprawy uniwersytetu jakoś do szerszej debaty publicznej przeniknąć nie mogą.
.W ostatnich miesiącach przed wakacjami dyskusje o przyszłości szkolnictwa wyższego i nauki przybrały na sile. Swoje opinie przedstawiły różne grupy i organizacje związane z tym środowiskiem. Przede wszystkim głos zabrała Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich (KRASP), przedstawiając uzupełniony Program rozwoju szkolnictwa wyższego do 2020 r. (w pięciu częściach) [LINK]. Ruch Obywateli Nauki zaprezentował dokument pt. Pakt dla nauki [LINK]. Swoje postulaty zgłosili protestujący humaniści zebrani w Komitecie Kryzysowym Humanistyki Polskiej (KKHP) [LINK]. Obok publikacji, dyskusji pojawiły się liczne artykuły, co warte podkreślenia, nie tylko w prasie branżowej. Byliśmy także świadkami różnych happeningów i innych form protestu. Do tego przytaczano opinie pracodawców ubolewających nad poziomem świeżo upieczonych absolwentów. Wreszcie, tuż przed wakacjami, Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego (MNiSW), zbierając różne głosy, przeprowadziło wspólną debatę [LINK] i obiecało przedstawić własne propozycje zmian.
Przysłuchując się tym różnym głosom, wyraźnie można dostrzec wiele zbieżnych ocen co do najważniejszych problemów trapiących system nauki i szkolnictwa w Polsce. Przy poszukiwaniu przyczyn tych kłopotów, a przede wszystkim recept na ich rozwiązanie, takiej jednomyślności już nie ma. Nie powinno to dziwić i wcale nie musi martwić, dopóki podnoszone argumenty będą natury merytorycznej.
Większość zabierających głos w dyskusji wskazuje na źródła problemów leżące w istniejących rozwiązaniach systemowych. Nauka i szkolnictwo wyższe w Polsce są z pewnością niedofinansowane, a posiadane zasoby nie dość dobrze wykorzystywane.
System jest bardzo mocno zbiurokratyzowany, choć należy zauważyć, że wiele procedur wcale nie zostało środowisku narzuconych przez administrację rządową, lecz są one ochoczo wprowadzane przez władze uczelni.
Sama władza publiczna, czyli MNiSW, wyzbyła się wielu kompetencji, oddając je uczelniom oraz wyraźnie niezależnym agencjom, które jednak same zostały ograniczone literą ustaw i zasobnością przyznawanych środków. Jednocześnie wpływ na różne agencje, rady, komisje zachowało samo środowisko akademickie, z którego wywodzą się osoby odpowiedzialne za ich funkcjonowanie. Wywołuje to często wiele nieporozumień i wzajemnych pretensji. Przede wszystkim jednak pokazuje inne źródło problemów. Źródło znacznie trudniejsze do zmiany, bo niepoddające się łatwo regulacjom prawnym. Jest nim nasza mentalność, kultura pracy, etyka, nieraz źle pojmowany esprit de corps. Głosy wskazujące na te źródła już tak łatwo nie przebijają się do debat, ustępując postulatom deregulacji czy zwiększenia finansowania.
A przecież nastawienie ludzi bardzo mocno wpływa na sposób funkcjonowania systemu. Weźmy dwa proste przykłady. Część środowiska akademickiego wydaje się nie rozumieć potrzeby zapewnienia jakości kształcenia, transparentności działań, a biurokratyczne wymogi związane choćby z krajowymi ramami kwalifikacji tylko umacniają ich w przekonaniu o słuszności własnych poglądów. W związku z tym uczelnie starają się wymusić pewne zachowania, tworząc nowe procedury, tak by mieć „argumenty” np. podczas akredytacji. Podobnie z finansowaniem badań. Nieraz słychać utyskiwanie na „grantozę” czy wyścig szczurów, a konieczność poddawania się ocenie uważa się wręcz za zamach na wolność nauki. Ograniczona liczba środków przy wysokiej konkurencji tylko wzmacnia takie opinie. Unikając oskarżeń o brak obiektywności, ministerstwo, narodowe agencje grantowe, wreszcie same instytucje naukowe zagęszczają sito procedur i ocen, których mnogość rodzi nowe frustracje.
.Nie wdając się w szczegóły, można dostrzec kilka kierunków zmian, recept z większym czy mniejszym przekonaniem proponowanych przez poszczególne grupy, środowiska, osoby. Wyróżnić można podejście elitarystyczne i egalitarystyczne; wolnorynkowe i etatystyczne. Przy czym tak naprawdę te wszystkie podziały są z gruntu pozorne. Choćby powszechny, egalitarny dostęp do edukacji wyższej — brzmi szlachetnie, ale stanowi zwykłą utopię.
Nie każdy bowiem nadaje się na studia wyższe, a z tych, którzy studiują, nie każdy ma zdolności i kompetencje, by zostać magistrem. Uczelnie zaś nie mogą nieskończenie obniżać wymagań.
Oczywiście, każdy spełniający wymagania intelektualne i chętny do nauki, bez względu choćby na status materialny, pochodzenie powinien mieć możliwość kształcenia się. Uczelnie zaś, wypełniając swoje społeczno- i kulturotwórcze zadania powinny poszerzać ofertę edukacyjną inną niż studia wyższe — kursy, szkolenia, 5. poziom (ram kwalifikacji), kształcenie na odległość. Ofertę dostępną nie tylko dla absolwentów i studentów, ale wszystkich uczących się przez całe życie.
Uniwersytet to nie firma — buntuje się część studentów i kadry. Oczywiście publiczna uczelnia nie powinna być czysto komercyjną instytucją, ale prowadząc badania i kształcenie nie może od realnego, czyli społeczno-gospodarczego życia się odwracać. Więcej, powinna na nie pozytywnie wpływać. Oferując to, czego potrzebuje także rynek pracy (co wcale nie oznacza w pełni przygotowanego pracownika), ale też odpowiadając na potrzeby społeczne, kulturowe. Wreszcie kreować nowe nurty.
.Kraj wielkości Polski musi być stać na prowadzenie badań na światowym poziomie w kilku ośrodkach flagowych, ale musi też nas stać na kształcenie i „drobne” badania na potrzeby lokalne, które nie będą stanowiły przełomów w nauce, ale pozwolą na wdrażanie światowych osiągnięć na rodzimych rynkach czy też będą odpowiadać na lokalne potrzeby. A to wymaga różnych instytucji edukacji wyższej, instytucji naukowych, zróżnicowanej oferty edukacyjnej, narzędzi efektywnej współpracy z gospodarką, wreszcie zróżnicowanego systemu finansowania kształcenia i badań. Można utyskiwać na zmianę roli wykształcenia w życiu społecznym i gospodarczym, ale jest to trend światowy, wobec którego przejść obok nie sposób. Podobnie zmienia się rola badań.
Debata o roli i kształcie nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce powinna być wpisana w szersze spektrum debat o charakterze wręcz cywilizacyjnym. Nie mogą one ograniczać się do horyzontu jednej — dwóch kadencji Sejmu.
Niestety, tak powiązanych debat brakuje, a jeżeli już są prowadzone, to najczęściej nie uczestniczą w nich liczący się politycy, a media masowe zdają się ich nie dostrzegać. Przybierają charakter akademicki, przy czym rzeczona „akademickość” ma wydźwięk wręcz pobłażliwy. Ot, gadanina, z której wiele nie wynika.
Rozmowy o przyszłości nauki i uniwersytetu w Polsce powinny wpisywać się w dyskusję nad zmianami demograficznymi (m.in. polityką pronatalistyczną, senioralną, migracyjną); przemianami w gospodarce (na dłuższą metę kosztami pracy Polska konkurować rady nie da); zmianami w środowisku naturalnym (jakość wody, powietrza, zmiany klimatyczne, żywność, rolnictwo, energetyka itd.); przemianami społecznymi (za którymi skostniały system prawny nie nadąża) czy wreszcie sytuacją geopolityczną, w jakiej Polska obiektywnie się znajduje. Nauka i szkolnictwo wyższe nie tylko bowiem są bezpośrednio lub pośrednio zależne od tych zmian, ale powinny, ze względu na kompetencje merytoryczne, być aktywnymi aktorami w kreowaniu aktywności (polityk publicznych) w tych obszarach. Tym bardziej same muszą się zmieniać.
.Lato w pełni. Energetycy wprowadzają 20. stopień zasilania, który dotyka wielkie zakłady przemysłowe, ale i większe uczelnie. Naukowcy odpoczywają bądź nadrabiają zaległości badawcze. Studenci bawią się i pracują, gdyż do sesji poprawkowej czasu jeszcze trochę zostało. Ale po to jest przecież letnia kanikuła. Tylko polityczna kampania nabiera rozpędu, ale mało w niej jakoś dalekosiężnych wizji, a o nauce i szkolnictwie wyższym cisza… Może warto przypomnieć o tym, co najważniejsze?
Jacek Lewicki