Książka dla papieża. Historia w kapsułce
Krótka broszurka przedstawia utopijną wizję świata bez wojen, o stosunkach międzynarodowych regulowanych prawem – pisze Jan ŚLIWA
Podczas audiencji w Watykanie prezydent Francji Emmanuel Macron podarował papieżowi Franciszkowi książkę Immanuela Kanta Projet de Paix Perpétuelle. Uważni polonofoni zauważyli na stronie tytułowej pieczątkę „Czytelnia Akademicka we Lwowie”. Oczywiste było podejrzenie łupu wojennego, został podniesiony czerwony alarm. Czy nikt z prezydenckich doradców nie zauważył pieczątki w egzotycznym języku, czy było im to obojętne? Kto tę książkę ukradł, kto sprzedał? Dość szybko zostały jednak ustalone jej losy. Była ona własnością biblioteki we Lwowie w latach 1850–1870, już około roku 1900 była w Paryżu, znany jest księgarz, który sprzedał ją Pałacowi Elizejskiemu. Więc właściwie historii nie ma. Niemniej nasuwają się różne interesujące refleksje.
Głównym tematem dyskusji była pieczątka i prawa własności, jednak interesująca jest sama książka. Oryginalny tytuł to Zum ewigen Frieden (Projekt wieczystego pokoju). Krótka ta broszurka (55 stron, zależnie od wydania) przedstawia utopijną wizję świata bez wojen, o stosunkach międzynarodowych regulowanych prawem.
Problemem jest ustanowienie globalnych instytucji nadzorujących bez naruszania suwerenności państw. Immanuel Kant zdaje sobie sprawę, że być może jest to tylko słodki sen, a w sporze między polityką a moralnością na ogół zwycięża polityka.
W praktyce polityk kieruje się (niekoniecznie wypowiadanymi) zasadami:
fac et excusa – najpierw rób, tłumacz się potem,
si fecisti, nega – jeżeli zrobiłeś, zaprzeczaj,
divide et impera – dziel i rządź.
Nawet jednak gdy zasad moralnego prowadzenia polityki nie da się zrealizować, dobrze jest je wypowiedzieć. Idee Kanta były inspiracją przy tworzeniu Ligi Narodów i ONZ – z rezultatami, jak każdy widzi.
* * *
Książka została wydana w 1795 r., w czasie wojen z rewolucyjną Francją i gwałtownie rosnącą potęgą Prus, do których należał Królewiec, miasto Kanta. Publikacja dzieła propagującego pokój mogła być dla autora ryzykowna. Stąd szereg zastrzeżeń i relatywizacji, mających jako clausula salvatoria uchronić go przed złośliwą interpretacją jego dzieła. Immanuel Kant ironizuje wręcz, że tytułowy wieczny pokój inspirowany jest szyldem holenderskiej gospody przedstawiającym cmentarz.
Rok 1795 to też rok trzeciego rozbioru Polski. Immanuel Kant nie odnosi się bezpośrednio do tego zdarzenia, ale nie wymienia też – może z ostrożności – żadnych innych konkretnych państw i wojen. Trudno jednak, by zniknięcie z mapy Europy wielkiego państwa, do tego w bezpośrednim sąsiedztwie Królewca, nie miało wpływu na dzieło o stosunkach międzynarodowych. Było to aktem wyjątkowo brutalnym. Wielu szlachetnych, jak Victor Hugo, cierpiało na myśl o polskim losie i zachwycało się polskim umiłowaniem wolności, wykazanym w powstańczych walkach z tyranami. Innych cieszyło, że w Warszawie wreszcie panuje spokój. Jeszcze inni byli rozdarci, jak Maria Teresa, cesarzowa Austrii, która twierdziła, że pierwszy rozbiór Polski kosztował ją 10 lat życia, w końcu niecałe sto lat wcześniej wojska Jana Sobieskiego uratowały Wiedeń. Pruski Fryderyk Wielki skomentował jednak cynicznie: „Płakała, ale brała. A im bardziej płakała, tym więcej brała”.
Przedstawiony przez Kanta projekt wieczystego pokoju zawiera 6 artykułów przygotowawczych, które pokrótce omówimy. Najciekawsze dla nas są artykuły 2 i 5, które wydają się bezpośrednią reakcją na rozbiory Polski:
2.„Żadne samoistne państwo (małe czy też duże, to rzecz obojętna) nie może być nabyte przez jakieś inne państwo drogą spadku, zamiany, kupna lub darowizny, gdyż jest ono społecznością ludzi, której nikt – prócz niej samej – nie może rozkazywać i dysponować nią”.
5. „Żadne państwo nie powinno mieszać się przemocą do ustroju i rządów innego państwa”.
Inne artykuły mają zapewnić, by kulawy pokój nie stał się zarzewiem nowego konfliktu, by zbyt brutalna wojna nie uniemożliwiała późniejszej zgody. Trzeba też ograniczyć warunki materialne dla prowadzenia wojen poprzez zniesienie stałych armii i niezaciąganie kredytów na wojnę.
Końcowe trzy artykuły, tzw. definitywne, zalecają państwom ustrój republikański jako mniej skłaniający do wojen oraz wprowadzenie prawa międzynarodowego opartego na federacji wolnych państw – a nie państwa światowego.
Dzieło to odbiło się szerokim echem w Europie. Francuskie wydanie, ofiarowane papieżowi, pochodzi z roku 1796, było więc przetłumaczone praktycznie natychmiast. Było też intensywnie czytane w Polsce. A w końcu jeden egzemplarz wylądował w Czytelni Akademickiej we Lwowie.
* * *
.Lwów odgrywa w tej historii mniejszą rolę, niż myśleliśmy uprzednio, potraktujmy jednak tę pieczątkę czytelni jak proustowską magdalenkę, która przywoła nam szereg dalszych wspomnień. W drugiej połowie XIX wieku władze zaboru austriackiego pozwalały na szerszy rozwój polskiej kultury – zwłaszcza w porównaniu z zaostrzaną rusyfikacją i germanizacją w pozostałych zaborach. W roku 1867 założona została Czytelnia Akademicka. Należało do niej wielu późniejszych naukowców i polityków, kilkanaście kół naukowych organizowało odczyty. Czytelnia działała dalej w II RP do 1939 r. W październiku tego roku, po wejściu Armii Czerwonej, rządy na Uniwersytecie przejął ukraiński oficer polityczny, niejaki Mychajło Marczenko. Jedyną dopuszczalną organizacją dla studentów był Komsomoł. I tak zakończyła się historia Czytelni Akademickiej. Co się stało z księgozbiorem, nie wiem. Nasze dzieło Kanta wywędrowało już wcześniej. Ktoś je musiał świadomie podwędzić, bo trudno, żeby nie był świadomy jego wartości.
Książka nie została więc skradziona ani przez okupanta sowieckiego, ani niemieckiego. Ale mogła. Raczej podejrzani mogli być Niemcy, którzy celowo wyszukiwali obiekty świadczące o ich roli nosicieli kultury (Kulturträger) pośród słowiańskiej dziczy. Tematycznie wieczysty pokój znowu był nie na czasie, ale Kant to Kant.
Książki niegermańskie były dla nich nieinteresujące, wręcz szkodliwe. Ekstremalnym aktem zniszczenia było celowe spalenie przez niemieckie Brennkommando zbiorów Biblioteki Narodowej i innych bibliotek warszawskich krótko po upadku Powstania, w październiku 1944. Ofiarą padły dziesiątki tysięcy rękopisów i kilkaset tysięcy książek, w tym starodruków od XV wieku. Zbrodnia książkobójstwa. Jedynym celem było uniemożliwienie odrodzenia się kultury polskiej, sprowadzenie Polaków do poziomu prymitywnego ludu bez dziedzictwa, bez godności. Zapewnienie dominacji Niemiec mimo przegrywanej właśnie wojny.
* * *
Wróćmy jednak do Lwowa – czym był w polskiej historii i kulturze? Był jednym z najważniejszych miast Pierwszej Rzeczypospolitej, tu powstał w 1661 r. czwarty uniwersytet na ziemiach polskich, po krakowskim (1364), królewieckim (Uniwersytet Albrechta, 1544) i wileńskim (1579). Pod panowaniem austriackim, w okresie autonomii (1869–1918), był stolicą Galicji. Był ważnym centrum kultury polskiej, wtedy działa wspomniana przez nas Czytelnia Akademicka. Rozwijały się też kultura ukraińska i ukraiński ruch narodowy, w tym niestety jego najbardziej odrażające stronnictwa, który doprowadziły w 1943 do rzezi Polaków na Wołyniu. Nie można też zapomnieć o Żydach.
Po 1918, w odrodzonej Polsce, nastąpił rozkwit Lwowa. W kawiarni Szkockiej spotykała się lwowska szkoła matematyczna. W brulionie zwanym Księgą Szkocką tacy ludzie jak Stefan Banach (znany jako twórca „przestrzeni Banacha”), Kazimierz Kuratowski czy Stanisław Mazur zapisywali problemy, oferując za rozwiązanie pięć piw, whisky lub żywą gęś. Były to czasem błahe łamigłówki, ale też problemy, które zostały rozwiązane dopiero po latach. Miejsce to było znane w świecie. John von Neumann, twórca teorii informatyki i wielu innych rzeczy, chciał zaprosić Banacha do Ameryki. W 1937 r. przyjechał z czekiem od Norberta Wienera, ojca cybernetyki, z wpisaną jedynką i miejscem na dopisanie zer. Banach nie skorzystał.
Kto znał ten Lwów, kochał go. Kochał go mój ojciec, który jako osiemnastolatek w ostatnim przedwojennym roku studiował tam maszyny elektryczne, a po zajęciach mógł się przejść po parku Stryjskim lub po Pohulance. Syn krawca z Przeworska przeglądał prospekty linii morskich, marząc o rejsie Batorym po fiordach Norwegii. Miał zostać inżynierem, za kilka lat powinno go być na to stać. Tymczasem inauguracji nowego roku nie było – do Przeworska, gdzie mieszkał, przyszli Niemcy, a Lwów został zajęty przez Sowietów. Dwa lata okupacji sowieckiej, trzy lata niemieckiej, a od 1944 r. znów panowanie sowieckie, na mocy porozumienia w Jałcie, tego ponurego triumfu realizmu politycznego.
Tragiczny był rok 1941 i zmiana okupacji z sowieckiej na niemiecką. Wycofujący się Sowieci zamordowali kilka tysięcy więźniów politycznych – Polaków, Ukraińców i Żydów. Wkraczający wkrótce Niemcy zaprezentowali ludności ofiary tych zbrodni – stosy zmasakrowanych ciał zalanych krwią, z rozchodzącym się potwornym fetorem. Niewiele było trzeba do wywołania pogromu Żydów identyfikowanych z komunizmem i z których wielu rzeczywiście kolaborowało z sowieckim okupantem. W obecnych publikacjach mord sowiecki, szeroko wykorzystywany w propagandzie niemieckiej, często deprecjonowany jest jako rozdmuchany pretekst pogromu Żydów. Nie można się z tym zgodzić. Zbrodnia to zbrodnia.
Kilka dni później niemieckie Einsatzkommando dokonało mordu na ponad 40 profesorach lwowskich. Co stało się ze słynną szkołą matematyczną? Niektórzy zostali zabici przez Niemców, inni zamęczeni w Gułagu. Stefan Banach uratował się, karmiąc wszy w Instytucie Weigla, badającym tyfus plamisty. Stanisław Ulam jeszcze przed wojną wyjechał do Princeton, gdzie zaprzyjaźnił się z Einsteinem. Odegrał ważną rolę w konstruowaniu bomby atomowej. Jego los jest charakterystyczny dla nauki polskiej, rozpędzonej na cztery wiatry.
Po wojnie Lwów przeniósł się do Wrocławia, opuszczonego z kolei przez ludność niemiecką. Immanuel Kant miałby parę słów komentarza na ten temat. Część lwowiaków przeniosła się w inne miejsca, na przykład do Gliwic, gdzie stanowili podstawę nowej politechniki. Tam ukończył studia mój ojciec, tam studiowałem ja. Można tam jeszcze było spotkać starych profesorów, którzy ze świeżo upieczonym absolwentem przechodzili na panie kulego. Zostać uznanym za ich kulegę było prawdziwym zaszczytem.
* * *
Przenieśmy się do teraźniejszości, do XXI wieku. Inne czasy. Czy na pewno takie inne? Mityczny rok 2000 mamy dawno za sobą. Immanuel Kant to ważna, ale stara historia, jego Królewiec to dziś Kaliningrad, więcej tam rakiet niż filozofii. Czy jego książka nam dziś coś jeszcze mówi? Owszem – i to więcej, niżbyśmy chcieli.
Pokojowego związku wolnych republik nie widać. W Europie szaleje wojna, taka jak w połowie zeszłego wieku. Ale pewne tendencje sięgają jeszcze dalej w przeszłość, do czasów Kanta. Pierwszy rozbiór Ukrainy nastąpił w 2014 roku, osiem lat temu. Rosjanie przymierzają się do drugiego, zwieńczeniem miałby być trzeci. Jakiś czas temu wysuwali nawet Polsce i innym sąsiadom Ukrainy propozycje udziału w jej rozbiorze. Odbieraliśmy to jako chore fantasmagorie, ale dziś już tak szokująco by nie wyglądały.
Znowu wielu marzy o koncercie mocarstw, o nowym kongresie wiedeńskim. Idea narodu jest może i piękna, ale za dużo jest tych narodów, nazw nie można spamiętać. Idea samostanowienia, promowana w Wersalu przez Wilsona, wydawała się przełomem, od którego nie ma odwrotu.
Ale posłuchajmy realistów. Przesuwają swoje figury na szachownicy, lecz nie ma tych figur zbyt dużo: Rosja, Niemcy, Francja, Wielka Brytania. Dalej Stany Zjednoczone, Chiny i Indie. A między Rosją a Niemcami nie ma nic. „Is there something between Russia and Germany?” – jak zapytał mnie niegdyś ze zdziwieniem turecki student w Anglii. Jeżeli tam coś jest, to pionki. Służą jako strefy buforowe lub wysunięte fortece. „Ameryka uzbraja Ukrainę, wciąga ją do NATO, prowokując Rosję”. „Ukraina jest naturalnym przedpolem Rosji, nikt nie chce mieć pod nosem cudzego przyczółku”. Ale przecież to nie tylko Ukraina jest suwerennym państwem – to raczej Ukraińcy są wolnymi ludźmi, którzy chcą żyć tak, jak chcą, współpracując z tymi, z którymi chcą współpracować.
W Polsce Ludowej żyliśmy w obcym nam systemie, składając los dwóch generacji w ofierze dla równowagi światowej. Realistów słyszę też w Szwajcarii. Co by zrobili, gdyby to im Austriacy powiedzieli, że są wymyślonym narodem, naprawdę to są tylko górscy Austriacy (Bergösterreicher). Ich język to okaleczony niemiecki, nie posiadają żadnej własnej kultury. Do tego Austria potrzebuje dla bezpieczeństwa zająć kilka kantonów, przy oporze zrówna z ziemią Zurych. No jak to, przecież tak nie można! Ano można, zależy tylko, o kogo chodzi.
Podobny trend występuje w Unii Europejskiej. Kanclerz Scholz twierdzi, że nie może tak być, żeby mniejsi mieli szkodliwe prawo weta. Oczywiście – technicznie prawo weta przy trzydziestu członkach blokuje system. Jeden mały może się uprzeć i wymusić cokolwiek. Również można zapytać, kto powinien mieć prawo do samostanowienia. Gruzja – tak, ale Abchazja i Adżaria?
.To nie są łatwe problemy. Unia miała być szczytowym osiągnięciem, bratnim związkiem równych, opartym na wzajemnym szacunku – a wyszło tak, jak wyszło.
Może warto się na nowo zastanowić, o co tu właściwie chodzi, a inspiracji poszukać u Kanta?
Jan Śliwa