
Kto kogo zdelegalizuje?
Stary świat się nie poddaje. Znów widziałem w Bernie dwie książki o „zagrożeniach dla demokracji”. W temacie Polski radość z powodu sukcesu liberałów w 2023 i smutek po zwycięstwie populisty w 2025 roku. Ktoś to czyta, liberalizm, choć poturbowany, jeszcze kąsa. Ale jego wpływ na umysły maleje – pisze Jan ŚLIWA
Liberalizm kontra demokracja
.Bezpośrednią motywacją do napisania tego tekstu stały się ciężkie działa, jakie niemiecki prezydent Frank-Walter Steinmeier wytoczył wobec AfD, największej (i de facto jedynej) partii opozycyjnej w Niemczech. Zasugerował, że jej delegalizacja może być niezbędna. Niemiecka demokracja dla wielu (nie dla mnie) uchodzi za wzorcową, warto się więc jej przyjrzeć. Rozwój wydarzeń w Niemczech może też mieć wpływ na sytuację w Polsce, stąd nasze zainteresowanie.
Wygląda na to, że w świecie Zachodu zbliża się decydujące starcie liberalizmu z demokracją. Jak to? – można zapytać, przecież liberalizm jest szczytową formą demokracji. Otóż nie jest.
Etymologicznie „liberalizm” pochodzi od łacińskiego słowa libertas, wolność. Związek między tymi pojęciami jest jednak pozorny. W komunistycznej NRD używano pojęcia „real existierender Sozialismus”, realnie istniejący socjalizm. Miało to pojęcie pozwolić zrozumieć, że socjalizm widziany wokół nas nie przypomina tego z książki, często jest jego zaprzeczeniem. Podobnie jest z liberalizmem. Powinien zapewniać wolność słowa, pozwalać na swobodną dyskusję, w której decydują argumenty, i tworzyć taki system polityczny, w którym wolni ludzie samodzielnie decydują o swoim losie. Czy tak jest?
Panuje terror politycznej poprawności, internetowi dyskutanci boją się występować pod własnym nazwiskiem, ponieważ mogą zostać wyrzuceni z pracy lub zaszczuci przez środowisko. W wielu krajach istnieje „policja myśli” oraz zorganizowane donosicielstwo. W Wielkiej Brytanii, której swobody były niegdyś przedmiotem zazdrości absolutystycznego kontynentu, cicha modlitwa przed kliniką aborcyjną jest przestępstwem.
Prezydent Steinmeier i demokracja walcząca
.Co właściwie powiedział prezydent Frank-Walter Steinmeier? Zaczął od przywołania rocznic przypadających na 9 listopada: 1918 – abdykacja cesarza II Rzeszy Wilhelma II, 1938 – pogromy antyżydowskie znane jako noc kryształowa, i 1989 – zburzenie Muru Berlińskiego, zapowiadające koniec podziału Niemiec.
Upamiętnione miało zostać to ostatnie wydarzenie, ale prezydenta bardziej interesował rok 1938 i trwające, wręcz rosnące zagrożenie dla niemieckiej demokracji. Zagrożenie to oczywiście pochodzi z „prawej strony”, od sił negujących porządek konstytucyjny. Nie wymieniając jej nazwy, miał na myśli Alternatywę dla Niemiec (AfD).
Nie wymienił konkretnych dowodów, widocznie dla niego i jego słuchaczy jest to oczywiste. Manifesta non eget probatione, fakty oczywiste nie wymagają dowodu. Oczywiste dla kogo? Oczywiście dla tzw. NAS. A kto to ci MY? Oczywiście ci dobrzy i mądrzy, prawdziwi liberalni demokraci. A skąd wiadomo, że ci dobrzy to MY? No ile razy mam tłumaczyć rzeczy oczywiste… A ci źli to kto? Populiści, ekstremiści, autorytarni antydemokraci. Nie przestrzegają naszych wartości, cechuje ich agresywna wrogość wobec konstytucji (pięknie to brzmi w oryginale: aggressive Verfassungsfeindschaft). Zaczynają od ataku na wymiar sprawiedliwości, co widzimy również w krajach sąsiednich. Które to kraje?
Musimy więc działać, nie ma czasu do stracenia. Nie możemy się poddawać, nasza demokracja to demokracja walcząca (wehrhafte Demokratie). I tu zaczyna się mocny fragment: nie możemy czekać, aż wszystkie wątpliwości zostaną prawnie wyjaśnione. Z ekstremistami niedopuszczalna jest jakakolwiek współpraca na jakimkolwiek poziomie. Musimy rozważyć zakaz takich partii. I jeżeli przez to część demokratycznie wybranych parlamentarzystów zostanie wykluczona z kształtowania polityki, to jest to wykluczenie wybrane przez nich samych. Ale każdy, kto akceptuje reguły, ma możliwość powrotu do demokratycznej działalności.
.Mocne. Nie trzeba dodawać, że o ponownym dopuszczeniu ICH decydujemy MY. Potem słyszeliśmy parę frazesów dla zmiękczenia przekazu: nie może to uniemożliwiać rzeczowej, swobodnej dyskusji, nie możemy oddawać tematów naszym przeciwnikom. Kolejnym zagrożeniem jest internet, bo przecież – jak mówił Lech Wałęsa – „miała być demokracja, a tu każdy wygaduje, co chce”. I dalej: „Dopóki nie wyszły te środki, internety, to wszystko, te telefony, to ludzie wierzyli politykom”. Mądrze powiedział, można to powiesić gdzieś w Brukseli.
I finał przemówienia: nie poddawajmy się, bądźmy pewni siebie i róbmy to, co musi zostać zrobione. Brzmi to złowrogo, źle się kojarzy – może być trudne, ale musimy to zrobić. Można było mieć wątpliwości, z którą Rzeszą mamy do czynienia.
Oczywiście prezydent miał na myśli to, że należy stworzyć krainę tolerancji i szczęśliwości, ale przecież podkreślał też, że należy to zrobić bez litości dla wrogów. Niezbyt to spójne – przez wykluczenie do inkluzywności. Komentatorzy zwrócili uwagę, że w rocznicę upadku muru nawoływał do wznoszenia nowych murów. Wielu oceniło to przemówienie jako skandaliczne. Partyjna polityka, niegodna głowy państwa.
Kordony sanitarne
.Czy tak będzie wyglądała droga Niemiec? Można mieć obawy, że jeżeli do tego dojdzie, może to być wzorem dla innych wojowniczych „liberałów”. To oczywiście byłaby droga na ścianę, prowadząca do eksplozji. Zwróćmy uwagę, że Frank-Walter Steinmeier pochodzi z SPD, która trzyma się jeszcze na poziomie 15 proc., ale cała jej moc pochodzi z uczestnictwa w koalicji. A w koalicji jest dokładnie ze względu na zaporę ogniową wobec AfD. Dogmatycznie blokuje tam próby reform, przez co utrudnia działanie rządowi i przysparza głosów AfD. A ta idzie łeb w łeb z CDU/CSU, z lekką przewagą, na pierwszym miejscu.
Ostatnio telewizja ARD opublikowała sondaż dotyczący stosunku do AfD. Wśród wyborców nie wykryto żadnego frontu oporu. Sam fakt, że sondaż ten opublikowano, sugeruje, że wiatr się zmienia. Nie można siłą walczyć z partią, która na wschodzie Niemiec dochodzi do 40 proc. Szykany i ciągłe obrażanie tylko ją wzmacniają. Ciekawe, że 1/3 wyborców AfD popiera kordon sanitarny, zakładając, że napompuje ich popularność, a dopiero wtedy można współpracować z innymi.
Zaskakujące było pytanie, czy należy rezygnować z ustaw, gdy można ja uchwalić tylko razem z głosami AfD. Znaczy to, że poważnie można zrezygnować z mądrych zmian tylko po to, by nie dotknąć „trędowatych”. Problem występuje, gdy zmiany blokuje SPD, koalicjant. Spójność koalicji jest ważniejsza niż dobro kraju. Dotyczy to zielonego ładu, problemów z imigrantami czy rozdmuchanych wydatków socjalnych, czyli wszystkich tych problemów, do których rozwiązania trzeba się niezwłocznie zabrać.
Analogiczna sytuacja wystąpiła w Parlamencie Europejskim. Chodziło o ustawę dotyczącą zachowania praw człowieka przez firmy uczestniczące w łańcuchu dostaw. Po niemiecku nosi ona uroczą nazwę Lieferkettensorgfaltspflichtengesetz, w skrócie Lieferkettengesetz. Podobno jest rozsądna. Skandal (?) wybuchł, gdy okazało się, że przeszła m.in. dzięki głosom AfD oraz partii Orbana, Le Pen i Giorgii Meloni.
Zachowanie europarlamentarzystów, również z innych krajów, skrytykował Friedrich Merz, zapominając, że wciąż jest kanclerzem tylko Niemiec, a nie całej Europy. Friedrich Merz wyglądał kiedyś na zrównoważonego, który udaje tylko fanatyka kordonów sanitarnych, okazuje się jednak, że i jego dotknęła ta paranoja. Jest to nieprzyjemne dla sąsiadów. Niemcy mają awersję do dumy narodowej i flag. Niech tak reagują u siebie. Ale gdy Niemcy widzą polski Marsz Niepodległości jako paradę nacjonalistów, wręcz faszystów, od razu uważają, że muszą Polaków pouczać. Nie zauważają podstawowej różnicy: oni próbowali nas wymordować, a my świętujemy to, że nie dali rady. Nie wszystkie flagi znaczą to samo.
Prawdziwe problemy Niemiec
.W ramach upamiętnienia zjednoczenia Niemiec prezydent zajął się walką z opozycją – skąd my to znamy? Pominął przy tym prawdziwe problemy, z którymi borykają się Niemcy.
Kiedyś Niemcy uchodziły za kraj nieco nudnych pedantów. Żartowano z dzieł typu Krótki wstęp do asyriologii, 10 tomów. Zasadą było Ordnung muss sein. Dziś niewiele z tego zostało. Kto by chciał nastawiać zegarek według Deutsche Bahn, będzie miał problemy. Ostatnio czytałem w szwajcarskiej „Weltwoche” relację z podróży z niemieckim pociągiem relacji Bielefeld-Riesa. Brzmiało to jak reportaż z Turkiestanu wschodniego w latach 30. Opóźnienie przekroczyło 2 godziny, pociąg wielokrotnie stawał w polu, w połowie drogi opuścił pociąg maszynista, który przekroczył swoją normę godzin pracy. Na szczęście znalazł się zastępca, a współpasażerowie byli sympatyczni. Zaoferowano nawet darmową wodę mineralną! Z własnej inicjatywy rozdawano czekoladę. Szwajcarski autor docenił pojawiający się w trudnych warunkach zmysł samoorganizacji i wzajemnej pomocy. Gdy nic nie działa, ludzie okazują swoje najlepsze cechy. Podkreślam, że mówimy o Niemczech w XXI wieku – czyżbyśmy się zamienili z nimi rolami?
Przemysł samochodowy przegrywa konkurencję z Chinami, stają kopalnie i stalownie. Wysadza się wieże elektrowni atomowych, co przypomina wysadzanie figur Buddy przez talibów. Bezrobocie wkrótce uderzy w Niemcy z potężną siłą. Jak wspomniałem, ton nadaje mniejszy koalicjant, SPD. A rząd walczy z ekstremizmem, równocześnie tworząc warunki, które do niego prowadzą, tak jak doprowadziły 90 lat temu. Problemem jest bezpieczeństwo, zwłaszcza na otwartych imprezach. Monachijski Oktoberfest mimo obaw nie został odwołany. Ale targi bożonarodzeniowe to koszmar dla organizatorów. Jeżeli coś się stanie, to katastrofa, ale odwołanie to przyznanie się do porażki. A przy tym jedynym pomysłem na masową imigrację jest to, by trochę odpuścić krajom przeciążonym (jak Niemcy) lub mającym wkrótce wybory (jak Polska). Można za to dołożyć innym, aż i te osiągną stan wrzenia. Tylko co potem?
.Te problemy mają zarówno Niemcy, jak i cała Europa. To rzadki przypadek, gdy aspirująca potęga niszczy sama siebie, a dominujący nad nią hegemon robi z sobą to samo. Znamy to jednak z historii. Związek Sowiecki poświęcił swój rozwój na ołtarzu ideologii, podobnie zrobiły maoistowskie Chiny. Ale od Europy oczekuję czegoś więcej.
Tymczasem głównym celem rządzących (tzw. elit) jest utrzymanie i wzmocnienie władzy. Nowym pomysłem jest kontrola przez AI całej korespondencji elektronicznej w Unii. Do tego cyfrowy pieniądz pozwalałby na inwigilację i blokadę niepokornych. Niemcy mówią na to „cyfrowe Stasi”, dla nas to „cyfrowa ubecja”. Ale może by tak w międzyczasie coś wyprodukować?
Remilitaryzacja
.Jakby tego było mało, Niemcy planują wielką remilitaryzację. Chcieliby w ramach wspólnoty dostać od Francuzów dostęp do ich broni atomowej, ale jak na razie Francuzi nie chcą o tym słyszeć. Inwestują intensywnie w broń konwencjonalną. Firma Rheinmetall ma wielkie zamówienia, inwestuje w fabryki w wielu krajach. Współpracuje też z Polską Grupą Zbrojeniową. Są to ambitne plany.
Zamiast dyskutować latami o armii europejskiej, Niemcy widocznie chcą zastosować politykę faktów dokonanych i stać się dominującym graczem na tym rynku. Skąd na to wszystko pieniądze? Niemcy są ulokowani na krytycznych pozycjach w UE, logiczne byłoby rozumowanie: robimy wspólne systemy, wybieramy najlepsze (czyli niemieckie) rozwiązania, Unia wymaga stosowania w większości systemów europejskich (czyli niemieckich). A pieniądze Unia potrafi znaleźć, gdy jej naprawdę zależy. Wystarczy wprowadzić specjalną składkę na zasadzie jak KPO: solidarnie płacimy, wybrani korzystają. Dobrze to połączyć z likwidacją prawa weta – i wszystko działa jak w zegarku. „To jest amerykańska gra, jednemu weźmie, drugiemu da”. Daje to też solidny zastrzyk finansowy dla niemieckiej gospodarki, likwidację bezrobocia i potężną Bundeswehrę. Podobną logikę stosował przed laty z sukcesem pewien wiedeński akwarelista.
Dzisiejsze inteligentne systemy obronne są powiązane, wymieniają informacje poprzez sieć, którą kontroluje producent. Producent zapewnia też (lub nie) serwis i aktualizację software’u. Wie też, do czego jego produkty są stosowane, i może na to wpływać. Piękne, nieprawdaż? Oczywiście wszystko jest wspólne, ale dominator potrafi zapewnić sobie kontrolę.
Po co taka Bundeswehra? Niektórzy straszą, że do wojny z Rosją. Nie wierzę w to. Prawdopodobnie do zapewnienia lojalności prowincji imperium i może jakichś małych akcji na pograniczu lub dla zapewnienia dostaw surowców. Ale czy to się uda? Niemcom wielkie projekty ostatnio nie wychodzą. Może lepiej stoi przemysł zbrojeniowy. W branży samochodowej próbowali stworzyć dla wszystkich produktów koncernu Volkswagen wspólną platformę software’ową. Jednak zaduszony przez biurokrację projekt ugrzązł w piasku. Samochody otrzymają ostatecznie software chiński. Czy Niemcy są więc zagrożeniem, czy to papierowy tygrys?
Co to oznacza dla nas?
.Oprócz trudności gospodarczych Niemcy mają też problemy w sferze symbolicznej. Prezydent Steinmeier w swojej mowie chyba 50 razy użył słowa „demokracja”, ale praktycznie nigdy „Niemcy” – najwyżej „nasz kraj”. Narodowe flagi wywieszane są potajemnie nocą, policja ściga sprawców. Za to wszędzie obecne są flagi tęczowe, które z kolei irytują mniejszość muzułmańską.
Nie chciałbym, żeby ktoś pomyślał, że nadmiernie się troszczę o dobro Niemiec. Niemcy są jednak naszym wielkim sąsiadem. Jeżeli sąsiad jest paranoikiem lub ma chorobę dwubiegunową, to jest to problemem również dla nas.
W całej Europie liberalizm, czyli władza certyfikowanych elit, broni się przed ludem. Spotkałem się z określeniem „demofobia”. Dzięki nowym mediom jednolity front się załamuje. Widzimy to na przykładzie Marszu Niepodległości w Warszawie. Z jednej strony mamy relacje przerażonych reakcyjnych mediów mainstreamowych, pisane w gabinetach w oparciu o wyselekcjonowane źródła i utrwalone uprzedzenia. Z drugiej strony widzimy relacje autentycznych świadków z ulicy, pokazujące prawdziwe sytuacje i prawdziwych ludzi. Te relacje są pełne zachwytu dla polskiej odmienności, dla wielu obserwatorów istnienie takiego kraju i społeczeństwa jest wspaniałym odkryciem.
.Stary świat się jednak nie poddaje. Wciąż ma przewagę w środkach nacisku i propagandy. Znów widziałem w Bernie dwie książki o „zagrożeniach dla demokracji”. W temacie Polski radość z powodu sukcesu liberałów w 2023 i smutek po zwycięstwie populisty w 2025 roku. Ktoś to czyta, liberalizm, choć poturbowany, jeszcze kąsa. Ale jego wpływ na umysły maleje, zwłaszcza że ekonomicznie „nie dowozi”. Gdy ludzie odczują na własnej skórze skumulowane skutki błędnych polityk Unii, będzie to problem.
Ktoś odkrywczo stwierdził, że poparcie dla AfD spadłoby, gdyby rząd prowadził skuteczną politykę. Ale na razie rządzący budują zapory ogniowe i kordony sanitarne – Ani kroku wstecz, Keinen Schritt zurück, Ni szaga nazad!




