Jan ŚLIWA: Sztuczna inteligencja – Chiny vs. USA, kolejna runda

Sztuczna inteligencja – Chiny vs. USA, kolejna runda

Photo of Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Publikuje na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Kiedyś Ameryka dominowała na tyle, że mając najlepsze uniwersytety, publikowała wyniki (co napędza życie intelektualne), a i tak w implementacji i produkcji dominowała nad innymi. Dziś może Ameryka ma najlepsze uniwersytety, ale Chiny mają wielokrotnie więcej praktycznych implementatorów, zaprawionych w bojach. Do tego na tych uniwersytetach studiują Chińczycy i uczą się intensywniej od Amerykanów – pisze Jan ŚLIWA

Konflikt między USA a Chinami, zwłaszcza pod kątem wyścigu technologicznego, jest i będzie jednym z problemów decydujących o przyszłości świata. Dlatego piszę o nim nie po raz pierwszy i pewnie nie po raz ostatni. We wcześniejszym artykule [LINK] przedstawiłem szerszą panoramę zagadnienia, tu przytaczam opinie insidera. Kai-Fu Lee, urodzony na Tajwanie, studiował w Ameryce, pracował w Microsoft Research, był szefem Google China, obecnie prowadzi Sinovation Ventures, inkubator startupów, głównie w Chinach. Zna więc zarówno amerykański, jak i chiński system od podszewki.

W walce człowieka z maszyną długo koronną konkurencją były szachy. W końcu maszyna wygrała. Pozostał nam jeszcze jeden bastion – chińsko-japońska gra go. I w 2017 Ke Jie, reprezentant ludzkości, przegrał z maszyną AlphaGo, stworzoną przez Google. Nie dość, że człowiek przegrał z maszyną, to przegrał Chińczyk w azjatyckiej grze, kwintesencji kultury i tradycji, z maszyną amerykańską. Dla Chin był to „Sputnik moment”, jak dla Amerykanów w 1957 piip-piip-piip ze Sputnika, które zmotywowało prezydenta Kennedy’ego do wyznaczenia ambitnego celu – lotu na Księżyc. Z kolei władze chińskie zainicjowały program osiągnięcia w sztucznej inteligencji czołowej pozycji na świecie do roku 2030.

Ponieważ mamy do czynienia z kluczową technologią i dwoma najsilniejszymi gospodarkami, ciekawe, jakie są ich atuty i słabe punkty. Jedną z różnic między nimi jest to, że amerykańskie firmy często są napędzane ideą (wyrażaną w mission statement), a chińskie dążeniem do zysku. Jeżeli coś się źle sprzedaje, robimy coś innego. A jeżeli klienci polubią nowe funkcje, to rozwiniemy je, aż przerobimy produkt na coś innego. Może to mniej szlachetne, ale ci przedsiębiorcy nie mieli zaplecza w postaci kapitału czy bogatych rodziców, panowała zasada: walcz albo giń. Lee porównuje ich do gladiatorów w Koloseum. Walka jest brutalna i bezlitosna, z całym wachlarzem brudnych trików. Gdy na maszynie były zainstalowane konkurujące produkty, wyświetlano ostrzeżenia przy ich włączaniu, wzajemnie blokowano płatne ogłoszenia, deinstalowano konkurenta. Można też wykupić adres internetowy konkurenta, a zanim ten go odzyska przed sądem, w międzyczasie upadnie. Daje to naturalną selekcję przedsiębiorców, odpornych na przeciwieństwa losu. Psychicznie wytrzymałych i potrafiących szybko znajdować rozwiązania.

Może to wyglądać brutalnie, ale jak konkurowali Rockefeller, Morgan czy Vanderbilt? Chiny przypominają Amerykę sprzed dobrych 100 lat.

Byłem kilka lat temu w Chinach, atmosferę just do it czuło się w powietrzu. Pięćdziesięciopiętrowy budynek? Just do it! Trzynasta linia metra? Just do it! Ci Amerykanie sto lat temu Europejczykom mogli się wydawać śmieszni. Woleli Kaczora Donalda od Szekspira, dolewali coli do wytrawnego wina, kupowali obrazy, których nie rozumieli. Wiadomo – frak dobrze leży w trzecim pokoleniu. Ale to ich sukcesem było Make America Great in First Place. I to pierwsze pokolenie potrafi zakasać rękawy. A Chińczycy, gdy im zależy, pracują szaleńczo, w systemie 9–9–6, od 9 rano do 9 wieczór, 6 dni w tygodniu. Czasem 7.

Chiński rynek internetowy rozwinął się stosunkowo niedawno, za to do olbrzymich rozmiarów. W pierwszej fazie dominowało kopiowanie rozwiązań amerykańskich, z tym że nie tyle kodu, ile idei. Przedsiębiorca Wang Xing w latach 2003, 2005 i 2007 kolejno skopiował sieć społecznościową Friendster, Facebook (jako Xiaonei, potem Renren) i Twitter (Fanfou). Były to przynajmniej na początku kopie co do piksela. W końcu stworzył Meituan, kopię Groupona, portalu wspomagającego zakupy grupowe. By wygrać na chińskim rynku, musiał pokonać tysiące (!) konkurentów. Po pierwsze, pokazuje to, jakiej selekcji poddane były te firmy, które my widzimy z zewnątrz. Po drugie, moim skromnym zdaniem niemożliwa jest w takiej masie i przy tym tempie sensowna jakość software’u. Tu muszą działać rzesze niedouczonych programistów, piszących software na skróty. Do tego nieprawdopodobne marnotrawstwo wysiłku. Ale może w ten sposób słabi odpadają szybko, a zostają najlepsi. A portal Meituan, gdy zainteresowanie oryginalnym zastosowaniem spadło, rozwinął dziesiątki innych kierunków i jest wyceniany na 30 miliardów dolarów. Zaczęło się od kopii, sukces przyszedł po dostosowaniu się do potrzeb rynku i własnych innowacjach.

Mała elastyczność jest jedną z przyczyn porażek amerykańskich firm na chińskim rynku. Chciałyby one mieć bazowy produkt, lekko adaptowany do lokalnych warunków. Tymczasem Chińczycy koncentrują się na rynku lokalnym, który jest większy od amerykańskiego. To może dotyczyć takich szczegółów jak to, że Chińczycy, szukając produktów, wolą mieć kilka okien (zakładek) otwartych i swobodnie je przerzucać. Wiele stron chińskich po kliknięciu otwiera nową zakładkę. To tylko detal, ale składa się z innymi szczegółami na różnice w stylu dialogu. Do tego w filiach amerykańskich firm Chińczycy natrafiają na szklany sufit, a poprowadziliby interes lepiej niż „zesłany” Amerykanin. Więc naprawdę dobrzy otwierają własne firmy.

Po epoce kopiowania przyszedł czas na własne innowacje. Przykładem jest firma WeChat, która zaczęła jako komunikator, a obecnie tworzy wielofunkcyjny ekosystem, w którym można płacić w sklepie, zamówić posiłek i zarejestrować się u lekarza. Specyficzne dla chińskiego internetu jest to, że nad laptopami dominują smartfony. Przez to użytkownik mniej siedzi przy biurku, a więcej się porusza i działa. Daje to naturalne połączenie O2O (online-to-offline) i OMO (online-merge-offline). Luciano Floridi, włoski filozof informacji, użyłby terminu onlife. Przykładem może być firma Meituan Dianping, która dostarcza posiłki na zamówienie: 30 minut od zamówienia (jeszcze ciepłe) w cenie 70 centów, 25 milionów posiłków na dzień. Posiłki produkuje sieć kuchni (mam nadzieję, że przyzwoitych), rozwozi je 600 tysięcy kurierów na skuterkach. Skuterki są tanie, za to wymagają zmiany baterii w ciągu dnia. Matematyk rozpozna zaawansowaną wersję problemu komiwojażera. Trzeba optymalizować trasę, być może wziąć 2–3 posiłki, wiedzieć, który kurier potrzebuje zmiany baterii i gdzie ma najbliższą stację ładowania. Widać, że organizatorzy zakasali rękawy i nie bali się ubrudzić rąk, choć prościej byłoby się zająć strukturami danych niż makaronem i tłumem pracowników z prowincji. Widać bowiem, że posiłki muszą być ekstremalnie tanie – ale wciąż smaczne – i ekstremalnie tani muszą być pracownicy. A więc słabo wykształceni, bez innych opcji pracy. Trzeba z nich stworzyć wyszkoloną armię, która da sobie radę w działaniu. W rezultacie system z siecią powiązań, marką wśród klientów, pracownikami i sprzętem trudno jest skopiować. Czyste przetwarzanie danych byłoby na to mało odporne, bo skrupułów nikt tam nie ma. Do tego system dostarcza mnóstwa danych, i to dotyczących nie klików, ale prawdziwego zachowania. Poza tym przy tak niskich marżach nie można sobie pozwolić na błędy. Trzeba do tego odwagi, ale można wiele wygrać. Oczywiście wielu przegrywa, klient zostaje z bezwartościową kartą lojalnościową, kucharze zostają na lodzie. Brutalna teoria ewolucji – przeżywa silniejszy.

Dalsze powody, dla których produkty chińskie nie są już kopiami amerykańskich, to izolacja językowa, inne potrzeby i przyzwyczajenia, olbrzymi rynek wewnętrzny. Dominują urządzenia mobilne, często główne, jedyne. Chińczycy przeskoczyli technologię kart kredytowych – płatności są mobilne. Nawet małe – bez prowizji. Zbliżając telefony, można przekazać pieniądze jak gotówkę. Aby klienci mieli zaufanie, systemy te muszą być niezawodne, do tego przy oszałamiającej liczbie transakcji.

Jak będzie wyglądała konkurencja? Gdy z Ameryki wypływały galeony ze złotem, docierały albo do Hiszpanii, albo do Anglii, albo do skrzyni Henry’ego Morgana. Była to gra o sumie zerowej. W nowoczesnej technice jest inaczej. Kiedyś Ameryka dominowała na tyle, że mając najlepsze uniwersytety, publikowała wyniki (co napędza życie intelektualne), a i tak w implementacji i produkcji dominowała nad innymi. Dziś może Ameryka ma najlepsze uniwersytety, ale Chiny mają wielokrotnie więcej praktycznych implementatorów, zaprawionych w bojach. Do tego na tych uniwersytetach studiują Chińczycy i uczą się intensywniej od Amerykanów. Potem robią doktoraty, publikują i coś dają od siebie. Ale pomijając patriotyzm, Chiny mają dobre oferty dla powracających, więc know-how wraca do Azji. Amerykańskie firmy w USA i Chinach zatrudniają Amerykanów i Chińczyków, to samo robią firmy chińskie po obu stronach oceanu. Do tego badania podstawowe prowadzone są na uczelniach, ale firmy – Google, Alibaba, Tencent – mają własne ośrodki badawcze o budżetach jak całe państwa. Tam implementuje się rozwiązania praktyczne. Wobec tego rozróżnienie, co jest chińskie, a co amerykańskie, nie jest łatwe.

Krytycznym zasobem są chipy – procesory i pamięci. I to nie standardowe procesory, lecz zoptymalizowane do przetwarzania grafiki i obecnie też danych sieci neuronalnych. Tu prowadzą Amerykanie. Jeszcze – bo blokady eksportu mogą zmotywować Chińczyków do rozwiązań własnych. Co przy odpowiedniej niezawodności nie jest łatwe.

Można znaleźć dyskusje o disentanglement, rozplątaniu sfery chińskiej i amerykańskiej, co jest warunkiem pójścia na zwarcie. Jest to jednak bardzo trudne, bo jedna strona blokująca drugą musi mieć wszystkie atuty w ręku. Inaczej mamy sytuację złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma. Problemem może być coś niewielkiego, ale o krytycznym znaczeniu, jak określone, rzadkie surowce. I jeszcze: piszę tylko o dwóch krajach, a jest jeszcze Japonia, Korea, rosną Indie, z dużym anglojęzycznym potencjałem ludzkim. Kanada, UK i Francja mają dobre laboratoria badawcze, ale brakuje przedsiębiorczości i wielkiego rynku. Widzimy też, na czym się niestety koncentruje Europa – zajmuje się sama sobą. Pewnie dla urzędników tak jest łatwiej.

Najsilniej sztuczna inteligencja wspierana jest w Chinach, które realizują ambitne plany, również na poziomie prowincji i miast (gdzie chińskie miasto to ludnościowo pół Polski). Nawet jeżeli to będzie przypominać salwę z katiuszy i duża część pójdzie na straty, to i tak da to efekty. Państwo może wybudować inteligentne miasto (smart city), wspierające samochody bez kierowcy. Może dać impuls, za którym pójdzie gospodarka prywatna. Konkretnie między Hangzhou a Ningbo ma być w 2022 otwarta autostrada (161 km) wyposażona w technologię IoV (Internet of Vehicles). Pod Pekinem, w Xiong’an New Area, budowane jest nowe miasto obliczone docelowo na 2,5 miliona mieszkańców. Ono również ma mieć infrastrukturę dla pojazdów autonomicznych i być wyposażone w sensory i sterowanie wszystkim, czym się da. W pobliżu znajduje się niedawno otwarte drugie lotnisko Pekinu, Daxing International. Podobną rolę odegrały w Ameryce niegdyś inicjowana przez państwo budowa autostrad czy program kosmiczny. Obecnie jednak prezydent Trump na początku kadencji obciął budżet National Science Foundation na sztuczną inteligencję.

Dobrze też się zastanowić, czego właściwie dotyczy konkurencja. Przede wszystkim są podstawowe algorytmy, na ogół publicznie dostępne. Dalej konkretne programy, szybciej lub wolniej je implementujące. Do tego procesory, w tym specjalizowane w przetwarzaniu sieci neuronalnych. Algorytmy uczące się są skuteczne dopiero po treningu. Tu istotna jest ilość i jakość danych, a na tym polu Chiny są trudne do pokonania ze względu na liczbę ludności i swobodne podejście do ochrony danych. Ten trening jest zależny od okoliczności: np. algorytmy rozpoznawania twarzy „dla białego człowieka” źle się sprawdzały w Afryce, trzeba je było douczyć na czarnych twarzach. Działanie w fizycznym otoczeniu wymaga sensorów i aktuatorów. Wreszcie są konkretne urządzenia, również o znaczeniu militarnym, jak roboty i drony bojowe. I jaki jest cel tej konkurencji? Możemy chcieć więcej zarabiać, wyznaczając wysokie marże na unikalnych produktach. Możemy też chcieć móc konkurencji „przykręcić kurek”. To drugie – jak widzieliśmy – jest trudniejsze ze względu na wzajemne zależności. Możemy też chcieć, by cudza gospodarka była gorzej sterowana i mniej wydajna, by gorsze były cudze maszyny i urządzenia. Nie do pominięcia jest fakt, że inteligentne, komunikujące się systemy to wspaniałe pole dla podsłuchu i sabotażu. Dlatego budując krytyczną infrastrukturę, nie można brać po prostu najlepszych i najtańszych elementów w obecnym tygodniu, niezależnie od źródła. Zupełnie inną kwestią jest to, że czas życia elektrowni to dziesięciolecia, a czas życia nowoczesnej technologii to miesiące.

Sytuacja jest dynamiczna. Sam Kai-Fu Lee redukuje działalność swojej firmy Sinovation w Stanach ze względu na złą atmosferę polityczną i stagnację w Silicon Valley w porównaniu z Chinami. Obecnie inwestuje w Chinach ponad 95 proc. i ściąga tam bystrych, dobrze wykształconych Chińczyków. Ma doskonałe kontakty po obu stronach Pacyfiku i gdy je przecina, traci również Ameryka. Jak mówią kowboje, to jak zamykanie bramki, gdy konie już wybiegły z zagrody.

Na koniec rodzi się pytanie, do czego ten rozwój doprowadzi. Zmniejszać się będzie zapotrzebowanie na mniej inteligentną pracę, chyba że taką, która wymaga trudnych dla robota manipulacji. Może nastąpić rozwarstwienie na miliarderów zarządzających firmami, programistów sztucznej inteligencji i kurierów za 10 centów. Kai-Fu Lee przedstawia ciekawe rozważania, ale jest obecnie więcej książek na ten (decydujący dla przyszłości) temat, więc przedstawię je zbiorczo innym razem.

.Autorowi dała do myślenia własna choroba – rak w zaawansowanym stadium. Okazało się potem, że nie jest tak źle i może wrócić do dawnych zajęć. Dostrzegł jednak ludzi wokół siebie, którzy byli gotowi do pomocy, a którym on dotąd dozował swoją uwagę, redukując spędzony wspólnie czas do minimum. Przywiązanie, czułość, miłość – to rzeczy, których nie potrafi dostarczyć maszyna. Nie będzie pracy, będzie czas – może tu jest droga do rozwiązania?

Jan Śliwa
Kai-Fu Lee, AI Superpowers: China, Silicon Valley and the New World Order (Houghton Mifflin Harcourt, 2018).

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 17 listopada 2019
Fot. Shuttestock