Jarosław KORDZIŃSKI: Koan

Koan

Photo of Jarosław KORDZIŃSKI

Jarosław KORDZIŃSKI

Trener, coach, mediator, szkoleniowiec. Autor tekstów z zakresu zarządzania oświatą, organizacji procesu edukacyjnego i psychologii pozytywnej.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Od dłuższego czasu można mieć wrażenie, że sformułowanie „współpraca szkoły z rodzicami” to oksymoron – podobnie jak „gorący lód” czy „zimne ognie”. Dlaczego tak się dzieje? I czy możemy to zmienić? – pisze Jarosław KORDZIŃSKI

Codzienne rozumowanie większości z nas polega na budowaniu jednej rzeczy na szczycie innej, czyli dodawania czegoś do już istniejących i akceptowanych przez nas struktur. W efekcie łatwo poddajemy się stereotypom, unikamy angażowania się w proces zmian. Działamy w obszarze powtarzających się rozważań: złe – dobre, brzydkie – piękne, moje – twoje…

Wpadamy coraz głębiej w schematy i coraz bardziej poddajemy się kolejnym ograniczeniom. Każda informacja przechodzi przez gęste sito naszych przekonań, nawyków i przyzwyczajeń. W efekcie bywa zniekształcona, niekiedy przekłamana.

Literatura przedmiotu opisuje przykład ojca, który przyprowadził swoją córkę gimnazjalistkę do psychologa i od drzwi wykrzykiwał jaka to z niej lafirynda, jak bardzo źle się zachowuje, pije, pali, puszcza się na lewo i na prawo i w ogóle nie szanuje swoich rodziców. Wreszcie, w drugiej minucie tych wrzasków, psycholog przerwał słowotok rozwrzeszczanego ojca i zadał mu dwa pytania: „Jak głęboko musisz zranić swoją córkę, by jej pokazać, że ją kochasz?”, „Jak długo potrzebujesz udowadniać to innym, by samemu w to uwierzyć?” Psycholog zastosował tradycyjny koan – pytanie, które nie jest pytaniem, ale swoistą – bo pełną wewnętrznej prowokacji – zachętą do refleksji.

Od dłuższego czasu można mieć wrażenie, że sformułowanie „współpraca szkoły z rodzicami” to oksymoron – podobnie jak „gorący lód” czy „zimne ognie”. Dlaczego tak się dzieje? Z jednej strony obarczamy się odpowiedzialnością za skuteczność podejmowanych przez nas działań, z drugiej zaś delegujemy na drugą stronę obowiązki, których nie zawsze chcemy czy też możemy dopełnić. „Dziecko większość czasu spędza w domu, w związku z tym, co my możemy…” mówią nauczyciele. „Szkoła ta miejsce, w którym profesjonaliści powinni w sposób fachowy zadbać o prawidłowy rozwój naszych dzieci” – mówią z kolei rodzice. Jak długo musimy powtarzać, że to oni są winni, nim zrozumiemy, że odpowiedzialność leży po obu stronach? Może zamiast się wzajemnie oskarżać, powinniśmy zacząć wspólnie sobie dziękować?

Rodzice i nauczyciele, szkoła i dom są podmiotami zdecydowanie od siebie zależnymi. W jednym i drugim miejscu może zachodzić rozwój albo ograniczanie rozwoju naszych wychowanków.

Możemy oczywiście założyć, że oba byty działają w stosunku do siebie niezależnie. Nie mówmy wtedy o współpracy i nie oczekujmy, że jedni będą robić to, czego oczekują drudzy.

Partnerstwo zaczyna się od dialogu. Dialog zaś zakłada wzajemne słuchanie. Dobrze więc dowiedzieć się jakie są oczekiwania obu stron i znaleźć w nich miejsca wspólne. Jednym z nich powinien być porównywalny a najlepiej w jakimś zakresie wspólny model komunikowania się z naszymi podopiecznymi. Model zakładający akceptację obu dorosłych stron, świadomość i szacunek dla reprezentowanych poglądów, uwspólniony – na ile to możliwe – system wartości i… właśnie partnerstwo.

To bardzo dużo. To bardzo, bardzo dużo. To poziom, którego nie ma w wielu rodzinach w relacji ojciec-matka nie mówiąc o relacji rodzice, dziadkowie czy inni krewni. To poziom, którego nie ma też w większości rad pedagogicznych.

.Oznacza to, że zanim zaczniemy się dogadywać na linii szkoła – dom, może warto porozumieć się wewnątrz własnych organizacji. Przemyśleć, co robimy jako rodzice, by w oczekiwany sposób oddziaływać na rozwój własnych dzieci?  Jakimi celami kierujemy się, by wzmacniać nasz wpływ na rozwój naszych wychowanków? Jest sporo do zrobienia.

Jarosław Kordziński

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 8 czerwca 2020