Najlepsza w tym wszystkim jest (chwilowa) cisza
Cywilizacja, która do walki o życie leciwych pacjentów rzuca połączone siły lotnictwa i marynarki wojennej, nie ma wystarczającej liczby maseczek higienicznych w swoich szpitalach i zleca ich szycie zakonom sióstr oraz chałupnikom? Korporacje, które przez ostatnie lata odnotowywały rekordowe obroty, nie są w stanie przetrwać kilku tygodni spowolnienia? – pyta Jędrzej STĘPIEŃ
Mam szczęście, że mieszkam w zaścianku południowej Francji, gdzie wiosna rozkwita już w pełni, a policja nie kontroluje zbyt gorliwie dokumentów potrzebnych obecnie do poruszania się poza miejscem zamieszkania. Przeżyłem dziś, po raz kolejny w ciągu ostatnich dni, chwile prawdziwego szczęścia.
Wybrałem się na przejażdżkę rowerem, żeby odpocząć trochę od siedzenia w czterech ścianach. Mimo że było sobotnie popołudnie, czas przesilenia i wizyt w hipermarketach, drogi były puste niczym o piątej rano. Na drogę krajową do sąsiedniego miasteczka włączyłem się na najwyższej przerzutce, co nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło. Mówią, że w hipermarketach są braki, ale wszystkie piekarenki i przydrożne stoiska z warzywami są otwarte. Przed wejściem widnieją tabliczki informujące o konieczności zachowania odstępu, sprzedawcy w sklepie noszą maseczki, ale jedzenia wszędzie jest dużo i trudno o jakikolwiek niepokój.
Gdzieś podobno krąży wirus, ale nikt go jeszcze nie widział. W zależności od źródła słyszy się o tym, że mieliśmy jedną zarażoną osobę w elektrowni albo dziesiątki zarażonych paryżan, którzy przyjechali na czas kwarantanny do swoich domów wakacyjnych, przynosząc ze sobą wirusa. Ludzie boją się też, że Włochy są jedynie dwie godziny jazdy samochodem stąd.
Nasz lokalny szpital ma 15 miejsc na intensywnej terapii i według lokalnej gazety jest gotowy na przyjęcie pierwszych pacjentów.
Wszystko to mocno kontrastuje ze strumieniem informacji, który analizowałem przez ostatnie wieczory, starając się rozgryźć, z czym mamy do czynienia i co będzie dalej. Jestem, tak mi się wydaje, raczej przeciętnym konsumentem papki medialnej, a do tego nie znam się na epidemiach; ze wszystkich wcześniejszych przypominam sobie tylko świńską grypę i chorobę szalonych krów, choć powinienem pewnie pamiętać niedawną epidemię grypy z 2017 roku, która pochłonęła w samej Francji 10 tysięcy istnień. Liczbę, do której COVID-19 może się w ogóle nie zbliżyć.
Jest w obecnej sytuacji coś dziwnego. Nie wiem, czy dobrze to odczytuję, ale nagle okazuje się, że lata wzrostów, giełdowych rekordów i jako takiej prosperity od 2008 roku zostały wymazane przez kilka dni paniki związanej z wirusem. Cywilizacja, która do walki o życie leciwych pacjentów rzuca połączone siły lotnictwa i marynarki wojennej, nie ma wystarczającej liczby maseczek higienicznych w swoich szpitalach i zleca ich szycie zakonom sióstr oraz chałupnikom? Korporacje, które przez ostatnie lata odnotowywały rekordowe obroty, nie są w stanie przetrwać kilku tygodni spowolnienia?
Państwa prześcigają się we wdrażaniu pakietów pomocowych w celu uniknięcia katastrofy gospodarczej. Może uda się to zatrzymać, może uda się wrócić do tego, co było w latach poprzednich, ale jakaś część mnie szczerze tego nie chce. Moja praca – pełny prekariat, od kiedy zacząłem – nie może być od tego wszystkiego jeszcze gorsza. Po cichu liczę na to, że ten wirus, który jest tylko katalizatorem tego, co i tak miało się wydarzyć, zakopie tę cywilizację czystych obrotów, buksowania w miejscu i życia ogromnych mas w trybie „z łapy do papy” (piękny angielski idiom: live hand to mouth) na rzecz cywilizacji jakichkolwiek zysków. Bo w ekonomii zysk nie zawsze jest związany z obrotami.
W 2015 roku na jednej z konferencji TED Bill Gates mówił o zbliżającej się groźbie epidemii. Przejedliśmy ten czas. To samo pewnie dotyczy cyberbezpieczeństwa – kolejny czarny łabędź na horyzoncie.
Od dłuższego czasu miałem wrażenie, że wszystko było u nas do tej pory dobrze, póki było dobrze. To samo spotkało mnie na dużo mniejszą – ale wymowną – skalę, kiedy złodziej rozbił szybę w moim samochodzie i ukradł mi plecak i telefon. Na policji spisano tylko markę ukradzionego sprzętu, żeby ewentualny ubezpieczyciel wypłacił mi stosowną kwotę, za którą wszystko odkupię, bo na policji nie ma personelu do przejrzenia nagrań z kamery parkingowej przed sklepem i ustalenia sprawcy. Czy to nie to samo co z maseczkami w szpitalach?
.Pora naprawdę przestać koncentrować się na obrotach i zacząć myśleć, w jaki sposób generować zyski, by może część z nich odkładać na czarną godzinę. Będzie trudno, bo po wyciszeniu epidemii przyjdą turbulencje gospodarcze i walutowe oraz skowyt o zapomogi, redystrybucję i nacjonalizację, o jakiej jeszcze nie słyszeliśmy. Dlatego rozkoszuję się każdą obecną chwilą ciszy naszej nagłej „epoki lodowcowej” tej wiosny. Swoje myśli kieruję ku wszystkim zmagającym się z chorobą i ich bliskim.
Jędrzej Stępień
Prowansja, 21 marca 2020