
"Uchodźcy. Gdzie jest granica europejskiego kompromisu?"
Dla tych, którzy się fascynują historią, czas w którym żyjemy jest wielki i niezwykły. Znowu tak blisko nas dzieje się coś, czemu jeszcze kilkanaście miesięcy temu w ogóle nie poświęcano uwagi. Na naszych oczach staje się Historia.
.Z drugiej strony czujemy, że jest to czas — powiedzmy sobie — ciężki, by nie używać słów bardziej nacechowanych. Nasze słabości stają przed nami niczym niezakryte.
Przedstawianie własnej opinii i „odpowiedzi” na to, co się dzieje, jest w momencie takich turbulencji o tyle trudne czy niebezpieczne, że dekoracje i akcja zmieniają się bardzo często i można „przestrzelić”, odnieść się do czegoś, co właśnie się zmieniło. Niedawna decyzja kanclerz Angeli Merkel i rządu Niemiec dotycząca zamknięcia granic jest tego najlepszym przykładem.
Tragicznego 11 września 2001 roku nikt nie przewidział, że rachunek za trzy tysiące niewinnych ofiar i obrażoną dumę narodową Stanów Zjednoczonych będzie TAK WYSOKI i że będzie go trzeba płacić destabilizacją Bliskiego Wschodu i… Europy.
Oczywiście wydarzenie to wynika z poprzednich, a reakcja Stanów Zjednoczonych wynika również z jakiejś wizji świata, uformowanej historycznie, a nie przyjętej pod wpływem impulsu. 11 września to cezura pomiędzy pewnymi epokami. Dramatyczna. Wszystko w polityce przyspieszyło po tym dniu.
.Zastrzegam od razu, że przyjmuję pozycję defensywną. Nie jest moim zamiarem ocenianie polityki amerykańskiej na płaszczyźnie moralnej. Analiza taka, ocena decyzji politycznych i ich konsekwencji w świetle tego czy innego systemu norm moralnych to zupełnie inny dyskurs. Tak trudny i niewdzięczny, że właściwie mało które akty historyczne, wojny, aneksje, podboje czy pakty, zostały na chłodno zanalizowane w aspekcie wartości. Pod względem prawnym i owszem, prawie zawsze. Prawie zawsze też, co jest oczywiste, analizy takie są dalekie od obiektywizmu. Piszą je zwycięzcy na użytek historii oficjalnej, media na użytek masowego odbiorcy, a pokonani, by mieć czym podsycać żar niechęci i nienawiści. Każdy osobno i nieobiektywnie.
Chodzi mi w szczególności o konsekwencje badane na płaszczyźnie rachunku zysków i strat dla mnie, mieszkańca Polski i Europy Środkowej, teraz i w przyszłości — jeśli mój umysł jest w stanie pojąć to, co się obecnie tworzy.
.Kilka dobrych lat temu była modna w kręgach laików tzw. teoria chaosu. Bardzo się podobała idea, że maleńka zmiana w ruchu powietrza spowodowana trzepotaniem skrzydeł motyla na przykład w Lalikach czy Yakainggyi (mieszkańców tych miejsc z góry przepraszam, na kogoś musiało paść) może zapoczątkować huragan, cyklon czy inne zjawisko meteorologiczne na antypodach. Nikt jednak w tych kategoriach nie mówił, że interwencja zbrojna w Iraku, Afganistanie, Somalii, Kosowie może zagrozić stabilności Unii Europejskiej. To jednak nie tylko nieudolne interwencje są przyczyną powstałej sytuacji. Dodatkowe czynniki to tzw. globalizacja, a w szczególności internet i światowa sieć komórkowa. Kiedy w 1962 r. (!) Herbert Marshall McLuhan w książce The Gutenberg Galaxy użył zwrotu „globalna wioska”, nie istniały jeszcze internet czy telefonia komórkowa.
Ze smartfonem i WhatsAppem migrant (uchodźca) jest w ciągłym kontakcie ze swoją rodziną i czuje jej doping, by dotarł tam, gdzie sobie zaplanował. Dzieli się z innymi wiadomościami z podróży i dzięki temu wie o nas więcej, niż się nam wydaje. Wie też, jak podróżować, jak działać i reagować na różne przeszkody, w szczególności na funkcjonariuszy różnych służb.
Oczywiście jest to wiedza konkretna, a nie książkowa, jest to wiedza operacyjna, niepodawana w szkole, niezbędna, by osiągnąć cel.
Uchodźca wie, że uczestniczy w wielkim spektaklu medialnym, w którym ma wyraźną przewagę — ponieważ to on jest ten biedny, pokrzywdzony, słaby. Dzieci, które mu towarzyszą, służą za jego ultima ratio. Są medialne. Otwierają mu drogę do europejskiego raju.
Czy potępiam tych ludzi? Absolutnie nie. Rozumiem ich, rozumiem bardzo dobrze. Każdy ma prawo do szczęścia. Wojny pozbawiły podmiotowości najróżniejsze grupy, które kiedyś sprawowały władzę i zapewniały spokój — sobie i w konsekwencji również nam, Europejczykom.
Analogię można dostrzec w manipulacjach niemieckich związanych z wybuchem rewolucji sowieckiej. Konsekwencje wysłania zawodowych rewolucjonistów Lenina itp. w celu pacyfikacji Rosji ponosimy do dziś dnia…
.Nie jest ważne, co wypycha te masy młodych ludzi w kierunku Europy, jeżeli nie możemy tych przyczyn usunąć. Ani nie możemy ustabilizować Bliskiego i Środkowego Wschodu, ani też nie jesteśmy w stanie zapewnić takiego poziomu życia w tamtych rejonach, by nie opłacało się ryzykować wyjazdu do Europy.
Suma, którą trzeba zapłacić przemytnikom, czy ryzyko utonięcia to dla tych ludzi, jak widać, cena dostatecznie niska. Europa zaś w tej chwili nie robi nic, by tę sumę podnieść, a ryzyko zwiększyć. Z naszego, europejskiego punktu widzenia nie ma dużej różnicy pomiędzy migrantem zarobkowym a uchodźcą — z tego podstawowego powodu, że w większości nie chcą oni stać się Europejczykami. Nie imponujemy im naszą kulturą, którą uważają za obcą i zdegenerowaną, nie imponują im nasze wartości, dzięki którym przyjmujemy ich u siebie — uważają je za oznakę upadku. Dlaczego jednak, kiedy jest taka możliwość, nie skorzystać z niej i nie polepszyć swojego losu? Z ich punktu widzenia nie ma żadnego argumentu przeciw, by taką okazję pominąć. Katastrofa humanitarna, wojna i destabilizacja tylko przyspieszają i ułatwiają decyzję.
.Mała grupa „obcych”, nawet dalekich kulturowo, jest stosunkowo łatwa do absorpcji czy asymilacji, gdy się nie popełni kardynalnych błędów. Jeśli nawet nie przyjmują zachowań gospodarzy, to mogą znaleźć niszę ekonomiczną, która pozwoli im koegzystować i powoli dopracowywać się nowego wzorca kulturowego.
Kiedy jednak ilość przybyszów przekracza pewien punkt, stają się oni odporni na kulturę, prawo i tradycję państwa gospodarzy. Ponieważ pozostawanie w swoim kręgu kulturowym spycha ich na margines życia gospodarczego, zatem ich status pozostaje niski, co znowu powoduje frustrację — poczucie, że zostali oszukani.
Jeżeli weźmiemy jeszcze pod uwagę kwestie rodziny i małżeństw wewnątrz grupy, to wyjątkowo silna nadreprezentacja mężczyzn wśród tej fali migrantów staje się znowu powodem do konfliktów, bardzo emocjonalnych i bolesnych, pomiędzy przybyszami a gospodarzami.
Jak, przyjmując tych wszystkich ludzi, nie dopuścić do powstania zamkniętych dzielnic z własną gospodarką, osobną kulturą? Trudno dostępnych dla policji, nauczycieli i poborców podatkowych?
Tak znaczny nadmiar mężczyzn wśród migrantów wyraźnie wskazuje na podłoże ekonomiczne, bytowe. Z reguły z rejonu walk uciekają kobiety i dzieci, a w każdym razie stanowią większość. Powiedzmy sobie szczerze, że z punktu widzenia kulturowego mamy do czynienia z wojownikami, którzy mają „zdobyć” w Europie lepsze życie dla swoich rodzin, które zostały tam… hen daleko.
.To, kim my jesteśmy tu w Polsce i w Europie, wynika z setek lat rozwoju. Dotyczy to zarówno nas, jak i ich. Nie ma w tym nic wartościującego — jesteśmy kulturowo inni. Oni, uciekinierzy z Bliskiego Wschodu, o tym wiedzą. Czy Europejczycy o tym wiedzą? O tym, że w szczególności Europa Zachodnia jest w opozycji do siebie na gruncie ideologicznym. Tylko nam się nie udało uchodźców przekonać do naszych wartości, sposobu życia, nie mówiąc o religii.
Teraz oni są na naszej połowie. Ich religia, islam, nie zakłada kompromisu. Niech nas nie zwodzi to, że przychodzą jako biedni przybysze. Są to ludzie mocni, wierni swojej tradycji i swojemu prawu, które uważają za lepsze od naszego. Być może mają rację.
Być może jako Europa nie niesiemy już przesłania, a ciągle przerażeni tym, co sami sobie zrobiliśmy, czekamy, aż przyjdzie ktoś, kto nie odczuwa strachu.
Czyż nie porusza nas w tym kontekście dramatyczne zawołanie św. Jana Pawła II w trakcie jego podróży do Francji w 1985 r. (tak, już 30 lat temu!) — „Francjo, najstarsza córo Kościoła, co zrobiłaś ze swoim chrztem?”. W gruncie rzeczy to jest dzisiaj aktualne i gorące zawołanie dla prawie całej Europy.
.Wbrew temu, co się może wydawać, wniosek z powyższego nie jest taki, by zamknąć się absolutnie na migrantów czy też by traktować ich źle. Działajmy tak, by nie krzywdzić najsłabszych i tych naprawdę potrzebujących. Nade wszystko zdobądźmy się na refleksję wolną od poprawności politycznej, od sloganów i od frazesów.
Wniosek (czy też propozycja), po pierwsze, jest taki, by się zastanowić, jak będziemy postępować, kiedy już nie będziemy mogli przyjmować więcej migrantów. Czy wiemy, kiedy będziemy musieli zmienić politykę? Jakie wydarzenia nas do tego skłonią?
Po drugie, kim dla nas są ci nowi przybysze? Obcymi? Kandydatami na Polaków? Europejczyków? Tymczasowymi lokatorami z biletem powrotnym?
Po trzecie, pytanie — a właściwie seria pytań — dotyczy nas samych. Gdzie są granice naszego kompromisu? Kim jesteśmy? Co — oprócz pieniędzy, socjalu, możliwości pracy (jakiej pracy?) — chcemy tym ludziom dać i jak chcemy siebie zaprezentować? Na co się nie będziemy godzić? Jak ich przekonamy do naszych wartości?
.Nie unikniemy w Europie ani migrantów, ani zmian związanych z ich przybyciem. Lepiej więc zawczasu przygotować nasze umysły.
Jerzy Polaczek