Joanna TALARCZYK: Dziennikarstwo obywatelskie nadal istnieje i powinno być wspierane

Dziennikarstwo obywatelskie nadal istnieje i powinno być wspierane

Photo of Klub Młodych Autorów

Klub Młodych Autorów

Platforma opinii prowadzona przez Instytut Nowych Mediów, przy redakcji miesięcznika „Wszystko co Najważniejsze".

Chociaż dziennikarstwo obywatelskie narodziło się w epoce przed Facebookiem, YouTubem i blogami – istnieje nadal jako wyraz poczucia społecznej misji niektórych jednostek. Z definicji darmowe powinno móc być wspierane przez społeczność, o ile ta chce komuś płacić za jego misję – pisze Joanna TALARCZYK

Dziennikarstwo obywatelskie jest dzieckiem wczesnych lat dwutysięcznych, kiedy powszechna już dostępność internetu spowodowała całkowitą restrukturyzację sposobu, w jaki konsumowaliśmy media. Dawniej opinię publiczną w dużej mierze kształtowały prasa, radio i telewizja, do których szary człowiek miał dość ograniczony dostęp; poza wysłaniem listu do redakcji niespecjalnie dało się zostać masowym nadawcą informacji, o ile nie było się zawodowym dziennikarzem z jakąś pozycją w świecie mediów.

Internet zdemokratyzował tę kwestię. Wraz z pojawieniem się blogów i forów każdy zwykły obywatel mógł stać się nadawcą komunikatu, który dotrze do setek czy nawet tysięcy odbiorców. Opinia publiczna nie była już więc zależna niemal wyłącznie od dziennikarskiego establishmentu, ale pojawiło się w niej wiele głosów z wielu różnych miejsc, grup społecznych i dziedzin życia, naświetlających tematy niezauważane przez środki masowego przekazu. Pojawili się dziennikarze obywatelscy.

Dziennikarstwo obywatelskie i dziennikarz-obywatel

Według powszechnie przyjętej definicji dziennikarz obywatelski jest osobą parającą się dziennikarstwem niezawodowo, w interesie społecznym. Krótko mówiąc, kryteria są więc dwa: nie może on otrzymywać za swoją działalność wynagrodzenia, a ponadto musi ona dotyczyć jakiegoś obywatelskiego celu, naświetlać ważny społecznie problem lub ogólnie czynić społeczeństwu przysługę.

Termin ten został ukuty przez południowokoreański portal OhmyNews, działający od 2000 r. właśnie na takiej zasadzie – to internauci są w znakomitej większości autorami zamieszczanych tam wiadomości newsowych. Pięć lat później w Polsce pojawiła się polskojęzyczna wersja WikiNews, a niedługo potem profesjonalni wydawcy medialni zaczęli otwierać swoje portale, np. Wiadomości24.pl.

Ale dziennikarze obywatelscy z początku wieku nadal stali niejako w świecie tradycyjnych mediów przynajmniej jedną nogą. Portale internetowe były wzorowane na prasie, a zamieszczane tam artykuły na sposobie prezentowania treści znanym z gazet; siecią nie rządziło jeszcze SEO czy osie czasu na mediach społecznościowych. Obecnie mamy coraz większe trudności z aplikowaniem dawno wypracowanych definicji do zmieniającego się świata. Czy w dobie nowych nowych mediów każdy użytkownik Twittera jest dziennikarzem obywatelskim? A co z influencerami? Czy to pojęcie da się jeszcze w ogóle stosować do opisania krajobrazu medialnego, z jakim mamy dziś do czynienia?

Obyw@telskość w sieci

Jeszcze raz przyjrzyjmy się definicji. Mamy tu trzy kryteria: paranie się dziennikarstwem, za darmo, w interesie społecznym. Według Słownika Języka Polskiego dziennikarz to osoba zajmująca się zbieraniem, przygotowywaniem i prezentowaniem materiałów w środkach masowego przekazu – tu interpretacja robi się trochę bardziej skomplikowana, bo trzeba rozważyć, czy jako środek masowego przekazu traktujemy całą platformę (a więc użytkownik Twittera, którego posty mają zerowe zasięgi, nadal byłby dziennikarzem), czy konkretny profil, ponieważ to tam tak naprawdę lokuje się grupa odbiorców. Do tego jaką liczba obserwujących możemy potraktować jako “masę”? Kilkuset, kilka tysięcy, czy może więcej? Przez analogię do prasy – dzieci tworzące szkolny biuletyn czy autorzy biurowej gazetki z pewnością są niezawodowymi dziennikarzami, ale ich pisemko może mieć zasięgi rzędu kilkudziesięciu osób.

Można się zgodzić, że influencerzy wypełniają to kryterium, ponieważ bez masowej publiczności nie byliby przecież influencerami w pierwszej kolejności. Skłonna jestem tu również uwzględnić też tzw. mikorinfluencerów, z liczbą obserwujących nie przekraczającą tysiąca, ale działających w konkretnych niszach – np. popularnych w danym fandomie blogerów. 

Ale do bycia dziennikarzem obywatelskim nie wystarczy posiadanie w miarę popularnej platformy. Przymiotnik obywatelski wymaga, by działalność była wykonywana w interesie społecznym, dla wspólnego dobra: czy to w celu edukacyjnym, czy naświetlenia jakiegoś ważnego problemu, którym nie zajmuje się mainstream, bądź też interwencyjnym nawoływaniu do działania. Do głowy przychodzą mi tu artykuły publikowane na stronie internetowej oraz profilach społecznościowych Stowarzyszenia Osób Dorosłych z ADHD Attentio. Jako organizacja non-profit spełnia ona kryterium braku korzyści finansowej, publikowane materiały mają charakter edukacyjny i interwencyjny (stowarzyszenie zaangażowane jest m.in. w walkę z trwającym kryzysem dostępności leków na ADHD), a ich autorzy nie są zawodowcami.

Pokusiłabym się zatem o stwierdzenie, że influencer, który publikuje treści i podobnym charakterze, może być uważany za dziennikarza obywatelskiego, o ile nie otrzymuje ze swojej działalności korzyści finansowej – np. z reklam czy sponsorowanych postów.

Grosza rzuć dziennikarzowi

.No dobrze, tylko istnieje jeszcze jedno kłopotliwe zjawisko. Co z twórcami, którzy może i nie zarabiają na reklamach czy sponsoringu, ale są wspierani finansowo przez fanów za pośrednictwem serwisów takich jak Ko-Fi czy Patronite? Czy ich działalność można potraktować jako pracę zarobkową, czy może jest to analogiczne raczej do fundacji przyjmującej dobrowolne darowizny?

To ciekawy problem, który stale przerabiany jest w fandomie, zwłaszcza w społeczności fanfikowej skupionej wokół ArchiveOfOurOwn (AO3) – jednego z największych archiwów dzieł transformatywnych w internecie, prowadzonego przez organizację non-profit od ponad 14 lat. Dzieła transformatywne to prawne pole minowe, o czym zresztą już kiedyś pisałam. Żeby zapewnić całkowitą transparentność i zminimalizować ryzyko konfliktów z właścicielami praw autorskich dzieł, do których fanfiki zamieszczane są na AO3, portal działa pod egidą zasady dozwolonego użytku (fair use) funkcjonującej w amerykańskim prawodawstwie, która wymaga od autorów dzieł transformatywnych udostępnianie ich całkowicie za darmo, bez czerpania z nich jakiejkolwiek korzyści finansowej. Wśród użytkowników archiwum od wielu lat toczy się dyskusja nad tym, czy linkowanie swoich profili na Ko-Fi, Patreonie czy innych wirtualnych “kubeczkach na napiwki” na AO3 stanowi pogwałcenie zasady fair use; nie jest to przecież bezpośredni zarobek, ponieważ czytelnik nie płaci, by móc przeczytać dzieło, ale z drugiej strony zachętą do dania autorowi napiwku jest właśnie fakt, że to on ten tekst napisał.

Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi, i tak samo jest w przypadku dziennikarzy obywatelskich. Czy finansowe – dobrowolne – wspieranie edukacyjnego profilu na Instagramie traktujemy bardziej jak darowiznę na cele statutowe fundacji, czy pewnego rodzaju rekompensatę za pracę, jaką autor wkłada w materiały, które uważamy za wartościowe? To już chyba kwestia osobistej interpretacji. Wydaje mi się jednak, że skoro nadal dziennikarstwo obywatelskie istnieje, to znaczy że zaspokaja jakąś ważną potrzebę. Dobrze, gdyby mogło być za to wynagradzane.

Joanna Talarczyk

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 14 sierpnia 2024