Muzeum Archidiecezjalne we Wrocławiu z unikatową kolekcją dzieł sztuki
Otwarte na nowo Muzeum Archidiecezjalne we Wrocławiu to naprawdę pierwsza liga wśród instytucji muzealnych w Polsce, z unikatową kolekcją dzieł sztuki pochodzących z różnych epok, od starożytności do współczesności – pisze Juliusz WOŹNY
.Na początku grudnia 2024 r., po kilku latach remontu i reorganizacji, na nowo otworzyło swe podwoje dla zwiedzających ulokowane tuż przy wrocławskiej katedrze Muzeum Archidiecezjalne we Wrocławiu.
Jest to najstarsza placówka muzealna w mieście, z nieprzerwaną tradycją sięgającą 1898 r. Założył ją kard. Georg Kopp, a opiekowali się nim na przestrzeni ponad 120 lat historii duchowni, w tym naprawdę zasłużeni, tacy jak choćby bp Heinrich Forster. W jego czasach miała miejsce przebudowa wielu świątyń w diecezji, wskutek której wiele zabytków trafiło na strychy, a wiele zostało spalonych, gdyż przyjęto wówczas zasadę, „aby świętość się nie poniewierała”. Biskupi zdecydowali, by zagrożone zniszczeniem obiekty gromadzić w muzeum. Chodziło też o zabezpieczenie wielu obiektów, które ze względu na XIX-wieczną modę na gotyk trafiały z kościołów i plebanii, zarządzanych przez mniej zorientowanych w historii proboszczów, do prywatnych kolekcji lub w ręce przedsiębiorczych handlarzy.
Muzeum początkowo pełniło funkcję ochronną dla należących do Kościoła dzieł sztuki – zamiast niszczeć bez należytej opieki, zyskały szansę, by przetrwać zgromadzone w jednym miejscu, pod okiem konserwatorów. Dzięki temu bezcenne rzeźby i obrazy mogły cieszyć oko szerokiej publiczności, którą Muzeum w swoje progi zawsze zapraszało.
Jednak z powodu tej ochronnej funkcji przez długi czas Muzeum Archidiecezjalne we Wrocławiu miało charakter raczej przypadkowego zbioru dzieł niż układającej się w opowieść kolekcji o przemyślanej koncepcji. Tu pieta z jednego kościoła, tu skrzydła z ołtarza innego – ot, szeroko pojęta sztuka sakralna z najróżniejszych epok i kościołów. Pozytywne zmiany zaczęły następować pod zarządem dyrektora ks. Józefa Patera.
Jednak zakończona teraz przebudowa, której podjął się obecny dyrektor ks. dr Adam Dereń, polegała nie tylko na przebudowie wnętrz i zamianie całości we współczesne muzeum multimedialne, ale przede wszystkim na uporządkowaniu zbiorów w spójną opowieść o dawnych wiekach, nie tylko w sztuce sakralnej. W opracowaniu koncepcji ekspozycji udział brali wybitni specjaliści z Instytutu Historii Sztuki we Wrocławiu.
Znakomicie opracowana scenografia i spójna koncepcja sprawiają, że jest to muzeum z prawdziwego zdarzenia, które naprawdę warto wpisać w trasę każdej wycieczki po Wrocławiu. Szczególnie że dzięki projekcji zdjęć i wideo wyświetlanych w trzech oknach jednego z budynków muzealnych widać je już z daleka.
Muzeum przeszło całkowitą metamorfozę, którą jestem zachwycony. Zbiór zawiera obecnie ok. 6 tys. zabytków sztuki, z czego ponad dwa tysiące prezentowanych jest na ekspozycji. Na kolekcję składa się wiele bezcennych artefaktów nie tylko z różnych epok sztuki sakralnej, ale także pochodzących z czasów przedchrześcijańskich, takich jak przykłady najstarszej ceramiki kultury Villanova, naczynia greckie czy wreszcie mumia nastoletniego chłopca z okresu ptolemejskiego oraz pochodzące z terenu Mezopotamii tabliczki gliniane poryte pismem klinowym.
Eksponaty zostały teraz ułożone zgodnie z chronologią, od starożytności po czasy współczesne, choć bez wątpienia najcenniejsze i najbardziej zachwycające dzieła pochodzą z czasów średniowiecza, renesansu i baroku.
W dziale średniowiecznym uwagę przykuwa najstarsza znajdująca się we Wrocławiu rzeźba: pochodzące z 1170 r. przedstawienie św. Jana Chrzciciela, wykonane dla trzeciej z kolei po ufundowanej tu przez Bolesława Chrobrego katedry. W tamtym czasie rzeźba była najpewniej umieszczona w tympanonie nad głównym wejściem. W następnych wiekach, w wyniku kolejnych zmian wystroju świątyni i przebudów, kamienna postać św. Jana Chrzciciela znalazła się na zewnętrznej ścianie katedry, od strony północnej, i tam dotrwała do ostatniej wojny. Podczas bombardowań Wrocławia została mocno uszkodzona, następnie odnaleziona i odrestaurowana. Obecnie przy ścianie katedry umieszczono kopię, a w Muzeum – właśnie ów XII-wieczny oryginał.
W sekcji średniowiecza na uwagę zasługuje fenomenalne „Ukrzyżowanie” z Pasiecznika, rzeźba należąca do nurtu dolorystycznego w ówczesnej sztuce, co skutkowało mocnym wyeksponowaniem śladów Męki. Z tym przedstawieniem kontrastuje przepiękna rzeźba tryumfującego Chrystusa Zmartwychwstałego z 1380 r., w złoto-czerwonych szatach, w koronie, blasku majestatu monarszego i, co ciekawe, z realistycznie opracowanymi puklami włosów pokrywających niemal całe plecy.
.Podziwiać możemy także wizerunek Madonny z Dzieciątkiem z 1360 r., depczącej lwa. To zwierzę symbolizuje w tym przypadku diabła. Wszak św. Piotr ostrzegał w liście do wiernych przed szatanem, który „jak lew ryczący krąży, szukając, kogo pożreć”.
Na szczególną uwagę zasługuje prawdziwy skarb tego muzeum, czyli pochodząca z XV w. rzeźba św. Jerzego walczącego ze smokiem. Jest bardziej statyczna niż to, czego byśmy oczekiwali: koń stoi sobie mocno na czterech nogach. Do siodła przytroczone są oryginalne strzemiona, prawdopodobnie wzięte z prawdziwej uprzęży rycerskiego wierzchowca. Figura konia zgodnie ze sztuką rzeźbiarską jest wydrążona w środku. Ma też ogon i grzywę z prawdziwego końskiego włosia.
Nie sposób pominąć poruszającego obrazu z 1487 r., zatytułowanego „Chrystus w tłoczni mistycznej”. Ubiczowany Chrystus dźwiga krzyż i jednocześnie depcze winne grona umieszczone w skrzyni. Spod jego stóp wycieka sok, co oczywiście stanowi obrazowe wyjaśnienie widzom sensu Eucharystii, która przechowuje mistyczne owoce męki Chrystusa.
Gdy przejdziemy dalej, do epoki renesansu, uwagę przykuwa przepiękny obraz „Pokłon pasterzy” z ok. 1500 r. – przykład niderlandzkiej sztuki wyprzedzającej późniejsze eksperymenty tenebrystów we Włoszech i Holandii. Ciało Dzieciątka wręcz świeci, rozpraszając mrok nocy, a z takimi pomysłami spotykamy się powszechniej dopiero w sztuce barokowej.
Uwagę wielu zwiedzających przykuje na pewno oryginalna szafa na dokumenty kanonika Jana Paszkowicza z 1455 r. – można powiedzieć – zabytek wrocławskiej biurokracji. Zamontowane w niej podwójne drzwi z pewnością były nie tylko w XV w. trudne do sforsowania.
Szczególnym zabytkiem w muzealnych zbiorach jest najstarszy zachowany w Polsce dzwon „Świętosław” z Kłobuczyna. Odlany został ok. 1300 roku przez ludwisarza, który prawdopodobnie przez pomyłkę umieścił na nim napis w odbiciu lustrzanym. Niektórzy jednak twierdzą, że to celowy zabieg. Jak było naprawdę, możemy się tylko domyślać.
Największą sławą wśród zgromadzonych w kolekcji Muzeum Archidiecezjalnego dzieł największą sławą w mediach cieszy się – nie bez powodu – „Madonna pod jodłami” (1510 r.). Arcydzieło pędzla renesansowego malarza Lucasa Cranacha Starszego należy bez wątpienia do najwybitniejszych jego prac. Z uwagi na tak wysoki poziom obrazu nie ma wątpliwości, że Lucas Cranach malował go osobiście, a nie – jak to było w przypadku innych przypisywanych mu dzieł – zlecił to któremuś ze swoich uczniów. Pracował bowiem według powszechnego w owych czasach zwyczaju: aby zarabiać duże pieniądze i szybko realizować liczne zlecenia, zatrudniał wielu uczniów i mniej utalentowanych od siebie malarzy, którzy – odpowiednio instruowani – wykonywali za niego niektóre zlecenia. Na przykład seryjnie wręcz wypuszczał na rynek obrazy zatytułowane „Sąd Parysa”. Przed mitologicznym bohaterem paradują tam trzy nagie boginie. Obrazy te potem trafiały do sekretnych gabinetów co bogatszych mieszczan czy niemieckiej szlachty. Niestety, na wielu z tych obrazów widać niewprawną rękę malarza, któremu daleko do talentu Lucasa Cranacha. „Madonna pod jodłami”, który możemy podziwiać w Muzeum Archidiecezjalnym we Wrocławiu, z pewnością została stworzona przez mistrza Łukasza. Jest dziełem wolnym od błędów, które trafiają się w pracach jego współpracowników.
Z tym obrazem związana jest sensacyjna historia. Otóż po II wojnie światowej ks. Siegfried Zimmer, któremu powierzono konserwację uszkodzonego obrazu, postanowił to malowidło ukraść. Razem ze swoim uczniem wykonał kopię arcydzieła Cranacha, pozostawił ją na miejscu, a oryginał owinął ceratą i przewiózł przez granicę, udając, że jest to po prostu taca, na której stoi termos i kubek z kawą. Uwagę celników odwrócił, umieszczając w jednej z walizek woreczek ze złotymi i srebrnymi monetami. W ten sposób oryginał przepadł na długie lata, a władze Muzeum były nieświadome, że mają u siebie kopię. Dopiero w roku 1961 wrocławska konserwator dzieł sztuki Daniela Stankiewicz odkryła, że to falsyfikat, i zaalarmowała stronę kościelną. Starania o odzyskanie cennego zabytku trwały latami. Ostatecznie dzięki zabiegom kard. Gulbinowicza, a potem arcybiskupa Mariana Gołębiewskiego oraz z pomocą rządu udało się arcydzieło odzyskać. Trzeba jednak zauważyć, że na obecnie otwartej wystawie tymczasowo oglądamy wspomniany falsyfikat. Oryginał zostanie wyeksponowany obok kopii w niedługim czasie. Będziemy mieli wówczas okazję naocznie stwierdzić różnicę w poziomie oryginału i podróbki.
Wśród zgromadzonych w kolekcji dzieł zobaczymy prace Bartłomieja Strobla młodszego, Carla Dankwarta, znakomitego mistrza praskiego Petera Brandla, Michaela Ignatiusa Klahra młodszego czy Felixa Antona Schefflera. Wszystkie zasługują na uwagę, mnie jednak już w czasach studenckich zaintrygowała XVIII-wieczna rzeźba „Chrystus ubiczowany”. Fascynujące jest to, że jej twórca sięgnął do wcześniejszych o kilkaset lat wzorów, dzieł, które powstały w późnogotyckim nurcie dolorystycznym. Myślę, że praca ta może poruszyć widzów niezwykle realistycznym czy wręcz naturalistycznym przedstawieniem męki Chrystusa.
Na koniec nie sposób nie wspomnieć o wielkim rarytasie, który znajduje się w zbiorach Muzeum Archidiecezjalnego – Księdze Henrykowskiej. To w niej znajduje się pierwsze w historii zapisane zdanie w języku polskim, słynne: „Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj”. Na wystawie zobaczymy jednak jedynie wierną kopię tego jednego z najważniejszych polskich zabytków. Nie może to nikogo dziwić – zapisane średniowiecznym inkaustem pergaminowe karty nie mogą być zbyt długo wystawiane na światło.
.O każdym ze zgromadzonych zabytków w nowo otwartym 120-letnim Muzeum można napisać książkę. Całości dopełniają multimedia, pomagające widzowi wejść w dialog z eksponatami: obejrzeć je od różnych stron, dowiedzieć się więcej o kontekście ich powstania. Nie mam wątpliwości, że Muzeum to stanie się szybko bardzo ważnym punktem na turystycznej mapie Wrocławia, jeśli nie wręcz jednym z powodów, dla których nasze miasto będzie warto specjalnie odwiedzić.