Andrzej JERIE: Muzeum nowoczesne, czyli jakie? Wrocławska Zajezdnia daje odpowiedź

Muzeum nowoczesne, czyli jakie? Wrocławska Zajezdnia daje odpowiedź

Photo of Andrzej JERIE

Andrzej JERIE

Dyrektor wrocławskiego Ośrodka „Pamięć i Przyszłość”. Doktoryzował się na Wydziale Nauk o Komunikacji Społecznej UPS w Rzymie. Był wykładowcą Dolnośląskiej Szkoły Wyższej, Uniwersytetu Wrocławskiego i Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu. Autor krótkometrażowych filmów dokumentalnych. Producent „Bitwy wrocławskiej”.

zobacz inne teksty Autora

Przy całej mojej miłości do nowych technologii i otwarciu na poszukiwanie nowoczesnych środków wyrazu w mojej ocenie należy dzisiaj robić wszystko, żeby odbiorców – zwłaszcza młodych – zachęcać do bycia ze sobą, rozmowy, współpracy i manualnych interakcji. Niech młodzi się pobrudzą, zmęczą, może nawet pokłócą. Taka właśnie jest wrocławska Zajezdnia – pisze Andrzej JERIE

.Moi znajomi Wojtek i Ola podczas wakacyjnego wyjazdu nad polskie morze odwiedzili Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Przetestowali system rezerwacji przez internet, oczekiwanie na wejście w ogromnej kolejce i reakcję trójki dzieci w wieku przedszkolno-wczesnoszkolnym na przejmującą opowieść o wojennej tragedii. Najstarszy z trójki, ośmioletni Karol, został nawet upomniany przez obsługę, że nie powinien dotykać eksponatów, na co rezolutnie odpowiedział: „A u wujka w Zajezdni można!”. Chodziło mu o wrocławskie Centrum Historii Zajezdnia, w którym rzeczywiście można dotykać większości eksponatów i elementów dekoracji wystawy głównej. Znajomi przetestowali też działanie wystawy w dłuższej perspektywie. Jeszcze kilka dni nie bez emocji rozmawiali o II wojnie światowej i jej konsekwencjach. 

Jak zainteresować odbiorcę? Jak wciągnąć go w narrację, zwłaszcza tę dotyczącą trudnej przeszłości? Odpowiedzi jest wiele, bo muzealnictwo rozwija się jak szalone, a nowinki technologiczne stawiają przed twórcami ekspozycji z roku na rok coraz to szerszą gamę możliwych rozwiązań. Własne muzea, wystawy, multimedialne prezentacje chcą mieć miasta, przedsiębiorstwa, banki i prywatni kolekcjonerzy. Ścigają się ze sobą muzealne instytucje państwowe, samorządowe, ale też sektor prywatny, który w multimedialnych wystawach zobaczył poważny segment rynku usług kulturalno-rozrywkowych. Powstają więc różnego rodzaju ekspozycje immersyjne, multimedialne i scenograficzne. Łakomym kąskiem wydają się dzieła sztuki, których reprodukcje znajdują się w domenie publicznej i można je, bez kupowania drogich licencji, wykorzystać, uprzestrzenniając, wprawiając w ruch i powiększając do gargantuicznych rozmiarów. Warto jeszcze do tego dodać bilet za 60–80 zł, poduchy na podłodze, reklamy na każdym słupie w mieście i… sukces komercyjny murowany. Jednak specjaliści mówią już o tym zjawisku jako patomuzealnictwie, dostrzegając poważną dewaluację takich pojęć, jak „wystawa”, „dzieło sztuki” czy „muzeum”. 

Innym nurtem jest wykorzystywanie różnych form rzeczywistości rozszerzonej, zwłaszcza kręconych w technologii filmów VR, które można oglądać w specjalnych goglach. Widz znajduje się w ten sposób w centrum akcji. Może kierować swój wzrok w dowolną stronę i przeżywać prezentowaną opowieść tak, jakby „tam był”. Poważną wadą tej technologii, poza „niską przepustowością” i problemami z higieną używanych przez wiele osób gogli, jest wydzielenie odbiorcy z społecznego kontekstu zwiedzania. Wrócę jeszcze do tego zagadnienia, ale brak możliwości wspólnego przeżycia zwiedzania z grupą, przyjaciółmi czy rodziną wpycha widza, który używa technologii VR, w jedną z większych patologii współczesnego świata, którą jest atomizacja i osamotnienie. Zwiedzający, którego już udało nam się wyciągnąć z domu, oderwać od komputera czy smartfona, dzięki VR-owym technologiom znowu wpada w otchłań wyobcowania i prywatnej konsumpcji treści multimedialnych. Nie ma okazji pokazać koledze czy koleżance tego, co właśnie widzi. Nie mają możliwości pokazać sobie nawzajem tego, co w danej chwili widzą. Znów są w swoim prywatnym świecie, mimo że są razem w muzeum. 

Zupełnie nowym trendem jest wykorzystanie sztucznej inteligencji do tworzenia awatarów postaci historycznych. We wrocławskim studiu animacji Juice powstał już w zeszłym roku awatar Ignacego Łukasiewicza. W planach są następne postaci historyczne. Animowana trójwymiarowa postać naturalnej wielkości siedzi przed widzem i do niego mówi. Właściwie nie tylko mówi, ale można z nim wejść w interakcję, porozmawiać, poprosić o przybliżenie jakiegoś ciekawego epizodu z życia albo zadać jakieś szczegółowe, nawet osobiste pytanie. Brzmi szalenie pociągająco. Ale czy to jest przyszłość muzeów narracyjnych? Przez pewien czas na pewno tak. Sztuczna inteligencja kusi perspektywą rozwiązywania problemów w wielu dziedzinach życia. W muzealnictwie daje wrażenie nieograniczonej wręcz oryginalności i niepowtarzalności. Jednak ostatecznie awatar wie i umie tylko tyle, ile włożą w jego pamięć twórcy, chyba że zostanie podłączony do otchłani internetu, a wtedy poza nieograniczonymi możliwościami będą też na niego czyhać wszystkie zagrożenia: fake newsy, prowokacje i narracyjne ślepe uliczki. Jaki będzie los tej technologii, zobaczymy za kilka lat. 

.Kiedy przed 2016 rokiem pracowaliśmy nad koncepcją wystawy stałej we wrocławskim Centrum Historii Zajezdnia, zastanowiliśmy się poważnie nad środkami wyrazu, których warto użyć. Kusiły nas wtedy technologie multimedialne, wielkoformatowe projekcje, modne wtedy kino 3D i elektroniczne gadżety. Poszliśmy jednak inną drogą, którą z dzisiejszej perspektywy oceniam jako bardzo dobrą.

Na naszej wystawie jest wiele interakcji manualnych i bardzo dużo artystycznych środków wyrazu. Wystawa jest pełna poszukiwania piękna, oryginalności i nieoczywistości. Opowiadamy powojenną historię Wrocławia, zapraszając odbiorcę do swoistej negocjacji sensu, znaczenia. Do tworzenia z nami opowieści. Widz przechodzi od przestrzeni do przestrzeni z pytaniem: „O co tu chodzi?”, „Jak mam to rozumieć?”, „Co to znaczy?”. Te pytania zwiedzający zadają często przewodnikom, ale też sobie nawzajem. Lubię przyglądać się zwłaszcza zwiedzającym z wnukami, które zadają mnóstwo pytań o przedmioty, których nie znają. Dziadkowie przeżywają wzruszenia związane z powrotem do czasów młodości, a wnuki mają żywą, emocjonalną lekcję historii. To często początek długich dyskusji, które pozwalają wystawie żyć w świadomości zwiedzających. 

.Zamiast nowinek technologicznych, które ostatecznie dość szybko się starzeją i sporo kosztują nie tylko w produkcji, ale też w utrzymaniu, w Centrum Historii Zajezdnia proponujemy możliwość fizycznego kontaktu z elementami dekoracji i wieloma eksponatami. Do tego można np. pobrać i wypełnić kartę z Powiatowego Urzędu Repatriacyjnego na powojennej stacji kolejowej, napisać i wysłać prawdziwą pocztówkę (którą po kilku dniach lub tygodniach dotrze do adresata), usiąść na prawdziwym rowerze z lat 70. i pedałując, wprawić w ruch film z Wyścigu Pokoju, podpisać list biskupów polskich do biskupów niemieckich z 1965 r. Dzieci mogą szukać i zbierać pieczątki, pobrudzić się przy warsztatach z sitodruku czy wykręcić numer i przeprowadzić rozmowę za pomocą prawdziwego telefonu z tarczą i słuchawką. Notabene – to niezwykłe widzieć radość odkrywcy na twarzy malucha, który bawiąc się teflonem z tarczą, zrozumie, dlaczego rodzice czy dziadkowie mówią „wykręcić numer”. 

.Przy całej mojej miłości do nowych technologii i otwarciu na poszukiwanie nowoczesnych środków wyrazu w mojej ocenie należy dzisiaj robić wszystko, żeby odbiorców – zwłaszcza młodych – zachęcać do bycia ze sobą, rozmowy, współpracy i manualnych interakcji. W czasach, kiedy młodych ludzi trudno nawet zaprosić na wspólną imprezę czy wyjazd, tego rodzaju imperatyw powinien być częścią misji nowoczesnego muzeum. Niech młodzi się pobrudzą, zmęczą, może nawet pokłócą. Ale niech będą ze sobą, niech się spotykają. Niech wychodzą ze swoich baniek, popatrzą w twarz drugiego człowieka. Tak myślimy i czujemy w Centrum Historii Zajezdnia. Tak rozumiemy dzisiaj wartość, którą jest solidarność. Warto o niej przypomnieć także w kontekście zbliżającej się kolejnej rocznicy sierpnia 1980 roku. Bo nie ma solidarności bez spotkania, bez dostrzeżenia drugiego człowieka, jego potrzeb, inności, oryginalności. A solidarność to nie tylko najpiękniejsze polskie słowo, ale i jedna z najważniejszych wartości, jakie Polska dała Europie i Światu.

Andrzej Jerie

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 10 sierpnia 2024
Fot. Wacław Rymko / Forum