.Prezydent Bronisław Komorowski podsumował pięć lat swojej kadencji. Była ona budowana, jego zdaniem, na podstawie pięciu priorytetów: bezpieczeństwo, rodzina, konkurencyjna gospodarka, dobre prawo i nowoczesny patriotyzm. Bezpieczeństwo i inne dziedziny pozostawmy specjalistom, przyjrzyjmy się przez chwilę dokonaniom prezydenta Komorowskiego w gospodarce, i to jeszcze do tego konkurencyjnej.
.Zwykło się mówić, że prezydent to najważniejsza osoba w naszym państwie, ale tak naprawdę to „niewiele może” bo mamy system w którym władzę sprawuje rząd, a prezydent, co najwyżej, może być jego notariuszem i podpisywać decyzje, lub hamulcowym i stosować przysługujące mu prawo weta, bądź opóźniać proces stanowienia prawa poprzez odsyłanie ustaw do Trybunału Konstytucyjnego. Stąd już tylko krok do pogardliwego stwierdzenia, że jedynie reprezentuje i pełni rolę strażnika żyrandola.
Nic bardziej mylnego. Gdyby tak było, kolejne kampanie prezydenckie nie rozpalałyby do białości opinii publicznej, nie dyskutowano by w każdym domu o poczynaniach i dokonaniach kolejnych prezydentów, nie byłoby wreszcie tego tekstu – bo i po co miałbym go pisać.
Wszystko zależy od człowieka: można być woźnym na uniwersytecie z którego zdaniem liczy się sam rektor; i można być rektorem, którego opinie ma w nosie również woźny.
.Ale wróćmy do dokonań pana Prezydenta w gospodarce, i to do tego konkurencyjnej. – Od pięciu lat prezydent jest znów sojusznikiem polskich przedsiębiorców, bo to od nich w największym stopniu zależy zamożność naszego kraju i obywateli – przekonywał Bronisław Komorowski. Zwrócił uwagę, że polska gospodarka potrzebuje promocji za granicą. Przypomniał, że podczas kadencji, wraz z polskimi przedsiębiorcami, odwiedził m.in. Chiny, Turcję czy Koreę Południową, podczas których podpisano kontrakty o wartości wielu miliardów złotych. Nawiązano podczas nich – dodał – wiele kontaktów handlowych. No to zatrzymajmy się nad tym przez chwilę.
Pamiętacie państwo Nicolasa Sarkozyego, takiego niewysokiego, za to z piękną żoną, prezydenta Francji w latach 2007-2012. Warto go pamiętać bo najpewniej znowu obejmie ten urząd po nieudanym epizodzie Francji i Francuzów z Françoisem Hollandem. Otóż Sarkozy, podczas swojej prezydentury, szybko zyskał przezwisko atomowego komiwojażera, bo wszędzie gdzie pojechał, wciskał swoim rozmówcom francuską technologię jądrową. Z różnym skutkiem, to prawda, ale nie ustawał w promocji wszystkiego co francuskie. Barack Obama, niezależnie od oceny jego prezydentury, jest pierwszym ambasadorem i agentem handlowym amerykańskich technologii i otacza się zawsze tłumem biznesmenów, a jakże, amerykańskich.
My nie mamy technologii jądrowej ani przemysłu obronnego na miarę Stanów Zjednoczonych, ale – chciałoby się powiedzieć – „jaki kraj tacy terroryści”, mamy jabłka, mleko, kurczaki, okna, meble, autobusy, pociągi i tysiące innych użytecznych dla każdego kraju rzeczy. Czy te trzy wizyty, które przywołał Pan Prezydent, wraz z polskimi przedsiębiorcami, spowodują, że w Chinach, Turcji czy Korei, czy gdziekolwiek indziej, nazywają go, excusez le mot, „jabłkowy Bronek”? Nie słyszałem, nie sądzę.
Dobrze więc, że prezydent Komorowski uważa się za sojusznika polskich przedsiębiorców, ale jeszcze lepiej byłoby, gdyby polscy przedsiębiorcy uważali pana Prezydenta za swojego sojusznika. Dobrze więc, że zauważa, że polska gospodarka potrzebuje promocji za granicą (bo polski rząd i ministrowie – w odróżnieniu od swoich kolegów z innych krajów – konsekwentnie się od tego odcinają), ale jeszcze lepiej byłoby gdyby o aktywności naszego prezydenta w sprawie promocji polskich produktów opowiadano dykteryjki w Tokio, Szanghaju, Pekinie czy Waszyngtonie.
.Prezydent przypomniał, że Kancelaria Prezydenta opracowała ustawę, która ma wspierać innowacyjność. To dzięki niej – jego zdaniem -„robimy pierwszy krok, i to konkretny krok, by w ciągu 10 lat znaleźć się w pierwszej dziesiątce najbardziej innowacyjnych państw UE”. Zdaje się, że pan Prezydent za bardzo uwierzył w siłę sprawczą aktów pisanych i zapomniał o doświadczeniach chociażby powstałej już piętnaście lat temu, w 2000 roku, Strategii Lizbońskiej, która miała uczynić Europę najbardziej dynamicznym i konkurencyjnym regionem gospodarczym na świecie, rozwijającym się szybciej niż Stany Zjednoczone. Co z tego wyszło? Każdy widzi.
Czego natomiast zabrakło w podsumowaniu aktywności „na niwie gospodarczej” Pana Prezydenta? Ano chociażby działań w sprawie, która skutecznie podzieliła środowiska gospodarcze i już jest bardzo brzemienna w skutki, szczególnie dla polskiego rynku kapitałowego, czyli: likwidacji OFE. Na swoje ciągle czekają finanse publiczne, system podatkowy, sądy gospodarcze… O tych sprawach też Pan Prezydent w swoim podsumowaniu nie mówił.
A co prezydent może? Zakrzykną wszyscy. Ano może. Tyle ile ten woźny na uniwersytecie: byleby jego głosu słuchał rektor i wszyscy inni. Jeżeli będą za nim stały dziesiątki, setki, tysiące – nie, nie naukowców tym razem, teoretyków, elokwentnych ekspertów – ale tych, których sojusznikiem (jak sam twierdzi) jest pan Prezydent, polskich przedsiębiorców, to jego głos będzie słyszany w każdym zakątku Polski i w każdym gabinecie. Również premiera. A gdyby ktoś z rządu czy parlamentu był przygłuchy i jednak nie chciał usłyszeć? A to wtedy pan Prezydent zawsze może przypomnieć, że dysponuje czymś takim jak prawo weta, z którego, od czasu do czasu, może przecież skorzystać. Takie przypomnienie z pewnością każdemu ministrowi czy posłowi skutecznie poprawi słuch. Tyle o urzędującym prezydencie i jego podsumowaniu.
.Skoro tyle miejsca poświęciłem urzędującemu prezydentowi, tym samym Bronisławowi Komorowskiemu, kandydatowi na prezydenta, wypadałoby słów parę poświęcić pomysłom jego kontrkandydatów. Upraszam jednak o zwolnienie mnie z tego obowiązku. Zamiast tego, pozwolą Państwo, wykpię się krótką dykteryjką.
Otóż w pewnym niewielkim mieście na południowym zachodzie naszego pięknego kraju żył sobie pewien Obywatel. No cóż, wiele by o nim można powiedzieć, ale tego, że był wzorem cnót wszelakich to chyba nie. I napić się lubił, i do bitki skory, a i cudzej własności specjalnie nie uszanował. Z sąsiadami żył w zwadzie… no nicpoń – najdelikatniej rzecz ujmując. Ale, jako że na każdego przyjdzie pora, tak przyszła i na niego: zmarło mu się. W naszej tradycji o zmarłych zwykło się mówić albo dobrze albo wcale, zatem w społeczności lokalnej zapanowała konsternacja: kto na pogrzebie powie kilka dobrych słów o zmarłym? Chętnych jakoś nie było. Po długich poszukiwaniach i namowach popartych różnymi obietnicami, znaleziono jednakowoż jednego chętnego. Idealny kandydat to to nie był, bo to kompan od kieliszka naszego bohatera. Ale… na bezrybiu i rak ryba. Wszyscy z niejaką obawą czekali na smutną ceremonię, a szczególnie na mowę pożegnalną. No i nadeszła. – Wszyscy wiemy jakim człowiekiem był nasz drogi zmarły – rozpoczął poważnym tonem mówca, a przez zgromadzony tłumek przeszedł szmer niepokoju. – Łajdak, pijak… słowem: łachudra – kontynuował niezrażony, a tłum niecierpliwie przestępował z nogi na nogę i pomrukiwał coraz głośniej. Mówca szybko jednak zmierzał do puenty: nasz drogi zmarły z pewnością nie był dobrym człowiekiem, ale jeżeli weźmiemy pod uwagę przymioty, cechy i wyczyny tych synalków, których po sobie zostawił, to w porównaniu z nimi to to był – tu zawiesił głos – można powiedzieć: święty człowiek. Zakończył.
Ja też. Dziękuje wszystkim, którzy doczytali do końca. O ile tacy jeszcze byli…
Kazimierz Krupa