Konrad WERNER: O pojęciu narracji w związku z tekstem Stephena Roacha

O pojęciu narracji w związku z tekstem Stephena Roacha

Photo of Konrad WERNER

Konrad WERNER

Wykładowca na Uniwersytecie Warszawskim. Publikował między innymi w „Synthese”, „Topoi”, „Adaptive Behavior”, „Philosophia”, „Philosophical Papers”, „Constructivist Foundations”. Autor „The Embodied Philosopher: Living in Pursuit of Boundary Questions”.

Powiada się, że mamy dziś do czynienia nie tylko z wojną w dosłownym tego słowa znaczeniu, lecz także z wojną narracji. Ta ostatnia ma się toczyć między USA a Chinami, o czym pisał w numerze 48. „Wszystko co Najważniejsze” profesor Stephen S. Roach [„Przypadkowy konflikt w oparciu o fałszywe narracje. Ameryka i Chiny na kursie kolizyjnym”], jak również między Rosją a kolektywnym Zachodem. Być może również – wewnątrz tego ostatniego – przykładowo między Polską a Niemcami.

.Pojęcie narracji zrobiło karierę w drugiej połowie XX w., choć jedynym obszarem, gdzie przypisuje mu się precyzyjne znaczenie, pozostaje literaturoznawstwo. Narracja to „sposób wypowiedzi w utworze epickim, mający na celu przedstawienie zdarzeń w określonym porządku czasowym” (Słownik języka polskiego PAN). W ogólniejszym znaczeniu narracja nie odnosi się jednak tylko do fikcji literackiej. Staje się opowieścią, którą ktoś – jednostka lub społeczność – snuje o świecie realnym. Ten bowiem – zakłada się – nigdy nie jest nam dany sam w sobie, lecz zawsze w pewnych odsłonach czy obrazach. A skoro tak, to z olbrzymiego i zapętlonego gąszczu związków przyczynowych musimy niejako wyłowić pewne ciągi przyczynowe, wyróżnić powtarzające się tam wzory czy schematy. W przeciwnym razie rzeczywistość nie będzie dla nas zrozumiała. Zgoda, ale tak szerokie rozumienie narracji niesie ze sobą pewne niebezpieczeństwo, o ile ktoś chce go używać w charakterze narzędzia analitycznego. Dobrym przykładem jest diagnoza wspomnianego Roacha. Otóż pisze on m.in.: „Historia jest zaśmiecona fałszywymi narracjami. Od teorii płaskiej Ziemi i ptolemejskiego systemu kosmologii do opowieści o UFO i »wielkiego kłamstwa« o oszustwach wyborczych rozpowszechnianych przez byłego prezydenta Donalda Trumpa i jego zwolenników – przekręcanie faktów w celu opowiedzenia przekonującej historii od dawna było kluczowe dla ludzkiej kondycji. Tak samo jest z fałszywymi narracjami na temat siebie nawzajem, które zaczęły stosować Chiny i Ameryka”.

Z bezprzykładną nonszalancją Roach wpakował do jednego worka zjawiska mające ze sobą niewiele wspólnego, pochodzące z bardzo różnych dziedzin. Mamy więc cynicznie rozprowadzane brednie na temat sfałszowanych wyborów w USA, mające charakter uogólnienia ad hoc na podstawie kilku zaobserwowanych przypadków nieprawidłowości. Znajdujemy tam opowieści i domysły na temat UFO, które wbrew pozorom są już – do czego niżej wrócę – poznawczo znacznie bardziej złożoną konstrukcją niż „wielkie kłamstwo” wyborcze. Ale to jeszcze nic, bo do grupy „fałszywych narracji” dołącza przedkopernikański paradygmat kosmologiczny, który nie był przecież żadną teorią spiskową, lecz obowiązującym przez wieki sposobem interpretacji danych astronomicznych o bardzo praktycznych zastosowaniach. O jakim „przekręcaniu faktów” możemy tu mówić? Paradygmat ten wprawdzie okazał się niewydolny w obliczu szeregu danych obserwacyjnych i w pewnym momencie musiał zostać zastąpiony, ale doprawdy trzeba zupełnej ignorancji w dziedzinie historii i filozofii nauki, aby ów obraz świata zestawić z „trumpizmem” w charakterze czegoś, co „zaśmiecało” ludzkie myślenie! Każdy paradygmat naukowy ma to do siebie, że jest zastępowalny, i co więcej – na tym w znacznym stopniu właśnie opiera się jego naukowość.

Jeśli pojęcie narracji ma obejmować taką mnogość zjawisk i zacierać różnice między wymienionymi przykładami „opowieści o świecie”, to mamy do czynienia z pojęciem zupełnie bezużytecznym; wręcz szkodliwym. Nie zmienia to jednak faktu, że problem konfliktu obrazów świata jest sprawą doniosłą i przydałoby się dobre w tej materii rozeznanie. W Polsce, w stricte (geo)politycznym kontekście, mówi się ostatnio o tzw. mapach mentalnych kształtujących myślenie ekspertów oraz decydentów i poniższe uwagi w jakimś stopniu mają tu również zastosowanie.

Narracje jako paradygmaty lub schematy pojęciowe

.Krótko mówiąc, pojęcie narracji trzeba zastąpić czymś lepiej opracowanym i logicznie jaśniejszym. Do tej roli może się nadawać wspomniana już kategoria paradygmatu, pochodząca z filozofii nauki. Taka decyzja pociąga za sobą jednak pewne konsekwencje. Procedura zmiany paradygmatu, zdaniem słynnego filozofa Thomasa Kuhna, nie jest czymś w pełni racjonalnym – to raczej splot wielu czynników, w których nagromadzenie nieuzgadnialnych z dotychczasowym paradygmatem danych musi przekroczyć pewien próg tolerancji w warunkach, w których istnieje już jakieś teoretyczne przygotowanie do zmiany. Sama zmiana ma jednak charakter rewolucyjny, a tym samym nie da się zaplanować. Występuje w tym zakresie pewien opór materii, jeśli można tak powiedzieć, bo paradygmat jest również, jak to ujmował lwowski lekarz i filozof Ludwik Fleck, pewnym stylem myślowym.

Najistotniejsze jest jednak to, że jeśli mamy konflikt narracji jako paradygmatów, to nie ma sensu mówić o prawdziwości jednego i fałszywości drugiego, a jedynie o tym, który z nich ma lepszy pomysł, by tak rzec, na ujęcie konkretnych danych.

Prawdziwość (fałszywość) narracji jako paradygmatu jest w ogóle sprawą kłopotliwą. Wprawdzie Roach przyznaje, że odróżnienie narracji prawdziwych od fałszywych „jest zazwyczaj niełatwe”, ale zupełnie nie dostrzega zasadniczej trudności z tym związanej, gdy dalej mówi, iż „weryfikuje je czas”. Jakby czas sam z siebie posiadał jakieś tajemnicze epistemiczne moce. Otóż nie posiada. Tymczasem ocena prawdziwości konkretnego zdania ma miejsce zawsze wewnątrz paradygmatu, a tym samym nie wiadomo, w jaki sposób mielibyśmy oszacować wartość logiczną paradygmatu jako całości.

Inną opcją jest ujęcie narracji jako pewnych schematów pojęciowych. Schemat pojęciowy, idąc mniej więcej za Kazimierzem Ajdukiewiczem i Rudolfem Carnapem, to pewna struktura relacji znaczeniowych, logicznych, ale także – powiedzą psychologowie – skojarzeniowych między kategoriami organizującymi nasze doświadczenie i wiedzę. Co ważne, jest to struktura hierarchiczna, w której, jak to określiła znakomita psycholożka Eleonor Roch, pewne pojęcia mają charakter podstawowy, a ich użycie jest z reguły automatyczne i nieświadome.

Schematy pojęciowe manifestują się pod postacią przekonań i stawianych pytań, te zaś mają swoje konsekwencje w działaniu. Idąc tą drogą, można więc również zastąpić mało użyteczne pojęcie narracji lepiej opracowaną i logicznie zorganizowaną kategorią zbioru przekonań wraz ze zbiorem problemów (czyli pytań), na które owe przekonania odpowiadają. Tę drogę chciałbym wypróbować krótko poniżej.

Pytania i odpowiedzi

.Ciekawe, że Roach posłużył się przykładem opowieści snutych przez dekady na temat UFO. Przecież w 2021 roku temat stał się przedmiotem oficjalnego raportu w Kongresie USA, gdzie przyznano, że wojskowi piloci od wielu lat obserwowali obiekty latające zachowujące się w sposób, który sugeruje zupełnie nieznane rodzaje napędu. Dla niepoznaki skrót UFO zastąpiono przez UAP (unidentified aerial phenomena), ale przecież wychodzi na jedno. I co z tym począć? Czy możemy powiedzieć, że głosiciele owych opowieści na temat UFO po prostu mieli rację, a cała reszta zdroworozsądkowego społeczeństwa myliła się?

Przypadek UFO daje znakomity asumpt do pewnej uproszczonej analizy. Wyobraźmy sobie, że mamy przyjaciela Tytusa, który jest przekonany, że od lat 60. XX wieku obserwowano nieznane i niewyjaśnione obiekty latające, a rząd USA fakty te ukrywał. Mamy również przyjaciela Romka, który także jest przekonany, że od lat 60. obserwowano nieznane i niewyjaśnione obiekty latające, a rząd USA fakty te ukrywał. Wreszcie mamy Atomka, który twierdzi, że nic z tego, co tamci głoszą, nie miało miejsca. Atomek podąża więc za ogólnospołecznym konsensusem ludzi darzących rząd umiarkowanym zaufaniem. Okazuje się więc po latach, wraz z raportem w Kongresie USA, że Atomek nie miał racji, a Tytus i Romek mieli rację – ich przekonanie okazało się prawdziwe. Jaka jest jednak treść tych przekonań, jak również treść sceptycznego przekonania Atomka? Tutaj – proponuję – na scenę wkraczają pytania.

Otóż istnieje pogląd, idący śladem polskiego klasyka filozofii analitycznej Henryka Hiża, że treść przekonania jest istotnie zależna od pytania, na które owo przekonanie odpowiada. Wątek ten podjął ostatnio amerykański epistemolog Jonathan Schaffer. Otóż, powiada on, czym innym jest, przykładowo, wiedzieć, że Joseph Conrad, a nie Sofokles napisał opowiadanie Tajfun, a czym innym jest wiedzieć, że Joseph Conrad, a nie Jack London napisał opowiadanie Tajfun. Pierwsze w oczywisty sposób nie wymaga wielkiej erudycji w dziedzinie literatury, drugie wymaga przynajmniej elementarnej orientacji w prozie anglojęzycznej. Tymczasem o ile pierwsze można uznać za odpowiedź na pytanie zamknięte: „Kto napisał opowiadanie Tajfun: czy był to Joseph Conrad, czy raczej Sofokles?”, drugie stanowi odpowiedź na inne, nieco trudniejsze pytanie zamknięte, mianowicie: „Kto napisał opowiadanie Tajfun: czy był to Joseph Conrad, czy raczej Jack London?”. Odmienne pytania określają odmienną treść przekonania, które na nie odpowiada.

Wracając do naszych przyjaciół i UFO, przyjmijmy, że Tytus jest przekonany, że od lat 60. obserwowano nieznane i niewyjaśnione obiekty latające, a rząd USA fakty te ukrywał. Przekonanie to Tytus wytworzył w sobie w odpowiedzi na pytanie, które brzmi: „Czy rząd USA ukrywał istnienie obcych cywilizacji, których wysłannicy zjawili się na Ziemi w połowie lat 60.?”. Romek z kolei jest przekonany, że od lat 60. obserwowano nieznane i niewyjaśnione obiekty latające, a rząd USA fakty te ukrywał, lecz przekonanie Romka powstało na skutek pytania: „Czy rząd USA ukrywał przypadki niezidentyfikowanych obiektów latających celem uniknięcia społecznej paniki oraz w obawie, że są to sowieckie eksperymenty wojskowe?”. Teraz widzimy, że w istocie są to zupełnie różne przekonania!

To oczywiście uproszczony oraz mało satysfakcjonujący intelektualnie przykład, niemniej pozwala dobrze zilustrować okoliczność, na którą pragnę tutaj zwrócić uwagę – prawdziwość jakiegoś przekonania, o ile je wziąć w oderwaniu od rozważanego problemu, jest słabym wskaźnikiem poznawczej wartości. Podobnie fałszywość. Wartość poznawcza przekonania naszego przyjaciela Atomka też przecież zależy od tego, jakie sobie stawiał pytania i czy w ogóle stawiał jakiekolwiek. Mogło być tak, że ślepo podążał za konsensusem społecznym. Wówczas możemy tu mówić o „bezkosztowych” przekonaniach, w tym sensie, że nie poniósł on żadnego kosztu w postaci wysiłku poznawczego. Takie przekonania – prawdziwe i fałszywe po równo! – nic ciekawego nie reprezentują. Jeśli jednak Atomek doszedł do swego fałszywego (jak się okazało) przekonania, rozważając troskliwie wszelkie dane i argumenty, to wówczas jego przekonanie – mimo że ostatecznie fałszywe! – posiada większą wartość poznawczą niż przekonanie Tytusa, które wprawdzie okazało się przypadkowo prawdziwe, niemniej jest dalekie od racjonalnych standardów weryfikacji.

Co nam po „zamkniętej” prawdzie?

.O wartości poznawczej danego przekonania decyduje zatem nie jego wyizolowana z kontekstu prawdziwość, lecz m.in. to, na jakie pytanie odpowiada i jakie jest jego szersze otoczenie problemowe. Możemy bowiem mieć do czynienia z pytaniami, które mają w sobie potężny ładunek niczym niepopartych założeń i przesądów, a tym samym pozostają w oderwaniu od tego, o co troszczy się szersza społeczność – naukowcy na uniwersytetach, eksperci w think tankach itd. Jeśli mamy sytuację, w której czyjeś pytania nie wiążą się nijak z pytaniami, co do których panuje szerszy konsens społeczny, to można powiedzieć, że pytania te stanowią rodzaj poznawczego zamknięcia. Przeciwieństwem jest poznawcze otwarcie, kiedy to dany zespół pytań (problemów) pozostaje w związku z innymi takimi zespołami, a tym samym pytania zadawane przez jedną grupę badaczy lub hobbystów są przynajmniej zrozumiałe dla innych grup.

Pytania i problemy, na które usilnie próbują odpowiedzieć ludzie tkwiący w zamknięciu poznawczym, są po prostu niezrozumiałe dla kogokolwiek, kto do tej grupy nie należy. I podobnie jest z odpowiadającymi na nie przekonaniami – przekonania te mogą nawet okazać się przygodnie prawdziwe lub „brzmieć” jak przekonania prawdziwe (stąd wrażenie, że Tytus i Romek mają to samo przekonanie), lecz nie zmienia to ich statusu – to są „zamknięte prawdy”. Te zaś mają mniejszą wartość poznawczą niż „otwarte fałsze”, a więc przekonania, które wprawdzie okazały się fałszywe, lecz przynależą do racjonalnego kontekstu problemowego, tj. odpowiadały na otwarty zbiór powszechnie zrozumiałych pytań.

O co pytają możni tego świata – konflikt albo uzgodnienie problemów

.Leszek Kołakowski wydał wiele lat temu serię książeczek pt. O co nas pytają wielcy filozofowie. Przenosząc ten zręczny tytuł na nasz grunt, można powiedzieć tak: jeśli chcemy zrozumieć konflikty między krajami, mocarstwami, kulturami; w szczególności – przechodząc do naszych interesów – jeśli chcemy zmienić położenie Polski w obrazie świata elit Zachodu czy jakiegokolwiek innego kręgu kulturowego, to musimy posiadać dobre rozeznanie nie tylko tego, w co ci ludzie wierzą, a więc jakie mają przekonania, lecz o co oni pytają: jaki jest zasób problemowy, z którym zmagają się amerykańscy stratedzy, francuscy publicyści czy niemieccy przedsiębiorcy i ich polityczni reprezentanci. Może bowiem się okazać, że pozornie podzielamy z nimi szereg przekonań, podczas gdy w istocie przekonania te odpowiadają na inne pytania czy problemy. Przykładowo – wszyscy zgadzamy się, że Ukraina nie może zostać pokonana przez Rosję, ale czy to przekonanie ma identyczną treść w umysłach Olafa Scholza, Joe Bidena i Mateusza Morawieckiego? Powtarzam – to zależy od tego, jakie pytania za nim stoją. Nie będzie to bowiem proste pytanie: „Czy możemy pozwolić na to, że Ukraina zostanie pokonana przez Rosję?”, lecz znacznie bardziej złożona konstrukcja problemowa, uwarunkowana choćby strukturą gospodarki i położeniem danego kraju, jego tradycjami politycznymi itp.

Przytoczony wyżej przykład przekonań na temat UFO jest oczywiście dziecinną zabawą, a tym samym jedynie bardzo prostym przedstawieniem sprawy. W rzeczywistości systemy pytań i przekonań nigdy nie są zupełnie otwarte i prawdopodobnie bardzo rzadko są zupełnie zamknięte (skrajne przykłady sekt czy grup ideologicznych mogłyby zbliżać się do ekstremum). Są to jednak dwie skrajności z bogatym spektrum zamknięcia i otwarcia pomiędzy.

I znów – ma to bardzo praktyczne konsekwencje. Możemy bowiem w tym prostym „modelu” zrozumieć, skąd konflikt narracji, o którym pisał Roach. Niestety, nie wszedł on w istotę zjawiska. Zauważmy, że jeśli mamy dwa systemy pytań i przekonań, które nie utrzymują między sobą nieomal żadnego kontaktu, a zewnętrzne czynniki (polityczne, ekonomiczne lub inne) pchają je do konfrontacji, to nie istnieje żadna racjonalna procedura dojścia do konsensusu – przynajmniej do wspólnych pytań. A skoro tak, to pozostaje jedynie konflikt – swoista „wojna pojęciowa”, jeśli można tak powiedzieć.

Rodzi się więc palące pytanie, na które musi sobie odpowiedzieć każde społeczeństwo w niespokojnych czasach – takich jak te, w które w zgodnej opinii ekspertów wchodzimy. Mianowicie, jaki jest nasz zespół problemowy i czym się różni od zespołu problemowego naszych sojuszników, rywali i wrogów – militarnych czy gospodarczych. To dość złożona sprawa, jeśli wziąć dodatkowo pod uwagę, że dwa kraje i społeczeństwa mogą być sojusznikami militarnymi, ale rywalami gospodarczymi – albo odwrotnie.

Pytania polskie, pytania niemieckie

.Na koniec dwa konkretne przykłady. Po pierwsze, wydaje się oczywiste (choć niektórzy nasi politycy zdają się tego nie dostrzegać od lat!), że polski zespół problemowy zawiera w swej istotnej części pytania o możliwość i sposoby reorganizacji naszej gospodarki w kierunku większej innowacyjności, a więc produkcji wysoko przetworzonych dóbr i zaawansowanych usług. Są to więc pytania o możliwość i sposoby zasadniczej zmiany naszego położenia w globalnych łańcuchach wartości. Na tym tle widać jasno, że zespół problemowy decydentów i strategów niemieckich jest zgoła odmienny niż nasz, a zdaniem pesymistów nawet przeciwny do naszego, Niemcy bowiem w oczywisty sposób dążą do zachowania swojej pozycji.

Tutaj wskażmy pewną subtelność, która w polskiej publicystyce, nie wspominając o wprost antyniemieckiej propagandzie, rzadko się przebija. Mianowicie istnieją co najmniej dwie strategie „zachowania swojej pozycji”, jak to wyżej określiłem. Pierwsza stawia na odporność organizacji oraz instytucji w sensie wąskim, czyli wytrzymałość tych struktur, które już istnieją, niczym wytrzymałość murów obronnych miasta pod naporem obcych wojsk. Druga jest strategią adaptacji, kiedy to przyjmuje się do wiadomości, że należy dokonać pewnych dostosowawczych przekształceń dotychczasowej struktury celem zachowania jej kluczowych funkcjonalności. Wydaje się więc, że Niemcy na początku wojny postawiły na pierwszą strategię, i to u nas poczęto nazywać „powrotem do business as usual z Rosją”. Z biegiem czasu jednak Niemcy zrozumieli, że powrotu takiego nie będzie, i w moim przekonaniu przestawili się na drugą strategię, mianowicie adaptacyjne zmiany celem zachowania zasadniczych przewag swej gospodarki i pozycji międzynarodowej, przede wszystkim dzięki instrumentarium Unii Europejskiej (propozycje zmiany sposobu głosowania to najlepszy przykład).

Z tymi dwiema strategiami wiążą się jednak odmienne zasoby problemowe; w uproszczeniu – inne pytania, na które Niemcy muszą sobie odpowiedzieć. Co z nami w tym kontekście? Można odnieść wrażenie, że cała polska odpowiedź sprowadza się do tego, aby Niemcom wybić z głowy powrót do business as usual. Tyle tylko, że to wyważanie otwartych drzwi. Wiąże się z tym niebezpieczeństwo, że przegapimy czas, kiedy trzeba będzie realnie współkształtować zasób problemowy Niemców: w skrócie – uzgodnić czy uwspólnić przynajmniej niektóre problemy, tak aby w jakimś (akceptowalnym dla nas) stopniu Niemcy odniosły sukces w procesie adaptacji, jednocześnie godząc się (w akceptowalnym dla nich z kolei wymiarze) na naszą reorientację.

Po drugie, zastąpienie mętnego pojęcia narracji kategorią systemów pytań i odpowiedzi czy zespołów problemowych również komplikuje obraz konfliktu między USA a Chinami. Nie jest to w moim przekonaniu sztuczny spór wywołany po prostu „fałszywymi narracjami”, jak twierdzi Roach. Chinom bowiem zależy na zmianie swej pozycji w globalnych łańcuchach wartości, choć nie jest do końca jasne, w jakim kierunku: czy chcą stać się globalnym centrum eksportu nowoczesnych technologii, zastępując w tej roli USA, czy może zależy im na tej funkcji jedynie w wymiarze regionalnym, przede wszystkim w Azji; czy wreszcie w ogóle ich celem nie jest, wbrew spektakularnym pozorom, oparcie swej potęgi na eksporcie czegokolwiek (rola „fabryki świata” była więc tylko odskocznią!), lecz budowa swoistego hi-tech „Muru Chińskiego”, a więc wsobna technologiczna i gospodarcza autonomia (o ile w ogóle możliwa). Dobre rozpoznanie pytań, które stawiają sobie Chińczycy, zdaje się nieodzowne dla wypracowania takich zespołów problemowych po stronie Zachodu (o ile to możliwe), które nie pchałyby nas z konieczności do wojny dwóch zamkniętych poznawczo systemów. Nie wystarczy jednak ogłosić, jak to czyni Roach, że to wszystko fałsze, które „zaśmiecają ludzkie myślenie”.

Podobnie skomplikowany obraz otrzymujemy po stronie USA. Czy amerykańscy stratedzy pytają o to, jak zachować status quo, a więc jednobiegunowy ład, ukształtowany w ostatniej dekadzie XX wieku ze wszystkimi jego właściwościami, bez istotnych korekt? A może Amerykanie pytają o jakąś strategię adaptacji przy zachowaniu wybranych „funkcjonalności” swojej dotychczasowej pozycji? Wreszcie – co zdaje się przyświecać ruchowi neoizolacjonistów z prawa i lewa – może pytają o strategię autarkiczną? Ta ostatnia zdaje się lustrzanym odbiciem chińskiej idei izolacji (czy da się to uzgodnić i jakim kosztem dla reszty świata? – kolejne ciekawe pytanie), ale w rzeczywistości ma wielkich klasyków w samych Stanach, począwszy od słynnego „farewell address” Jerzego Waszyngtona.

Wynika stąd, że konflikt narracji, rozumiany przede wszystkim jako nieuzgadnialność zasobów problemowych USA i Chin, jest – a w każdym razie jest to wysoce prawdopodobne – czymś realnym, głęboko zakorzenionym. Nie jest zaś przypadkowym „zaśmieceniem” ludzkiego myślenia. Podobnie realny może być skądinąd szereg konfliktów wewnątrz „kolektywnego Zachodu”.

.O co więc pytają możni tego świata? Takie postawienie sprawy jawi mi się jako dość oczywiste, a cała wyżej zaprezentowana analiza filozoficzna ostatecznie prowadzi do cokolwiek banalnego stwierdzenia, że każde społeczeństwo, każde państwo i jego elity istnieją nie tylko w przestrzeni geograficznej, pośród równin i gór, po których można lub nie można jeździć sprawnie czołgami, lecz również – nie bez związku z geografią oczywiście! – w jakiejś przestrzeni problemowej. Te zaś przestrzenie problemowe mogą się istotnie różnić i ostatecznie to one determinują treść nawet z pozoru identycznych przekonań. Przekonania z kolei determinują działanie. Konstatacja ta, jakkolwiek banalna, gdzieś umyka, gdy zaczniemy się posługiwać poetycko efektownymi, ale nieprecyzyjnymi kategoriami w rodzaju „narracji”.

Konrad Werner

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 18 marca 2023