Fragment najnowszej książki Krzysztofa GAWKOWSKIEGO pt. “Odnowa”.
.Było nieco po godzinie dziewiątej, kiedy szli w kierunku muzeum. Bogna próbowała sobie wyobrazić, jak właściwie do tego doszło, że jej brat się w to wszystko wplątał. Dotychczas całymi dniami pracował w laboratorium lub przy komputerze. Wszystko mógł udowodnić i przewidzieć. Nie było tam miejsca na ponadnaturalne działania. Żaden procesor, żadna część nie mogły nagle zachowywać się inaczej tylko dlatego, że zostanie wypowiedziane zaklęcie albo odprawiony specjalny rytuał. Dziewczyna była przekonana, że Karolowi było daleko do wszystkiego, co nieracjonalne. Jak to więc się stało, że trafił do Towarzystwa Vril? Skoro sporządzał te wszystkie plany, to musiał dla nich pracować. Ale jak to możliwe?
Może w którymś momencie uznał nagle, że to nie ma sensu? Może Nina mu to uświadomiła? A może w samym Towarzystwie działo się coś, czego nie mógł zaakceptować? Albo od początku postanowił być koniem trojańskim? Zawsze uważała, że brat zajmuje się tylko przyziemnymi sprawami. Był skupiony na studiach, matematyce, pracy. Nigdy nie zadawał sobie filozoficznych pytań. Czyżby nagle zaczął?
Poczuła, jak wpada na zwalistego mężczyznę, który obrzucił ją niezbyt przyjaznym spojrzeniem.
– Bogno, uważaj, bo ktoś cię stratuje. Odpłynęłaś gdzieś myślami, tymczasem jesteśmy na miejscu – powiedziała, przystając, Pakita.
Dziewczyna spojrzała na adres: Via San Vittore 21, i przypomniała sobie przerwaną czerwoną kartkę. To dzięki Pakicie odkryli, co znaczy końcówka „tore 21”. To był ich cel – stali przed wejściem do Narodowego Muzeum Nauki i Technologii im. Leonarda da Vinci w Mediolanie, a Bogna czuła, jak serce jej coraz bardziej przyspiesza.
– Świetnie, może nareszcie znajdą się jakieś odpowiedzi – zauważył Adam.
Budynek, przed którym stali, nie wydawał się duży. Dziennikarz czytał wczoraj, szperając w internecie, że w XVI wieku był tu męski klasztor dla benedyktynów zwanych oliwietanami. W czasach Napoleona miejsce to służyło już jednak jako koszary dla wojska. Po II wojnie światowej budynek odrestaurowano i w 500. rocznicę urodzin Leonarda da Vinci, czyli dokładnie 16 lutego 1953 roku, oficjalnie otworzono muzeum jego imienia.
– Trzymajmy się razem, tak będzie bezpieczniej – zaordynował zaraz po wejściu do muzeum Adam.
– Proszę cię, odłóż tę paranoję. Jesteśmy tysiąc kilometrów od Bydzi, nikt nas tu na pewno nie śledzi – szepnęła cicho dziewczyna.
Muzeum przytłaczało swoim rozmachem każdego, kto pierwszy raz tu zawitał. Bez żółtej mapki obrazującej położenie poszczególnych sal i eksponatów, jaką otrzymali wraz z zakupionymi biletami, nie sposób byłoby się tu odnaleźć. Muzeum zajmowało powierzchnię ponad dwudziestu trzech tysięcy metrów kwadratowych, gdzie zgromadzono około dziesięciu tysięcy eksponatów będących oryginalnymi urządzeniami lub ich replikami.
– Zobaczcie – zaczęła Bogna, wskazując mały przewodnik muzealny – wystawy podzielone są tematycznie i jest tego mnóstwo. Jest nawet jedna poświęcona architekturze – zauważyła.
– Takich sal wystawowych poświęconych różnym dziedzinom życia jest tu wiele – wtrąciła się Pakita. – Pamiętam, że zachwyciła mnie historia designu i mody. Ale jest też coś dla koneserów metalurgii, budownictwa czy gospodarki śmieciowej. To, co szczególnie zostało mi w głowie po ostatniej wizycie, to wystawy, na których można obejrzeć pierwsze przyrządy do obserwacji nieba, podziwiać sztuczne satelity czy skafander kosmiczny. Jest nawet kawałek skały przywieziony z Księżyca.
– Tak, tak, czytałem, że jest tu mnogość różnych fascynujących eksponatów, na czele z tym, który mówi, kto pierwszy wymyślił konserwę i jak ona wyglądała. Ale przypominam, że mamy inny cel i kierujemy się prosto na wystawę Leonarda – twardo powiedział Adam. – Z mapy wynika, że to drugie piętro, więc nie dyskutujmy, tylko idźmy tam od razu.
Pomimo wczesnej godziny liczba turystów była olbrzymia. Każdy z uwagą pochylał się nad gablotami, niektórzy emocjonalnie komentowali prezentowane zbiory. Kiedy weszli do sal specjalnie poświęconych zbiorom Leonarda da Vinci, wszyscy zamilkli. To było coś niesamowitego. Liczba eksponatów po prostu przytłaczała. W długim korytarzu, którym szli, po lewej stronie pod ścianą ustawione były różne repliki prac słynnego Włocha, a po prawej wisiały powiększone rysunki jego prac. Marmurowa posadzka i sklepienie łukowe dodawały całości jeszcze większej powagi i nostalgii.
Wyjątkowa kolekcja zachwyciła nawet Adama, który przystanął na chwilę i odczytał na głos opis jednego z urządzeń:
– Młot opadowy.
– Cóż to jest? – zainteresowała się młodsza z towarzyszek.
– To urządzenie do przemiany ruchu posuwisto-zwrotnego w ciągły ruch obrotowy. Tak przynajmniej wskazuje opis – powiedział zdezorientowany mężczyzna.
Bogna otworzyła szeroko oczy i zapytała:
– A jest coś więcej napisane? Jakoś na ludzkie da się to przetłumaczyć?
– To szczególny rodzaj wciągarki. Dzięki temu urządzeniu można przekształcić przemienny ruch dźwigni w ciągły, kołowy ruch wału. Tak przynajmniej mi się wydaje – powiedział rozbrajająco dziennikarz.
Szczegółowy opis urządzenia był także w języku angielskim i Adam, pomimo swoich braków, starał się czytać na głos, symultanicznie tłumacząc.
– Rysunek powstał w latach 1478-1480, krótko przed tym, jak Leonardo przeprowadził się do Mediolanu. Stanowi kompilację dużej części wiedzy mechanicznej oraz inżynierskiej. Replika urządzenia została wykonana na podstawie instrukcji z karty numer 30 „Kodeksu Atlantyckiego”. Szkic jest bardzo ważny nie tylko ze względu na jego kompletność i dokładność, ale przede wszystkim dlatego, że po raz pierwszy mistrz zastosował technikę widoku rozstrzelonego, która umożliwia wyraźną identyfikację wszystkich elementów maszyny, w tym części wewnątrz.
Wygłaszając ostatnie zdanie, jakby sam do siebie powiedział: „Mamy to”…
Obydwie kobiety spojrzały na niego zaciekawione.
– Przecież to urządzenie w żaden sposób nie przypomina rysunków z teczek Karola – pierwsza zareagowała Bogna.
– On chyba nie myśli o urządzeniu, tylko o tym kodeksie – skonkludowała Pakita.
– Dokładnie tak. To była dobra decyzja, żeby tu przyjechać. Muszę cię pochwalić, moja ulubiona wróżbitko – powiedział uśmiechnięty Adam.
– Ruszajmy dalej, bo z mapy wynika, że urządzenie, którego szukamy, jest na samym końcu wystawy, w sali po prawej.
– No kto by się spodziewał takiej nagłej odmiany? – odrzekła Bogna, ruszając szybkim krokiem za mężczyzną, a Pakita tylko uśmiechnęła się pod nosem.
Ekspozycja w sali, do której przeszli, była porywająca. Na ścianach wszędzie wisiały koła obrotowe. Mniejsze i większe. Zębate, ale i takie przypominające zegary. Niektóre wyrzeźbione w litym drewnie, inne wyświetlane wprost ze szkiców Leonarda. Na środku stał trzykołowy kwadratowy pojazd z dyszą, która mogła wyglądać na kierownicę.
– I oto nasz cel! – powiedział podekscytowany Adam, podchodząc bliżej urządzenia.
Maszyna nie wyglądała jakoś szczególnie. Stała na podwyższeniu, a za nią na ekranie wyświetlony był projekt, na podstawie którego dzieło zostało wykonane. Opis przeczytała i jednocześnie przetłumaczyła z włoskiego Pakita.
– Wózek samojezdny, którego przeznaczenie miało charakter artystyczno-teatralny. Urządzenie mogło samo poruszać się po scenie lub rynku. System samonapędzającego się pojazdu oparty został na sprężynach, które ukryte były w drewnianym bębnie. Mechanizm powstał na podstawie karty numer 812 znajdującej się w „Kodeksie Atlantyckim”.
– I co dalej? – głośno zapytał Adam.
– Nic. Jest tylko tyle – odpowiedziała starsza z kobiet.
– Jak to koniec? Nie ma opisu tego mechanizmu? Przecież więcej znaleźliśmy w internecie – wymamrotała wściekła dziewczyna.
Adam rozejrzał się po okalających salę gablotach i stojących wokół eksponatach. Nigdzie nie było innego opisu urządzenia, na który tak bardzo liczyli.
– Dajcie spokój. Cała ta podróż na darmo – powiedział zdenerwowany dziennikarz. – Wracamy z Bogną do Polski, a ty sobie tu zostań u znajomych.
– Słucham? – przerwała dziewczyna. – Nigdzie się nie ruszam, zanim nie wypytamy o mojego brata!
– A gdzie chcesz wypytywać? – podniesionym głosem zapytał mężczyzna. – Ruszyć w miasto z ich zdjęciami?
– Nawet gdybym miała sama chodzić od hotelu do hotelu, to tak właśnie zrobię – burknęła Bogna.
Obydwoje zaaferowani wymianą zdań nie dostrzegli, jak Pakita się oddala i podchodzi do kobiety w szarym uniformie.
– Przestańcie się kłócić i podejdźcie tutaj! – krzyknęła z drugiego końca sali wróżka.
Gdy Adam z Bogną stanęli obok, Pakita wskazała na kobietę.
– Zapytałam tej pani, gdzie można znaleźć więcej informacji na temat tego urządzenia, i odpowiedziała, że karty „Kodeksu Atlantyckiego” są dostępne do obejrzenia w Bibliotece Ambrozjańskiej. Powiedziałam także, że jesteśmy z Polski i bardzo interesujemy się twórczością Leonarda. Myślimy nawet, aby skonstruować replikę tego urządzenia. W odpowiedzi usłyszałam, że to musi być popularny temat w naszym kraju, bo niedawno dwójka osób pytała dokładnie o to samo.
– I co jeszcze mówiła? – zaczęła się niecierpliwić dziewczyna, po czym przeciągnęła ręką, odrzucając swoje bujne rude włosy tak, że opadały na ramiona.
– Jakie ma pani śliczne włosy! – zachwyciła się przewodniczka. – Tamten chłopak również miał rude włosy. To pani brat? – szybko przetłumaczyła Pakita.
Zaskoczona dziewczyna szerzej otworzyła oczy.
– Tak, niestety nie mogliśmy przyjechać razem. – Tym razem już spokojniej i rzeczowo odpowiedziała, czekając, aż wróżka przetłumaczy. – Był sam?
– Z dziewczyną. To ona o wszystko pytała. Muszę przyznać, że zadawała bardzo celne pytania. Tak jakby była już wcześniej przygotowana. On trzymał ją za rękę, ale cały czas rozglądał się na boki. Był dość nerwowy. Uznałam po prostu, że nie podoba mu się muzeum. Chociaż dziwiło mnie to, bo zazwyczaj ludzie z tej akurat wystawy wychodzą zachwyceni.

Krzysztof Gawkowski
Fragment książki “Odnowa”, wyd. Rozpisani.pl.