Ks. Jan KACZKOWSKI: Zamiast czekać, zacznij żyć!

Zamiast czekać, zacznij żyć!

Photo of Ks. Jan KACZKOWSKI

Ks. Jan KACZKOWSKI

(1977-2016). Duchowny rzymskokatolicki, prezbiter. Doktor nauk teologicznych. Bioetyk. Organizator i dyrektor Puckiego Hospicjum pw. Ojca Pio.

Gdyby wiara pozostała sama, bez miłości, bez nadziei, byłaby tylko pustą spekulacją teologiczną – pisze ks. Jan KACZKOWSKI

.Bardzo lubię odprawiać tak zwany kanon rzymski1, choć trzeba się przy nim trochę pomęczyć. To bardzo piękna modlitwa. Proszę, żebyście, jeśli będziecie mieć okazję, bardzo uczciwie jej słuchali – to jedna z najbardziej teologicznych modlitw. Są w niej takie długie momenty ciszy, kapłan się pochyla, dokładnie stosuje do rubryk, czyli przepisów, które Kościół nakazuje. Jest tam taki piękny fragment o składaniu ofiary, który chciałbym, żebyście osobiście przeżyli. „Za nich – czyli za Was – składamy Tobie tę ofiarę uwielbienia, a także oni ją składają – czyli Wy – i wznoszą swoje modlitwy ku Tobie, Bogu wiecznemu, żywemu i prawdziwemu, za siebie oraz za wszystkich swoich bliskich, aby dostąpić odkupienia dusz swoich i osiągnąć zbawienie”. Zobaczcie, jak Kościół od wieków – ta modlitwa ma aż tysiąc pięćset lat – mówi, jakie ważne są relacje. 

Wy składacie ofiarę, współofiarujecie ją z nami, kapłanami. To dlatego w pewnym momencie Mszy Świętej mówimy: „Módlcie się, aby moją i Waszą ofiarę przyjął Bóg, Ojciec Wszechmogący” – robimy to wspólnie. Kościół przed II Soborem Watykańskim to Wasze współuczestnictwo w ofierze jeszcze bardziej podkreślał.  Jak możecie świadomie przeżywać współuczestnictwo? Wtedy, kiedy ja będę podnosił chleb i wino podczas offertorium2, Wy na tej patenie złóżcie swoje sprawy. My, księża, sprawujemy ten chleb w sensie dosłownym, sakramentalnym, Wy go współsprawujecie jako lud. I zobaczcie, Kościół zachęca Was, żebyście to swoje ofiarowanie zrobili z ogromną miłością za swoich najbliższych. Czyli mówi Wam, że możecie swój udział we Mszy Świętej oddać za nich, sprawować Eucharystię w jakichś swoich megaważnych intencjach. 

Chciałbym Was też nauczyć, że można, przyjmując Komunię Świętą, ofiarować ją za kogoś tak mocno, jakby się chciało do tego kogoś przytulić. Nie można oddzielać wiary od miłości i nadziei. Oczywiście, mamy nadzieję, że kiedyś wiara się skończy, bo przejdzie w pewność, ale tu, na ziemi, one muszą stanowić nierozerwalną całość. Gdyby wiara pozostała sama, bez miłości, bez nadziei, byłaby tylko pustą spekulacją teologiczną. Wiara tylko z nadzieją, bez miłości, to tak naprawdę sucha wiedza teologiczna, też spekulacja, ale tym razem bardziej intelektualna – że bardziej probably yes niż probably no. To wszystko musi być otulone miłością. 

Niektórzy mają tę łaskę, że jest to dla nich jasne od małego. Większość z nas jednak zaczyna to świetnie rozumieć dopiero wtedy, kiedy ma dzieci. Ja nie mam, przysięgam! Choć bardzo bym chciał. To jest druga rzecz, obok samotności, która w celibacie jest znacznie trudniejsza niż brak seksu. Wyobrażam sobie, że to musi być cudowne – to uczucie, kiedy dzieci kochamy i przytulamy je, całujemy, tarmosimy się z nimi. Dla mnie to było największe doświadczenie bliskości z moim tatą, który jest, jak dobrze wiecie, niewierzący. On dał mi taką pewność swojego uczucia, kiedy mogliśmy się na niego wdrapać, przytulić się do niego, być z nim dramatycznie blisko. Myśmy po prostu wiedzieli, że on nas kocha. Nie miałem takiego doświadczenia, jakie pewnie ma część z Was, że mnie ojciec uczył wiary. Nie miałem tego doświadczenia, że mnie mój ojciec brał za łapę, prowadzał do kościoła i mówił: „Zobacz, tam jest Pan”. Nie tłumaczył mi tego. Sam musiałem odkryć własny katolicyzm, a w tym własnym katolicyzmie powołanie do kapłaństwa. 

Dobrze przeżyłem Komunię Świętą, potem przestałem chodzić do kościoła, żeby na nowo zacząć się tam pojawiać w czasach liceum. Jako że pochodzę z laickiego domu, stawałem sobie w drzwiach mojego parafialnego kościoła i obserwowałem. Nawet nie chodziłem tam w niedziele, przychodziłem w tygodniu i patrzyłem: jakaś taka ławka, jakiś taki pan przebrany dziwnie stoi za tą ławką i coś śpiewa. Podnosi jakiegoś andruta, a wszyscy wokół: „O, święty andrucie”. Moje laickie wychowanie mówiło mi: albo to są jakieś jedne wielkie jaja, albo to jest prawda. Z moim nawróceniem nie było tak, że przyszedł anioł, palnął mnie skrzydłem i powiedział: „Janie, to prawda…”. Nie, to było pewne, trochę takie intelektualne, odkrycie. 

Przy okazji wpadł mi w ręce stary przedsoborowy mszalik. Był niezniszczony, bo należał do mojego ojca, któremu służył do Pierwszej Komunii Świętej, a potem go nie używał. I w tym mszaliku w końcu ktoś mnie poważnie potraktował. Wyjaśnił mi znaczenie szat liturgicznych – okazało się, że ten ornat u faceta coś oznacza, że ma albę, tę białą, która coś oznacza, że stuła też coś oznacza. Tam były jeszcze opisane inne szaty, które przed soborem obowiązywały, a dzisiaj, po tym jak zliberalizowaliśmy obrządek, ich już nie używamy. Zrozumiałem, dlaczego jest tak, a nie inaczej. Pojąłem, że to jest prawdziwa ofiara, nie zabawa, nie jakieś tam klapu, klapu, kocham Jezusa. Do mnie to upopowianie3 Eucharystii w ogóle nie przemawiało, dopiero w tym mszaliku ktoś mnie potraktował poważnie. 

Jeżeli się uzna, że w tym niepozornym opłatku ukrywa się Bóg – choć nas myli wzrok i smak, „kto się im poddaje, temu wiary brak”, jak mówi pieśń – jeśli się tej prawdy doświadczy, to już nie da się być takim samym jak wcześniej człowiekiem. Nie da się wyjść z kościoła i dalej kłamać, kraść, brać łapówki, być nieuczciwym – ja kiedyś tego dostąpiłem. Nie będę już opowiadał ze szczegółami całej historii mojego życia, ale dodam jeszcze, że kiedy po latach przystąpiłem do takiej dobrej, uczciwej spowiedzi – dlatego tak na to naciskam – i po raz drugi w życiu, można powiedzieć, przyjąłem Pierwszą Komunię Świętą, doświadczyłem Jego bliskości. Chciałem pójść dalej. Powoli, bardzo powoli doszedłem do takiego miejsca, gdzie zacząłem marzyć o kapłaństwie. Dlatego właśnie tak bardzo błagam: spróbujcie mocno przeżyć Mszę Świętą, zwłaszcza ten fragment przeistoczenia. Każde słowo w tej modlitwie jest ważne i teologiczne. Każde.

Mam kolejny problem: jak przekonać młode pokolenie chłopaków albo młodych mężczyzn, że warto być księdzem? Jak pociągnąć ich do takiego konkretnego i bezinteresownego daru z siebie? Jak pokazać im, że są w życiu rzeczy ważniejsze niż zwykłość, niż codzienność? Nie chodzi mi o to, żeby teraz przekonywać państwa, że ksiądz jest z jakiegoś powodu niezwykły, że należy mu się jakaś niezwykła cześć albo że jest nadczłowiekiem. Mówię „zwykłość”, bo kapłan na co dzień obcuje z niezwykłością, z Bogiem samym, który w czasie tego właśnie przeistoczenia, na które tak mocno zwracam uwagę, staje się obecny wśród nas w postaci Chleba i Wina. 

Wszyscy mamy łaskę stanu, czyli specjalne dary, które są związane z naszym powołaniem. Proszę też pamiętać, że obowiązki stanu wyprzedzają nawet obowiązki religijne. To znaczy, że jeżeli jesteśmy mocno zaangażowani w Kościół, przez co zaniedbujemy rodzinę, to popełniamy grzech. Jeśli robimy najświętsze rzeczy, ale zaniedbujemy to, do czego jesteśmy powołani, grzeszymy. Gdybym leżał w mojej kaplicy krzyżem, udawał mnicha, a w tym czasie moi chorzy umieraliby bez posługi sakramentalnej, to guzik warta byłaby ta moja modlitwa. To byłby po prostu grzech.  Ciągle myślę, jak Was zachęcić, jak Wam powiedzieć, że przychodzę z Chrystusem w Wasze eucharystyczne życie, co może być dla Was fascynującym doświadczeniem. Jak przekonać Was, żebyśmy się tak kurczowo tego ziemskiego, biologicznego życia nie trzymali, że są rzeczy o wiele ważniejsze? Cieszę się życiem i jestem strasznie głodny życia, zwłaszcza teraz, kiedy ono jest przede mną bardzo krótkie. Nie odmawiam sobie przyjemności. Głęboko wierzę w to, że musimy żyć pełnią życia, ale nie możemy gubić przy tym gdzieś tej perspektywy wieczności. Jak sobie wyobrażam wieczność? Jako coś niezwykle dynamicznego, jeszcze o tym powiem więcej. 

.Na koniec chciałem dać takie świadectwo. Jak już powiedziałem, nie jestem jakoś specjalnie przywiązany do forsy i na kapłaństwie się nie dorobiłem. Ani w sensie finansowym, ani tym bardziej w sensie kościelnych godności. Jestem właściwie na takim kościelnym aucie i nie jestem zresztą na nim sam. Jestem, można powiedzieć, outsiderem, ale dobrze mi z tym – czuję się dzięki temu dramatycznie wolny w Kościele. Ktoś powie, że Kościół jest taką zamkniętą, hierarchiczną wspólnotą, która dusi. Uważam, że o swoją niezależność myślenia w Kościele, także hierarchicznym, który w jakimś sensie kocham, trzeba walczyć. Mocno wierzę, że mimo całej duszności hierarchii, w tym mojej, bo ja także jestem jej częścią, choć może zaledwie jej najmniejszym kamyczkiem na samym dnie. Duch Święty, mimo że my, jako księża i biskupi, robimy wszystko, aby nie miał prawa się między nami przecisnąć, przeciska się mimo wszystko i nie pozwala, byśmy Kościół układali pod siebie, uświęca go. Mocno w to wierzę i nie straciłem tej wiary.

Ks. Jan Kaczkowski
Fragment książki „Zamiast czekać, zacznij żyć”, wyd. ZNAK [LINK].

  1. Kanon rzymski to nazwa pierwszej modlitwy eucharystycznej – czyli tego momentu w czasie Mszy Świętej, kiedy kapłan przywołuje słowa Jezusa wypowiedziane w czasie ostatniej wieczerzy. Jej początków szukać można w liturgii chrześcijan pierwszych wieków. Jej najstarszy zapis pochodzi z IV wieku, a od VI do XX wieku była sprawowana w prawie niezmienionej formie. Do II Soboru Watykańskiego (1962–1965) była jedyną formą sprawowania liturgii w Kościele zachodnim.

2.   Offertorium to część Mszy Świętej, po polsku nazywana ofiarowaniem.

3.   Ksiądz Kaczkowski używa tego określenia w znaczeniu: „dostosowywanie do popkultury”, „zmienianie zgodnie z trendami w popkulturze”.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 17 września 2022
fot. Sergio Perez / Reuters / Forum