
Polska jako junior partner? Szkice o polskiej polityce od elekcji Stanisława Augusta do upadku PRL
Cesarz Wilhelm II 31 lipca 1914 roku mówił hrabiemu Bogdanowi Hutten-Czapskiemu, polskiego pochodzenia członkowi pruskiej Izby Panów, że po zwycięskiej wojnie utworzy niezawisłe państwo polskie, które by zabezpieczało Niemcy przed Rosją – pisze Lech MAŻEWSKI
Akt 5 listopada 1916 roku. Odbudowa państwa polskiego i odmowa powstania armii
Zaraz po wybuchu wojny w ramach Austro-Węgier podjęto próbę stworzenia państwa polskiego jako trzeciego członu monarchii Habsburgów. Przygotowany został manifest Franciszka Józefa ogłaszający, że po zwycięskiej wojnie do Galicji zostanie dołączone Królestwo Polskie i wspólnie staną się odnowionym państwem polskim ze stolicą w Warszawie. W ramach rozwiązania trialistycznego Królestwo Polskie miałoby taką samą pozycję jak Cesarstwo Austrii i Królestwo Węgier.
Na Radzie Koronnej w Wiedniu 22 sierpnia 1914 roku sprzeciw wobec takiego rozwiązania złożył premier Węgier Stefan Tisza, motywując to tak, że w ten sposób Franciszek Józef zamknąłby sobie drogę do negocjacji z Mikołajem II. W rzeczywistości szło o dwie inne sprawy. Przekształcenie dualistycznej monarchii w trialistyczną, siłą rzeczy, pomniejszałoby w federacyjnym państwie znaczenie Budapesztu; po wtóre, Niemcy nie godziły się z takim rozwiązaniem, gdyż państwo polskie musiałoby podjąć próbę rewindykacji Poznańskiego i uzyskania wyjścia na Bałtyk przez przyłączenie Pomorza Gdańskiego wraz z Gdańskiem.
Już choćby to pokazuje, że w okresie pierwszej wojny światowej Austro-Węgry były zbyt słabe, aby doprowadzić do odbudowy państwa polskiego w jakiejkolwiek postaci. Od samego początku w ramach sojuszu państw centralnych dominującą pozycję zdobywają Niemcy i to one właśnie w połowie wojny podjęły próbę rozstrzygnięcia sprawy polskiej. Ostatecznie na konferencji w Wiedniu 11–12 sierpnia 1916 roku przedstawiciele Niemiec i Austro-Węgier ustalili utworzenie samodzielnego (selbstandiges) Królestwa Polskiego z monarchią dziedziczną i ustrojem konstytucyjnym. Sprzymierzeni monarchowie mieli ogłosić ten zamiar w najbliższym możliwie czasie. Samo wszakże utworzenie państwa miało nastąpić dopiero później – już po zakończeniu wojny. Dopóki wojna trwać będzie, dopóty Polska miała pozostać okupowanym terenem etapowym, otrzymać miała wszakże własną armię. I tak 5 listopada 1916 roku wydany został manifest dwóch cesarzy, dokładnie realizujący te postanowienia. Monarchowie oznajmiali, że z ziem „wydartych (…) panowaniu rosyjskiemu” postanowili „utworzyć państwo samodzielne z dziedziczną monarchią i ustrojem konstytucyjnym”. Zastrzegali jednocześnie sobie „dokładniejsze oznaczenie granic królestwa polskiego”. Na koniec zapowiadali, że nowe „królestwo znajdzie w łączności z obu sprzymierzonymi mocarstwami rękojmię potrzebną do swobodnego sił swoich rozwoju. We własnej armii nadal żyć będą pełne tradycje wojsk polskich dawniejszych czasów i pamięć walecznych towarzyszy broni w wielkiej obecnej wojnie. Jej organizacja, wykształcenie i kierownictwo uregulowane będą we wspólnym porozumieniu”.
Warto przypomnieć, że w podobny sposób chciał rozwiązać sprawę polską Napoleon, kiedy jesienią 1806 roku wojska francuskie znalazły się w granicach przedrozbiorowej Rzeczpospolitej. Cesarz Francuzów w trakcie rozmowy w Berlinie z generałem Janem Henrykiem Dąbrowskim i Józefem Wybickim 3 listopada stwierdził, że widzi możliwości przywrócenia Polsce politycznej egzystencji, lecz „chciałby się pierwej przekonać, czy Polacy warci są jego opieki i czy odzyskanie egzystencji zgadza się z powszechnym życzeniem narodu”. W rezultacie nakazał im wydanie odezwy do rodaków, wzywającej do tworzenia wojska polskiego. W odezwie autorstwa twórcy hymnu narodowego żądano, by Polacy „nie zgłębiając zamysłów” Napoleona, starali się „być godnymi jego wspaniałości”. Przytoczone zostały słowa cesarza: „Obaczę – powiedział nam – obaczę, jeżeli Polacy godni są być narodem. Idę do Poznania: tam się pierwsze moje zawiążą wyobrażenia o jego wartości”. Oznajmiano, że: „Wasz zemściciel, wasz stwórca się zjawił” i wzywano: „Powstańcie, przekonajcie go, że gotowi jesteśmy i krew toczyć na odzyskanie ojczyzny”.
Jak wiadomo, Polacy przystali na ofertę cesarza Francuzów. W rezultacie nie powstało, co prawda, niepodległe państwo polskie, a jedynie utworzono rodzaj francuskiego protektoratu, jakim było Księstwo Warszawskie, ale odbudowa polskiej państwowości ruszała z martwego punktu. Jak miało być tym razem?
Inicjatywa 5 listopada 1916 roku w polityce polskiej Niemiec wynikała początkowo z faktu, że w połowie wojny rezerwy ludzkie państw centralnych ulegać zaczęły wyczerpaniu. Ale szło nie tylko o utworzenie nowych kilkudziesięciu dywizji, bo na tyle obliczano możliwości mobilizacyjne Królestwa Polskiego. Gra toczyła się o coś więcej. W Berlinie po pewnym czasie zaczęto sobie zdawać sprawę, że w tej wojnie chodzi o panowanie nad Eurazją. Stąd nie zabiegano już o separatystyczny pokój z Petersburgiem, aby móc pokonać mocarstwa zachodnie; teraz chodziło o całkowite wyeliminowanie Rosji z geopolitycznej rozgrywki. A tego Niemcy nie byli w stanie osiągnąć bez jakiegoś porozumienia z Warszawą. Słowem, podjęcie sprawy polskiej stało się dla nich życiową koniecznością, żeby mogli myśleć o realizacji swoich globalnych celów geopolitycznych.
Jakiekolwiek byłyby motywy manifestu dwóch cesarzy, jego waga dla sprawy polskiej była niezaprzeczalna, gdyż ruszył on z zastoju kwestię budowy państwa. Szymon Askenazy, na bieżąco komentując z neutralnej Szwajcarii, stwierdzał: „Wielkoksiążęca odezwa rosyjska, z sierpnia 1914 roku, zapowiadała zjednoczenie narodu polskiego bez nadania mu własnego państwa. Ujmowała ona sprawę polską bardzo szeroko, lecz obniżając ją do poziomu imperyalizmu rosyjskiego. Skupiała po prostu cały naród polski wewnątrz rosyjskiego imperium. (…) Obecne dwucesarskie orędzie austro-niemieckie, z listopada 1916 roku, zapowiada nadanie państwa polskiego, bez zebrania w niem narodu. Ujmuje ono sprawę polską bardzo ciasno, lecz wznosząc ją na poziom międzynarodowy. Tem samem, chcąc nie chcąc, przywraca sprawie polskiej przynależne miejsce w politycznym zespole europejskim”. I trafnie kończył: „Naród polski (…) zapisuje ten akt na swoje dobro, jako wydatny krok ku odbudowaniu Polski”.
Jeden z rosyjskich dyplomatów, ambasador Aleksander Izwolski, poszedł jeszcze dalej. Powiedział w Paryżu w dniu, w którym ogłoszono manifest, że „w każdym razie ogłoszenie »niepodległości« ma to za sobą, iż, gdyby Rosjanie do Polski powrócili, już sprawy tej cofnąć nie będą mogli, gdyż zastaną un fait accompli”.
Wybijanie się Polski na niepodległość nie spotkało się wcale z entuzjastycznym przyjęciem przez mocarstwa Zachodu. Pierwszy lord admiralicji, a wkrótce minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, Arthur J. Balfour, widział w pełni suwerennej Polsce raczej przeszkodę niż zysk z punktu widzenia interesów Francji i Wielkiej Brytanii. W memorandum z 13 listopada 1916 roku, a więc w zaledwie tydzień po manifeście dwóch cesarzy, podkreślał, że suwerenna Polska nigdy nie stanie się dostatecznie silnym państwem buforowym między Niemcami a Rosją.
W dwa tygodnie po ogłoszeniu manifestu dwucesarskiego księżna Maria Zdzisławowa Lubomirska zanotowała w diariuszu: „Albo będziemy im (Niemcom – przyp. L.M.) w przyszłości adiutantem, żelazną tarczą od wschodu, albo w razie polskiej chwiejności podzielą nas, osłabią, połkną”. Dobrze to oddaje wybór, jaki stanął przed polityką polską po 5 listopada 1916 roku, gdy Berlin podniósł kwestię budowy państwa polskiego.
W rozumieniu niemieckich kół wojskowych natychmiastową konsekwencją manifestu dwucesarskiego miał być ochotniczy zaciąg do wojska polskiego. Toteż 9 listopada 1916 roku generał-gubernator Hans von Beseler wydał „wezwanie do broni”, zapowiadając jednocześnie, że mocarstwa centralne chcą stopniowo wprowadzać niektóre urządzenia państwowe. „Stańcie więc przy nas jako ochotnicy – wzywał Beseler – i pomóżcie nam uwieńczyć zwycięstwo nasze nad Waszym prześladowcą”. To wezwanie niemieckiego generała-gubernatora zostało źle przyjęte przez Polaków, gdyż najpierw spodziewano się utworzenia rządu polskiego i oddania jakiejś przynajmniej części administracji w polskie ręce, a później dopiero miało nastąpić organizowanie armii przez polskie władze. Polacy oczekiwali zatem innego modus operandi niż zastosowany przez Napoleona w latach 1806–1807, kiedy wpierw powstały armia i administracja, a państwo utworzono później.
Obaj generałowie-gubernatorzy, niemiecki i austro-węgierski, ogłosili 6 grudnia 1916 roku rozporządzenie o powstaniu Tymczasowej Rady Stanu, której zadaniem byłoby „współdziałanie przy tworzeniu dalszych urządzeń państwowych w Królestwie Polskim” i tworzenie zrębów polskiej administracji. Oczywistym zatem stawało się, że Polska nie będzie li tylko obszarem etapowym dla okupacyjnych armii niemieckiej i austriackiej.
Pod koniec grudnia 1916 roku książę Zdzisław Lubomirski, prezydent Warszawy i najpopularniejszy wówczas polski polityk, rozmawiał z szefem Zarządu Cywilnego przy warszawskim generał-gubernatorstwie, któremu oświadczył, że istnienie wojska to jeden z atrybutów państwowości, ale przeciwny jest temu, aby Polska wypowiedziała wojnę Rosji. „Więc Książę życzy sobie wojska polskiego na okres pokoju?” – pytał z pewnym niedowierzaniem niemiecki urzędnik.
Już w nowym roku, 14 stycznia 1917, w Sali Kolumnowej Zamku Królewskiego w Warszawie ogłoszono powstanie Tymczasowej Rady Stanu, która następnego dnia rozpoczęła funkcjonowanie. Wśród członków tego organu znalazł się dowódca I Brygady Legionów Polskich Józef Piłsudski, powołany przez Austriaków. Beseler zdawał sobie sprawę, że jedynym jego celem będzie niedopuszczenie do powstania wojska polskiego, chyba że on sam miałby zostać jego dowódcą. Ale to stanowisko niemiecki generał rezerwował dla siebie, uważając Polaka za wojskowego dyletanta.
TRS mogła się pochwalić pewnymi sukcesami w zakresie budowy zrębów polskiej administracji, ale poniosła klęskę w kwestii tworzenia armii. Zaciąg ochotniczy okazał się zupełnym niewypałem, zaś Polski Korpus Posiłkowy, utworzony z Legionów, został przekazany przez cesarza Austro-Węgier niemieckiemu generałowi-gubernatorowi. Beseler został w ten sposób organizatorem wojska polskiego, przewidzianym na stanowisko wodza naczelnego. W Niemczech zastanawiano się, czy po wybuchu rewolucji i obaleniu monarchii na początku 1917 roku Polacy będą w ogóle chcieli walczyć z demoliberalną Rosją, bo nie brano pod uwagę zaangażowania wojska polskiego przeciwko państwom zachodnim. Ale i tak oznaczałoby to możliwość przesunięcia oddziałów niemieckich z frontu wschodniego na zachodni teatr działań wojennych, aczkolwiek nie musiało to przeważyć szali na rzecz Berlina, gdyż masowo przerzucane do Europy wojska amerykańskie zapewniłyby zwycięstwo aliantom.
Niechęć do wzmocnienia Niemiec była głównym powodem, dla którego narodowa demokracja konsekwentnie sabotowała powstanie armii polskiej po stronie Berlina. Inne czynniki zadecydowały o przyłączeniu się do tej polityki Piłsudskiego, który sądził, że nadszedł już czas zmiany sojuszy: z mocarstw centralnych na państwa koalicji antyniemieckiej. Niebagatelne znaczenie miał też fakt, że nie on byłby wodzem naczelnym tworzonej armii. W tej sytuacji wraz z częścią wiernych sobie żołnierzy dawnej I i III Brygady Legionów Piłsudski odmówił w lipcu 1917 roku złożenia przysięgi wojskowej. Jako pretekstu użyto treści roty przysięgi, gdzie była mowa o braterstwie broni z armią niemiecką, ale wierność miała być dochowana królowi polskiemu. Na początku września 1914 roku w Kielcach na czele 1. Pułku Piechoty ówczesnego Legionu Zachodniego Piłsudski złożył przysięgę według formuły austriackiego pospolitego ruszenia, bez żadnej wzmianki o królu polskim, i wtedy mu to jakoś nie przeszkadzało.
Mimo dotychczasowych niepowodzeń w zakresie tworzenia armii polskiej Berlin postanowił kontynuować dotychczasową politykę w sprawie polskiej. Dla realizacji celów niemieckich na Wschodzie trzeba było przyspieszyć budowę polskiej państwowości. Tymczasowa Rada Stanu (styczeń–sierpień 1917) nie była jeszcze rządem, ale jakby komisją organizacyjną administracji rządowej. Władze okupacyjne wydały 12 września 1917 roku patent w sprawie władzy państwowej w Królestwie Polskim. Stanowił on: „Najwyższą władzę w Królestwie Polskim aż do jej objęcia przez króla lub regenta oddaje się Radzie Regencyjnej z zastrzeżeniem stanowiska mocarstw okupacyjnych według prawa międzynarodowego”. Utworzono Radę Ministrów oraz zapowiedziano powołanie Rady Stanu jako organu władzy ustawodawczej. Prawo zawierania umów międzynarodowych i posiadania przedstawicieli za granicą Królestwo Polskie będzie miało po zakończeniu okupacji.
Skład Rady Regencyjnej został ustalony 15 października 1917 roku – Rada wykonywała pewne, chociaż ograniczone, atrybuty władzy państwowej. Następnie, 7 grudnia, Rada Regencyjna mianowała pierwszy polski rząd, z Janem Kucharzewskim na czele. Ministrowie oświaty i sprawiedliwości sprawowali realną władzę, gdyż od 1 września 1917 roku szkolnictwo i sądownictwo było już w rękach polskich. Pozostali ministrowie byli raczej organizatorami ministerstw, ale działając sprawnie, doprowadzili do tego, że gdy w listopadzie 1918 roku okupanci wycofali się z Królestwa, funkcjonowała już państwowość polska. Niemiecki generał-gubernator wysuwał koncepcję związania Polski przymierzem z państwami centralnymi, ale regenci nie wyrazili na to zgody. Oczekiwali natomiast zabezpieczenia ze strony Niemiec integralności Królestwa i umożliwienia ekspansji na wschód, na co z kolei nie chciał się zgodzić Berlin. Oczywiste stało się też, że zaciąg ochotniczy do wojska nic nie da. Uprawiana dotąd przez Polaków polityka brania bez kwitowania wyczerpywała swoje możliwości.
Podejmowane równolegle z budową struktur państwa polskiego i poszerzaniem w ten sposób zakresu polskiej niepodległości wysiłki na rzecz utworzenia półmilionowej armii, zakończyły się niepowodzeniem i trzeba było zdecydować się na ogłoszenie poboru. Na to z kolei kolejne rządy tworzone przez Radę Regencyjną nie mogły się zdobyć, gdyż obawiano się powtórzenia wydarzeń związanych z branką zarządzoną przez margrabiego Aleksandra Wielopolskiego w styczniu 1863 roku. Tym razem miały wybuchnąć, zamiast powstania, rozruchy ludowe. A czas płynął. Brak decyzji ze strony Rady Regencyjnej w sprawie powstania armii polskiej wynikał głównie z poczucia słabości, jaka cechowała poczynania niesuwerennych władz polskich.
Być może przyczynienie się do sparaliżowania budowy wojska pod niemieckim dowództwem było jednym z większych błędów politycznych Piłsudskiego. Niezależnie od tego, kto byłby na początku wodzem naczelnym, powstałaby przecież armia polska równie świetnie przygotowana do walki przez Niemców, jak sto lat wcześniej uczynił to wielki książę Konstanty z armią Królestwa Polskiego. To ta armia, obejmując na Wschodzie pozycje po wojsku niemieckim, stałaby się czynnikiem rozstrzygającym, po tym, jak armia cesarska przestała istnieć w 1917 roku w wyniku masowej dezercji żołnierzy. Na podstawie tej siły Piłsudski, teraz zapewne już w roli wodza naczelnego, mógłby rzeczywiście współdecydować o losie Wschodu, bez toczenia w 1920 roku bezowocnej wojny. Trudno rozstrzygnąć, jak w takiej sytuacji wyglądałaby wschodnia Europa, w każdym razie decyzje w tej sprawie w dużej mierze zapadałyby w Warszawie. Chyba że Polska zapragnęłaby powrócić w stosunku do Rosji do tradycji wolnościowego imperializmu z przełomu XVI i XVII wieku, według świetnego określenia Władysława Konopczyńskiego, a wtedy mogłaby czekać nas katastrofa, bowiem czas dominacji Polski na Wschodzie nie tyle minął, co raczej nigdy w pełni nie nastąpił. I tak zawrót głowy od sukcesu zakończyłby polskie marzenia o potędze.
W rezultacie ukoronowaniem niemiecko-polskiej rozgrywki geopolitycznej były fatalne dla nas postanowienia pokoju brzeskiego z 1918 roku, zawartego bez jakiegokolwiek udziału polskich przedstawicieli. Skoro Berlin nic nie osiągnął w grze z Polakami, to przeniósł swoje zainteresowanie dalej na wschód, starając się uczynić z Ukrainy przeciwwagę zarówno dla Rosji, jak i dla Polski. Pełnomocnicy państw centralnych podpisali 9 lutego traktat pokojowy z Ukrainą, określając przy tym jej granice, obejmujące część terenów Królestwa Polskiego, oraz obciążając to państwo olbrzymimi dostawami żywności, głównie na rzecz Niemiec. Pod koniec negocjacji zwycięskich państw centralnych z Rosją sowiecką i rządem Ukrainy księżna Lubomirska zapisała: „Moi znajomi Niemcy mówią: »Nie dając nam wojska, przegraliście wobec nas sprawę polską«”. Kilka dni potem zanotowała jeszcze, że Niemcy „[p]o 5 listopada 1916 potrzebowali naszego wojska, odmówiliśmy – a w październiku 1917 przy powstawaniu Rady Regencyjnej targowali się daremnie o przymierze z Polską, obecnie przechodzą ponad nami do porządku dziennego – przestają się liczyć”.
Postanowienia pokoju brzeskiego spotkały się z powszechną kontestacją ze strony Polaków, łącznie z członkami Rady Regencyjnej. Nie rozumiano jednak, że musiało do tego dojść, skoro strona polska odrzuciła ofertę geopolitycznej współpracy z Niemcami. W ten sposób polityka brania bez kwitowania wyczerpała swoje możliwości.
Rada Regencyjna, przy bierności Niemców, przegrywających wojnę światową, zapowiedziała 7 października 1918 roku „utworzenie niepodległego państwa obejmującego wszystkie ziemie polskie z dostępem do morza, z polityczną i gospodarczą niezawisłością”; 10 listopada 1918 roku przybył do stolicy, zwolniony z więzienia w Magdeburgu, Piłsudski. Następnego dnia okupacyjny garnizon niemiecki w Warszawie został rozbrojony – właściwie bez walki. Cztery dni później, 14 listopada, Rada Regencyjna rozwiązała się, a w stosownym dekrecie postanowiła „obowiązki” swe i „odpowiedzialność względem narodu polskiego” złożyć w ręce dowódcy I Brygady Legionów „do przekazania Rządowi Narodowemu”. W tym momencie Polska posiadała już suwerenne państwo – chociaż ani granice, ani ustrój ciągle nie były określone. Na to trzeba było poczekać jeszcze kilka lat.
Jest sprawą do dyskusji, z jakiego powodu po 5 listopada 1916 roku nie powiodła się współpraca niemiecko-polska. Może zastanawiać, dlaczego Niemcy zostały potraktowane inaczej niż wiek wcześniej Napoleon, postępujący dokładnie w taki sam sposób jak one, przy próbie odbudowy państwa polskiego. Czyżby względy sentymentalnego zauroczenia Francją o tym przesądziły? A może zwyciężyła niechęć do głównego rozbiorcy Rzeczypospolitej? Z pewnością społeczeństwo Królestwa na tyle było przesiąknięte przedwojenną propagandą antyniemiecką endecji, że z trudnością jedynie byłoby w stanie inaczej się zachować. Nie dotyczyło to jednak Piłsudskiego i jego zwolenników, tak zawsze chętnych do walki z Rosją. Tu z kolei nie tyle kontestowano pozycję Niemiec jako hegemona, która póki co nie była podważana, ile obawiano się, że armia, na której czele nie będzie dowódcy I Brygady, stałaby się narzędziem w rękach politycznej konkurencji.
Jedno jest jednak oczywiste. Gdyby powstała wówczas półmilionowa armia polska – wyćwiczona i wyekwipowana przez Niemców, a nawet początkowo przez nich dowodzona – los Europy Wschodniej byłby inny. Zapewne reżim bolszewicki nie przetrwałby, gdyby w ogóle doszło do jego powstania, a jeśli już, to zostałby obalony przez Polaków z udziałem odtwarzającej się armii rosyjskiej. W rezultacie Polska miałaby istotny głos w tej części Eurazji.
W hipotetycznej defiladzie na Placu Czerwonym w Moskwie albo na Newskim Prospekcie w Piotrogrodzie wzięłoby udział jedynie wojsko polskie w towarzystwie oddziałów rosyjskich. Armii niemieckiej, po klęsce spowodowanej interwencją USA na rzecz koalicji francusko-brytyjskiej, tam by nie było. Ale też nie musielibyśmy bronić dalszego istnienia suwerennego państwa na przedpolach Warszawy latem 1920 roku.

.W polityce zawsze decyduje posiadanie realnej siły, a tę mielibyśmy w momencie zakończenia pierwszej wojny światowej dzięki armii wystawionej przy współudziale Niemiec. W rzeczywistości wojsko to nie powstało, a więc i tego wzmocnienia politycznego nie uzyskaliśmy. Pozostają wywody Andrzeja Nowaka o dokonanej w 1920 roku kolejnej zdradzie Zachodu.
Fragment książki: Polska jako junior partner? Szkice o polskiej polityce od elekcji Stanisława Augusta do upadku PRL, wyd. Universitas, 2022 [LINK]