Polacy się wyprostowali
Gdy dziennikarze zagranicznych mediów pytają, co zrobią Polacy, jaki czynnik jest najważniejszy w ich decyzjach, odpowiadam krótko: Polacy się wyprostowali – pisze Eryk MISTEWICZ
.Robert Kostro, szef Muzeum Historii Polski, zgodził się podjąć historyków, filozofów, strategów z Francji, Ukrainy i Polski w trudnym dla muzeum czasie, na dwa tygodnie przed jego uroczystym otwarciem. A jednak poświęcił nam ponad godzinę, oprowadzając nas po doprawdy monumentalnym muzeum; muzeum wreszcie godnym nacji, która stanęła mocno na nogach. Polecam Państwu wizytę w gmachu Muzeum Historii Polski. Nie będę niczego zdradzał.
Trzeba jednak bardzo dużo złej woli, by zakwestionować wysiłek ekipy budującej to miejsce i płynące z niego przesłanie. A przesłanie to jest jasne, proste, mocne: Polska jest pięknym krajem z bogatą historią, z której to historii płynie wniosek, że Polacy kochali i kochają swój kraj, gotowi są oddawać za niego swoje życie, do czego niestety w co drugim lub w co trzecim pokoleniu w ostatnich stuleciach byli zmuszani. A mimo to barwy i honor tego narodu trwają. Polska i Polacy potrafią przejść przez największe zawirowania.
Jakże to inne od powszechnie serwowanej wizji i historii, i teraźniejszości, i możliwej przyszłości Polaków; historii, z którą przez ostatnie trzydzieści lat mieliśmy do czynienia. Inne od obrazu sprawnie serwowanego i w porannych programach radiowych, i w internecie, i w prasie oraz rzecz jasna w wieczornych pasmach programów informacyjnych i publicystycznych, których rola wydawała się sprowadzona z jednej strony do edukowania Polaków (wykonawcy często używają słowa „Polaczków”), z drugiej do utrzymywania ich w poczuciu niższości względem innych nacji, w ciągłym pochyleniu, w ciągłym zgięciu karku.
Na swój sposób było to działanie racjonalne. Jeśli Polacy („Polaczki”) mieli być przede wszystkim prostą siłą roboczą dla powstających w latach 90. montowni, ich zbytnie podnoszenie głowy, choćby w kwestiach socjalnych, finansowych, warunków pracy, ograniczałoby zyski przedsiębiorców, ograniczałby rozwój firm i całej gospodarki (zaklęcie – swoisty bożek w latach 90., latach szczególnie ekstensywnej gospodarki liberalnej). Nie przez przypadek skompromitowano, rozbito i skołowano działające w Polsce związki zawodowe. Nie przez przypadek przekonywano, zarówno na użytek wewnętrzny, jak i zewnętrzny, że Polacy to naród złodziei. Mimo że głośne doświadczenia przeprowadzone w kilkudziesięciu krajach świata z pozostawionym w publicznym miejscu portfelem z niezłą kwotą, ale i z danymi pozwalającymi powiadomić właściciela zguby, wskazały, że Polacy są jedną z najuczciwszych nacji na kilkadziesiąt badanych, tuż za Szwajcarami i Finami. Gdy podaliśmy wyniki tych badań na portalu www.WszystkoCoNajwazniejsze.pl, jeden z komentujących w mediach społecznościowych spytał, dlaczego media wydawane w Polsce, wydawane dla Polaków, w języku polskim, acz najczęściej przez zagraniczny kapitał, nie przedstawiały tych wyników.
Polacy mieli i mają być dla wielu wciąż zaniedbani, słabi, byle jacy. Muszą potrzebować innych, opierać się na innych, bez których nic lub niewiele znaczą. Ot, przeciętniacy z polskiej niziny, z postpegeerowskich czworaków, z interioru z czasem przemianowanego na „wschodnią Polskę”, z zapomnianych miasteczek, do których już nic nie dojeżdża, w których już nic nie ma, bo po co. Muszą mieć pana, muszą czuć jego bicz. Ich cechą charakterystyczną jest też to, że wciąż jeszcze chodzą do kościoła (zwyczaj dawno zarzucony w krajach cywilizowanych), kultywują gusła, choćby ustawiają na ścieżkach rowerowych stacje drogi krzyżowej, przez co ludzie wykształceni, nowocześni, światowi (tacy też zamieszkują tę krainę) muszą schodzić z rowerów, omijać miejsca ich zgromadzeń. Bardzo często bywa, że od rana do nocy piją wódkę, chodzą brudni, biją kobiety albo wręcz przeciwnie – z szacunkiem całują je w ręce, co też nie jest przecież normalne w cywilizowanym świecie równych praw. Mieszanka upadłej szlachty, zdegenerowanego proletariatu, wszelkiego typu przechodzącej z generacji na generację patologii. Słowem: ludzie, którzy rozbijają termos z wodą i podają go człowiekowi, aby ten zaczął pluć krwią i umierać w potwornych męczarniach, w towarzystwie ich rubasznych, pokracznych, zdegenerowanych śmiechów.
Jeśli cokolwiek jeszcze mają, należy sprzedać, sprywatyzować, oddać innym, którzy wiedzą lepiej, co z tym zrobić. To dominująca myśl transformacyjnych guru, osławionych „brygad z Marriotta”, które pomagały na przełomie lat 80. i 90. zmienić upadający PRL w III RP. Zresztą, na kogo innego – my, kraj z wybijanymi co chwilę elitami – mieliśmy się zdać, jeśli nie na „brygady Marriotta”? Wraca do tego momentu naszej najnowszej historii w ciekawym tekście w numerze 57 „Wszystko co Najważniejsze” prof. Ryszard Bugaj. Wybory podjęte wówczas skutkowały wytyczeniem kierunku zmian w gospodarce, polityce, życiu społecznym przez kolejne dziesięciolecia, choć zostały zakwestionowane w ostatnich latach.
Warto nakręcić film o polskich latach 90., czekam wciąż na dobrą książkę o tamtym czasie. O latach, w których każdego, kto zadawał pytania (choćby o prywatyzację, czyli sprzedaż zagranicznemu kapitałowi na przykład polskich cukrowni), od razu uznawano za osobę chorą psychicznie. O latach, które zdefiniowały polskość jako nienormalność, jako coś brudnego, wstydliwego, z czym nie należy się identyfikować w dobrym towarzystwie, choćby w pozaeuropejskim, wielogwiazdkowym Club Med.
Czekam więc na dobrą książkę o tamtych latach, wierząc, że człowiek, który mógłby ją popełnić, może to jeszcze zrobić, chociaż jego życie zbliża się do kresu. Człowiek potrafiący świetnie operować piórem, mający w swoim domu w Konstancinie mur z autografem Kisiela, przeniesiony z poprzedniego swego mieszkania. Człowiek, bez którego okres transformacji mógłby skręcić w zupełnie inną stronę. Bez jego i jego kolegów. Chodząca historia Polski ostatnich dekad. Od razu zapewnię – nasze wydawnictwo chętnie wydałoby tę książkę. Pod jednym wszakże warunkiem: musi być do bólu prawdziwa. Do bólu, niestety.
Zagraniczni goście, których przedpremierowo (a nawet „przedprezydencko”) oprowadzał po gmachu Muzeum Historii Polski Robert Kostro ze swoją ekipą (raz jeszcze dziękujemy, goście byli naprawdę poruszeni), to najwybitniejsi historycy z Francji, Ukrainy, Polski, którzy gościli na organizowanej przez nas debacie „Tocqueville w Warszawie”. Rozmawialiśmy o tym, że bez rozliczenia wcześniejszych ekspedycji karnych Niemców i Rosjan na narody Europy Centralnej trudno będzie zapewnić, że w tym regionie pokój zapanuje na dłuższy czas. Muzeum Historii Polski, z widokiem na wschodnie rubieże, było najlepszym miejscem do zrozumienia tych słów. Po obejrzeniu wystawy warto bowiem wejść na dach muzeum (o ile będzie to finalnie miejsce udostępnione dla zwiedzających) i spojrzeć na Wisłę i obszar, z którego tyle już razy nadchodziła imperialna Rosja. „Zbudowaliście prawdziwą twierdzę, prawdziwą fortecę. Macie fortecę do obrony przed kłamstwami Putina i do utrudnienia Rosjanom manipulowania historią regionu, twardo stoicie na gruncie własnej historii, wynikającej z niej własnej wartości” – zauważył prof. Konstantyn Sigow, jeden z najwybitniejszych ukraińskich filozofów, szef zasłużonego wydawnictwa Duch i Litera.
Nie wiem, jaka będzie przyszłość Polski. Nie wiem, czy przetrwamy jako naród z własną walutą, z własną polityką edukacyjną, czerpiący radość i moc z własnej historii, jednocześnie szanujący inne narody i chcący z nimi współpracować w dużych transnarodowych projektach – czy to ekonomicznych, czy militarnych. Nie wiem, czy wykorzystamy ważny moment w dziejach, by kontynuować skok ekonomiczny, którego przecież zazdroszczą nam inni, czego doświadczam w kolejnych odwiedzanych stolicach. Nie wiem, czy znajdziemy czas na zatrzymanie się i zastanowienie, jakie są najważniejsze kwestie, którym powinniśmy podporządkować to, co wszyscy robimy dla Polski budowanej nie na jedną kadencję, nie w ramach takiego czy innego układu politycznego, lecz dla kolejnych pokoleń. Nie wiem, czy będziemy wolni w naszych wyborach.
.Żegnając się z nami w upalnym dniu, Robert Kostro przyniósł wszystkim wodę w jednorazowych kubkach. Wtedy któryś z polskich historyków spytał, dlaczego Muzeum Historii Polski powstawało tak wiele lat (właściwie, dobrze licząc, ponad dwadzieścia lat). Było przecież potrzebne wcześniej. Niby tak, niby nie. W latach 2006–2015 prace wstrzymano. Zastanawiano się wówczas, czy Muzeum Historii Polski jest potrzebne, czy nie lepiej by było, aby w tym miejscu powstało muzeum sztuk pięknych. Budowanie poczucia godności, siły wynikającej z polskiej historii, nie mieściło się wówczas w priorytetach.
Polacy się wyprostowali. Jestem ciekawy, co będzie dalej.
Eryk Mistewicz
Tekst ukazał się w nr 57 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: SklepIdei.pl LINK >>>]