Łukasz KOŁTUNIAK: Deficyt romantyzmu w (rzekomo) szwejkowskim kraju

Deficyt romantyzmu w (rzekomo) szwejkowskim kraju

Photo of Łukasz KOŁTUNIAK

Łukasz KOŁTUNIAK

Doktorant na Wydziale Prawa UJ oraz na Uniwersytecie Palackiego w Ołomuńcu. Zainteresowania badawcze skupia wokół filozofii polityki i wszystkiego co środkowo-europejskie.

zobacz inne teksty Autora

My, Polacy, myślimy często o sobie jako o narodzie, który epatuje się własnymi traumami. Szwejkowscy Czesi mają brać wszystko „na luzik” i nie przejmować się własną historią. Chciałbym w kilku punktach podważyć pewne stereotypy na przykładzie największej czeskiej traumy współczesności, czyli „zdrady w Monachium” – pisze Łukasz KOŁTUNIAK

.Artykuł nie ma na celu ani obrony Czechów przed stereotypem Szwejków, ani piętnowania naszych wyobrażeń o tym narodzie. Chcę jedynie wykazać, że nie powinniśmy, tak jak wciąż czynią niektórzy polscy historycy, stawiać twardych acz łatwych tez o wyobrażeniach o sobie innych narodów bez pewnej perspektywy „insiderskiej”. Innymi słowy: bez wiedzy o tym narodzie.

Stereotyp I: Czesi dobrze wyszli na wojnie

Dla Czechów wojna i komunizm to także dwie największe tragedie XX wieku. Po 1918 roku państwo czeskie było jedyną demokracją w regionie i wiernym sojusznikiem Anglii i Francji. Było to państwo niezwykle postępowe. Można powiedzieć, że Czechosłowacja była tym, czym II RP mogła być, gdyby reformy lat 1918 – 1919 nie straciły impetu. Emmanuel Levinas określił Czechosłowację lat 1918 – 1938 jako „jedno z najlepszych państw, jakie kiedykolwiek istniały w historii ludzkości”.

Gdy Niemcy wysunęły żądania dotyczące Sudetów, w kraju (bardziej w Czechach oczywiście – Słowacja miała roszczenia separatystyczne) zapanowała patriotyczna euforia. Euforia większa niż u nas w 1939 roku. Wierzono, że jedna z najsilniejszych armii w Europie, armia czechosłowacka, rozgromi nie tak jeszcze (patrząc obiektywnie) silne Niemcy.

Czechosłowacja nie mogła się bronić. To naprawdę nie tak, że romantyczni Polacy porwali się z motyką na słońce, a pragmatyczni Czesi postanowili przetrwać. Otóż Czechosłowacja nie tylko nie otrzymała zachodnich gwarancji, ale Chamberlain zapowiedział, że „w razie stawienia przez armię Czechosłowacji oporu, to na Beneša i Jana Masaryka spadnie odpowiedzialność za wojnę”.

Kapitulacja była dla Czechów szokiem. Jeszcze większym postawa Słowacji, Węgier i Polski, czyli krajów, które w różny sposób przyczyniły się do takiego, a nie innego położenia. Okres między wrześniem 1938 (Monachium) a marcem 1939 r. (całkowitą aneksją i utworzeniem Protektoratu Czech i Moraw) to już faszyzująca II Republika, która coraz bardziej upodobniała się do III Rzeszy. Ale był to efekt szoku, jaki społeczeństwo przeżyło po Monachium.

W czasie wojny Czesi faktycznie ponieśli relatywnie małe straty. Trzeba jednak pamiętać, że balansowali na bardzo cienkiej linie. Słusznie nie podoba nam się, że tylko masakra Lidic jest symbolem okrucieństwa Niemiec w tej części Europy (a nie także okrucieństwa w Polsce). Jednak trudno zaprzeczyć, że poprzedzająca Lidice operacja czeskiego podziemia i zamach na protektora Heydricha to największa operacja sił podziemnych w okupowanej Europie. Zarówno emigracyjny prezydent Beneš, jak i prezydent protektoratu Emil Hácha (ostatni prezydent przed aneksją pozostał na stanowisku w protektoracie) mieli świadomość, jak chorobliwą nienawiść żywi Hitler do Czechów. O nienawiści tej pisał potem między innymi biograf Hitlera Alan Bullock. Większą nienawiść Führer żywił tylko do Żydów. Ale to właśnie Żydów i Czechów obarczał winą za swoje nieszczęścia w wiedeńskim okresie życia. Czesi do dziś jako moment hańby wspominają wydarzenie, które miało miejsce po Heydrichu. Hácha wybłagał spotkanie z nazistowskim przywódcą w Berlinie. Gdy wrócił, władze protektoratu zorganizowały wiec. Przysięgano na wierność III Rzeszy, śpiewano czeski hymn „Kde domov muj”. Było to upokorzenie, ale naprawdę trudno stwierdzić, czy władze protektoratu (wśród których byli też autentyczni zdrajcy, jak nazista Emanuel Moravec) miały inny wybór. W czasie spotkania z Háchą Hitler groził zabiciem wszystkich Czechów. I chyba rozważał taką opcję na serio.

Faktem jest, że straty, jakie poniosły Czechy w czasie wojny, były mniejsze niż polskie. I to nieporównywalnie mniejsze, tak w ofiarach, jak i dobrach materialnych. A jednak…

Stereotyp II: Czesi nie rozpamiętują swoich traum

W 1945 roku do Pragi wrócił emigracyjny prezydent Edward Beneš. Zachodnia część kraju została wyzwolona nie przez Armię Czerwoną, lecz przez Amerykanów. Skuteczny dyplomata Beneš zbudował dobre relacje nie tylko z aliantami zachodnimi, ale i z ZSRR. W Jałcie prawdopodobnie temat Czechosłowacji w ogólne nie był poruszany. Co prawda premierem został komunista Klement Gottwald, jednak przed wojną partia komunistyczna działała w ramach systemu parlamentarnego. Armia Czerwona zachowywała się w Czechosłowacji tak, jakby znajdowała się w strefie wpływów aliantów zachodnich, i wszystkie (oczywiście pojawiające się) gwałty i nadużycia były piętnowane przez dowódców.

Nie jest do końca jasne, czy Czechosłowacja mogła uniknąć narzucenia reżimu komunistycznego. Faktem jest jednak, że w latach 1945 – 1948 Czesi, ale też Słowacy dokonali spektakularnego „narodowego samobójstwa”. Beneš coraz bardziej bezsilny, oskarżany o sprzyjanie komunistom, mówił: „Nie poznaję własnego narodu”. Komuniści wygrali tu w 1946 roku wolne wybory. Oczywiście był to pierwszy krok do zastosowania tak dobrze znanej „taktyki salami” i preludium z lutego 1948 roku. Jednak gdyby komuniści cieszyli się tu poparciem takim jak w Polsce (szacuje się, że w naszym kraju poparcie to wynosiło około 20 proc.), prawdopodobnie uniknięto by tu komunizmu o wiele łatwiej niż w sąsiedniej Austrii. Tym bardziej że po Monachium lojalność Pragi w polityce zagranicznej nie budziła w Moskwie większych kontrowersji. Niektórzy czescy historycy, jak na przykład Josef Kalvoda, nie mają wątpliwości, że scenariusz finlandyzacji leżał na stole.

Jednak nie skorzystano z tej szansy, bo po raz pierwszy dała o sobie znać trauma Monachium. Zamiast radości z odzyskanej wolności rozpamiętywano rok 1938 i dalej szukano winnych. W swoim ostatnim wystąpieniu w październiku 1938 roku Beneš powiedział: „Teraz będziemy się przyglądać, jak inni walczą o wolność Czechosłowacji i świata, podczas gdy my nie z własnej winy walczyć już nie musimy”. Ale po 1945 roku Czesi szukali winnych. Wieszano zdrajców z okresu protektoratu, takich jak wielkorządca faszystowskiej Słowacji ksiądz Jozef Tiso czy wspomniany Moravec. Winnych Monachium widziano jednak także w całym humanistycznym dorobku i elicie I Republiki. A także oczywiście słusznie w aliantach zachodnich. Oznaczało to jednak samobójcze szukanie alternatywy dla Zachodu w ZSRR, a dla demokracji w komunizmie. Takie myślenie najlepiej chyba oddaje rysunek satyryczny, który pojawił się w Czechosłowacji już po 1968 roku. Zające niosą w pochodzie pierwszomajowym transparent „Ze Związkiem Myśliwskim po wieczne czasy”.

Jednak po 1989 roku Czesi dość łatwo uznali, że wydarzenia lat 1945 – 1948 to tylko „wina Monachium”. Dopiero w drugiej dekadzie transformacji historycy, tacy jak np. wspomniany Kalvoda czy Emanuel Mandler, postawili pytanie o czeską odpowiedzialność za komunizację, ale też faktyczne zbrodnie (mówi się o 10 tys. ofiar) podczas wysiedleń Niemców. Pytanie to stawiał również w swoich wystąpieniach (od samego początku) prezydent Havel.

Stereotyp III: Czesi są bogatsi od Polski, gdyż nie walczyli w czasie wojny

Tak mogło być, ale nie jest, gdyż Czechosłowacja przed wojną była dużo bogatsza od Polski. I po 1945 roku Polska konsekwentnie mimo zniszczeń wojennych ten dystans nadrabia. Ziemie czeskie (bez Słowacji) były prawdopodobnie najbogatszym regionem Europy. Jeszcze w 1968 roku PKB całej Czechosłowacji był wyższy niż… Austrii, Włoch, a nawet Japonii. Jednak ekstensywna gospodarka lat 70. przyniosła ogromne straty, a postęp, jaki dokonał się po 1989 roku, był nieporównywalnie mniejszy niż w Polsce.

Stereotyp IV: Czesi nie mają historii alternatywnej

Otóż mają. Ta historia alternatywna ma kompensować „deficyt romantyzmu” w XX wieku. W jednym paradokumencie dostępnym na portalu YouTube można zobaczyć, jak w 1938 roku armia stawia opór Niemcom. W walkę z freikorpsami angażuje się ludność cywilna. Bohaterstwo na niewiele się zdaje… ponieważ na terytorium Słowacji wkracza armia polska.

Wspomnieliśmy, że postęp po 1989 roku nie był tak wielki jak w Polsce. Dziś PKB Czech to 120 proc. PKB Polski. W 1938 roku istniała dwu-, może trzykrotna różnica na korzyść masarykowej republiki. Dlatego Czesi rozpamiętują lata przedwojenne i obawiają się, że Zachód powtórzy Monachium. W swoim, notabene, szalenie nieprzemyślanym i improwizowanym wystąpieniu w październiku w sztabie wyborczym Partii ANO, zaraz po wyborczym zwycięstwie, Andrej Babiš powiedział: „Wiecie, kim byliśmy za I Republiki, jak wiele nam dziś brakuje”. Nie budujmy obrazu Czech na podstawie obrazu Szwejka czy parahistorycznych materiałów (np. znane u nas filmiki z Lwem) na YouTube. W Czechach istnieje pewien kod kulturowy, który każe z dystansem podchodzić do historii przedstawianej w popkulturze. Ale w codziennych rozmowach Czesi podchodzą do historii często śmiertelnie poważnie. Nie tak dawno słyszałem, że rzeczony Andrej Babiš wygrał wybory, bo „Anglicy i Francuzi zdradzili nas w Monachium”. Dobrze ukazał te traumy film Petra Zelenki „Zagubieni w Monachium”. Gdyby do Czech przyjechała dziś papuga Édouarda Daladiera, reakcja mogłaby być właśnie taka jak w filmie.

.Artykuł niniejszy nie ma dowodzić wyższości polskiego romantyzmu nad czeskim pragmatyzmem. Ma raczej za zadanie ukazać, jak bardzo stereotypujemy mentalność innych narodów. Ale nie tylko my. W Czechach powszechne jest postrzeganie Polaków jako niepoprawnych romantyków, bez znajomości całej tradycji polskiej krytycznej historiografii.

Łukasz Kołtuniak

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 2 stycznia 2018