
Kard. Dominik Duka (1943-2025). Godny następca Świętego Wojciecha
Sympatia do Polski była częścią szerszej wizji współpracy środkowoeuropejskiej, której głosicielem był kardynał Dominik Duka. Bardzo poważnie traktował zobowiązanie bycia następcą św. Wojciecha na praskim stolcu arcybiskupim i starał się budować konstrukcję „wyszehradzkiej” wspólnoty duchowej właśnie na fundamencie dziedzictwa św. Wojciecha – patrona zarówno Czechów, jak i Polaków oraz Węgrów – pisze Maciej RUCZAJ
.Jest rok 1985. Masowe obchody święta „apostołów Słowiańszczyzny”, Świętych Cyryla i Metodego, w morawskim Velehradzie pokazują nieoczekiwanie, że czescy i słowaccy katolicy nadal stanowią siłę społeczną, z którą należy się liczyć. Jeden z liderów ruchu dysydenckiego nad Wełtawą, Václav Benda, pisze esej Co dalej po Velehradzie?, w którym wzywa do większej aktywizacji katolików na rzecz zmian społecznych i politycznych. Wierni zaniepokojeni tekstem Bendy zwracają się z prośbą o pomoc do Dominika Duki, oficjalnie zatrudnionego w zakładach Škody w Pilznie jako rysownik, „po godzinach” tajnego prowincjała tajnej prowincji Zakonu Kaznodziejskiego (Dominikanów – red.) w Czechach. Obawiają się niepotrzebnych ofiar i cierpień, jakie może przynieść takie wezwanie. „Benda chce, żebyśmy chwycili za miecze” – narzekają. „Benda chce kuć miecze?” – zareagował Duka. „W takim razie ja mu je pobłogosławię”.
Ta anegdota najlepiej oddaje charakter zmarłego kardynała Dominika Duki OP, emerytowanego arcybiskupa Pragi i czeskiego prymasa.
Ze swoją impulsywną, wojowniczą naturą kard. Dominik Duka pasowałby do średniowiecznych biskupów-rycerzy. W Clermont błogosławiłby sztandary tych, którzy wyruszają na krucjatę do Ziemi Świętej, a gdyby niesprawiedliwość przekroczyła dopuszczalną granicę, nie wahałby się długo, sam włożyłby zbroję i poprowadziłby zastępy przeciwko Saracenom. Pan jednak zapewnił mu godne wykorzystanie tych jego cech charakteru w jego własnym czasie: mógł być jednym z tych, którzy prowadzili czeski Kościół w czasach komunistycznych prześladowań, a następnie był tym, który niósł ciężar odbudowy Kościoła w warunkach odzyskanej wolności.
.Należy przy tym pamiętać, że poziom represji, który dotknął czeskich katolików, był nieporównywalny z tym, który znamy z PRL. Decyzja o zwykłym praktykowaniu religii i religijnym wychowaniu dzieci była dla zwykłego Czecha decyzją o wymiarze politycznym, która niosła ze sobą często poważne konsekwencje życiowe. Dla księży oznaczała nieustającą niepewność, ponieważ państwowe zezwolenie na wykonywanie posługi kapłańskiej mogło być cofnięte, a kapłan mógł być zmuszony do „powrotu do cywilnego życia”. Duka stracił zezwolenie w 1975 roku, od tego czasu prowadził „podwójne życie”.
W 1981 r. za zaangażowanie w działania podziemnego Kościoła trafił na rok do więzienia. W zakładzie karnym Bory koło Pilzna jego sąsiadem w jednej z pobliskich cel był Václav Havel, a do legendy przeszły partie szachów, które rozgrywali dwaj skazańcy.
Drugą wielką bitwą Dominika Duki była walka o zabezpieczenie materialnego bytu i możliwości działania Kościoła po roku 1989. O ile w Polsce doszło szybko do zwrotu majątków związków wyznaniowych, a wlokła się sprawa reprywatyzacji mienia prywatnego, w Czechach było dokładnie odwrotnie. Wobec sprzeciwu większości sceny politycznej, rozgrywającej często antykościelne nastroje części społeczeństwa, dyskusje nad oddaniem zagrabionego majątku kościołów trwały latami. Powodowało to paradoksalną sytuacje, w której w laickich Czechach księża byli nadal de facto urzędnikami ministerstwa kultury, które wypłacało aż do roku 2013 pensje duchowieństwu.
Do porozumienia doszło w momencie, kiedy Dominik Duka był już arcybiskupem praskim i prymasem. Państwo zwróciło związkom wyznaniowym 56 procent majątku, resztę przez okres 30 lat będzie wypłacać w formie odszkodowania finansowego. Już podczas tej bitwy kardynał Duka przysporzył sobie wielu wrogów, którzy wytykali mu, że zamiast sprawom duchowym poświęca czas „mamonie”. Jeszcze gorzej było, kiedy wygrawszy walkę o „praktyczne”, materialne zabezpieczenie Kościoła w nowej rzeczywistości, od razu rzucił się w kolejną: budowanie zapory przeciwko gwałtownej rewolucji ultraliberalnej, przetaczającej się przez świat zachodni. Również tutaj wielu reagowało z irytacją i gniewem na zaangażowanie Duki i jego ostry i dobrze w przestrzeni publicznej słyszalny głos.
Prawda, często używał języka, którego nie rozumiała nie tylko otaczająca go społeczność, ale także część wiernych katolików, czasami poszukiwał sprzymierzeńców dla swojej walki wśród postaci kontrowersyjnych, wytykano mu na przykład przyjaźń i współpracę ze środowiskami byłych prezydentów Klausa i Zemana, znienawidzonych przez czeski mainstream. Nie mam jednak wątpliwości, że również tę walkę prowadził z determinacją, zapałem i przekonaniem, że chodzi o Boże dzieło. Historia dziejąca się wokół nas raczej potwierdza jego podejście.
Kardynał Dominik Duka był największym przyjacielem Polski wśród kluczowych postaci czeskiego życia publicznego. Z naszym krajem łączyło go nie tylko wspomnienie okresu studiów na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie. Polska dla czeskich dysydentów i czeskich katolików była w tych latach inspiracją i źródłem nadziei. Uznanie i sympatia zbudowane w tym okresie były na tyle silne, że przetrwały u wielu osobistości pamiętających tamte lata przez całe ich życie.
.Sympatia do Polski była częścią szerszej wizji współpracy środkowoeuropejskiej, której głosicielem był kardynał Dominik Duka. Bardzo poważnie traktował zobowiązanie bycia następcą św. Wojciecha na praskim stolcu arcybiskupim i starał się budować konstrukcję „wyszehradzkiej” wspólnoty duchowej właśnie na fundamencie dziedzictwa św. Wojciecha – patrona zarówno Czechów, jak i Polaków oraz Węgrów. Drugim patronem Europy Środkowej „mianował” z własnej inicjatywy św. Jana Pawła II, kolejną kluczową postać w jego życiu, z którą łączyła go odwaga i bezkompromisowość w walce ze złem oraz doświadczenie współpracy Kościoła w Europie Środkowej w czasach zniewolenia. Na tych fundamentach chciał następnie budować wspólnotę kulturową i polityczną narodów w naszym regionie. To są dobre fundamenty.



