
Życie jako jednorazowy produkt komercyjny
Do kształcenia podchodzimy dzisiaj przede wszystkim w sposób biznesowy, postrzegając studia jako inwestycję, która musi być ekonomicznie opłacalna, by miała jakikolwiek sens, a profesorów i wykładowców traktujemy niczym usługodawców – pisze Magdalena KOŚMIDER
If you can dream it, you can do it.
Sky is the limit.
Brzmi znajomo, prawda? Tego rodzaju motywacyjne frazesy ze wszystkich stron otaczają współczesnego człowieka Zachodu. Na pierwszy rzut oka nie ma w nich niczego szkodliwego. W duchu idei merytokracji wierzymy, że rozwój i stałe samodoskonalenie to samo w sobie dobro moralne, niepodlegające dyskusji, stałe i oczywiste, a jednocześnie podstawowy czynnik sukcesu i spełnienia.
Nie chcemy przyjąć do wiadomości, że człowiek jest istotą posiadającą ograniczenia. Ograniczenia?
„Ograniczenia są jedynie w twojej głowie. Możesz wszystko” (jeśli tylko wystarczająco się postarasz) – słyszymy. Czy na pewno? Chcemy wierzyć, że wszystkie jednostki są sobie równe i mają jednakowe szanse na osiągnięcie życiowego sukcesu. Wszystko zależy jedynie od indywidualnej determinacji i ciężkiej pracy. Bagatelizujemy rolę innych, niezależnych od jednostki lub zależnych w ograniczonym stopniu czynników. Posługując się terminologią Pierre’a Bourdieu, można przytoczyć w tym kontekście różne rodzaje kapitałów, zwłaszcza niematerialnych, jak kapitał kulturowy oraz kapitał symboliczny, którymi nasiąkamy (lub nie) od najwcześniejszych lat życia i które determinują w mniejszym lub większym stopniu nasze późniejsze losy.
Przeniesienie pełnej odpowiedzialności za niepomyślność na jednostkę jest niezwykle wygodne z neoliberalnego punktu widzenia. Nie wyszło ci? Najwidoczniej niewystarczająco się starałeś. Profesor Andrzej Szahaj zwraca uwagę, że w tej ideologii indywidualnego sukcesu człowiek traktowany jest niczym „małe przedsiębiorstwo, którym trzeba umieć zarządzać”[1], a rozwój rozumiany jest jako nieustanna praca nad poprawą swojego potencjału rynkowego, jako doskonalenie towaru, którym stał się człowiek. Jak twierdzi autor, upowszechnienie się tego rynkowego podejścia do rozwoju i edukacji skutkuje tym, że aktywności ludzkie przez wieki postrzegane jako szlachetne (poszukiwanie prawdy i spełnienia w sztuce, nauce czy filozofii) coraz częściej uznawane są za bezużyteczne, pozbawione sensu czy wręcz podejrzane, ponieważ nie są zorientowane na zysk materialny[2].
Do kształcenia podchodzimy dzisiaj przede wszystkim w sposób biznesowy, postrzegając studia jako inwestycję, która musi być ekonomicznie opłacalna, by miała jakikolwiek sens, a profesorów i wykładowców traktujemy niczym usługodawców.
Ogromną popularnością cieszą się rankingi typu: „Po jakich studiach będziesz zarabiał najwięcej?”. Dominująca dziś narracja o wykształceniu to ta skupiająca się na jego korelacji z finansowym sukcesem (lub porażką). Tymczasem, jak pisze profesor Szahaj, „uniwersytet jest po nic” – i w tym właśnie tkwi jego siła.
Uniwersytet nie powinien przeistaczać się w korporację ani fabrykę, bo zdradzi wówczas swe posłannictwo, które polega na poszukiwaniu prawdy i kształceniu przyzwoitych ludzi o szerokich horyzontach intelektualnych.
Racja rynku bywa bowiem zabójczynią jakości, a umasowienie kształcenia niewiele ma wspólnego z faktycznym rozkwitem kompetencji. Zbyt duży wpływ biznesu na życie intelektualne jest destrukcyjny również dlatego, że może hamować rozwój i potencjał prawdziwie wolnej myśli. Student lub naukowiec skoncentrowany wyłącznie na oczekiwanych korzyściach finansowych płynących z eksplorowania danej dziedziny może po prostu nie zauważyć na swojej drodze naukowej tego, co mogłoby go szczerze i bezinteresownie zafascynować.
Zygmunt Bauman w swojej rozmowie z włoskim socjologiem Thomasem Leoncinim zwraca uwagę na funkcjonującą dziś w zachodnich społeczeństwach niepisaną maksymę: „Jeśli możesz coś zrobić – musisz to zrobić”[3]. Socjologowie rozmawiają o niej w kontekście poprawiania wyglądu, jednak śmiało możemy przenieść tę maksymę na płaszczyznę „poprawiania CV” i nieustannej pracy nad naszą efektywnością i wydajnością. Nie do pomyślenia wydaje się świadome niewykorzystanie nadarzającej się okazji na zdobycie (zwłaszcza niewielkim kosztem) kolejnego dyplomu czy certyfikatu. Autentyczne zainteresowanie przedmiotem danego kursu czy szkolenia jest już kwestią drugorzędną… Wydaje się, że jako społeczeństwo uczestniczymy w pogoni za wykształceniem, jednak czy jest to jednocześnie pogoń za wiedzą? Czy stale rosnący procent Polaków mogących poszczycić się wyższym wykształceniem ma faktyczne przełożenie np. na poprawę jakości debaty publicznej czy zdolność krytycznego myślenia wśród naszych rodaków? Tego przecież teoretycznie moglibyśmy oczekiwać od wykształconego społeczeństwa.
Wedle dominującego dziś przekonania wykształcenie powinno zatem zapewnić nam przede wszystkim wysokie dochody, a setki szkoleń miękkich mają zrobić z nas efektywnego, skutecznego, zmotywowanego, optymistycznego, nigdy niezmęczonego człowieka sukcesu. Żyjemy w epoce kultu nieustannego rozwoju, mierzonego raczej liczbą dyplomów i stale rosnącymi zarobkami niż liczbą czytanych książek czy częstotliwością uczestnictwa w kulturze (umówmy się, że nie chodzi o lekturę książek autorstwa trzecioligowych celebrytów ani wizytę w sieciowym multipleksie na filmie animowanym).
Piękna idea doskonalenia się przez całe życie została zmonetyzowana, wypaczona i narzucona szerokim masom jako produkt komercyjny.
Co można zrobić, aby przywrócić tej idei należne jej miejsce oraz cechującą ją pierwotnie bezinteresowność?
Znaczącą rolę mogą i powinni odegrać przedstawiciele świata nauki. Zarażając swych studentów i słuchaczy pasją, skłaniając ich do samodzielnej refleksji, a także po prostu stanowiąc dobry przykład szlachetnego, poważnego podejścia do kształcenia i zdobywania wiedzy. Warto również, byśmy w Polsce wyzbyli się fałszywego przekonania o tym, że ukończone studia to dziś niemal obowiązek oraz podstawa wartościowego CV. Coraz częściej spotykamy się z sytuacją, że absolwent szkoły zawodowej osiąga wyższe dochody niż świeżo upieczony magister. Być może dzięki temu osoby zorientowane na zysk chętniej otworzą się na inne, mniej oczywiste ścieżki zawodowe? Powinniśmy też zdecydowanie zerwać z przekonaniem, że wykonując zawód krawca czy kucharza, nie sposób być człowiekiem zawodowo spełnionym czy wręcz szczęśliwym. Trwanie w micie o tym, że jedynie bystry informatyk, korporacyjny manager czy właściciel innowacyjnego startupu może uznać swe życie zawodowe za sukces, jest szkodliwe społecznie, rodzi ogromne frustracje i jednocześnie generuje wielkie zyski dla biznesu edukacyjnego i szkoleniowo-motywacyjnego…
Szanujmy i doceniajmy ekspertów, jednak pojęciem „ekspert” posługujmy się ostrożnie. Nie każdy, kto sam nim siebie określa, rzeczywiście zasługuje na to miano. Uczestnictwo w dwudniowym szkoleniu z wybranej dziedziny nie czyni uczestnika ekspertem ani tym bardziej nie upoważnia go do (zwłaszcza odpłatnego!) przekazywania tej naprędce i powierzchownie zdobytej wiedzy innym.
Chcąc poszerzać swoją wiedzę i horyzonty oraz doskonalić kompetencje, wsłuchajmy się jednak przede wszystkim we własną intuicję. Postarajmy się ograniczyć znaczenie pobudek czysto ekonomicznych (niewielu mogłoby pozwolić sobie na ich całkowite odrzucenie) i zachęcajmy do tego innych.
.Przede wszystkim jednak otwierajmy się na takie formy rozwoju, za których realizację nie sposób otrzymać certyfikat czy których nie można wpisać do swojego CV – na przykład obcowanie ze sztuką, podróże kulturalne czy wartościowe lektury, a szczególnie takie, których treść stoi w kontrze do wyznawanych przez nas poglądów. Czyż próba zrozumienia zupełnie odmiennych przekonań nie jest bowiem jedną z najwyższych form umysłowego rozwoju?
Magdalena Kośmider
[1] A. Szahaj, Kapitalizm wyczerpania, Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, Warszawa 2019, s. 62. [2] Ibidem, s. 53. [3] Z. Bauman, T. Leoncini, Płynne pokolenie, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2018, s. 32.