
"Dramat uciekinierów"
.Kolejny tydzień dramatu na Morzu Śródziemnym. Po nieprecyzyjnych wypowiedziach komisarza Awramopulosa jeszcze kilkanaście dni temu na temat nowej europejskiej strategii migracyjnej nie można już uciec od tematu. Giną masowo ludzie, którzy chcą się dostać do bogatej i względnie spokojnej Europy, by uratować swoje bezpieczeństwo i poczucie godności, znaleźć szansę na lepsze życie. Kilka dni temu RMF tworzył sensacyjne przesłanie, że pewnie Europa wymusi na Polsce większe otwarcie na migrantów i jakie to może być dla nas groźne, niebezpieczne, kosztowne. Dzisiaj — w obliczu skali zagrożeń dla ludzkiego losu — takie lęki tracić muszą swoje podłoże.
.Europa potrzebuje solidarności z rzeczywistością uchodźców. To wymaga całościowego podejścia do problemu migracji. Dobrze zatem, że Komisja Europejska przyspieszyła i ma swój 10-punktowy program oraz zwieńczy prace nad nową strategią migracyjną, czego Parlament Europejski domaga się od grudnia ubiegłego roku. Dobrze, że Donald Tusk zwołał na czwartek (23 kwietnia) nadzwyczajne posiedzenie Rady Europejskiej.
Co jest najbardziej palącym problemem? Chyba nie legalne fale migrantów przybywających do Europy z różnych stron świata w celach zarobkowych. Ta ekonomicznie motywowana migracja daje efekty: pozytywne — dla ludzi — i dobre gospodarczo dla europejskiego rynku pracy i europejskiej demografii, także dla rodzin migrantów w świecie. Zachód i świat rozwinięty pomaga biedniejszym krajom, przeznaczając na to ok. 120 – 130 miliardów dolarów, a w tym samym czasie migranci przesyłają do swoich krajów wsparcie dla rodzin w wysokości ok. 250 miliardów USD. Fale migracyjne wymagają nowego spojrzenia i nowych narzędzi — ale mają swoje ramy.
Problemem są zupełnie inne fale migranckie, legalne i nielegalne: związane z poszukiwaniem azylu ze względu na kulminację — wojny, terroru, reżimów totalitarnych i biedy. To tacy skrajnie zdeterminowani ludzie wydają wszystkie swoje pieniądze, by dotrzeć do Europy przez Morze Śródziemne i uciec przed wojną, przed wieloletnim życiem w obozach uchodźców, przed więzieniem. Najpierw czekają, piszą, wypełniają druki i składają papiery — patrzą na nich ich żony, dzieci, kolejne — urodzone już w obozie dzieci. Czują presję. Wsiadają na statek gdzieś w Turcji, statek wypływa wieczorem, nad ranem okazuje się, że płyną statkiem widmo, bez załogi. Czują presję, więc przepłacają, by znaleźć się na łódce czy starym okręcie i by w ten sposób ryzykując — otworzyć sobie bramy nadziei. Z beznadziejności, jakiej dostarcza współczesna Libia, można uciekać tylko gdzie indziej. To nadzieja tak porusza ludzi, że są gotowi na wszystko.
Europa musi zareagować sprawnie i solidarnie. Wiele się zmieniło w ciągu ostatnich 18 miesięcy od Lampedusy — patrole graniczne, morskie akcje pomocowe i ratunkowe, szybsze procedury, chęć wsparcia, choć z aktywnością, wkładem organizacyjnym i finansowym tylko niektórych państw, a obojętnością innych.
Azylanci wędrują głównie do pięciu krajów: Szwecji, Niemiec, Francji, Włoch, Węgier. Nie ma zatem solidarności wobec tego problemu.
Nie dziwi więc, że Włochy, Hiszpania, Grecja, czyli kraje, przez które przechodzą największe fale uciekinierów, domagają się nowego, solidarnego mechanizmu dystrybucji (tak to się fachowo nazywa) uchodźców. A niektóre, jak Austria i Niemcy — limitów azylantów przypisywanych do konkretnych państw. Trwa także dyskusja nad wizą humanitarną, co wzbudza niekiedy wątpliwości, czy da się precyzyjnie określić warunki jej przyznawania. Oczywiście, zasady budowania mechanizmu dystrybucji muszą uwzględniać wiele czynników — na pewno nie mogą jedynie opierać się na wielkości populacji ani PKB na osobę.
Ale nawet wypracowanie tych zasad nie rozwiąże problemu. Tak jak i sprawne procedury przyznawania azylu oraz ochrona granic Morza Śródziemnego, łącznie z patrolowaniem wód w celu zwiększenia bezpieczeństwa na morzu. I głosy, że Europa musi znaleźć rozwiązanie tej sprawy, nie mogą prowadzić do tego, że weźmie na siebie cały problem — przyjmie wszystkich chętnych. To po prostu niemożliwe.
.Solidarność europejska — jak każda solidarność i zawsze — musi być po ludzku bezgraniczna, ale skądinąd musi mieć instytucjonalnie racjonalne granice. I to nie takie, które wyznaczane są przez nasze lęki i obawy — że nie lubimy innych, że nie akceptujemy kolorowych, że boimy się napływu islamistów, że media zaatakują w obronie nacjonalnych korzeni, że jesteśmy sami biedni, że co nas obchodzą ci z Południa, skoro grożą nam uciekinierzy ze Wschodu, etc.
Trzeba — budując tę racjonalną solidarność z uchodźcami i ich rzeczywistością — unikać tromtadracji oraz hipokryzji. Trzeba zrobić swoje.
A zatem — należy naprawdę wzmocnić relacje z krajami trzecimi, wspomagać je w rozwoju, by nie generowały aż takiej skali presji migracyjnej. Do tego potrzebna jest nowa polityka rozwojowa i humanitarna skierowana na zewnątrz Europy oraz efektywna polityka sąsiedztwa i jej narzędzia.
A przede wszystkim należy budować polityczne rozwiązania zmierzające do uspokojenia skali zawirowań w krajach Południa. To trudne zadanie, bo paradoksalnie w imię pokoju i spokoju wymaga ono twardości w walce z reżimami totalitarnymi oraz terroryzmem islamskim. Bo w jakiejś mierze fale uchodźców są pochodną wzrostu fundamentalizmu i terroryzmu. Tu jest prawdziwy klucz do rozwiązywania problemu.
.Szybko musi powstać plan działania. Z naciskiem na doraźną pomoc, średnioterminowe rozwiązywanie problemów i długofalową perspektywę europejskiej solidarności z krajami sąsiedztwa. To ważne z ludzkiego punktu widzenia, z punktu widzenia solidarności. Ale zarazem to istotne z punktu widzenia bezpieczeństwa Europy — uspokojone otoczenie niesie większe szanse rozwoju naszemu kontynentowi.
Polska jest w środku Europy — geograficznie i symbolicznie. Nie może zostać obojętna. I nie wolno nam spowodować, że egoizm interesów weźmie górę nad solidarnością. Jesteśmy wszyscy w środku dramatu uciekinierów.
Michał Boni
20 kwietnia 2015