Michał KŁOSOWSKI: Iran. Trzy spojrzenia

Iran. Trzy spojrzenia

Photo of Michał KŁOSOWSKI

Michał KŁOSOWSKI

Zastępca Redaktora Naczelnego „Wszystko co Najważniejsze”, szef działu projektów międzynarodowych Instytutu Nowych Mediów, publikuje w prasie polskiej i zagranicznej. Autor programów radiowych i telewizyjnych. Stypendysta Departamentu Stanu USA oraz rzymskiego Angelicum. Ukończył studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie i London University of Arts.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

OD REDAKCJI: Iran nie schodzi z pierwszych stron gazet na całym świecie. Jakie to państwo, jaki to kraj? Kim są Irańczycy? W krótkim szkicu z wielu podróży do kraju Persów odpowiada na te pytania Michał KŁOSOWSKI

.Iran jest jak mozaika, złożona z części o różnej fakturze, różnym pochodzeniu; jej elementy nie pasują do siebie. Im bardziej zmieni się jeden z nich, tym bardziej nie pasują pozostałe. Ale dzięki temu zróżnicowaniu z oddali lśnią wszystkimi kolorami. Teheran wygląda jak poskładany z kawałków wyrwanych z różnych opowieści. Nowoczesne tereny, spełnienie Corbusierowskich marzeń, przecinają się z ulicami „Amir Kabir”, gdzie na każdym rogu można kupić opony do Stara i zardzewiałe łańcuchy motorowerów. Wspólne są jedynie kurz, beton i graffiti.

Szliśmy do Laleh Park, w północnej części miasta, zobaczyć Muzeum Sztuki Współczesnej w Teheranie (MoMAT). W połowie lat 70., w ostatnim okresie panowania Pahlawich, żona szacha zażyczyła sobie kolekcji sztuki, jakiej nie ma nigdzie na świecie. W ekskluzywnej dzielnicy, bardziej przypominającej Nowy Jork niż miasta regionu, zgromadzono więc prace Kandinskiego, Magritte’a, Warhola. Po rewolucji zamknięto je w piwnicy, dopiero od niedawna część jest wystawiana. „Dobrze, że ich nie spalili”, mówią niektórzy.

Do MoMAT trudno trafić. Brak informacji o godzinach, a nawet dniach otwarcia. Strona internetowa dostępna tylko w farsi. Jakby nikt nie przypuszczał, że ktokolwiek będzie chciał tu dotrzeć. A jednak każdego dnia przed wejściem ustawiają się tłumy turystów, irańskich artystów, fotografów, studentów. Z pozoru trudno odróżnić ich od siebie. Świetnie ubrani, wystylizowani. Ci pierwsi jednak zniecierpliwieni, nierozumiejący sytuacji. – Dlaczego dziś znowu jest zamknięte? – Zapytany strażnik wzrusza ramionami. Irańczycy podchodzą, widzą reakcję strażnika, uśmiechają się delikatnie. Odpowiadają ze spokojem: – To jest Iran. I to zdanie wszystko tłumaczy. Odchodzą, często zabierając ze sobą Europejczyków, którym pokażą północne, nowoczesne części miasta; zabiorą na kawę, do restauracji. I za wszystko zapłacą. Irańczycy są niezwykle gościnni.

Jak inni, odbiliśmy się od drzwi MoMAT. Idziemy więc na obiad z Manim, którego poznaliśmy pod muzeum. Jest redaktorem w wydawnictwie publikującym książki o sztuce. To dlatego dziś muzeum jest zamknięte. Mimo że miało być otwarte od 15 do 19, dziś organizowana jest promocja książki o znanym artyście, którego prace są wystawiane w muzeum. Nie dowiedzieliśmy się, o kim mowa. Mani też czeka przed drzwiami, mówi tylko, że wydarzenie zaczyna się o 20. – To bez sensu. Dlaczego muzeum nie może być do tego czasu otwarte? – zapytałem. Wzruszył ramionami. – To jest Iran.

W północnych dzielnicach miasta sztuka obecna jest niemalże na każdym kroku. Liczne parki pełne są rzeźb i instalacji współczesnych irańskich artystów. Mozaiki zdobią filary estakad, fronty domów. Ale to graffiti króluje niepodzielnie. Z większości budynków na przechodniów spoglądają brodate twarze o perskich rysach. – Kim są ci ludzie? – Mani spina się wyraźnie. – To bojownicy – odpowiada. – Terroryści. Głównie ich malujemy – tłumaczy dalej. – Tacy już jesteśmy – wrócił ironiczny uśmiech, znów wzruszenie ramionami.

Kawałek dalej, już bez Maniego, spotkaliśmy Mehdiego i dwójkę studentów. Przykucnięci na chodniku malowali sprayem na murku oddzielającym meczet od ruchliwej ulicy handlowej odbicia przechodniów ubranych w tradycyjne stroje. – Sztuka może być mostem łączącym Iran i Zachód. Oczywiście z pewnymi wyjątkami – powiedział w wywiadzie dyrektor MoMAT.

——

.Droga z Tebrizu do Teheranu ciągnie się przez półpustynne, górzyste tereny. Ogromna, niegościnna przestrzeń: ani tu zamieszkać, ani uprawiać ziemię. Zasadniczo nic tu nie ma, sam piach, kurz i asfalt. Droga prosta aż po horyzont. Tylko od czasu do czasu pojawia się miejsce takie jak to, w którym się zatrzymaliśmy: współczesny karawanseraj. Jedziesz, trzęsie monotonnie, od czasu do czasu spoglądasz przez okna, aż nagle pośrodku tego pustkowia wyrasta święcący neonami budynek. Łuna od niego bije, oświetla wzgórza dookoła. W środku szerokie korytarze, przestrzenne pomieszczenia. Można tu zjeść, odpocząć, kupić tradycyjne wyroby, skorzystać z toalety.

Codziennie tysiące muzułmanów zatrzymują się tu i dokonują rytualnych ablucji. Czystość jest ważna. Toalety – mimo że bywają to dziury w ziemi, mające typowy zapach – wyposażono w kurki, kraniki, wężyki z wodą. Każdy się tu pozdrawia tradycyjnym „Salam alejkum”. – Wa alejkum as salam – odpowiadam mijającemu mnie w drzwiach mężczyźnie w białym turbanie.

Wygląda to tak, jakby wszyscy się tu znali. Arabowie, Ormianie, Persowie i Azjaci, zwłaszcza Koreańczycy, których sporo napłynęło tu w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Przyjechali głównie do pracy, kiedy Iran mocno się industrializował. Obecnie zasymilowani, gdyby nie oczy, można byłoby wziąć ich za tutejszych. Spotykamy się wszyscy w wielkiej toalecie na środku pustyni; ja za potrzebą w przerwie ośmiogodzinnej podróży, oni chyba też, przy okazji, ciekawi, zagadują. – Mister, Almanija? You are from Germany? – w drodze z kabiny do umywalki zdążyło mnie zaczepić pięciu. – Lechystan – odpowiadam, szukam papierowych ręczników i wychodzę. Podobno w damskiej nie lepiej, Magda jest blondynką, więc na pewno Niemka.

Stojąc na zewnątrz i czekając na odjazd busa, takiego, który wygląda jak hotel na kółkach, nie jakiś zwykły pekaes, zagadują nas kolejni. Znów to samo pytanie: – Mister, sprechen sie deutsch? Krótko: – Nein. Ale oni wciąż pytają, zgadują: może Francja albo chociaż Skandynawia? I tak stoimy, mijają minuty, czekamy na otwarcie drzwi busa. Nagle zatrzymuje się obok nas dryblas, na oko ze dwa metry, łysa głowa, skórzana kurtka. Po naszemu: pilot autobusu. Dba, żeby spokój był i wszyscy wysiedli tam, gdzie powinni. W wyciągniętej ręce trzyma starą, czarną Nokię. – Mister, telefon do pana – robimy z Magdą wielkie oczy, w końcu jesteśmy pośrodku niczego, nikt nas tutaj nie zna. – Halo, Mister Michal? – słyszę w słuchawce. – Tu Muhammad. Czy podróż przebiega bez zakłóceń? – pyta znajomy głos. Z naszego hotelu w Teheranie, który opuściliśmy trzy dni temu, dzwoni recepcjonista. Poprosiliśmy go o kilka adresów i kontaktów w Tebrizie, niedaleko irackiej granicy. Znalazł nas na środku pustyni, pośrodku niczego. Wytłumaczył, dokąd iść i jak na następnym dworcu znajdziemy kierowcę, którego załatwił, żebyśmy na czas dotarli na lotnisko. – Very good driver. Not the creazy one.

Gdy przylatujesz do Iranu, najpierw pytają o to, czy kogoś tu znasz i w którym hotelu nocujesz. Przed wydaniem wizy jest obowiązkowy telefon do recepcji. Teoretycznie później nie ma już problemów, lepiej jednak zawsze mieć przy sobie wizytówkę z adresem i telefonem hotelu. – Skąd jesteś i gdzie nocujesz? – kiedy ktoś pyta w ten sposób, choćby wyglądał jak najgorszy obdartus, zawsze pokaż wizytówkę. Pan Muhammad w recepcji wytłumaczy spokojnie, że jesteś gościem i nie ma problemu. A jeśli masz problem, nie możesz się dogadać, ktoś próbuje cię oszukać, wtedy zawsze dzwoń do pana Muhammada. Załatwi transport, nocleg, wszystko, czego potrzebujesz. Potrafi zlokalizować cię na środku pustyni. Pan Muhammad ma kontakty w całym kraju. Wszyscy znają Muhammada.

Takich Muhammadów w Iranie jest wielu. Każdy zagraniczny turysta, czy tego chce, czy nie, jest pod ciągłą obserwacją. Obserwowani są nie tylko przyjezdni. Najpopularniejszym komunikatorem w Islamskiej Republice Iranu jest Telegram. – Dlaczego jest tak popularny? – pytam Efrana, młodego studenta, który pomógł nam podczas drugiego szturmu na MoMAT. – Wiesz, po prostu jest najszybszy – odpowiada z zawahaniem. Może i tak, choć gdy używa się innych komunikatorów, nie zauważa się wielkiej różnicy. Tajemnicą aplikacji Telegram jest wysoki stopień zabezpieczeń, szyfrowanie przesyłanych danych. Gwarantuje względną prywatność i bezpieczeństwo. W świecie zachodnim używają go dyplomaci, prezesi banków. Ludzie, którzy nie chcą, by ich wrażliwe dane zostały wyciągnięte na światło dzienne; którzy czegoś się obawiają.

Teoretycznie w Iranie wszyscy się znają. Stosunki społeczne są prostsze; gdy spotkasz sąsiada na klatce, to się do niego odezwiesz, zagadasz, nawet uśmiechniesz. Turystów, odróżniających się od miejscowych kolorem skóry czy ubraniem, jest wciąż tak niewielu, że o naszym przyjeździe do miasta wiedziało kilkadziesiąt osób, zanim jeszcze wysiedliśmy z pociągu relacji Istambuł – Teheran.

Poznany w Isfahanie znajomy powiedział, że nie chce dłużej mieszkać w Iranie. – Pomóż mi stąd wyjechać – prosił. – Chcę po prostu pracować, grać na gitarze, być wolny. Gdy zapytałem o powód, pokręcił jedynie głową. – Nie chodzi o pieniądze. Jesteś z Europy. Nie zrozumiesz – wrócił do granych na gitarze Pink Floydów.

——

.Jest kilka polskich cmentarzy w Iranie. W różnych miejscach kraju, łącznie osiem. Najbardziej znany we wschodniej części Teheranu, w dzielnicy Dulab. Sam cmentarz powstał w połowie XIX w., polska kwatera w połowie XX w.

Po ewakuacji z sowieckiej Rosji ponad sto tysięcy Polaków przybiło do irańskiego portu Bandar-e Anzali, u południowych wybrzeży Morza Kaspijskiego. Atak Hitlera na Rosję wymusił porozumienie aliantów, dzięki któremu polscy jeńcy oraz cywile wywiezieni na Syberię mogli pod dowództwem gen. Andersa sformować armię polską na Wschodzie. Wycieńczeni i głodni do ojczyzny będącej jeszcze pod okupacją wracać mieli przez Iran, Irak i Ziemię Świętą. Wielu nie przeżyło podróży, zginęli jeszcze podczas rejsu. „Rodakom, którzy utonęli w Morzu Kaspijskim” – głosi napis na czarnej nagrobnej płycie w południowej części polskiej kwatery. W większości pochowano tu dzieci; 1941–1942, niemowlęta.

Część z tych, którzy dotarli do Persji, zmarła wkrótce po przybiciu do brzegu. Wycieńczenie, głód, choroby. Z powodu liczby zgonów w 1942 roku ambasada polska w Teheranie wydzierżawiła część istniejącego już w mieście cmentarza katolickiego, wydzielono kwaterę i zaczęto chować tu Polaków.

Dziś miejsce to trudno znaleźć na planie miasta. W dynamicznie rozwijającej się metropolii liczy się każdy metr gruntu. Teheran ma ponad 15 milionów mieszkańców, potrzebne są nowe mieszkania, nowe bloki. Dulab jest spokojną dzielnicą, nie dociera tu wielkomiejski gwar; jest dość zielono, przy głównej drodze kilka parków, komunikacja całkiem niezła: autobusy i przystanek metra blisko. Łakomy kąsek dla deweloperów, którzy od lat 90. próbują pozyskać obszar ponad 75 tys. metrów kwadratowych, na którym znajdują się groby, i postawić tu bloki. W obawie przed taką możliwością chrześcijańska społeczność miasta uruchomiła Projekt Dulab – chce zmapować cały obszar, wszystkie mogiły. Na wszelki wypadek.

Cmentarz Dulab to nie tylko polskie groby. Pochowanych jest tu prawie dwa tysiące osób polskiego pochodzenia, na pozostałym obszarze znajdują się groby niemieckie, francuskie czy węgierskie. Jest też ołtarz, który czasem służy za stół, obok niego kranik z wodą do podlewania uprawianych na obszarze cmentarza roślin. Obok kij ubrany w szmaty, strach na wróble.

.Polska kwatera wygląda najlepiej ze wszystkich. Jest obelisk, brama z orzełkiem, groby rzędami rozplanowane. „Pamięci wygnańców polskich, którzy w drodze do Ojczyzny, w Bogu spoczęli na wieki. 1942–1944” – czytam na obelisku. W sąsiednich kwaterach włoskich w niewielkich katakumbach znaleźć można fotele samochodowe (tylną kanapę, tylny zderzak). U nas w miarę porządnie. Ale większość terenu porosła zielskiem, które zadziwiająco się tu rozpleniło. Pewnie dlatego obok uprawiają warzywa, w końcu ziemia dobrze nawieziona.

Gdy wychodziliśmy, przy wyjściu czekał na nas strażnik. Poczęstował herbatą, kawą i twardą drożdżówką. Na stole leżały książki o Polakach w Iranie: armii Andersa, sierotach z Isfahanu, po angielsku, po polsku i w farsi. – Sporo Polaków przyjeżdża – powiedział łamaną polszczyzną. W stróżówce na ścianie wisi flaga z herbem Poznania.

Ostatni pogrzeb odbył się na cmentarzu Dulab na początku tego stulecia. Dziś już nikogo się tu nie chowa, a stare groby zaczynają się rozpadać.

Michał Kłosowski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 9 stycznia 2020
Fot.: Michał Kłosowski