Obywatelska pobudka
Zgrabna gra słów, Citizens Wake up, będąca motywem przewodnim tegorocznego Conversations Tocqueville, ma być odpowiedzią na zagrożenie płynące z zaniku obywatelskiego etosu dzisiaj – pisze Michał KŁOSOWSKI
.Życie ma w sobie coś z walki. Jeśli zapomnieliśmy o tym, korzystając ze strategicznej pauzy, uśpienia, które ogarnęło świat w ostatnim ćwierćwieczu, ostatnie lata boleśnie o tym przypomniały. Pandemia, wojna na Ukrainie – nie ma co przypominać, wiemy i pamiętamy. Czy więc staliśmy się słabsi, rozleniwieni? Możliwe. Trudno jednak sądzić, że to tylko kwestia słabości charakteru. Jeśli świat rządzi się jakimiś prawami, to od czasów starożytnych wiemy, że historia ma swoje cykle. I możliwe, że właśnie w takim momencie historii się znaleźliśmy w Europie – po latach tłustych przyszły chude.
Reszta świata jednak o tym pamięta; okazje trzeba wykorzystywać, a przede wszystkim je tworzyć. Nie tylko Ukraina, ale też ci, którzy rzucili wyzwanie światu zachodniemu, nie tylko już na poziomie ekonomicznym czy politycznym, ale znacznie głębszym: ideowym, kwestionując wszystko to, czym jest zachodnia cywilizacja, walczą o swoją szansę na świat. Czy będziemy umieli im odpowiedzieć?
Okazuje się, że odpowiedź jest możliwa. Pomysłem jest przywrócenie etosu obywatelskiego, zastąpionego w ostatnich latach przez konsumpcjonizm. Świadomy obywatel stał się zwykłym zjadaczem, konsumując usługi zapewniane przez państwo i społeczeństwo w ogóle. Trudno się zresztą dziwić, kiedy z każdej strony ekranu i każdej odwiedzanej strony w internecie wyskakują towary, a człowiek, w swoim najgłębszym, antropologicznym znaczeniu, został zredukowany do zbioru algorytmów i danych, które też w końcu można sprzedać. Może więc winna jest technologia?
To byłoby chyba zbytnie uproszczenie. Każde narzędzie będzie tylko tym, do czego przyłoży je korzystający z niego człowiek. Tym bardziej brzmią w uszach słowa, które wypowiedziane zostały wielokrotnie podczas tegorocznego spotkania francuskich i europejskich elit w Tocqueville, we Francji, pod koniec czerwca tego roku. Zgrabna gra słów, Citizens Wake up, będąca motywem przewodnim Conversations Tocqueville, ma być odpowiedzią na zagrożenie płynące z zaniku obywatelskiego etosu dzisiaj. Wśród konwersacji, spotkań i rozmów dotyczących zarówno wojny, pokoju, technologii, jak i zagrożeń cywilizacyjnych i ideowych, którym podlega współczesny świat, jak mantra wyłaniała się jedna myśl: świadomy obywatel jest kluczem do tego, by tym wszystkim wyzwaniom sprostać.
Co roku zresztą w Chateau de Tocqueville, pod okiem wielkiego Alexisa de Tocqueville’a, odbywają się te spotkania. Najwybitniejsi i najbardziej znaczący amerykańscy i europejscy intelektualiści, biznesmeni, dziennikarze i liderzy opinii zastanawiają się, na czym stoi świat. Tak też było w tym roku, znów ze szczególnym naciskiem na to, co dzieje się w naszej części Europy. Niektóre słowa, wypowiedziane w domu autora O demokracji w Ameryce, przeczytają Państwo w najnowszym numerze „Wszystko co Najważniejsze”. Trudno jednak nie zauważyć, że Polska i Ukraina, czy szerzej, Europa Środkowa, przebijają się coraz mocniej do świadomości zachodnich elit. Wystąpienie mera Kijowa, Witalija Kliczki, szefa połączonych sztabów NATO w Europie, generała Christophera G. Cavoli, czy dyskusja z udziałem Eryka Mistewicza i Georges’a de Habsbourga-Lorraine’a, poprowadzona przez Laure Mandeville z „Le Figaro”, niech będą tego najlepszym przykładem. Kontekst był jeden: jak przeciwstawić się agresji, jak obudzić obywateli i jak przygotować ich na potencjalne zagrożenia – które w naszym świecie są bardziej niż realne.
Nie ma przecież demokracji bez obywateli. Można być zwolennikiem słów Winstona Churchilla, który stwierdził, że demokracja jest systemem fatalnym, dodając, że nie wymyślono lepszego, ale wystarczy spojrzeć na historię świata, by zrozumieć, że wybór jest w zasadzie zero-jedynkowy: albo włączający się we władzę i rządzenie obywatele, albo podległość i autorytaryzm. To też w zasadzie najprostsze rozróżnienie, jakie zna świat, podział podstawowy między Zachodem i jego problemami a Wschodem i totalnością jego władzy.
I tu warto wrócić do korzeni. Jeśli bowiem cywilizacja, w której uczestniczymy, opiera się na trzech filarach, Rzymie, Jerozolimie i Atenach, na wierze, prawie i ustroju – to właśnie w ateńskiej demokracji szukać można starego-nowego porządku wobec wyzwań, które dostrzegamy każdego dnia. „Nasz ustrój polityczny nie jest naśladownictwem obcych praw, a my sami raczej jesteśmy wzorem dla innych niż inni dla nas. Nazywa się ten ustrój demokracją, ponieważ opiera się na większości obywateli, a nie mniejszości”, czytamy u Tukidydesa w jego Wojnie peloponeskiej, w części O demokracji ateńskiej.
Europa w zasadzie zapomniała o każdym ze wskazanych przez starożytnego greckiego pisarza aspektów tego, czym jest demokracja. Co więcej, nawet biorąc starożytne idee, takie jak kwestie rywalizacji sportowej, mającej prowadzić do pokoju (w końcu w starożytności czas igrzysk zawsze był momentem zawieszenia broni), oddaje bardziej hołd mniejszościom, niż przykłada ucho do tego, czego chcą i pragną Europejczycy w swej zdecydowanej większości. I tu obywatelskość została oddana na usługi mniejszości, jakby ci, którzy w imieniu obywateli mieli rządzić, uznali, że wiedzą lepiej i nie podlegają żadnym prawom. Ale przecież i to z historii znamy: rywalizacja między ludem a elitami jest stara jak świat. W europejskim przypadku korzystają z niej zawsze jednak siły obce, siły wrogie demokratycznym i europejskim wartościom.
Należałoby się nad tym zastanowić zwłaszcza w najważniejszym wyborczym roku w historii. Z drugiej strony bowiem demokracja, od czasów Peryklesa i wojen peloponeskich IV wieku p.n.e., odniosła niebywały sukces. Indie czy Stany Zjednoczone to tylko dwa przykłady tego, jak daleko od Aten wyrosła idea demokratyczna. Skoro w tak silnie geograficznie i kulturowo oddalonych od Europy miejscach, jak Azja Południowo-Wschodnia, odbywają się wybory, może jednak mamy co świętować, mamy z czego być jako Europejczycy dumni?
Tak i nie. Niezaprzeczalnie w końcu udało się pomysł na ustrój, w którym to obywatele rządzą, przenieść do najdalszych krańców świata. Nie udało się jednak uwolnić od starych zagrożeń, przed jakimi nie tylko Alexis de Tocqueville, ale i greccy filozofowie ostrzegali: tworzeniem się elit, które bardziej będą mieć w poważaniu interes własny niż tych, w imieniu których sprawują władzę. Widać to także w Polsce czy krajach Europy Zachodniej. Lud jest już tym zmęczony, wystawiając w wyborach kolejne żółte kartki rządzącym. Problem w tym, że niewiele to zmienia. Francja jest najlepszym tego przykładem.
Tymczasem na horyzoncie jesienne wybory w Stanach Zjednoczonych. „Społeczeństwa polityczne są nie tym, czym się stają dzięki swym ustawom, ale tym, do czego z góry przygotowują je uczucia, wierzenia, idee, nawyki serca i umysłu ludzi, z których się składają”, pisał nie tylko o Ameryce swoich czasów Alexis de Tocqueville. Rozkładając to zdanie na części pierwsze, obserwując, co dzieje się obecnie za oceanem, można zapytać, czym jest współczesne społeczeństwo polityczne i jakie, jeśli w ogóle jakiekolwiek, uczucia, wierzenia i idee je stanowią.
Przede wszystkim w końcu nie ma wolności, podstawowej idei demokracji, bez odpowiedzialności za siebie i za innych, którzy tworzą wraz z nami polityczną wspólnotę. W świecie zaś szybkich informacji, mediów społecznościowych i niekontrolowanej w zasadzie wymiany treści trudno jest wskazać kandydatów odpowiedzialnych za dobrostan tych, którymi chcą rządzić. Zbyt proste, choć wygodne byłoby jednak zrzucanie całej winy na „innych”.
Ateńska, ale także amerykańska demokracja wykuwała się w walce. Skoro bowiem życie ma w sobie coś z walki, to i postawa obywatelska i uczestnictwo we wspólnocie muszą być naznaczone poświęceniem i chęcią zmiany, za którą czasem oddać można wiele. W historii Polski przykładów tego mieliśmy aż nadto. Po „końcu historii” jednak zdaje się, że wszyscyśmy stwierdzili, że dotarliśmy do punktu, w którym walka nie jest już niezbędna, a dobrze pojęta wojowniczość, przywiązanie do wartości – stały się pustymi frazesami w świecie, w którym dotarliśmy do końca czasów.
.Tymczasem zostaliśmy przebudzeni. Otwierając jedno oko, dostrzegliśmy, że są tacy, którzy kryzysy, na które po omacku szukaliśmy odpowiedzi – biedę, klimat czy migrację – chcą wykorzystać przeciwko nam, podsuwając łatwe, często początkowo bezobjawowe, medykamenty. Przyszedł jednak czas, w którym objawy zaczęły być bardziej niż widoczne; kłopotów i efektów ubocznych przybywa. I nawet jeśli jasnych odpowiedzi wciąż nie ma, czas najwyższy obudzić się i wrócić do starych, zapomnianych lektur, nawet u Tukidydesa czy de Tocqueville’a szukając tropów. Bo skoro świat rządzi się swoimi prawami, a historia to coś więcej niż linearny rozwój w kierunku świetlanej przyszłości, to nie ma co załamywać rąk – wbrew pozorom klucze do zrozumienia i naprawy tego, z czym mierzymy się dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek leżą w przeszłości. Żadna siła, żadna technologia, nawet najbardziej zaawansowana, nie może się w końcu mierzyć z siłą obywatelskiego przebudzenia.
Michał Kłosowski
Tekst ukazał się w nr 66 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]. Miesięcznik dostępny także w ebooku „Wszystko co Najważniejsze” [e-booki Wszystko co Najważniejsze w Legimi.pl LINK >>>].