s.Michaela RAK, Michał KŁOSOWSKI: Do myślenia i mówienia o cierpieniu i śmierci trzeba dojrzeć

Do myślenia i mówienia o cierpieniu i śmierci trzeba dojrzeć

Photo of s. Michaela RAK

s. Michaela RAK

Założycielka i dyrektorka Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie, laureatka „Żurawiny” – nagrody przyznawanej przez poznański oddział Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej.

fot. Joanna Bożerodska

Photo of Michał KŁOSOWSKI

Michał KŁOSOWSKI

Zastępca Redaktora Naczelnego „Wszystko co Najważniejsze”, szef działu projektów międzynarodowych Instytutu Nowych Mediów, publikuje w prasie polskiej i zagranicznej. Autor programów radiowych i telewizyjnych. Stypendysta Departamentu Stanu USA oraz rzymskiego Angelicum. Ukończył studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie i London University of Arts.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autorki

Wśród personelu hospicjum mam wyznawczynie islamu, Tatarki i Karaimki. Proszę sobie wyobrazić sytuację – umiera katolik, a wyznająca islam pielęgniarka biegnie i woła: „Siostro, siostro! Trzeba się pomodlić do Panienki Najświętszej, bo katolik umiera” – mówi w rozmowie z Michałem KŁOSOWSKIM siostra Michaela RAK

Michał KŁOSOWSKI: – Bob Dylan odpisał?

s. Michaela RAK: – Nie odpisał. Próbowaliśmy znaleźć inne drogi, ale okazuje się, że nie tak łatwo do Dylana dotrzeć.

– Zwróciła się do niego siostra z prośbą o przekazanie kwoty z Nagrody Nobla na wsparcie hospicjum.

– Nie wiem, na którym etapie, na którym piętrze managerskim moja prośba się zatrzymała. Nie wiem nawet, czy on się w ogóle o mojej prośbie dowiedział.

– Hospicjum w Wilnie prowadzi siostra od pięciu lat?

– Mija szósty rok działalności.

– Jak to jest, że w czteromilionowym kraju jest tylko 14 łóżek hospicyjnych?

– Idea hospicyjna na Litwie nie była znana. Z pierwszych spotkań z personelem hospicyjnym ze szpitala na Santariškių pamiętam, że wspominali spotkania ze znanym w Polsce doktorem Jackiem Łyczakiem, który 30 lat temu przyjeżdżał z doświadczeniem misji hospicyjnej na Litwę, ale zatrzymało się to na poziomie teoretycznym. Medycyna paliatywna w podstawowym wymiarze była znana, były łóżka paliatywne, ale na oddziałach szpitalnych, głównie geriatrycznych: jedno, dwa łóżka. W pewnym momencie pacjent czy jego rodzina słyszeli, że termin już się kończy i trzeba wrócić do domu. Dlatego zostałam przysłana do Wilna.

– Trochę się siostra temu przyjazdowi z Gorzowa opierała?

– Nie „trochę”. To były trzy lata wewnętrznej walki. Mówiłam sobie: „No nie, niech to hospicjum w Wilnie kto inny założy”. Pamiętam, że kiedy prowadziłam jeszcze hospicjum w Gorzowie Wielkopolskim, odzywały się pojedyncze osoby, łącznie z emerytowanym kardynałem ks. Audrysem Bačkisem. Prosili, żeby dać chociaż wytyczne, jak zbudować hospicjum. Kardynał mówił potem przy otwarciu hospicjum: „Czego nam na wysokich szczeblach się nie udało zrobić, przyjechała siostra zakonna z Polski i się udało”. Hospicjum powstało dzięki ludziom, którzy się zaangażowali; funkcjonuje dzięki tysiącom takich ludzi.

– Pracuje siostra w trudnych warunkach. Opieka paliatywna, codzienne obcowanie ze śmiercią, spotyka się siostra z rodzinami umierających. W jaki sposób mówić o śmierci?

– Bardzo otwarcie. Moment, który nazywamy śmiercią, jest faktem, ale nie jest końcem. Jest bolesny, ale to etap, który mamy do pokonania przed wiecznością. Ból przeżywania tego na ziemi, zarówno dla samej osoby chorej, jak i osób bliskich, jest momentem, kiedy znaleźć można perłę, którą przenieść możemy na drugą stronę. W słowo „perła” możemy wpisać przebaczenie, pojednanie, przeproszenie. To może być takie przytulenie się, uściśnięcie i powiedzenie sobie: do zobaczenia tam, po drugiej stronie.

– Ludzi, którym pomogła siostra w hospicjum, jest wielu.

– To tysiące ludzi, tysiące rodzin, tysiące rozstań. Osób, którym ociera się łzy, które się przytula. W rozumieniu słowa „hospicjum” na Litwie trzeba jeszcze wiele doprecyzowywać. W Polsce już wiemy, że to będzie pomoc lekarza, psychologa, pracownika socjalnego. Kiedy człowiek nie ma siły sobie poradzić, to musi przyjść ktoś stojący obok i powiedzieć: „W moje ręce – biorę. Nie bój się”. Misją hospicjum jest właśnie to, żeby wejść w każde doświadczenie i powiedzieć: „Razem damy radę. Razem zminimalizujemy twoje cierpienie”.

– Do myślenia i mówienia o cierpieniu i śmierci trzeba dojrzeć. Jak dojrzeć do myślenia o tym, że towarzyszyło się śmierci ponad pięciu tysięcy osób?

– Kiedy podejmowałam decyzję o przyjeździe do Wilna, prosiłam o wstawiennictwo dusz, którym towarzyszyłam. Po pięciu tysiącach przestałam liczyć, było ich dużo więcej. To było kilka lat temu, dziś ta liczba jest o wiele większa.

– Bała się siostra?

– Kiedy wyjeżdżałam z Gorzowa Wielkopolskiego, towarzyszyła mi bezradność. Wiedziałam, jak ludziom pomóc, ale wiedziałam też, że jadę do Wilna, gdzie hospicjów nie ma w ogóle i są braki w obszarze całego sektora medycznego. Trzeba było wyremontować budynek na hospicjum, wyposażyć go, zatrudnić personel. To było coś, co od strony ekonomicznej i biznesowej było wielkim wariactwem. W dniu wyjazdu z Gorzowa poszłam na cmentarz. Chodziłam wśród nagrobków, czytałam imiona i nazwiska osób, które pamiętałam, i prosiłam: „Pomóżcie mi, pojadę, wiem, że muszę to zrobić – nie wiem jak – ale pojadę. Pomóżcie, jesteście ambasadorami po tamtej stronie, pomóżcie, ufam”. Po wyjściu z cmentarza zobaczyłam kobietę, która mi machała. Kiedy do niej podeszłam, powiedziała: „Chcę ci coś dać. Na hospicjum”. Ocierając łzy, żeby nie widziała, że wychodzę z cmentarza zapłakana, odpowiedziałam: „Kochana, dzisiaj wyjeżdżam, mnie z hospicjum nic nie łączy”. Stwierdziła: „Wiem. Na hospicjum w Wilnie chcę dać”. I z puszki po konserwie wysypała mi na dłoń jakieś 3 złote. To była prosta, zwyczajna kobieta, która rano na łące nazbierała kwiatów, zrobiła bukiety i je sprzedała. Powiedziała: „Weź”.

Po przyjeździe do Wilna przy tabernakulum położyłam te 3 złote, w miejscu, gdzie są ślady św. Faustyny. Tabernakulum stoi w miejscu, gdzie był malowany wizerunek z napisem „Jezu, ufam Tobie”. Święta siostra Faustyna była obecna przy malowaniu. Położyłam tam te pieniądze. „Jezu, mamy trzy złote i zrobimy to hospicjum”. W tym „Jezu” wypowiedziane było wszystko: nieporadność, lęk. Zaczęli pojawiać się ludzie, budynek został wyremontowany, udało się.

– I w Polsce, i na Litwie problem opieki paliatywnej jest spory.

– Tak, ale trzeba o nim mówić. Opowiadać o lęku. Dzięki temu otwieramy przestrzeń, w której ktoś usłyszy i przyjdzie. Choć to mówienie jest czasem wielkim wariactwem.

– Na przykładzie hospicjum widać, że to „wariactwo” się udało.

– Tak, i teraz jest drugie wariactwo. Dziecięce.

Odwiedza nasz stolik właściciel polskiej restauracji, w której rozmawiamy: Kazimierz Gierasimowicz. Kiedy odchodzi, siostra Michaela krzyczy: „Nie mam pieniędzy!”. Gospodarz odwraca się i unosi kciuk w górę. Wracając, przyniósł kropielnicę dla hospicjum, która zawieszona zostanie przy drzwiach oddziału dziecięcego.

– Buduje siostra drugi ośrodek?

– Symbolicznie. Budynek, w którym mieści się hospicjum, został częściowo odrestaurowany. Wyburzona będzie jeszcze część z okresu II wojny światowej – kiedy było tu niemieckie więzienie. Teraz to garaże, które się rozpadają. Dobudujemy jedno skrzydło, połączone z obecnym hospicjum. Tam utworzymy dział hospicjum dziecięcego. To, co dajemy ludziom dorosłym i młodzieży, zostanie przeniesione w przestrzeń od 18. roku życia w dół. Inne są potrzeby dzieci chorych.

Nie tak dawno była sytuacja, kiedy się z Bogiem wadziłam, czy to dziecięce hospicjum mam w ogóle robić. Po modlitwie przychodzi do biura kobieta, płacze i mówi: „Proszę o pomoc. Mój 14-letni syn umiera”. To była dla mnie jednoznaczna odpowiedź Pana Boga pt. „Bierz się za to, kobieto, i to jak najszybciej”.

– Często się siostra wadzi z Bogiem?

– Codziennie. Czasem są dni, kiedy jest łagodnie, ale są dni, kiedy moje wołanie jest niemalże jak fala sztormu na morzu. Wykrzykuję wtedy Panu Bogu i płaczę, i wołam: „Ratunku!”. Po jakimś czasie się to wycisza jak na jeziorze Genezaret.

– Za swoją działalność została siostra odznaczona przez mera Wilna, a litewski minister powiedział, że to, czego Litwini nie potrafili, zrobiła zakonnica z Polski.

– Kiedy w trakcie mszy świętej z okazji 100. rocznicy odrodzenia litewskiej państwowości wracałam do ławki po przyjęciu komunii, zobaczyła mnie prezydent Litwy, Dalia Grybauskaitė, i wysłała buziaka. Ukłoniłam się grzecznie i wróciłam do ławki.

– Dostała siostra odznaczenie od mera Wilna, ale wilnianką siostra nie jest. Mówi jednak siostra o tym mieście tak, jakby było jej. Łatwo się przystosować do nowej rzeczywistości?

– Nie było łatwo, ale moje serce już jest tutaj. Kocham tę ziemię, kocham tych ludzi. Czuję się tu jak w domu.

– A różnice kulturowe?

– Wśród personelu hospicjum mam wyznawczynie islamu, Tatarki i Karaimki. Proszę sobie wyobrazić sytuację – umiera katolik, a wyznająca islam pielęgniarka biegnie i woła: „Siostro, siostro! Trzeba się pomodlić do Panienki Najświętszej, bo katolik umiera”. I woła siostrę zakonną albo któregoś z katolików, żeby się pomodlić za umierającego katolickiego pacjenta. Mieliśmy też chorych, którzy wyznawali judaizm. Moja kuchnia wie, jak przygotować koszerne jedzenie, jak wszystko ma się odbyć, żeby uszanować inność w przestrzeni religijnej, wyznaniowej.

– Ludzie, którzy są w hospicjum, to często świadkowie burzliwej historii. Czy ci ludzie odchodzą pogodzeni? W jaki sposób pomóc im z bagażem XX wieku, który noszą?

– Ważny jest akcent ewangeliczny. Musi pojawić się moment wybaczenia, kiedy patrząc w oczy, można powiedzieć: „Wybacz mi, przepraszam cię”. „Tak, bolało, ale wybaczam”.

Była kiedyś sytuacja, kiedy w jednej sali leżeli Polak i Litwin. Każdy z mężczyzn miał około 50 lat. Oglądali program publicystyczny, w sali chorych zawsze są telewizory. Zaczęli się kłócić! Przenikały się języki polski, rosyjski, litewski. Straszliwie się kłócili. Kiedy było już późno, pielęgniarki będące na nocnym dyżurze poprosiły, aby wyłączyć telewizor, bo hałas kłótni mężczyzn, którzy przecież nie mają sił, był straszliwy. W pewnym momencie jeden z nich mówi: „Dajmy spokój, dokończymy jutro. Gasimy i idziemy spać”. Drugi powstrzymał emocje i powiedział: „Dokończmy to dziś. Jutro już jednego z nas może nie być”. Zeszli z tonu awantury, weszli w przestrzeń dialogu. Pogodzili się, powiedzieli sobie: „Cześć, do jutra”, wyłączyli telewizor. W nocy jeden z nich zmarł.

To nie jest scenariusz filmowy. My, którzy w tym uczestniczymy, nazywamy to akademią życia. Chwila jest ci dana, nie zmarnuj tego. Wykorzystaj ją, żeby znaleźć bliskość z Bogiem i drugim człowiekiem. Jutra może nie być, za godzinę może nas nie być. Po co ból, po co dalej nieść to rozdarcie? Widać to na ziemi wileńskiej, tego się tu uczymy. W małej przestrzeni hospicyjnej to non stop trwająca lekcja pojednania, miłości, przebaczenia, dobra, dzielenia się. I wychodzenia z własnego egoizmu. Taką lekcją jest dla mnie hospicjum.

– Jest siostra przykładem tego, że spory są niepotrzebne, jeśli działa się dla drugiego człowieka.

– W momencie, w którym wiemy, że życia niewiele zostało, nie można go zmarnować. Wybieramy wtedy coś, co jest istotą, a nie głupotą życia.

Rozmawiał Michał Kłosowski
Wilno, 17 lutego 2018 roku

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 24 lutego 2018